Męski Anal - jak przygotować się do seksu analnego w roli pasywnej

Skondensowany i praktyczny mini przewodnik dla początkujących, którzy chcą dawać dupy bezpiecznie, zdrowo i przyjemnie.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą autentyczność. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą autentyczność. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 14 maja 2012

Wpuść cierpienie do swojego życia

Powódź dobrych rad. Kopalnie życiowych poradników. To moda, która przyszła do nas z Zachodu, niemniej potrzeba sięgania po takie publikacje wynika z nas samych, z prostego faktu, że cierpimy i nie godzimy się na to. Setki technik, dziesiątki "prostych sposobów" na usunięcie żalu, smutku, bólu, cierpienia, wstydu, poczucia winy, strachu. "Rozwalacze depresji", "Destruktory lęku" itd.

A cierpienie i tak powraca.

I będzie powracać. Jak boomerang - im silniej, im dalej chcesz go wyrzucić, tym z większym impetem powróci. Oczekuj go.

W którymś momencie ten boomerang tak mocno uderzył mnie w głowę, że wiedziałem już, że nie wygram. Wszedłem na mroczną ścieżkę samooszukwiania się, skrywanej przed światem depresji, rozrywającej piersi rozpaczy, którą dobrze przypudrowałem przed innymi ludźmi.

W końcu nie było innego wyjścia, niż zatopić się w tym. Poddać się temu. Wpuścić do serca wszystkie trucizny, wszystkie zjadliwe toksyny krążące w krwiobiegu. Sam siebie podziwiam za tę odwagę.

Gdy schodzisz na dno piekieł, gdy cały świat wydaje się płonąć, zatapiać w czarnej, gęstej smole, z której nie można się wydostać, gdy cierpienie jest tak wielkie, że aż nie można oddychać - serce wciąż niestrudzenie bije. Zapada nieprzenikniona cisza. Przez moment to bicie serca jest jedyną oznaką życia, bo wszystko dookoła umiera.

I wtedy, w chwili największego cierpienia, gdy Twój umysł po prostu je zaakceptuje, gdy powie mu "tak", gdy zdobędzie się na odwagę, by uznać jego istnienie, uznać fakt, że się cierpi, że się leży na dnie hadesu przykrytym metrami mułu - wtedy to cierpienie łagodnieje, zaczyna płynąć, zmieniając się w pewnego rodzaju subtelną ulgę. Coś rusza, coś odżywa, coś otwiera oczy i patrzy na świat świeżym spojrzeniem.

To nowy Ty.

Ty zbudowany na bazie trudnych doświadczeń. Ty uczący się jak być lepszym człowiekiem. Ty rozumiejący bardziej to, czym jest życie, kim jest człowiek.

Zgnuśnienie to brak akceptacji. Zgnuśnienie jest czymś przeciwnym do akceptacji. Otwórz swoje serce na największe cierpienia i pozwól mu przepompować je dalej, zmienić w coś budującego. Wyjdziesz ze spirali, która ściągała Cię na dno.

Zrób w swoim życiu miejsce na cierpienie.

Ugość je, zaproś do swojego życia, do swojego serca. Zaparz mu kawę, podaj ciastko i porozmawiajcie. Niech wyjdzie z cienia. Niech ten ból, który nosimy pod skórą, te wszystkie lęki, smutki, wstyd, rozpacz czy wina - niech to wszystko wyjdzie na jaw. Niech zostanie oświetlone światłem świadomości. Nie walcz, nie oceniaj, bo stracisz energię. Chyba że chcesz - by przekonać się, że to nie ma sensu. Nie jesteśmy komputerami, nie da się wyłączyć pewnych rzeczy jednym pstryknięciem. Na zrozumienie pewnych rzeczy trzeba lat obserwacji. Trzeba cierpliwie powracać do pewnych kwestii, do pewnych tematów - z otwartym, spokojnym, szczerym sercem. Sercem, które gotowe jest na przyjęcie bólu. Na zmierzenie się z najczarniejszą, najokrutniejszą prawdą.

Miej odwagę! Stać Cię na to!

Nie chcesz spędzić całego życia na udawaniu, że wszystko jest okej - jeśli nie jest.

Sam mam rany, które liżę od lat. Których ból budzi mnie w nocy, które tak bolą, że czasem jedyne, czego chcę, to zasnąć i zapomnieć. Ale nie. To tak nie działa. Jak już nie wiadomo, co z cierpieniem zrobić, połóż rękę na sercu, weź kilka głębokich oddechów i pozwól swojemu sercu się tym zająć. Pozwól sobie PRZEŻYĆ cierpienie, zamiast ciągle nim żyć. Pozwól sobie na doświadczenie pełni traumy, zamiast ciągle z nią walczyć. Twoim zadaniem jest tylko i wyłącznie utrzymywanie świadomości, że jesteś tu i teraz. Regularnie oddychanie, trzymanie ręki gdzieś na stabilnym gruncie teraźniejszości.

A serce niech przetwarza.

Tylko ono wie, jak z wyjść z pętli cierpienia. Tylko serce podpowie Ci, co zrobić. Tylko w jego głębokiej mądrości odkryjesz spokój i ciszę, gdzieś tam w środku, w oku cyklonu, panuje cisza i harmonia. I wtedy wszystko dookoła może się walić, ale na Twojej twarzy znów rysuje się uśmiech.

A wtedy każdy kolejny krok w Twoim życiu wydaje się już lżejszy. Bardziej świadomy.

Pogódźmy się z faktem, że cierpienie jest naturalną częścią naszego życia. Że musimy je przeżywać do momentu, w którym już go nie przeżywamy. Paradoksalnie tylko nasza zgoda na wpuszczenie cierpienia do życia jest sposobem, by je zrozumieć, zaakceptować a następnie sobie z nim poradzić.

Z pozdrowieniami,
Dream

czwartek, 17 lutego 2011

Jak pokochać siebie?

Z biegiem czasu i postępem rozwoju, staje się jasne, że Ktoś pokochać może Cię tylko wtedy, gdy Ty sam pokochasz siebie. Przepis wydaje się więc prosty - wystarczy pokochać siebie i już - faceci zaczną walić pod Twój adres tabunami.

Wiemy zatem, co robić. Pozostaje jednak pytanie: Jak to zrobić?

Brakowało technologii. Czy trzeba przytulać się do siebie? Czy może całować samego siebie, przeglądając się w lustrze? Hm... czy to coś zmieni?

Może tak, może nie. Tak czy inaczej - jest jeden, dobry sposób: przestać siebie nienawidzić/ nie lubić.


