Wiem, wiem, co powiecie. Że się nie da. Że nie warto.
Fakt - naszym życiem rządzi chaos. Z dość dużym prawdopodobieństwem potrafimy przewidzieć, co będziemy robić dziś lub jutro. Ale to, co znajdzie się w harmonogramie naszego dnia za 5 czy 10 lat jest już prawie niemożliwe do przewidzenia.
Z drugiej zaś strony - naszym zachowaniem rządzą pewne wzory i prawidłowości, latami nawarstwiające się nawyki i preferencje, które w znaczący sposób odbijają się na naszym życiu.
I choć generalnie zgodzę się ze stwierdzeniem, że 80% naszego życia NIE zależy od nas, lecz od czynników losowych lub zewnętrznych (np. stanu gospodarki), to jednak uważam, że należy dobrze zadbać o swoje 20% - by zmaksymalizować szanse na to, że przeżyjemy życie tak, jak chcemy.
Po co planować? Przecież i tak nie wyjdzie...
Osoby, które w życiu doświadczyły wielu porażek i rozczarowań, mogą podświadomie bronić się przed zaplanowaniem swojego życia - przed marzeniami, formułowaniem celów i tworzeniem planów.
To nawet zrozumiałe.
Przyznam, że sam jeszcze parę lat temu należałem do takich ludzi. Życie nie było dla mnie najłatwiejsze. Chroniczna, bolesna i nieuleczalna choroba jelit połączona z taką sobie sytuacją finansową i rodzinną nie ułatwiały mi snucia marzeń.
Nie chcę tutaj robić dramatów - bo są ludzie gorzej doświadczeni.
Mogę jednak mówić o tym, jak to przeżywałem. Porównywałem się z ludźmi, którzy od swoich rodziców podostawali samochody, sprawnie funkcjonujące firmy i mieszkania; tudzież budowali swoje domy. I którzy w życiu nie przeczytali jednej książki, nie byli na żadnym szkoleniu - a ich życie wiodło się lepiej, niż moje o 5000%.
Chowałem w sobie poczucie porażki życiowej.
Podejmowałem miliony prób pozbycia się choroby, zarobienia większych pieniędzy za pomocą swojej wiedzy i umiejętności, znalezienia prawdziwej miłości i wsparcia.
I udawało się to... tak sobie. Czasem bardzo mizernie.
Ostatecznie choroby się nie pozbyłem, ale znalazłem sposoby, by niemal całkowicie ją kontrolować. Nie udało mi się zarobić milionów, ale żyję. Zarabiam na tyle, żeby godnie funkcjonować. Choć w porównaniu z bananowymi dziećmi wciąż tak naprawdę nie mam nic.
Miłość i wsparcie znalazłem w sobie, dzięki czemu mogę to dawać teraz mojemu chłopakowi. Nie potrzebuję już zewnętrznych źródeł psychologicznych zasobów - ale cieszę się i doceniam, że mój facet jest dla mnie wyrozumiały i wspiera mnie, gdy np. firma nie idzie i pojawia się strach.
Mimo wszystko jednak miałem poczucie porażki.
Przestałem planować, bo uznałem, że i tak gówno z tej dupy wyjdzie, a nie realizacja marzeń.
Widziałem ludzi, którzy kupowali nieruchomości za takie kwoty, których ja na oczy nie widziałem. Wydawali na wycieczkę tyle, że musiałbym przez rok jeść zupki chińskie (co przy moich jelitach skończyłoby się chyba szpitalem - niestety moja restrykcyjna dieta jest dość kosztowna momentami).
I miałem siebie za loosera.
A najgorsze w tym było to, że niemal nie zdawałem sobie z tego sprawy. To było podświadome. Tliło się na skraju mojej świadomości, ale nie na tyle wyraźnie, bym umiał to ubrać w słowa i sobie w pełni uświadomić.
Jeszcze na studiach miałem w głowie miliardy pomysłów na własną firmę i młodzieńczy entuzjazm. Entuzjazm, który przygasał stopniowo przez lata. Zacząłem dochodzić do destruktywnych wniosków, że "w tym kraju to się garba dorobisz, a nie kasy" oraz "kasę możesz mieć tylko, jak ci bogaci starzy dadzą". Itd.
