Niewątpliwie się go boimy. Nie chcemy go w naszym życiu, ale mimo to pojawia się ono od czasu do czasu. Czasem częściej, czasem rzadziej. Nieproszone. Nagle. I nie wiemy czemu. Nie znajdujemy odpowiedzi na pytanie: "Dlaczego ja?".
Cierpienie.
Ból. Ból fizyczny i psychiczny.
Te rzeczy to nieodłączna część ludzkiej natury. Innymi słowy - nie możemy ich nie przeżywać do momentu, w którym już ich nie przeżywamy.
Gdy cierpienie i ból pojawiają się w naszym życiu - mamy 2 drogi:
Pierwszą drogą jest oddanie tego cierpienia naszemu ego. Ego wtedy, aby załagodzić to cierpienie lub mu zapobiec, uruchomi tzw. mechanizmy obronne. Mechanizmy obronne to strategie umysłowe służące do ucieczki przed cierpieniem. Może być: popadanie w pracoholizm (lub inny -holizm), obwinianie innych za swoje cierpienie, krytykowanie czy atakowanie ich, racjonalizowanie swoich błędnych decyzji, udawanie obojętnego, tłumienie swoich prawdziwych emocji, zmienianie tematu, celowe próby rozproszenia się, ucieczka w świat fantazji, udawanie dziecka (tzw. regresja wiekowa), wiara we wróżki i horoskopy w nadziei, że przyniosą dobre wieści, wypieranie się pewnych wspomnień i próby celowego zapomnienia o czymś, obracanie w żart czegoś, co jest dla nas przykre itd.
Mamy całe, niezwykle bogate spektrum mechanizmów obronnych. Broniąc się, wysyłamy sami sobie sygnał, że jesteśmy zbyt słabi, aby sobie poradzić z cierpieniem, które chce zawitać do naszego życia i ciała. Mówimy sobie: "Nie, ja tego nie przeżyję, muszę tego uniknąć jakoś." I zaczyna się błędne koło. Skoro cierpienie rodzi się w nas - ucieczka przed nim przypomina próbę ucieczki przed własnym cieniem. Im szybciej uciekamy, tym szybciej cień nas goni. Stwarzając sobie tożsamość uciekiniera, tworzymy jednocześnie tożsamość goniącego. I koło się zamyka.
Cierpienie niektórych osób jest tak wielkie i tak bardzo się go boją, że całe ich życie oparte jest o mechanizmy obronne. Udają kogoś, kim nie są. Mają do wszystkich pretensje. Nigdy nie biorą odpowiedzialności za swoje decyzje. I tak dalej, i tak dalej. Z takimi ludźmi ciężko żyć, dlatego przeżywają oni często dramat odrzucenia. Co jeszcze bardziej potęguje ich cierpienie i pogłębia ich mechanizmy obronne.
To wszystko dzieje się na poziomie podświadomym.
Mechanizmy obronne są metodą bardzo skuteczną jeśli chodzi o unikanie cierpienia. O udawanie, że go nie ma. Problem w tym, że na bardzo krótką metę. To tak, jakby ciągle coś nas bolało, a my bierzemy tabletkę przeciwbólową, aby ten ból stłamsić. Potem już przewidujemy, kiedy ból może się pojawić i bierzemy tabletki już na zapas - zanim cokolwiek się dzieje. Z czasem cierpiące ego tworzy wokół swojego cierpienia całą życiową filozofię. Oddala się od prawdziwego źródła cierpienia, od prawdziwej rany, dobudowując kolejne mechanizmy obronne - ponieważ poprzednie okazały się średnio skuteczne. Albo w ogóle nie działały. Po jakimś czasie człowiek żyje w bunkrze. Bunkrze własnej osobowości, która de facto jest toksyczna - dla samej osoby i jej otoczenia.
Jak z tego wybrnąć?
Tutaj dochodzimy do drugiego sposobu. Tego, który jest skuteczny. Polega on na tym, aby... przeżyć swoje cierpienie.
Tak po prostu. Usiąść i przeżyć. Bez uciekania w mechanizmy, które miałyby go załagodzić. W myśl zasady, że wszystko jest do przeżycia, i że co nas nie zabije, to nas wzmocni. Przeżyj to. Skup się na tym. Wyłącz pierdolenie. I daj się ponieść cierpieniu.
- O tak, DreamWalkerze, łatwo się mówi. "Przeżyj cierpienie". Ale czasem cierpienie jest tak ogromne, że po prostu się nie da!
Oczywiście. Jakiś czas temu facet, którego kochałem nad życie, odrzucił mnie. A przynajmniej tak zinterpretowałem jego zachowanie. Pojawiło się niewyobrażalne cierpienie. Cierpienie, którego nie dało się opisać żadnymi słowami. Które dusiło mnie po nocach, które katowało zza dnia. Które wypełniało moje myśli i ciało po brzegi do tego stopnia, że w panice szukałem sposobów, aby choć odrobinę je załagodzić. W mojej głowie pojawiały się myśli o samobójstwie. Ale moje ego wybrało inne rozwiązania. Błaganie o litość i przepraszanie, brnięcie w jakiekolwiek związki z kimkolwiek, byleby tylko tego nie czuć; pracoholizm (po 14 godzin na dobę), seksoholizm, obżeranie się, bieganie po parku po 2 godziny dziennie (jogging, przecież to samo zdrowie!) itd. Byleby tylko nie czuć. Nie czuć. Nie czuć.