  • Czy masz jakieś kompleksy?
  • Czy uważasz, że coś z Tobą nie tak (pod jakimkolwiek względem)?
  • Czy jesteś na siebie za coś zły?
  • Czy wstydzisz się siebie?
  • Czy boisz się, że zrobisz np. coś głupiego lub złego?
  • Czy nie umiesz sobie wybaczyć jakichś błędów z przeszłości?
  • Czy czujesz do siebie obrzydzenie?
  • Itd.
Jeśli na któreś z powyższych pytań odpowiedziałeś "tak" - wytwarzasz względem samego siebie jakąś negatywną emocję. Masz jakieś kiepskie przekonania na swój temat. Nie lubisz samego siebie, a to blokuje Twoją miłość do samego siebie, którą miałbyś automatycznie, gdyby nie to.

Gdy urodziłeś się i byłeś uroczym, radosnym bobaskiem, nie robiłeś sobie w głowie wyrzutów, nie śmiałeś się sam z siebie, nie wytykałeś sobie błędów z przeszłości, nie straszyłeś się okropnymi scenariuszami jutra, nie mówiłeś sobie, że masz jakieś wady... I wtedy właśnie byłeś jedną, spójną, radosną całością.

A potem nauczyłeś się wielu różnych przekonań, które zablokowały w Tobie przepływ miłości.

Jeśli złapałeś się na tym, że sam występujesz przeciwko sobie - spokojnie. Jeśli to robisz - to na chwilę obecną tak ma być. Byłoby głupie, gdybyś zauważył w sobie tę blokadę i jeszcze dodatkowo występował przeciwko niej, bo to w końcu Ty sam blokujesz się na miłość. A więc ponownie wystąpiłbyś przeciwko sobie.

Jeśli masz blokadę - okej. Teraz jeszcze masz, ale pojawia się w Tobie motywacja, by to zmienić. Nie usuniesz blokady. Blokada sama zniknie, kiedy zakwestionujesz przekonania, które ją podtrzymują.

Co to za przekonania?

Odkryj je w sobie, to proste. Bądź ze sobą szczery i napisz, co Ci leży na sercu. Nie bez powodu używamy tego predykatu - "leżeć na sercu". Rzeczy, które tam leżą, przeszkadzają w przepływie miłości. Bo miłość idzie z serca.

  • Czy uważasz, że nie jesteś wystarczająco dobry, by ktoś Cię pokochał?
  • Czy sądzisz, że nie zasługujesz na miłość?
  • Czy uważasz, że coś z Tobą nie tak?
Tak? No to masz historię do przerobienia za pomocą The Work (szukaj na Blogu, co to). Kwestionuj, kwestionuj i jeszcze raz kwestionuj - ciągle z ciekawością badaj prawdziwość i przydatność swoich myśli. Tak długo, aż poznasz prawdę a myśli będą dla Ciebie tylko narzędziem.

Każde podważone lipne przekonanie odblokowuje drzemiącą w Tobie miłość. Tę prawdziwą, bo nie mówię tutaj umysłowych imitacjach miłości, uzależnieniach od drugiej osoby czy walentynkowych, powierzchniowych formach okazywania iluzorycznych potrzeb. Mówię o Miłości przez duże "M" - która nie stawia warunków, która akceptuje i jest bezwarunkowa.

Podsumowując: przepis na miłość do siebie samego jest prosty - wystarczy zakwestionować negatywne przekonania o samym sobie, wyzbywając się kompleksów, uprzedzeń do samego siebie, pojęcia "wad" (i zalet - co za tym idzie). Gdy oduczysz się kiepskich przekonań - miłość przyjdzie sama.

I wtedy, zgodnie z moją widzą i pewnym doświadczeniem w tej materii, druga osoba przestanie Ci być potrzebna do szczęścia. Bo staniesz się szczęśliwy - tak po prostu. I przestaniesz gonić za kimś, bo odkryjesz, że tracisz wtedy siebie. Będziesz spójnie sobą, a to jest chyba najsilniejszym miłosnym magnesem - być idealnym partnerem dla samego siebie! Emanujesz miłością i każdy chce być w Twoim otoczeniu.

Korzystaj i baw się dobrze!

wtorek, 12 października 2010

Anihilacja myśli - kolejna genialna technologia zmiany

Drodzy Panowie, Drogie Panie. W dzisiejszym poście chciałbym Wam przedstawić kolejną, jakże genialną i skuteczną technologię zmiany i poszerzania świadomości. Technologię, która wyrosła na gruncie Pracy i która pozwala drążyć naszą nieświadomość jeszcze głębiej i jeszcze dokładniej ją badać.

Technologia zwana anihilacją myśli.

Anihilacja w fizyce to proces, w którym cząstka i antycząstka spotykają się, wzajemnie znoszą i zmieniają w energię promienistą. Podobnie jest z myślami. Gdy teza konfrontuje się z antytezą i znajdujesz dowody na potwierdzenie obu - wzajemnie się znoszą a dana kategoria logiczna, którą tworzą, znika. Anihiluje się. I zmienia w światło. Stąd umysł staje się jaśniejszy.

Procedura jest prosta i logiczna, będziesz zachwycony prostotą tej metody i efektami, jakie przynosi.

1. Weź na tapetę jakąś osobę, najlepiej swojego największego wroga - kogoś, kto Cię nie znosi, nienawidzi, życzy Ci wszystkiego najgorszego. Jeśli nie masz kogoś takiego, znajdź kogoś, kto Cię po prostu nie lubi z jakiegoś powodu, jest na Ciebie obrażony, sfoszony, nie odzywa się. Albo się Tobą brzydzi, unika Cię, uważa Cię za idiotę itd. Cokolwiek.

2. Wejdź w wyobraźni w jego pozycję, jego rolę, jego punkt patrzenia. Spójrz na siebie. Kogo widzisz? Oceń samego siebie. Jaki jesteś? Bądź bezpośredni, szczery i nie próbuj tego cenzurować. Spisz wszystko, co przyjdzie Ci do głowy. Szczególnie te rzeczy, które będą budzić w Tobie największe emocje.

3. Masz już piękną listę "obelg" pod swoim adresem. Teraz czas zacząć je anihilować. Napisz pierwszą z nich, niech to będzie np. "[X] jest nieudacznikiem" (gdzie X to Ty). Znajdź teraz minimum 3 przekonujące Cię dowody, że tak jest. To mają być dowody, które pochodzą z Twojego doświadczenia i które Cię przekonują o tym, że faktycznie tak jest. Po zakończeniu tego dochodzenia masz być serio przekonany, że prawdą jest, że jesteś np. nieudacznikiem lub inną "etykietką".