To był mój nieświadomy sposób radzenia sobie z własną porażką.
Z brakiem efektów, jakie oczekiwałem. Lata temu wyobrażałem sobie siebie w willi na skraju oceanu. A dziś nadal klepię coś na klawiaturze i zastanawiam się czasem, jak opłacę ubezpieczenie za auto na kolejny rok (kosztować w tym roku już prawie 2000 zł!).
Na tle tego wszystkiego jakiekolwiek planowanie traciło dla mnie jakikolwiek sens.
Bo przez lata używałem wszystkich swoich umiejętności, atutów, wiedzy - a efekty nie dorosły do moich oczekiwań.
Gdzie popełniłem błąd:
Rozczarowanie to efekt kontrastu między tym, co jest, a tym, czego oczekiwałeś. Na to, co jest, nie zawsze masz wpływ i to jest to, z czym trzeba się pogodzić. Ale to, czego oczekujesz, to coś, na co masz wpływ ogromny.
Byłem młody, nie wiedziałem. Nie wiedziałem, jak funkcjonuje rynek, jak funkcjonują firmy, Polska i jej (kulawa) gospodarka.
Konfrontacja z tym była bolesna.
Ale teraz rozumiem - tworzenie oczekiwań na nierozpoznanym gruncie to bajka. Trzeba poznać pole, nim zaczniesz na nim siać. To, że będziesz podlewał roślinki, nie znaczy, że wyrosną.
Dobór pola - jakości gruntu - to pierwszy rok. Rozpoznanie reguł gry, w którą grasz, także. Nie wygrasz, jeśli nie wiesz, jakie są zasady.
Trzeba się pogodzić z pewnymi rzeczami. Życie nie jest sprawiedliwe. I zawsze pojawi się jakiś synek swojego tatusia czy koleś, któremu matka zbuduje willę i da 3 sportowe fury na osiemnastkę, żeby się synuś nie przemęczał.
Tak było, tak jest, tak będzie. Myślenie o tym, roztrząsanie niesprawiedliwości tego świata, niczego nie zmienią. Więc trzeba to skończyć i energię przeznaczyć na inne rzeczy.
Kolejna sprawa to podejście. Nie unikniemy pewnych rozczarowań. Planując COKOLWIEK - nawet wyjście do sklepu po bułki - narażamy się na rozczarowanie (nie będzie bułek albo sklep będzie nieczynny).
Planując cokolwiek musisz przygotować się na to, że Twoje oczekiwania nigdy nie będą w 100% spełnione. Ale może będą chociaż w 50%. To nie jest tak, że albo będzie 100% perfekt - albo moje życie jest do pizdy.
Można rozczarować się w 100%, ale można też w 7,5%. To jest skalowalne, więc nie róbmy dramatów i nie podtrzymujmy czarno-białego widzenia świata.
100% satysfakcji to oczywiście mit.
Problem nie w tym, czy się rozczarujemy - ale w tym, co z tym rozczarowaniem robimy.
Rozczarowanie pokazuje nam, czego oczekiwaliśmy. Być może jest to okazja, by realistycznie zweryfikować swoje oczekiwania względem świata. Kutas 25 cm nie wyrośnie Ci, bo bardzo tego chcesz. Nie zarobisz milionów, bo założysz kolorową stronę internetową. Nie poznasz miłości życia, jak Ci śmierdzi z pachy i nie masz przedniego zęba.
Rozczarowanie to też okazja, by zweryfikować swoje strategie, plany, cele. I sprawdzić, co można zrobić inaczej, lepiej, mądrzej. Jednym z moich życiowych mott jest zdanie:
"Jeśli coś jest trudne - to robisz to źle. Zacznij od początku, ale inaczej." (R. Bandler)
Kurwa mać! Jak mądre jest to zdanie!
Nie wal głową w mur. Zrób inaczej. Zrób mądrzej. Jeśli się okaże, że efekty przychodzą łatwiej - to znaczy, że dobrze to robisz. Jeśli coś jest trudne - najpewniej źle się do tego zabrałeś.
