Nie ma to jak żyć w biednym kraju na dorobku. Wszyscy dookoła zapierdalają od świtu do zmierzchu, jedząc w biegu, srając w biegu, śpiąc na stojąco. Bo hajs musi się zgadzać.
To wyścig szczurów. A problem z wyścigiem szczurów polega na tym, że nawet, jeśli wygrasz - to wciąż jesteś szczurem...
I nie, żebym tu utyskiwał dramatycznie na wszystkich dookoła - to też mój grzech. Mój wielki grzech, za który przychodzi mi płacić sporą cenę. Tony dokumentów, godziny rozmów z klientami - wszystko to oblane sosem z mojego absurdalnego perfekcjonizmu. To sprawia, że wieczorami odechciewa mi się myśleć. Jestem zmęczony nadmiarem informacji.
Czy jest jakiś sposób na to, by życie zwolniło? Dziś przedstawię kilka pomysłów, które zarówno w nauce, jak i w moim życiu powoli znajdują potwierdzenie.
Zauważyłeś to, co ja? Chcesz chwilę odpocząć - pojawia się oskarżenie o lenistwo. Niekoniecznie z ust szefa czy współpracownika. Czasem z mentalnych ust, które nosimy w swoich głowach, w swoich wyobraźniach.
Jak to "nic nie robisz"? Jest godzina 14:00, wszyscy dookoła zapierdalają, a Ty odpoczywasz?
Odpoczniesz po śmierci.
Idziemy w złym kierunku i niebawem zauważymy, że to, co sobie robimy w skali narodowej, jest barbarzyństwem. Jesteśmy aktualnie najbardziej zapracowanym narodem w Europie i jednym z najbardziej na świecie. I chuja z tego mamy tak naprawdę.
Wkurwiamy się na korki, poganiamy ludzi w kolejkach w zatłoczonych supermarketach, wciąż odmierzamy czas.
Spięte karki, spocone czoła, w głowie szum myśli. Czy zrobiłem wszystko, co trzeba? Czy o czymś nie zapomniałem? Czy na jutro wszystko gotowe?
Naukowcy biją na alarm - odcięliśmy się od natury. Żyjemy nie zgodnie z rytmem natury i biologii naszych organizmów, ale zgodnie z rytmem kalendarzy, projektów, deadline'ów, zegarków i smartfonów.
Potrafimy przeżyć dzień, ani razu nie patrząc na roślinę. A - jak pokazują badania - już 20 minutowy pobyt w lesie obniża poziom kortyzolu (hormonu stresu) o jakieś 13%. Na terenach zabudowanych mieszka więcej osób otyłych niż tam, gdzie jest więcej przyrody. Stres? Możliwe.
Wciąż zastanawiam się, czy jest jakiś sposób, by od tego uciec.
Pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to odciąć się od tej wiecznej biegaczki za każdym projektem, klientem. Łatwo się myśli, trudniej wykonać. Żyjemy w kraju, w którym - aby należeć do 10% najbogatszych - trzeba zarabiać "zaledwie" 5125 zł.
Te 5 tysięcy to kwota, która zapewnia dostatnie życie na poziomie.
Ale hajs to nie wszystko. Co z tego, że masz 5 tysięcy, skoro musisz biegać za każdą złotówką. Stresujesz się, czy jutro też będziesz miał pracę. I stresujesz się, że będziesz ją miał.
Mój pomysł to praca zdalna. Już dawno odkryłem, że aby zachować zdrowie, trzeba ograniczyć czas potrzebny na dojazdy, stanie w korkach i wdychanie spalin każdego dnia. Szacunki mówią, że do 2020 roku 50% ludzi może już pracować zdalnie - w swoich domach.
Popieram to i podpisuję się pod tym pomysłem wszystkimi dostępnymi członkami - bo na jak chuj wszystkim w biurze codziennie masz ściskać dłoń?
No ale na przeszkodzie stoi nasza folwarczna mentalność - "szlacheckość" właścicieli firm, którzy przecież swojej trzody muszą doglądać co 15 minut - czy się nie leni, nie obija bydło cholerne, c'nie?
Żenua.
Oto cena, jaką płacimy za - jak to określają - niskie zaufanie społeczne. Zaledwie 16% Polaków twierdzi, że można ufać komuś spoza swojej rodziny. To już nie "brak zaufania" - to chorobliwa podejrzliwość, że wszyscy chcą Cię wyruchać.
W takim otoczeniu nie da się normalnie robić biznesów, o czym przekonują się często w swojej firmie. Niektórzy ludzie najchętniej wleźliby Ci na łeb i sprawdzali co 5 minut, czy już zrobiłeś to, o co Cię prosili.
Są pewne zawody, że coś takiego po prostu niszczy efekty pracy. Tak, jak w moim. Wymaga się ode mnie dużej kreatywności - i to jest okej. Ale kreatywność nie znosi pośpiechu, nie znosi wiecznego sprawdzania i poganiania.
Czasem przez godzinę chodzę w kółko i myślę, jak powinno brzmieć pierwsze zdanie reklamy.
Coś takiego trzeba przemyśleć, ale jest problem. Z zewnątrz to wygląda, jakbym się obijał. Zjadał cenne zasoby czasowe i finansowe. Przecież mógłbym już klepać w klawiaturę zamiast nieznośnie paczać w ścianę.