4. Teraz odwróć myśl o 180 stopni. "X jest nieudacznikiem" -> "X jest człowiekiem sukcesu" albo coś takiego. I znajdź teraz min. 3 dowody, że to odwrócenie faktycznie jest prawdziwe. Gdy zakończysz ten etap, masz być niemal pewien na 100%, że odwrócenie, jakie utworzyłeś, jest dla Ciebie prawdziwe.

5. Anihilacja. Kim jesteś? Czy jesteś nieudacznikiem? Czy człowiekiem sukcesu? Jednym i drugim, bo udowodniłeś sobie obie tezy. Połącz je w jedno. Połóż swój obraz nieudacznika na jednej ręce, na drugiej - obraz człowieka sukcesu. Sprasuj je. Scal w jedność.

Oto prawdziwszy Ty!

Pogratuluj sobie i działaj z kolejną myślą. Aż anihilujesz wszystkie kategorie i zyskasz najbardziej realistyczny obraz siebie, jaki możesz mieć na daną chwilę.

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Jak chcesz być postrzegany? - czyli społeczne niewolnictwo mentalne

To chyba najlepszy sposób na bycie nieautentycznym i niespontanicznym - tworzenie sobie tzw. wizerunku społecznego. Jako istota społeczna być może chcesz być postrzegany w pewien konkretny sposób - np. jako osoba dynamiczna, kreatywna, zabawna etc. etc. I gdzieś podświadomie, im bardziej chcesz taki być, tym mniej jesteś. Bo modalny operator możliwości "chcę być" zakłada, że nie jesteś. I wtedy zaczyna się bardzo stresująca gonitwa za własnym wyobrażeniem samego siebie. Czy to faktycznie wybór wolnego umysłu? Czy już pułapka i forma mentalnego niewolnictwa?

Społeczny matrix dyktuje zasady. Dzięki niemu być może masz w głowie następujące bajki:

- Zależy mi, aby być postrzeganym jako człowiek inteligentny
- ... zabawny
- ... zdrowy
- ... konsekwentny
- ... sukcesu
- ... bogaty
- ... ble ble ble co jeszcze?

Każda z tych historii - jeśli w nią wierzysz - staje się mieczem obosiecznym. Z jednej strony tworzysz sobie cel, do którego chcesz zmierzać. I to jest okej. Jednak często prowadzi to do okropnych konsekwencji. Na przykład pustego szpanerstwa, gdzie ktoś kupuje sobie oryginalne ciuchy, gdy nie stać go na porządny obiad. Albo do pozerstwa - udawania, że wszystko jest okej, podczas gdy np. zdrowie czy emocje szwankują (amerykańskie "keep smiling" itp.).

To sztuczność.

Plastik osobowościowy. Jakże często dotyka to Gejów w małych miastach i mieścinach, gdzie za wszelką cenę próbują wyglądać i zachowywać się zupełnie, jak "normalni ludzie", czyli hetero kumple. Noszą koszule a la drwal, dżinsy, obśmiewają cioty, piją piwo podczas meczu, bekają, oglądają się za dupami. Po co? Aby wypaść w ich oczach dobrze. Może w środku chciałby ubrać różowy fatałaszek, może w środku nie ma ochoty oglądać tego nudnego meczu, może napiłby się owocowego likierku, ale kurwa nie - bo co kumple powiedzą? Wizerun musi być!

Im mniej Ci zależy na tym, jak mają Cię postrzegać inni ludzie, tym bardziej jesteś swobodny, wolny, autentyczny i spontaniczny. Oczywiście, że ryzykujesz odrzucenie - co jawi się jako jeden z najgorszych społecznych scenariuszy. Niemniej to tylko historia do przerobienia. Jeśli ktoś nie chce z Tobą przebywać, bo źle się czuje, gdy zachowujesz się tak, jak się zachowujesz (zakładając, że nie łamiesz ekologii, czyli nie robisz nikomu bubu), to absolutnie jego sprawa i jego ścieżka rozwoju. Wszechświat daje Ci znak - nie potrzebujesz już przebywać z tą osobą.

W momencie, gdy zaczniesz podważać prawdziwość i efektywność historii o postrzeganiu Cię przez innych ludzi - zaczną się dziać rzeczy magiczne. Oto bowiem, podobnie jak ja ostatniej soboty, na imprezie w heteryckim klubie wyjdziesz na środek parkietu i megapedalskim wdzianku zaczniesz tańczyć tak zniewieściale, jak tylko można. I robiąc to spójnie, bez żadnego wewnętrznego "ale", odkryjesz, że inni bawią się tym razem z Tobą - nawet, jeśli stoją pod ścianą i nieśmiało sączą soczek.

Bo ludzie podążają za spójnością.

Wiesz to, bo znasz historię i wiesz, jak np. na Niemców swoją spójnością wpłynął Hitler. Bo wiesz, jak to jest, gdy nieznany artysta uprawia swoją dziwną, nierozumianą przez nikogo sztukę, ale robi to spójnie i konsekwentnie, przez co po latach zostaje uznany ikoną, klasykiem, wydarzeniem itd. Bo wiesz, że jeśli powiesz coś raz spójnie, krótko i mocno, to działa to lepiej, niż elaborat na 50 stron.

Zdejmij swoje społeczne maski. Uwolnij autentycznego siebie. Podważaj prawdziwość swoich myśli, by okazało się, że irracjonalne lęki, destruktywne poczucie winy czy wstydu są po prostu niepotrzebne i oparte na nieprawdziwych przekonaniach.

Baw się i eksperymentuj.

środa, 30 czerwca 2010

Co by było, gdybyś stracił rozum?

Stracić rozum - ten stan nasz rozum klasyfikuje jako coś ewidentnie złego. Jeśli bowiem myślisz, że fetyszem naszej zachodniej kultury są dupy, kasa czy władza, to się mylisz - jest nim własnie rozum. Umysł. Czy też utożsamiany z nim mózg. A nie np. ciało czy dusza. W końcu od 7 roku życia nie zapieprzamy na siłownię, tylko do szkoły - która ma nam do głowy wsadzić odpowiednie schematy poznawcze. Zresztą i bez niej się to odbywa. Włącz TV. Umięśnieni, idealnie photo-shopowi faceci golą swoje idealne twarze idealnymi maszynkami do golenia. Nie wyglądasz jak on? Hańba Ci po wsze czasy.

A gdybyś tak... stracił rozum...?

Nie wiedziałbyś, że umięśniony to znaczy atrakcyjny. Mógłbyś czuć się znakomicie z wałkiem tłuszczu na brzuchu. Nie wiedziałbyś, że pieniądze to bezpieczeństwo. I mógłbyś czuć się bezpiecznie nawet, gdy nie masz grosza przy duszy.