Winnym często nie jest jakiś detal, ale ogólna filozofia myślenia. Ludzie, jak mają problemy, to fiksują się na jakimś szczególe i myślą, że o to chodzi. To jak pacjent, który jest niedożywiony, żre codziennie chipsy, popija colą, nie rusza się, a potem idzie do lekarza, bo ma łamliwe paznokcie. I "proszę mi dać jakiś krem".
Zmiana kremu nic tu kurwa nie da, jeśli nie zaczniesz myśleć inaczej o swoim życiu. Globalnie. Generalnie inaczej.
Krem pomoże Ci na tydzień, a potem znów będzie problem. Nie chcesz tego - chcesz zmiany globalnej. Zmiany ogólnej, która potem sprawi, że paznokieć sam się naprawi - przy okazji.
Masz wpływ tylko na 20%...
Tak, to smutne. Nie, nie "możesz wszytko". Trenerzy rozwoju osobistego będą Ci to powtarzać do porzygu - ale tylko dlatego, że jeśli w to nie uwierzysz, to nie kupisz ich szkolenia czy produktu.
Nie możesz wszystkiego.
Pewnie nigdy nie polecisz w kosmos. Pewnie nigdy nie zagrasz w pornolu, gdzie pięć 28-centymetrowych kutasów zerżnie Cię w dupę a pół Internetu będzie Ci zazdrościć. Pewnie nigdy nie poznasz Toma Hardy'ego, pewnie nigdy nie przeżyjesz super idealnej miłości, pewnie nie będziesz w 100% zdrowy do końca życia.
Nasze mózgi oszukują się, że mają większy wpływ, niż rzeczywiście mamy. Jak kiedyś, tysiące lat temu, do naszej jaskini wpadł tygrys i kogoś zjadł, to woleliśmy uznać, że ofiara była po prostu idiotą, że dała się złapać, a my jesteśmy mądrzy, bo przeżyliśmy. Niż że świat jest losowy, okrutny i robi z nami, co chce. Dzięki temu zachowywaliśmy poczucie bezpieczeństwa. Ułudne, ale zawsze.
Nasze mózgi robią nas w konia. Budują często obraz nas samych jako tych, którzy grają we własną grę, którzy rozdają karty. Spytaj tych, którzy przeżyli Oświęcim, jakie wizualizacie życia robili przed wojną. Czy "przyciągnęli" swoimi negatywnymi myślami obozy koncentracyjne.
Gdy wybucha wojna, gdy przychodzi kryzys gospodarczy, gdy człowiek człowiekowi człowiekiem, gdy zachorujesz, gdy partner kopnie Cię w cipe i odejdzie - oczywiście Twoje plany idą się jebać.
Pytanie - czy to oznacza, że nie warto planować?
Czy to oznacza, że nie warto mieć postawionych pewnych celów?
Że nie warto wiedzieć, czego się chce od życia?
Oczywiście, że nie.
Nie odmienisz magicznie świata tym, że coś tam sobie zaplanujesz, o czymś zamarzysz, że postawisz sobie fajny cel. Nie będzie jak w "Alchemiku" Coelho, że oto nagle Wszechświat magicznie otworzy Ci wrota do skarbca, że wytyczy Ci ścieżkę czy da jakieś mistyczne znaki.
Ale z drugiej strony - formułowanie celów i określanie, czego się konkretnie chce - dostraja najlepszy biokomputer, który mamy w głowach, na to, by ZAUWAŻAĆ okazje. Owe mistyczne znaki od Wszechświata to tak naprawdę odpowiednio dostrojone filtry percepcyjne, które otwierają się na to, co było tam już wcześniej.
Jak kupiłem Forda, to zacząłem zauważać, że co drugie auto na ulicy to Ford. Kurwa - czemu ich tu nagle tyle? Nie, one tam były wcześniej - to mój umysł otworzył nowe wrota percepcji.
Tak samo jest, gdy coś sobie zaplanujesz. Nie oznacza to, że kosmos już leci do Ciebie z nowym domem, zdrową i szczęśliwą rodziną, nowymi autami, basenami i radosnym goldenem biegającym po zielonej trawie.
To znaczy, że otworzysz się na okazje i szanse, których nie widziałeś wcześniej.
