Nie masz najmniejszych szans. Żadnych. Żeby w życiu nie spotkać choć jednego z nich. Żyjesz z nimi w dobrej komitywie. Może nawet latami. Spędzacie razem czas, dobrze się bawicie. I nagle, pewnego słonecznego dnia, gdy niczego się nie spodziewasz - zaczynają gadać takie rzeczy, że nie może Ci się to zmieścić w głowie.
Zupełnie, jakby kryli w sobie drugą osobowość.
Osobowość, która równolegle do tej oficjalnej, dostępnej dla Ciebie do tej pory osobowości, prowadziła osobne życie emocjonalne. Osobowość, która skrupulatnie od lat okazuje się kolekcjonować wyimaginowane urazy, chore interpretacje, szkodliwe domysły.
Co z tym zrobić? Jak reagować na takich ludzi? Dokąd zmierza relacja z nimi? Czy ją kontynuować?
Do pewnego momentu ta osobowość jest trzymana na wodzy - po prostu nie była dopuszczana do głosu. Jednak w pewnym momencie "kropla przeleje czarę goryczy". To może być krzywo położony widelec. Okruch na obrusie. O jeden uśmiech za dużo lub za mało.
Ty nie będziesz winny.
Obiektywnie nic złego nie zrobiłeś. Po prostu byłeś sobą - jak zawsze.
Wybuch nastąpi prosto w twarz. Bez ostrzeżenia. Usłyszysz o sobie takie rzeczy, jakie mógłbyś usłyszeć od najgorszego wroga. Usłyszysz oskarżenia o absurdalne rzeczy. O plotki, o których nawet nie słyszałeś. O rzeczy, o których nie wiedziałeś, że można robić.
Przez krótki moment poczujesz się zdezorientowany w bardzo chujowy sposób. Jakby Wasz intymny, wspólnie budowany świat się zawalił. Poczujesz się zbrukany, zmieszany z gównem i wysrany do rowu.
I co najgorsze: poczujesz się bezsilny.
Nie będziesz mógł zrobić nic. Nic. Nic. Po prostu będziesz tego słuchał w rosnącym zdumieniu, że ludzki umysł potrafi wziąć fakty i wykręcić je wszystkie tak, by pasowały do czyjegoś chorego spojrzenia.
Owszem, będziesz mógł próbować polemizować. Zadawać pytania. Bronić się. Ale to będzie jak grochem o ścianę. Ta osoba być może w ogóle nie zauważy, że się odzywasz. Będzie w głębokim transie. Będzie pluła jadem, będzie przeżarta złością na wskroś, do szpiku gości i do rdzenia DNA.
Pojawi się szybko bardzo wielka pokusa - wkurwić się.
Wydrzeć ryja tak głośno, że usłyszą Cię w Pekinie. Chwycić za mordę i pierdolnąć o ścianę. Albo przynajmniej jebnąć plaskacza, który siądzie lepko jak dziwka na spoconym kliencie. Będzie to wielka pokusa - pokusa, że odzyskasz kontrolę. Że jak nie słowami, to czynami wybijesz z tego durnego łba te chore myśli.
Jeśli ulegniesz - będzie to koniec relacji. Nieważne, jak była bliska i zażyła - coś na zawsze się skończy. Jednoznacznie. Rano świeciło słońce, w południe jest burza i koniec.
Dalsze konsekwencje emocjonalne dla Ciebie będą ogromne. Będziesz się borykał nie tylko z poczuciem winy, ale także z samotnością i uczuciem ogromnej porażki. Pomimo, że Twoje czyny w pewien sposób mogłyby być uzasadnione. Ale to nikogo nie będzie interesować.
Co wtedy zrobić?
Gdy poczujesz bezsilność, smutek, złość - uciekaj.
Serio.
Bierz nogi za pas i uciekaj, jeśli czujesz, że te emocje zaraz przejmą nad Tobą kontrolę. Kontroli nie ma już tamta osoba - a Ty zaczynasz ją tracić. Do czego to może doprowadzić? Na pewno do niczego dobrego.