Gdybyś nie miał rozumu, nie miałbyś pojęcia, że na miłość trzeba sobie zasłużyć. I wtedy nie musiałbyś zabiegać o miłość, by czuć się kochanym. Sam mógłbyś kochać siebie oraz innych bezwarunkowo. Jak dziecko, którego mamusia waży 200 kg i jest brzydka, jak 7 grzechów głównych. Wstydzić się jej zacznie dopiero, jak pójdzie do szkoły. Póki ma 2 latka - kocha mamusię bezwarunkowo.

Gdybyś nie miał rozumu - nie wiedziałbyś, że będziesz szczęśliwy dopiero we własnym domu z basenem i kurwa instalowanym socjalnie kominkiem (w wymarzonym domku zawsze MUSI być kominek!), z bryką w garażu za pół miliona itd. I wtedy mógłbyś być szczęśliwy z tym, co masz tu i teraz.

Jestem zdumiony DreamWalkerem. Tym, jak wiele zaczął osiągać. Kolejna osoba mówi mu, że jest zdumiona bogactwem jego osobowości, jego poczuciem humoru, jego spontanicznością, autentycznością... Oni naprawdę wierzą, że mówią o DreamWalkerze, a nie o sobie. Nie widzą, że sami mają w sobie to, co widzą w DreamWalkerze. Że DreamWalker daje im tylko okazję, by spojrzeli w swoje wnętrze.

Oni nie widzą, że trzeba poczucia humoru nie tylko po to, by opowiadać dowcipy, ale też po to, by się z nich śmiać. A przecież dopiero śmiech czyni dowcip dowcipem.

Oni nie wiedzą, że aby przebywać ze spontanicznym człowiekiem, nie można nie być spontanicznym. Bo na spontaniczność nie da się odpowiadać schematami. Spontaniczność niszczy schematy.

Oni nie wiedzą też, że aby zauważyć czyjeś wewnętrzne bogactwo - samemu trzeba je mieć.

Oni widzą siebie w DreamWalkerze.

Heh, zachód słońca, plaża. I nasze dzikie śmiechy. DreamWalker pokazał im, jak bardzo potrafią się śmiać. Jak bardzo można się śmiać nawet z piasku. Z nieba. Z drzew. Oni nie wiedzieli nawet, że sami tworzą sobie preteksty do śmiechu.

Ty też byś to wiedział, gdybyś nie miał rozumu.

Wiedziałbyś też, że można zaplanować bycie spontanicznym. I że można spontanicznie planować.

Że można w dobry sposób być złym - i w zły sposób być dobrym. Że można wiernie kogoś zdradzać i zdradliwie być wiernym. Tak jak być człowiekiem oszczędnie rozrzutnym i rozrzutnie oszczędnym.

Jest wciąż tyle do zrozumienia. Ale już nie umysłem.

Rozum to za mało. Mózg mi już nie wystarcza. Choć jest narzędziem wspaniałym - dalej kryją się kolejne warstwy cebuli. Kolejne matrixy, kolejne fascynujące, barwne wszechświaty. Każdy z unikalną fizyką, każdy rządzący się swoimi prawami.

Chcesz naprawdę żyć? Odrzuć rozum. On pomaga, gdy chcesz zbudować teleskop. Ale nie wtedy, gdy chcesz podziwiać gwiazdy.

wtorek, 2 marca 2010

List do DreamWalkera

Drogi DreamWalkerze,

Dziękuję Ci, że przez ostatni rok pisałeś tego bloga. Dzięki niemu udało się. Udało się, choć początkowo nie miałeś odwagi i wiedz, że napisanie tego listu do Ciebie wymagało od Ciebie sporej odwagi. Udało się przejrzeć w lustrze i zobaczyć TO. W końcu.

Zobaczyć, jakim miękkim fiutem jesteś.

Tak, dokładnie - Twoje oczy Cię nie mylą. Napisałem, że jesteś miękkim fiutem. Hej, hej, tylko nie wylatuj mi teraz ze swoim zabawnym tekstem: "Tylko nie miękkim!" To było śmieszne rok temu, gdy zaczynałeś. Dziś, czytając swoje posty, wiesz już, że połowa z nich to śmieci, projekcje zaślepionego umysłu.

Spójrz prawdzie w oczy - jesteś cholernym kozakiem.

Kozakiem, który grał wielkiego, niezniszczalnego, wiecznie pozytywnie nakręconego człowieka z plastiku. Byłeś bardziej sztuczny niż zupka kung fu z Radomia. Silikonowy, jak biust Dody. Wiesz o tym, prawda? Choroba pokazała Ci, że nie budzi się demonów, które w Tobie śpią, jeśli nie jesteś gotów, by je przyjąć z otwartymi rękami.

Przegrasz, jeśli będziesz walczył. Teraz już to wiesz.

Nie jesteś gotowy, by je budzić. Dlatego wciąż w Tobie śpią. Musisz chodzić cicho, by nie otworzyły swych oczu. Wiesz, jakie myśli potrafią stworzyć, gdy się obudzą... Wiesz, że mogą Cię zniszczyć. Próbowały i były blisko. Ten list... Już go podarłeś. Ale myśli, które w nim zawarłeś... wciąż są całe.

Nie wierzysz w TE myśli, prawda? Nie musisz. Twoje tożsamości wierzą. To one kontrolują Twoje ciało.

Korzystaj z dni, w których demony są nieprzytomne. A gdy wychodzą na łowy - wiesz już, jak przetrwać noc. Wiesz, że nie ma ucieczki, wiesz, że walka jest niemożliwa. Dlatego pozwalasz wcielać się im w Twoje ciało, kruszyć Twoje zęby, wyciskając łzy. I możesz tylko patrzeć, jak cierpisz. A taki silny byłeś... Nie byłeś! To była maska, wiesz o tym.

Ten list do Ciebie zdejmuje tę maskę.

Czy dotrze do autentycznego Ciebie? Czy może kolejny DreamWalker okaże się iluzorycznym ego?

Chyba jesteś bliżej prawdy, Dreamuś. Dziś w końcu przejrzałeś na oczy. Na chwilę. Zobaczyłeś Coś - zbiór komórek, tkanek i narządów, napędzany elektrycznymi impulsami biegnącymi wzdłuż nerwów. Zobaczyłeś Coś, co odbiera informacje, przetwarza je i produkuje zachowania. Coś, co samo siebie określa kodem "DreamWalker, autor tego bloga." To Coś je, chodzi, oddycha. Czy to Coś w ogóle istnieje?