Czy z tej mentalności jest ucieczka?
Myślę, że jest. Gdy sam sobie dałem pozwolenie na "nic nie muszę" - pozbywając się nikczemnych głosów w głowie, które zarzucały mi lenistwo, gdy tylko chciałbym odsapnąć - zrozumiałem, że to nie inni poganiają mnie przez 90% czasu.
To byłem ja sam.
Stałem się dla siebie gestapowcem wydajności - rozkazując sobie, ile to rzeczy dziś muszę odhaczyć.
Podoba mi się arabski system myślenia o czasie: jeden dzień - jedna sprawa.
Wiesz, tak naprawdę człowiek nie jest przystosowany do codziennego osiągania wielkich celów. Wypala się jak paczka zapałek. Jesteśmy przystosowani do prostej, powtarzalnej pracy, w której od czasu do czasu doznajemy olśnienia i wprowadzamy innowację.
A nie do pracy, w której każdego dnia masz skakać nad coraz wyżej ustawioną poprzeczką.
Gdzieś tam na Zachodzie - gdzie rozpanoszyła się idea"word-life balance" - ludzie zaczynają kumać, że życie nastawione w 100% na mechaniczną wydajność po prostu się nie sprawdza.
W którymś momencie po prostu człowiek zmięknie. Zapragnie poleżeć. Nacieszyć się owocami swojej pracy.
Problem w tym niestety, że w naszym kraju rzadko kiedy można się cieszyć tymi owocami. Bo albo jest ich za mało, albo za rzadko spadają do naszych koszyczków.
Jeden grzyb - większość z nas myśli tylko o weekendzie i tym jednym, dwoma zbawczymi dla ducha dnami, w których w końcu robimy to, co chcemy, a nie to, co musimy.
Czasem zazdroszczę ludziom z ciepłych krajów. Są może biedni, mają tylko lepiankę i liść bananowy, by zasłonić swojego... banana. Ale są szczęśliwi na swój swój sposób. Nie gonią ich terminy, nie stresują się prezentacją przed klientem. Itd.
Jedną z recept na większy luz jest - jak wspomniałem - powrót do natury. Do zieleni drzew, do przebłysków słońca, do ciszy, szumu drzew lub fal. Tak naprawdę mamy to zakodowane głęboko w naszych sercach - bowiem z takich ogrodów wyszliśmy tysiące lat temu, by podbijać świat.
Dlatego przyrzekłem sobie, że w tym roku odbiję sobie mój brak kontaktu z przyrodą i na tydzień lub dwa spierdolę gdzieś w dzicz. Ma być prosto, niespiesznie, spokojnie - bez podpunktów do zaliczenia, bez terminów, bez myślenia.
Ma być zielono i czysto.
I najlepiej samotnie. By uniknąć niewygodnego rozmawiania na tematy, które torują w głowach niezbyt przyjemne emocje (polityka na przykład).
Najlepiej tak:
Tego mi trzeba. Czuje to w kościach.
Pamiętam, jak wiele lat temu pojechaliśmy z moim ówczesnym facetem na 2 tygodnie do takiej dziczy. Domki na półwyspie otoczonym pięknym jeziorem.
I dużo szuwarów, zieleni i bzyczących much. Było mi jak w raju - i to pomimo tego, że w drugim tygodniu ośrodek domków został zdobyty przez bandę półcywilizowanych Cyganów, którzy srali pod prysznicami i odwalali niezłą manianę ogólnie.
Było pięknie.
Życie płynęło powoli i pozwalało się cieszyć detalami, które nas otaczały. Błyskiem słońca, który tańczył na wodzie - gdzieś między liśćmi.
Ty też masz takie doświadczenie? Podziel się nim. A może masz jakiś sposób na to, by uciec z wyścigu szczurów?
Jako były szczur w "korpo" chciałbym się odnieść do tematu. To praca wyniszczająca, mnie prawie zabiła. Na początku nie było źle - początkowe sukcesy, zarobki przyzwoite, poczucie niezależności. Czego chcieć więcej? A no właśnie - to słowo klucz. Im więcej zrobisz - tym coraz większe oczekiwania. Nadgodziny, praca w weekendy. Nieustanne myślenie o słupkach i procentach, nawet w czasie wolnym. Dla młodego dość wrażliwego człowieka niepewnego wtedy jeszcze swojej orientacji to za duża dawka „chujozy.” Skutek – nerwica lękowa, nie będę tu wchodził w szczegóły, było bardzo źle, włącznie z nieustannymi myślami o śmierci. Pracę oczywiście straciłem – na całe szczęście. Do czego zmierzam? Więcej znaczy mniej. Chcesz korzystać z życia? Zwolnij! Kasa nie ma tu znaczenia bo co z tego, że ją masz skoro nawet nie masz czasu jej wydać. Praca nie może zdominować życia, ważne jest aby złapać równowagę, odnaleźć złoty środek by osiągnąć wewnętrzny spokój.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam autora. W ciężkich chwilach lektura bloga bardzo mi pomogła. Dziękuję ;)
Maciej
Dzięki za podzielenie się Twoją historią - ku przestrodze - i za miłe słowa też :)
Usuń