Po jakimś czasie zrozumiałem, że uciekam przed własnym cieniem. Że gdy zwalniam, mój cień też zwalnia. Gdy nie mogłem tego znieść, znów ego przyspieszało. Nie było na tamten czas lepszych strategii radzenia sobie ze swoim bólem. Więc znów popadałem z mechanizmy obronne. Potem znów zwalniałem. Wystarczył jeden krótki rzut ona na swój cień, bo cierpienie pojawiało się znów. Wracało w nocnych koszmarach, w zadręczającym mnie poczuciu winy, w poczuciu odrzucenia, samotności. Więc znów biegłem, ale nie tak szybko, jak wcześniej. Potem mogłem już patrzeć na cień nieco dłużej. Wytrzymywałem z nim kilka sekund dłużej. Nie analizowałem go, nie chciałem zmienić. Po prostu go obserwowałem - gdziekolwiek za mną szedł. Po jakimś czasie okazało się, że fragmenty cienia zaczęły się rozpuszczać. Że światło świadomości rozproszyło mrok. Zajrzałem w samo dno hadesu, w otchłań, która pożerała moją duszę. I obserwowałem bez chęci zmiany, ciągle jednocześnie utrzymując świadomość, że jestem tu i teraz (świadomość ciała i oddechu). Z czasem wycieczki mojego umysłu przestały być tak straszne. Zmierzyłem się ze swoim demonem, przeżyłem swoje cierpienie. Pokazałem sobie i swojemu ego, że jestem na tyle silny, aby to przeżyć. Aby dać sobie z tym radę.
Nie od razu. Nie na hurra. Ale w dużej mierze się udało.
Czy to koniec mojego cierpienia?
Nie mam pojęcia. Nie zależy ono ode mnie. Ono przychodzi, kiedy chce. Czasem wciąż odwiedza mnie w snach lub za dnia, gdy np. myję naczynia. Ja wiem jednak, że mam wybór. Że albo powierzę je ego i jego mechanizmom obronnym - co czasem jest dobrą decyzją (wtedy, kiedy nie jest złą). Albo zacznę je powierzać swojej świadomości - konfrontując się z tym bólem.
Tak buduje się prawdziwe zaufanie do samego siebie. Kompetencje i pewność, że można na sobie polegać nawet wtedy, gdy świat się pali i wali.
Kiedyś chciałem obiecać sobie i Tobie, że na tym blogu znajdziesz rozwiązanie swoich problemów, że dzięki nim unikniesz swojego cierpienia. Nie unikniesz. Nie uda się. Przepraszam, ale rzeczywistość tak nie działa. Dlatego proponuję coś innego - oswoić się ze swoim cierpieniem i zaakceptować je. Aby je zaakceptować, trzeba je zrozumieć. A żeby zrozumieć - trzeba je obserwować zamiast usilnie udawać, że go nie ma, że nas nie interesuje, że z nim wygraliśmy. Nigdy z nim nie wygramy, nigdy też nie przegramy - jeśli nie będziemy walczyć. Jeśli nie będziemy go atakować, lecz po prostu pozwolimy sobie współegzystować z nim.
Co się stanie potem?
Zrozumiane i ugoszczone cierpienie zmienia się w siłę. Lęk zmienia się w odwagę. Obojętność zmienia się w miłość. Złość - w siłę i moc. Rośniesz jako człowiek. Wzmacniasz się. Kolejne cierpienia, które pojawiają się na horyzoncie, nie są już tak straszne. Wydają się błahostkami i czujesz, że dasz sobie z nimi radę bez problemu. Bo wiesz, że również z nich składa się życie.
Zatem nie walcz, nie oskarżaj, nie krytykuj, nie uciekaj. Zatrzymaj się w miejscu, bądź tu i teraz, oddychaj i zastanów się, w których momentach Twojego życia próbujesz uniknąć cierpienia za wszelką cenę i jak to robisz. Czy to działa? Czy rzeczywiście rozwiązuje problem? Czy tylko chwilowo odsuwa Cię od niego?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, potrzebujesz być względem siebie szczerym. Odpowiadać z ręką na sercu. Otworzyć się przed samym sobą i powiedzieć, jak jest. To właśnie miał na myśli autor słów "Poznaj prawdę, a prawda Cię wyzwoli". Bez odkrycia tej prawdy, nie ruszysz dalej. Twoje życie będzie tylko mechanizmem obronnym ego. A nie prawdziwym przeżywaniem tego, co jest.
To droga. To nie jednorazowy zabieg, który Cię wybawi. To ścieżka ku jasnemu, świadomemu umysłowi. Ścieżka, która ciągle się zaczyna na nowo i być może kiedyś się skończy - w momencie uzyskania ostatecznego wglądu w siebie. Problem w tym, że nigdy nie wiesz, który wgląd jest ostateczny. Czasem po dniach spokoju pojawia się kolejne cierpienie i już wiesz, że czeka Cię znów przygoda.
Przeżyj swoje cierpienie. Bo każde jest do przeżycia.