To był moment prawdy - byłeś poza tym, co nazywałeś sobą.

Teraz wiesz już, co znaczy myśl: "Jesteś kimś więcej, niż myślisz." - bo cokolwiek o sobie pomyślisz, zawsze jest jeszcze ten, kto myśli... Tyle razy wychodziłeś z siebie, że w końcu zdjąłeś na moment wszystkie swoje pragnienia - niczym płaszcz zawiesiłeś je na moment. Tam nie było już choroby, nie było zdrowia, prawdy i kłamstwa, nie było nawet myśli.

Och, wiem. Ulga, co nie? Pragniesz rozpuścić się w tym niebycie raz jeszcze, prawda?

Przywilej nieistnienia jest jak narkotyk. Istnienie obarczone jest bowiem tyloma konsekwencjami... Nie można nie posiadać, a więc nie można nie liczyć zysków i strat. Nie też można nie mieć oczekiwań. A nieistnienie... Jest tak proste. Nic musisz nic robić. Znika wysiłek, znika cel i problem, znikają oczekiwania oraz - co za tym idzie - wszelkie rozczarowania.

Leżysz teraz zmęczony chorobą, całymi dniami oglądając Przyjaciół i żrąc tuczące czipsy o smaku karkówki z grilla i wierz mi - one nawet obok grilla nie leżały. Nawet ten weekend pełen imprez był jak sen. I co z tego, że przebrałeś się za nowojorskiego dziennikarza z lat 50'? Zachwyt krowy, wampira i pirata był wart wysiłku?

Gra w Twistera naciągnęła Ci mięśnie o których nawet nie wiedziałeś, że je masz.

Pomyśl, w jakim stanie musisz być, skoro myśl, że Twoje życie mogłoby się skończyć za 3 miesiące, była dla Ciebie... pocieszeniem!

Wiem, dobijam Cię. Ale wiesz, po co to robię. Byś osiągnął dno. Dopiero wtedy się odbijesz. Widać jeszcze mało dostałeś w dupę, byś nią ruszył. Mam Cię dobić bardziej? Proszę uprzejmie: nie wiadomo, czy kiedykolwiek wyzdrowiejesz. Lekarze są bezradni a dziedzina nauki, która mogłaby Ci pomóc, dopiero raczkuje. Nie ma na to leku. 96% pacjentów nie odnotowuje poprawy przez resztę życia. Przywitaj się z nimi. Przywitaj się, bo nie masz nikogo. Jesteś sam, jak palec. Dobrze Ci tak. Kto by Cię chciał? W ogóle - kto by Cię zrozumiał? Kasa na koncie topnieje. A Twój najlepszy klient kręci nosem. Nie wiadomo, czy zapłaci...

Ha ha ha, teraz Cię dobiłem, prawda?

Ale nie przejmuj się, wcześniej czy później obudzisz się ze snu zwanego życiem. Twoje 25-letnie życie okaże się tylko krótką, popołudniową drzemką. Obudzisz się na ciepłej, leśnej polanie. Wśród bzyczących owadami kęp trawy, śpiewów ptaków. Będzie tak słonecznie, jak nigdy. Obiecuję.

A teraz Dream, weź pigułkę. Weź pigułkę, ona Ci pomoże. Lek na życie działa zawsze - wszyscy, którzy go testowali, umarli. Leczenie jeszcze nigdy nie było tak proste. Przyznasz, że ostatnie zdanie mogłoby być sloganem arszeniku.

Z poważaniem,
DreamWalker

niedziela, 3 stycznia 2010

Nieszczerość z samym sobą - czyli masturbacje ego

"W innych możemy dostrzec tylko to, co mamy w sobie." - Byron Katie.

Co zrobić, aby dostrzec np. chamstwo albo miłość? To proste. Po pierwsze - musisz dysponować jakimś wyobrażeniem, czym jest chamstwo albo miłość (albo jeszcze coś innego). Wyposażając swój układ nerwowy w zestaw obrazów, dźwięków i odczuć względem danego zjawiska (np. chamstwo jest wtedy, gdy ktoś mnie opluje na ulicy, zwyzywa - wtedy się wkurzam i stąd wiem, że jest to złe) - mój mózg uczy się rozpoznawać dany wzorzec w otoczeniu.

Aby lepiej zrozumieć absurdy naszej percepcji, wybierzmy się w do dżungli. Żyje tam plemię, które zna dokładnie 3 kolory - żółto-pomarańczowy, czerwony i zielony. Ponieważ wytworzyli zaledwie 3 etykiety kolorów - ich układy nerwowe dzielą całe spektrum światła białego na 3 działki. Tak, jak to czynią małe dzieci, na rysunku malując twarz mamy na żółto - bo to w uproszczeniu jest kolor skóry.

W trakcie jednak rozwoju, zaczynamy dostrzegać więcej barw. Widzimy ich dokładnie tyle, ile potrafimy nazwać. Innymi słowy - nauczyliśmy swój mózg rozpoznawania pewnych wzorców.

Podobnie jest, gdy kupisz sobie samochód (albo ktoś z Twoich znajomych) i nagle dostrzegasz go na ulicy o wiele częściej, niż dotychczas. Albo ktoś jest ubrany w taki sam ciuch, jaki masz Ty - widzisz to z kilometra.

Niemal identyczna sytuacja jest wtedy, gdy rozpoznajesz ważne dla siebie wartości lub anty-wartości - a więc zjawisk, których pragniesz unikać. Masz pewne wyobrażenie o tym, jak wygląda miłość. Masz pewnie wyobrażenie o tym, jak wygląda chamstwo. Brak kultury. Szczęście. Rozkosz. Związek. Bogactwo. Itd. Każde z tych wyobrażeń to pewien wzorzec. Twój mózg używa go (poza Twoją świadomością) do rozpoznawania tych zjawisk w otoczeniu. Również w Twoim życiu.

Czasem nasze wyobrażenia są zbyt szerokie i zbyt wiele rzeczy pod nie przypada. Np. "brak kultury". Jeśli zdefiniujemy to wyobrażenie zbyt szeroko - ogromna ilość zaobserwowanych przez nas zachowań będzie etykietowanych jako właśnie brak kultury - z czym będziemy czuć się fatalnie.

Czasem nasze wyobrażenia są zbyt wąskie i za mało rzeczy w nie wpada. Ktoś mówi "Ciężko o prawdziwą miłość w dzisiejszych czasach" - oznacza to, że ma bardzo wąskie wyobrażenie o miłości i wpada w ten wzorzec bardzo niewielka ilość zachowań, które ten człowiek obserwuje. Myśli on: "Miłość jest tylko wtedy, gdy ktoś mnie przytula, całuje i głaszcze." - jeśli więc nie obserwuje tych zachowań - myśli, że ma "brak miłości".