Więc uciekaj. Izoluj się tak, by nie dotarło jedno słowo.
A co dalej?
Po pierwsze - trzeba pewnego czasu. By nabrać dystansu a emocje opadły. Psychologia mówi o 21 minutach, ale ja zalecałbym więcej.
Po tym czasie nastąpi...
Wielka Weryfikacja
Nieważne, czy przez te wszystkie lata coś robiłeś źle. Źle zamykałeś sedes, źle mówiłeś coś przy znajomych i "powinieneś był wiedzieć, że kogoś krzywdzisz", nieważne.
Póki ktoś nie dał Ci cywilizowanego, jasnego i racjonalnie uzasadnionego powodu, żebyś zmienił swoje zachowanie (bez ingerencji w swoją życiową postawę) - miałeś święte prawo, by robić "źle".
To, że ktoś interpretował Twoje neutralne albo nawet dobre zachowania jako złe i szkodliwe - nie jest Twoją sprawą. To jego problem emocjonalny i on się męczy przede wszystkim.
Nie zgłaszał niczego? Chował urazy? Burzył się wewnątrz, ale robił dobre miny do złej gry?
Jego problem. Jego. Jego i jeszcze raz jego. Nie Twój biznes - martw się o swoje emocje, nie o czyjeś. O to, ja TY interpretujesz świat.
Nikt nie ma prawa wybuchać Ci w twarz jadem i absurdalnymi oskarżeniami. Nawet, jak żyliście ze sobą 100 lat - nie ma prawa. Ma prawo zwrócić Ci uwagę na to czy tamto, pogadać z Tobą o swoich przykrych odczuciach.
Ale nie ma prawa traktować Cię jak szmaty, którą można wyżymać, kiedy się ma na to ochotę. Bez względu na to, jak wielka furia w tym kimś drzemie. Kropka.
Gdy kurz bitewny opadnie - Twoim zadaniem jest zweryfikowanie, jaką postawą wobec własnego wybuchu emocji ma druga strona.
Są generalnie 2 opcje: dobra i zła.
Dobra to taka, w której ktoś wyraża skruchę. Przeprasza i chce porozmawiać o tym, co zaszło. Taka osoba jest świadoma tego, że straciła kontrolę nad swoimi emocjami. Że dopuściła do głosu wewnętrzną osobowość, która jej mówiła na ucho złe rzeczy. Podsuwała fatalne interpretacje.
Taka osoba ma świadomość, że to ONA ma problem ze sobą. Że zniszczy swój związek bezpowrotnie, jeśli czegoś nie zmieni. Jeśli nie nakłoni tej chorej osobowości do zmiany nastawienia, do wyrażania w konstruktywny sposób swoich przekonań.
I to daje nadzieję, że coś się zmieni. Że szczera rozmowa, pełna życzliwości i wyrozumiałości, zmieni w jakiś sposób światopogląd tej osoby. Może być potrzebna psychoterapia. Ale wyjście jest.
A druga opcja?
Może być tak - co jest dość przerażające - że ta osoba będzie tkwiła w swoim patrzeniu na świat. Że zabarykaduje się mentalnie w swoim umyśle. Że będzie bronić swoich absurdalnych tez, mylnych osądów. Że nie będzie się dało z nią szczerze i życzliwie porozmawiać, bez wysłuchiwania o sobie steków oskarżeń.
I wtedy masz wybór.
Albo godzisz się na to. I decydujesz się na życie z osobą, która ma takie "ataki" i zniesiesz to jakoś z godnością. Czasem to jest dobry wybór - jeśli np. mieszkacie razem od 10 lat, kochasz tę osobę a ataki są raz na pół roku - da się przeżyć.
Tylko jedno musisz wziąć na klatę - nie zmienisz tej osoby.
Nie da rady. Psychologia nie odkryła żadnej metody. Wierz mi. Jak odkryje - to pierwszy o tym napiszę na tym blogu. Tu nie pomogą pytania z lingwistycznego metamodelu. Sleight of Mouth Diltsa. Odwrócona psychologia, kotwiczenie, presupozycje itd.