Bądź szczęśliwy na 80%
Trzeba doceniać w życiu to, co się ma. Te małe momenty, krótkie chwile. Te przebłyski słonecznej pogody, zieleń drzew, smak dobrej potrawy. Trzeba umieć w sobie wykształcić pewne poczucie wdzięczności, że mamy i przeżywamy to, co fajne.
Jednak gdy przegniesz - tak rozpłyniesz się w cudzie teraźniejszości, że nie będziesz miał żadnej motywacji, by coś zmienić.
Bądź szczęśliwy na 80%. A w 20% dostrzegaj niedostatki i możliwości poprawienia, ulepszenia. To idealna proporcja, by nie spalić się z frustracji w drodze do celu.
Czy to są naprawdę TWOJE marzenia?
Gdy miałem te 20 lat, to myślałem, że chcę mieszać w dużym mieście. Że najważniejszą rzeczą w kosmosie jest poznać doskonałego faceta. Że potrzebuję milionów, by być hepi. Że w życiu nie siądę za kółkiem. Że chcę robić super szkolenia, być sławnym.
Dziś, gdy przebrałem się już w każdą szmatę, którą rzuciło mi życie, wiem, że chcę mieszkać bliżej przyrody (i mieszkam). Że chcę znać swoich sąsiadów. Że doskonałego faceta ROBI się w swoim związku poprzez to, że się go rozumie i się kogoś kocha takiego, jaki jest - razem z jego wadami. Że potrzebuję tylko paru rzeczy, by być szczęśliwym. Że prowadzenie auta sprawia mi radość. Że chcę tworzyć, dawać emocje. Że kocham samotność.
To są MOJE marzenia. Ale musiałem to odkryć. Dokopać się do tego.
Od dziecka jesteśmy bombardowani obrazkami tego, jak mamy wyglądać, jak żyć, co mieć. Do tego stopnia, że nie wiemy już, co serio jest zgodne z naszą osobowością, naszym sercem.
Aby to odkryć - koniecznie, nim zaplanujesz swoje życie - odkryj swoją życiową misję. Ja dzięki temu wiem, że chcę dawać ludziom emocje tym, co stworzę. Że chcę, by świat był lepszym miejscem - dlatego daję też wiedzę i umiejętności.
Nie chcę sławy ani jakichś tam milionów. Chcę tworzyć - pisać, rysować, komponować. To jest absolutny sens mojej egzystencji. A jaki jest Twój? Odkryj to.
A teraz czas na obiecane narzędzie.
Metoda retrospekcji
Jest piękna i prosta jak drut. A zarazem nie ogranicza Cię tym, jaki jesteś w tej chwili.
Weź kartkę i opisz swoje idealne życie - takie, jakie widziałbyś w tej chwili. Gdzie będziesz mieszkał, z kim. Jak będziesz żył, jakie będziesz miał rytuały. Jak będzie wyglądał Twój zwykły dzień. Jak się będziesz czuł, czego będziesz doświadczał, co będziesz posiadał.
Zrób to szczegółowo.
Potem pomyśl, ile lat wg Ciebie będzie Ci trzeba, żeby to osiągnąć.
Powiedzmy 10.
Stań tak, byś miał przed sobą te 10 metrów przestrzeni. Wyobraź sobie, że spod Twoich nóg - na wprost Ciebie - wybiega linia czasu. Zobacz przed sobą ten moment "za 10 lat". Idź tam.
Gdy tam będziesz, daj sobie 15-20 minut, by wyobrazić sobie ze szczegółami to, co chciałbyś, aby się tam znalazło. To, co opisałeś. Zobacz to, usłysz i poczuj. Wyobraź to sobie tak, jakby to już się sprawdziło, ziściło. Jakbyś to już osiągnął.
Fajne uczucie, co nie?
A teraz odwróć się w kierunku teraźniejszości i zobacz, co musiało się zdarzyć, że dotarłeś do tego cudownego miejsca.
Musiałeś kupić dom. Musiałeś poznać kogoś. Musiałeś zarobić na to jakoś. Otwórz swój umysł na wszystkie możliwości. Jak tu dotarłeś? Co się stało? Co musiałeś zrobić? Gdzie musiałeś być? Kiedy? Z kim? W jakich okolicznościach?