W całym tym neurologicznym gąszczu dzieją się czasem rzeczy zdumiewające. Czasem powstaje jakiś rodzaj fundamentalnego zakłamania przed samym sobą. Odkryłem, że wcale nie boję się, że ktoś mnie okłamie, że ktoś będzie ze mną nieszczery. Odkryłem, że boję się, że sam przed sobą będę nieszczery. Że okłamię samego siebie.

Ludzie przybierają pozy, nie mają dostępu do prawdziwych wersji siebie. Postrzegają siebie i świat w sposób na tyle wąski, że pewnie rzeczy do nich nie docierają. Budują swoje ego w sposób nieekologiczny i przykry - dla nich samych i dla otoczenia.

Przeanalizujmy kilka ciekawych przypadków.

1. Pan Wesoły

Pan Wesoły jest wiecznie wesoły. Opowiada wszystkim dookoła, jaki jest szczęśliwy. Uważa, że jego życie jest doskonałe takie, jakie jest. I że nic nie trzeba w nim zmieniać. Gdyby zamknąć oczy i tylko go słuchać - można by ulec wrażeniu, że osiągnął błogostan duszy. Albo nirwanę. Żyje on w nieustannym przepływie najgłębszego szczęścia. Odnalazł bowiem jakąś tajemniczą receptę na emocjonalny sukces.

Wchodząc w interakcję z Panem Wesołym szybko zauważysz, że nie znosi on i nie toleruje żadnego "smucenia". Jeśli będziesz chciał się z nim podzielić swoimi problemami, porozmawiać o nich itd. - przez pewien czas będzie Cię tolerował. Jednak w którymś momencie okaże daleko idące niezadowolenie: "Ty wiecznie jęczysz, narzekasz, wyluzuj." Zaryzykuje zerwanie z Tobą kontaktu, by ocalić swój idealny świat.

Pozornie idealny.

Tak naprawdę Pan Wesoły jest w głębi duszy bardzo smutny. Jego wesołość jest bowiem maską, której zadaniem jest ukrycie jego smutków gdzieś głęboko w sobie. Nie tylko przed otoczeniem. Ale przede wszystkim - przed samym sobą.

Ponieważ Pan Wesoły nie toleruje smucenia i narzekania u kogoś - nie toleruje go również u siebie. W związku z tym prawdopodobnie sam nawet nie wie, że coś w jego modelu świata wymagałoby ulepszenia. Nie skorzysta z szansy, jaką dają mu złe emocje. Szansy, by stać się lepszą wersją siebie.

Pan Wesoły to ego, które powstało w efekcie bardzo smutnych przeżyć. Jest próbą obronienia się przed nimi, pokazania innym: Hej, pomimo chujni w życiu radzę sobie doskonale!

2. Pan Kulturalny

Pan Kulturalny wchodzi do towarzystwa i niezwykle elegancko oraz głośno wita się ze wszystkimi. Od razu widać, że bardzo chce sprawić wrażenie na innych: "Ach, jestem taki kulturalny." Pan Kulturalny uśmiecha się. Nie dlatego, że jest uradowany. Ale dlatego, że tak wypada.

Pan Kulturalny dyskutuje na modne tematy, przepuszcza panie przodem, jest szarmancki do bólu - momentami aż plastikowy.

W efekcie tłumi w sobie każdą złość. Nawet tą najmniejszą, która zdarza się przecież każdemu. Bo przecież "nie wypada się denerwować". Na co się złości? Na to, że inni nie mają kultury. To skandal, bo przecież on jest taki kulturalny - zatem inni też być powinni, prawda?!

Jego złości kumulują się, gromadzą niczym spiętrzona woda za tamą. Tamą, która w końcu pęka i dochodzi do emocjonalnej powodzi. Gdzieś tam w tle, w zaciszu domowym. Rozgrywają się ciche dramaty Pana Kulturalnego.

I wtedy jego kultura pęka niczym bańka mydlana.

Wtedy gęsto sypią się kurwy i chuje. Wtedy Pan Kulturalny widzi sam brak kultury - nie u siebie. U innych. Ma prawdziwą kronikę braku kultury innych ludzi. Widzi brak szacunku, który karze brakiem szacunku. Widzi arogancję, którą karze aroganckim zachowaniem.

Pan Kulturalny to ego, które postało w wyniku poczucia poniżenia spowodowanego przez czyjeś bardzo niekulturalne zachowanie. Jego misją jest obrona przed tego typu urazami i pokazanie światu: Jestem kimś lepszym!

3. Pan Mądrzejszy

Pan Mądrzejszy sprawia wrażenie człowieka inteligentnego - przynajmniej w pierwszym podejściu. Generalnie sili się wszelkie atrybuty kogoś mądrego. I chwała mu za to.

Problem pojawia się po dłuższej interakcji z nim. Wtedy możesz zacząć podejrzewać, że on Cię słyszy - ale Cię nie słucha. Ooo, jak to możliwe? - dziwisz się wtedy. To proste. Po co miałby Cię słuchać, skoro jesteś od niego głupszy. A więc gadasz głupoty. A on przecież wie lepiej, prawda? Zawsze. Zawsze wie lepiej!

W końcu Pan Mądrzejszy robi Ci wykład. Ewentualnie kazanie. Twoją rolą jest siedzieć cichuteńko i słuchać spływającej z niebios mądrości. Pan Mądrzejszy powie Ci dokładnie, co masz robić i dlaczego, a Ty musisz się z tym zgodzić. Jeśli się nie zgodzisz - spotka Cię kara. Pan Mądrzejszy może nawet posunąć się do jawnego wypowiedzenia swojego osądu: "Jesteś idiotą, skoro się za MNĄ nie zgadzasz!". Jeśli masz swoje zdanie a tylko przytakniesz - Pan Mądrzejszy - w całej swojej mądrości - nie będzie nadal wiedział, dlaczego się z nim zgodziłeś a i tak robisz coś innego.

Od Pana Mądrzejszego nie oczekuj zrozumienia. Zrozumienie to konsekwencja korzystania ze swojej mądrości. Pan Mądrzejszy twierdzi, że ją ma. Pewnie ma. Ale czy z niej korzysta? Czy człowiek korzystający z mądrości - ocenia innych jako głupków?

Pan Mądrzejszy to ego, które powstało w wyniku ośmieszenia delikwenta za jego niewiedzę (np. klasa śmiała się, bo czegoś nie wiedział). Teraz ma bronić jego twarzy przed poczuciem wstydu, że czegoś nie wie. Ma pokazać innym: Ja wiem lepiej!