Po prostu ta osoba jest już rozbita na kawałki. Ta chora osobowość, która w niej mieszka, żyje w odosobnieniu. Nie komunikuje się z innymi częściami. Jeśli już - to w chory sposób. Pewne, że póki życie trwa - jakieś tam minimalne szanse na dogadanie są. Jak z terrorystami.
Pytanie - czy serio chcesz na to marnować swoje życie? Bo cena tego jest niesamowicie wysoka.
Więc albo przyjmij, że się nie da - i znoś to jak czyjąś chorobę.
Albo spierdalaj.
Gdy te "ataki" będą po 10 razy dziennie, będą bezpodstawne, chore i bez szans na jakiekolwiek negocjacje - uciekaj.
Uciekaj.
Serio.
Spierdalaj. Masz kurwa chłopie jedno życie - nie zmieniaj go w szpital psychiatryczny. Życie samotne będzie ulgą w porównaniu z tym, co ta osoba Ci zaserwuje.
Pewnie zapytacie, skąd ten post.
Poznałem w życiu parę takich osób. Z paroma nawet byłem związany. Straciłem nerwy, zdrowie fizyczne i psychiczne, by stać się czyjąś emocjonalną niańką. I wierz mi - nie chcesz tego.
Bywało, że nagle, po kilku latach znajomości, słyszałem o sobie, że jestem debilem.
Że od - dobrej zdawałoby się - przyjaciółki dostałem SMS-a, którego treść byłaby świetnym studium przypadku dla studentów psychiatrii. Gdy jedząc spokojnie śniadanie, jak co dzień, dostawałem wiąchę najlepszych życzeń od osoby, z którą byłem od roku i nic nie zapowiadało kataklizmu.
Teraz widzę, że ich wszystkich da się rozpoznać z większej odległości. Nim ten cyrk się rozkręci. To są osoby, które wydają się być ciągle spięte. Ciągle wzdychają na coś, powstrzymują się od swoich "prawdziwych" reakcji. Osoby, które są ciągle na coś złe, oburzone, urażone.
Zdają się gdzieś tam w środku uważać, że co najmniej pół świata ich atakuje. Obmawia, wyśmiewa, upadla. To są osoby często zakompleksione, które non stop wstydzą się za to, kim są.
Próbują to czasem zmieniać w żarty, przemilczać, zmieniać temat. Ale to daje tyle, co brandzlowanie się gumką recepturką.
To są osoby po także po traumatycznych przejściach. Ale które nie szukają pomocy - choć najbardziej jej potrzebują. To otoczenie szuka pomocy, oni nie.
Każdy ma prawo być chorym mentalnie. Ale nikt nie ma prawa niszczyć tym Twojego życia i zmieniać je w chujnie z grzybnią.
Te osoby myślą, że one mogą to jakoś ukryć - te swoje chore myśli i emocje. Przeceniają, jak my wszyscy, swoje zdolności do tuszowania własnych emocji. Ale wystarczy nieco bystrzejsza obserwacja, by odkryć, kto tam w środku naprawdę mieszka.
By dostrzec ten ulotny foszek rysujący się na twarzy w kilka milisekund i znikający.
Możesz nic nie zmieniać w stosunku do tych osób. Ale po tym wpisie przynajmniej będziesz wiedział, co się dzieje. I mógł dokonać świadomego wyboru - a nie dyktowanego chwilową złością czy inną, nieprzyjemną emocją.
Żyj dobrze.
Witam, byłem kiedyś w podobnej sytuacji - choć nie tak drastycznej jak w opisie.
OdpowiedzUsuńMój były próbował mną manipulować , robić wszystko na jego korzyść, tak aby jemu było wygodnie.
Postanowiłem wyjść bez słowa z myślą, że może zrozumie? Dla mnie to był czas na przemyślenie, czy warto dalej się angażować. Pespwrktywy czasu już wiem, że dobrze zrobiłem rozstając się z nim, było ciężko i wierzę, że jemu też. Byłby to związek bardzo toksyczny - nie miałby przyszłości rozwoju, wspólnej normalnej ludzkiej konwersacji.