Ujrzyj to wyraźnie, ile różnych ciekawych ścieżek mogło prowadzić do tego fantastycznego miejsca. Jacy ludzie Ci pomogli? W jaki sposób? Gdzie i kiedy?
To niezwykłe, jak plan na życie układa się sam. Twój umysł używa całej swojej wiedzy i doświadczenia, by ułożyć Ci ścieżkę do tego miejsca - od teraz aż do doskonałej przyszłości.
Zobacz na swojej linii czasu kluczowe miejsca. Np. poznanie partnera, zakup mieszkania, auta, wyleczenie się z czegoś. To są te kamienie milowe, które zmienią Twoje życie.
Pewnie, że nie zawsze będziesz wiedział, jak je osiągnąć. Ale będziesz już wiedział, CO chcesz osiągnąć - a to już naprawdę sporo.
Być może Wszechświat uzna, że da Ci odpowiedź na to, jak to zdobyć - i będzie okej. Być może nie da. Twoim zadaniem jest być gotowym, gdy dobry los zapuka do drzwi.
Ułóż te kluczowe momenty na Twojej linii czasu. Zobacz, kiedy mogą się wydarzyć.
Sprawdź, czy jesteś wobec nich spójny. Może być tak, że coś nie będzie Ci leżeć. Że nie będziesz się czuł dobrze z pewnym elementem tego planu - bądź tego świadom. Porozmawiaj ze sobą i swoimi wątpliwościami. To ważne, żebyś ułożył taki plan, którego sam się nie będziesz torpedował (już wystarczy, że inni ludzie mogą to robić).
Pomyśl, co może pójść nie tak. Zapisz to i od razu sprawdź, jak możesz temu zapobiec, nim to się wydarzy.
Okej - teraz idź po swojej linii czasu do tych kluczowych punktów. Zacznij od tego, który jest najbliżej momentu "za 10 lat". Stań w nim i wyobraź sobie, jakie to uczucie, gdy to się dzieje. Gdy zmienia się Twoje życie. Jak się z tym czujesz? Jak to wygląda? Jak to brzmi?
Gdy to będziesz miał - cofnij się do poprzedniego kamienia milowego, tego niebo bliżej teraźniejszości. I znów to samo - uruchom wyobraźnię.
Rób to krok po kroku, aż dotrzesz do teraźniejszości.
Po czym poznać, że dobrze zaplanowałeś swoje życie? Po tym, że:
1) Wiesz, co masz TERAZ robić - jaki jest pierwszy krok
2) SERIO CHCE Ci się to robić - brak motywacji do wykonania planu to znak, że źle zaplanowałeś
Po czym poznać, że serio Ci się coś chce?
Po tym, że to robisz. Nie, nie potrzebujesz gitary na 20 000 złotych, żeby grać. Nie potrzebujesz komputera za 100 000 zł, by nauczyć się projektować grafikę. Nie potrzebujesz złotego roweru z diamentowym siedzonkiem, by jeździć. Aparatu z brylantów, by robić zdjęcia itd.
Wiele rzeczy możesz serio zacząć robić tu i teraz.
Jak to ma głębszy sens, generalny kierunek - masz poczucie, że idziesz w stronę swoich marzeń. SWOICH marzeń. I wiesz, czego chcesz.
Będziesz miał wpływ tylko na te marne 20%. Ale za to wpływ ten będzie totalny. Jeśli Wszechświat da Ci szansę na realizację Twoich marzeń i idealnego życia - to Ty będziesz gotowy, by z tej szansy mądrze skorzystać.
Tego Ci życzę z całego serca! :)
***
PS Poniżej oczywiście w nagrodę - parę migawek z idealnego życia. Może Cię zainspirują? :)
Mała uwaga - 'loser' piszemy przez jedno 'o' - pochodzi od czasownika 'to lose' - przegrywać, tracić.
OdpowiedzUsuńMamy też z drugiej strony przymiotnik 'loose' (identyczna wymowa co 'lose'), oznacza ono tyle samo co 'luźny'... bardzo częsty błąd :)
Nawiasem bardzo ciekawy wpis, jak zwykle zresztą, trzymaj się ciepło !!