4. Pan Szczery

Oj, to jeden z moich ulubionych :) Pan Szczery oczywiście twierdzi, że jest szczery. Co więcej - domaga się od innych, by również byli szczerzy - wiecznie mówili prawdę i tylko prawdę. Trochę, jak przed sądem.

Wszystko jest okej do momentu, w którym gadacie o pogodzie. Gdy jednak tematy schodzą na sprawy światopoglądowe, od Pana Szczerego dowiesz się, że wszyscy ludzie są zakłamani i oszukują. Gdy spytasz, skąd to wie - on zdziwiony odpowie: Jak to? Nie widzisz?

Nie pomoże tłumaczenie, że Ty żyjesz w świecie, w którym szczerość i prawdomówność jest raczej standardem i że nie trzeba od każdego domagać się tych właśnie wartości. Wersja świata wg Pana Szczerego jest prawdziwsza, niż Twoja. Zresztą... prawdopodobnie go okłamałeś, mówiąc, że u Ciebie szczerość i prawdomówność jest na porządku dziennym. Nawet na pewno!

W końcu okaże się, że ciągle kłamiesz i kręcisz. Możesz nie wiedzieć kompletnie, o co chodzi. Ważne, że Pan Szczery wie. On Ci opowie, w jaki sposób jesteś zakłamaną świnią. Choćbyś przysięgał na życie matki, że mówisz prawdę - on doszuka się "niespójności" w Twoim zachowaniu. Coś z czymś w końcu nie będzie się zgadzać. Np. powiesz, że zrobisz na śniadanie omleta - a zrobisz jajecznicę! AAA!

Zgadnij co zrobi wtedy Pan Szczery? Oczywiście zacznie jeszcze bardziej i dosadniej domagać się od Ciebie szczerości i prawdomówności, sugerując Ci, że kłamiesz, że jesteś może nie do końca, ale jednak obłudną, zakłamaną świnią. A to mała docinka w rozmowie. A to mały foszek pierdolnięty na boku. Po jakimś czasie odkryjesz, że tego pana coś dręczy.

Szybko też wyjdzie na jaw, że on nie mówi Ci wszystkiego, co myśli. W końcu nie powie Ci wprost, że uważa Cię za zakłamaną świnię - pomimo, iż nieskończona szczerość, jaką się kieruje, powinna mu to nakazać. A jeśli powie - to raczej skończy to wasz kontakt. Bo powstaje pytanie - czy chcesz zadawać się z człowiekiem, który widzi w Tobie tylko zakłamanie?

Pan Szczery to ego, które powstało w wyniku negatywnych doświadczeń związanych z okłamaniem. Ktoś delikwenta okłamał, on czuł się jak naiwniak - teraz wszystkich podejrzewa o kłamstwo, by uniknąć powtórki z rozrywki. Ego to ma pokazać: Jestem bystrzejszy, sprytniejszy od Ciebie! Nie oszukasz mnie!

***

Jak postępować z takimi egami, których percepcja ewidentnie oddala się od rzeczywistości? Przetestowałem kilka strategii. Oto - z okazji Nowego Roku - prezent dla Ciebie. Instrukcja obsługi ego żyjących mocno w swoich światach. Baw się:

Pan Wesoły

Najgorsze, co możesz zrobić w jego towarzystwie: udawać, że jesteś 24 h/dobę cudownie wesoły. Oczywiście życzę Ci, byś był wesoły, niemniej gdy - będąc smutnym czy przygnębionym - będziesz przy Panu Wesołym paradował z uśmiechem na ustach (bo on przecież nie strawi Cię przygnębionego) - staniesz się taką samą sztuczną kukiełką, jak on. Masz prawo czuć się źle. On tego nie rozumie, ale to jego problem. Sam będzie się przez to czuł źle - choć będzie szedł w zaparte, że z Twoim smutkiem nie ma żadnego problemu.

Najlepsze wyjście: Z każdym smutkiem uderzać do Pana Wesołego. W końcu albo nauczy się z nim obchodzić i nie tracić swojego humoru w obliczu Twoich problemów czy dylematów. Albo spierdoli za ocean - czego Ci życzę, bo jeśli jest sztuczny, to lepiej, żeby się oddalił.

Pan Kulturalny

Najgorsze, co możesz zrobić w jego towarzystwie: silić się na bycie tak kulturalnym, jak on. Albo lepiej. Wtedy będziecie mieli wyścig, kto jest bardziej szarmancki, lepiej wychowany itd. Dojdzie do takiego absurdu, że ktoś nie wytrzyma. Utrzymywanie takiej sztucznej pozy dłużej niż 5 minut grozi nudnościami. Nikt nie jest w stanie zjeść plastiku. W końcu - by poniżyć swojego rywala, a więc Ciebie - Pan Kulturalny jednak znajdzie w Tobie jakiś mankament. Oczywiście nie opanuje się, by Ci o tym nie powiedzieć (tak robią kulturalni ludzie, prawda?). I wtedy zacznie się boruta. Bynajmniej nic z kulturą wspólnego nie mająca.

Najlepsze wyjście: Wyłożyć nogi na stół, harnąć do popielniczki, beknąć po jedzeniu a na koniec puścić taaaakiego pierda, że tapety pożółkną. Wtedy Pan Kulturalny albo nauczy się tolerować brak kultury. Albo wyjdzie oburzony, budując swojego iluzoryczne ego pt. "Boże, jaki ja jestem bardziej kulturalny od niego! Jest, jest, jest!".

Pan Mądrzejszy

Najgorsze, co możesz zrobić w jego towarzystwie: Zacząć słuchać jego wykładów, przytakując i potwierdzając. Wtedy utwierdzisz go w jego rzekomej bezgranicznej mądrości, a on będzie się czuł, jak pączek w maśle. Ponieważ będziesz jednym z nielicznych, którzy chcą go słuchać - będzie do Ciebie lgnął. A więc gwarantujesz sobie miejsce na jego przyszłych wykładach o życiu i śmierci. A rano zrobisz mu jajecznicę. W rzeczywistości będzie Cię wykorzystywał do mentalnej masturbacji swojego ego. To strata czasu.

Najlepsze wyjście: Przetestować jego cierpliwość i pokorę. Jeśli ktoś jest mądry w rzeczywistości - będzie pokorny. Spotkaj się z Panem Mądrzejszym... i zrób mu wykład. Z całą pewnością w głosie mów to, co naprawdę uważasz. Albo nauczy się rzeczywiście słuchać i brać pod uwagę to, co myślisz. Albo nie i - jak poprzednicy - spierdoli za horyzont. Tam może znajdzie biedne, głupie owieczki, które trzeba będzie nauczać.