Chyba nie spotkałem aż tak toksycznych ludzi jak opowiadasz - a może szybko się wymigałem od nich i dlatego nie mam tej świadomości. Podejdę do tematu od drugiej strony. Ostatnio dociera do mnie, że idealizuję wszystko i wszystkich aż do przesady. Idealizowałem dwójkę moich przyjaciół, którą poznałem te 10 lat temu, nie otwierałem oczu na to kim się stali, jak dojrzeli. A teraz nie potrafię zaakceptować ich wyborów. Siedzę cicho i się zastanawiam, czy tak powinna wyglądać przyjaźń? Spodziewałem się idealnego zrozumienia, wspólnych poglądów, a nie dwóch różnych biegunów :O Może też jestem toksyczny i kiedyś wybuchnę z całą prawdą jaką zbieram w głowie?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
inny25
A co jeśli w takich relacjach to ja czuję się winny? Jeśli ludzie mówią "uciekaj z tego", a ja mam z tyłu głowy wrażenie, że być może to jednak ja jestem toksyczny? Zawsze chcę wracać i "naprawiać" i za każdym razem jest coraz gorzej a ja nie umiem przestać bez straty na myśleniu o sobie
OdpowiedzUsuńJeśli czujesz się winny, to znak, że złamałeś WŁASNĄ regułę życiową (gdybyś złamał społeczną - czułbyś wstyd, a nie poczucie winy).
UsuńPytanie: Jak brzmi tak reguła?
Jak zobowiązałeś się postępować? Jak wg Ciebie powinieneś postępować?
Drugim etapem jest weryfikacja - czy ta reguła jest dla Ciebie i innych dobra? Bo jeśli np. postanowiłeś sobie, że "powinienem robić tak, by inni czuli się dobrze" - to leżysz i kwiczysz w tym momencie.
Bo samopoczucie innych ludzi tylko w pewnym stopniu zależy od Ciebie. Krótkotrwałym. W sensie długotrwałym - każdy jest odpowiedzialny sam za swoje emocje.
Jeśli więc niańkujesz komuś, ktoś czuje się non stop źle, to czujesz się winny.
Więc pomyśl, jakie zasady wyznajesz i czy są one dla Ciebie dobre.
łał, muszę to przemyśleć. może winny to złe słowo. ale na pewno odpowiedzialny za ratowanie relacji. żyję w przeświadczeniu, że ogarnięci i wartościowi ludzie mają znajomości trwające latami, dlatego nie potrafię kończyć i nie męczyć się wspomnieniami.
OdpowiedzUsuńogólnie to chcę Ci podziękować, zacząłem Cię czytać w gimnazjum, teraz studiuję i dalej pomagają mi Twoje teksty. chciałem pisać do Ciebie, ale pewnie mnóstwo ludzi już to robi więc zawsze się powstrzymywałem
"A co jeśli w takich relacjach to ja czuję się winny? Jeśli ludzie mówią "uciekaj z tego", a ja mam z tyłu głowy wrażenie, że być może to jednak ja jestem toksyczny?"
OdpowiedzUsuńPosłuchaj ludzi. To, że czujesz się toksyczny wynika albo z Twojej konstrukcji osobowości albo z tego, że ta druga osoba sprawnie Tobą manipuluje. Niektórzy tak mają, że wykorzystają Twoje dobre chęci, bo tak są "zbudowani" i nie jesteś w stanie tego zmienić.
Toksycznych (czy jak my to mówimy branżowo - z zaburzoną osobowością) można potraktować psychoterapią - jeśli jest mądrze i odpowiednio długo prowadzona to są szanse na poprawę. Niemniej jednak normalnego człowieka z takiej osoby nie zrobimy, bo zawsze jest szansa, że stare, patologiczne mechanizmy powrócą.
Pozdro
A.
A ja bym nie uciekal. Ja bym ignorowal. Nie ma nic gorszego jak jadu nie ma jak wylac.
OdpowiedzUsuńniech zatruja sie sami. Wlasnym jadem. A karma w zyciu wraca.
DreamWalker, wiem że w jednym z komentarzy napisałeś już co robić, ale ciągle w praktyce mam z tym problem. Ponad 12 lat temu (!) byłem gnębiony przez długi czas w szkole przez niektórych rówieśników (szkoła to nie jedyna sytuacja gdzie ktoś mi coś zrobił, ale to był najcięższy okres), wiem że to wydaje się niemożliwe ale do dziś żyję tylko tym, nie umiem pójść na przód i tak po prostu odpuścić, nie umiem odpuścić też kilku innych z najcięższych sytuacji, niezwiązanych ze szkołą. Ostatnio gdy zacząłem czuć coś na wzór szczęścia/miłości, zacząłem bać się tego stanu ponieważ jest w nim zawarte darowanie win a ja właśnie bałem się tego darowania, innymi słowy: nie chcę zapomnieć lub boję się zapomnieć. nie wiem jak to opisać. Poza tym prawo mi nie pomoże, bo to takie sytuacje z kategorii np. zdrad, nikogo nie obchodzą, gdybym nawet opowiedział komuś o tym to by mnie wyśmiał. Dlaczego tak jest, czemu za rzucenie papierka na trawnik dostaliby mandat, a tutaj nie ma nic nawet reprymendy słownej dla nich, po prostu nic. Jak więc odpuścić? czy odpuszczając nie zachowam się jak "ci.ka"? A co z ich nieświadomością? co jeśli mimo upływu tylu lat nic się nie zmienili a może i nawet pamiętają i cieszą się?
OdpowiedzUsuńSzanowny Czytelniku,
UsuńPrzede wszystkim - uświadom sobie swój problem. Generalnie może być tak, że niestety żyjesz w pewnym bagnie emocjonalnym i pływasz w nim już tak długo, że nawet nie pamiętasz, jak to jest pływać w czystej wodzie.
Jeśli ta kwestia rzeczywiście tak Cię dotknęła - myślę, że dobrym pomysłem byłaby konsultacja psychologiczna. Nie jest to nic wstydliwego - te osoby szkolą się całe życie, by pomagać innym w radzeniu sobie z takimi właśnie doświadczeniami.
2 wiadomości dla Ciebie - dobra i zła.
Zła taka, że przed Tobą najpewniej sporo pracy. To nie będzie polegać tylko na gadaniu o swoich problemach, ale - najpewniej - na konfrontowaniu się z nimi. Na radzeniu sobie z nimi po to, byś zauważył, że możesz. Że dajesz radę coraz lepiej.
Dobra wiadomość - skoro to nabyłeś, to również możesz to "odbyć" - cofnąć, zredukować, oduczyć się przeżywania tego wciąż na nowo.
Jeśli to trwa aż 12 lat - to zdecydowanie jest to problem, z którym sam nie umiesz sobie poradzić na chwilę obecną. Szkoda życia. Poszukaj terapeuty, który pomoże Ci się tego oduczyć. Być może przepisze leki, które wspomogą Cię w tym procesie.
Napisałeś, że boisz się darować im winy. "czy odpuszczając nie zachowam się jak "ci.ka"?"
Tu może być pies pogrzebany. A co by się stało, gdybyś zachował się jak cipka i jednak darował im winy? Co by to spowodowało?
Być może kiedyś już chciałeś odpuścić winy, ale zostałeś za to skrytykowany. Bo inaczej skąd byś wiedział, że odpuszczenie winy oznacza bycie cipką?
Skąd to się wzięło, co?
Pytam, bo jeśli tak jest, jak myślę, to najpewniej tę sytuację przeżywasz w kółko i ona Cię paraliżuje. Póki nie przeżyjesz jej świadomie raz jeszcze - ale już będąc wyposażonym w asertywność, spokój, rozsądek i lepsze podejście - uwolnisz się od tego.
No ale Ty znasz odpowiedź na tę kwestię i Ty wiesz, jak jest. To Twoja głowa.