Pan Szczery

Najgorsze, co możesz zrobić w jego towarzystwie: Zacząć go zapewniać, że jesteś względem niego szczery i mówisz prawdę. Oj jo joj. Lepiej już od razu odstrzel sobie łeb. Nic dla niego nie zabrzmi bardziej fałszywie, niż właśnie to. Uruchomisz jego podejrzliwość, czujność itd. Te idiotycznie użyte w tym kontekście zasoby otworzą mu drogę do postrzegania tego, czego nie ma: nagle okaże się, że się z niego "nakpiewasz", że "stroisz sobie żarty z niego" itd. Nie będziesz wiedział, o co kaman! Ni w chuj.

Najlepsze wyjście: Powiedzieć mu, że cały czas kłamiesz. Że wszystko, co mówisz, jest totalnym kłamstwem od A do Z. Nawet to, co mówisz teraz - że wszystko, co mówisz, jest kłamstwem. Wszystko. Zawsze. Całe Twoje życie to konfabulacja. W rzeczywistości nawet inaczej masz na imię, niż masz. Albo weźmie to za żart i wyluzuje poślady. Albo serio się wystraszy i spierdoli za horyzont gonić Pana Wesołego, Kulturalnego i Mądrzejszego.

***

Deinstalując lipne ega, dostajesz się do Prawdziwego Siebie. Takiego, który niczego się nie boi - nie boi się, że go ktoś okłamie, że go ośmieszy, że ktoś go skrzywdzi albo poniży. Takiego, który cieszy się życiem i nikomu nie musi nic udowadniać. Tym bardziej sobie.

Korzystaj.

P.S. Jeśli myślisz, że ten artykuł nie dotyczy Ciebie; że tak naprawdę żadna z wymienionych poz nie ma z Tobą nic wspólnego - na pewno masz rację. Oczywiście. Na 100%. Jasssne. Hahaha!

wtorek, 13 października 2009

Gdy lęk opada... dzieją się rzeczy doniosłe i wielkie

Ćwicząc koherencję serca i pozbywając się ze swojej głowy kolejnych lipnych historyjek, zaczynam zauważać, jak moje lęki, które były ze mną latami, opadają... Efekty są kolosalne i majestatyczne. I chciałbym Ci o nich dziś opowiedzieć.

W miarę, jak lęk opada, staję się coraz bardziej autentyczny. Nie chcę używać wyświechtanego zwrotu, że "jestem sobą" - bo nikim innym niż sobą być nie mogę. Chodzi o to, że człowiek odczuwający lęki, nie jest spontaniczny, nie potrafi działać w oparciu o teraźniejszość, lecz właściwie tylko na podstawie swoich negatywnych halucynacji wybiegających w przyszłość.

W miarę, jak staję się coraz bardziej autentyczny, pewne osoby ode mnie odchodzą, odsuwają się. Dlaczego? Bo nie takim chcieli mnie widzieć. To logiczne. Zaprzyjaźnili się z moimi maskami, z moimi pozami, które nie były częścią mnie lecz próbą pokazania, że jestem kimś, kim nie jestem. Mieli oczekiwania. To tylko znak, że i oni mają maski, że się boją i nie kierują się sercem.

Kiedyś zrozumiesz to, co tutaj napisałem. Daj sobie czas.

Zaczynam być coraz bardziej autentyczny i szczery sam ze sobą w czasie rzeczywistym. Dlatego pewni ludzie powiedzieli mi, że jestem dziwny, albo że "tego się po mnie nie spodziewali". To konsekwencje bycia autentycznym, konsekwencje zdjęcia masek. Oni zobaczyli swoje odbicie w lustrze zwanym mną i wystraszyli się. Dlatego uciekają. Po raz pierwszy któreś lustro było tak autentyczne, tak czyste, jak moje, że zobaczyli siebie bez zniekształceń i nie potrafią zaakceptować, że są aż tacy źli. A nie są, tylko tak o sobie myślą. I tego się wystraszyli - swojej historyjki na swój temat.

Świat jest pełen przedziwnych rzeczy.

I z tego miejsca przestrzegam Cię - jeśli chcesz podążać moją ścieżką, a więc ścieżką odrzucania lęków i stawania się autentycznością, przygotuj się na to, że nie jest to ścieżka łatwa i wygodna i wiele osób może się od Ciebie odwrócić. Twoje lęki były im potrzebne, by na Ciebie wpływać, by nakłaniać Cię do pewnych zachowań lub sprawiać, byś pewnych zachowań zaniechał. Jeśli przestajesz się bać - oni tracą kontrolę i z frustracji mogą działać Ci na przekór lub Cię opuścić.

Nie są warci Twojej uwagi. Nigdy nie byli. Pozdrów ich i błogosław - niech idą swoją ścieżką. Wszechświat będzie im zsyłał przykre lekcje tak długo, aż się nauczą.

Gdy lęki opadają, zaczynasz dostrzegać, jak wiele ich było w Twoim życiu. Ludzie idący ścieżką koherencji i wyrzucania historii odkrywają, że wiele ich decyzji z przeszłości było podyktowanych lękiem. I decyzje te - w kontekście relacji międzyludzkich - okazywały się błędne, prowadzące do chaosu i zniszczenia.

W relacjach międzyludzkich KAŻDA decyzja podjęta z powodu lęku, jest złą decyzją. Tylko decyzje podjęte z powodu miłości są dobre i prowadzą do szczęścia.

Bycie autentycznym (a więc odrzucenie lęku) jest obarczone ryzykiem, że ludzie nazwą Cię dziwakiem, idiotą, debilem. Że będą pokazywać Cię palcami. Jeśli zlękniesz się, jeśli przestraszysz się - idź dalej! Oto właśnie kolejna historia chce Cię opuścić. Oto dochodzisz do granic swojego modelu rzeczywistości i wyglądasz, co dalej!

Podążaj za moimi słowami nawet, jeśli teraz jeszcze ich nie rozumiesz. Czytaj jej w kółko, aż Twoje doświadczenie pokaże Ci, że w istocie tak jest, bo warto!

Jedyna krzywda, jaka może nas w życiu spotkać, to wiara w lipną historię. W historię, że "on jest zły". Że "on nie powinien". Że "spodziewałem się po Tobie czegoś innego".

Gdy ktoś opowiada Ci takie historie, działa w oparciu o swój model rzeczywistości. A Ty - kierując się sercem - działasz w oparciu o rzeczywistość. I dlatego zawsze masz przewagę. Model, bez względu na to, jak wspaniały, był aktualny w kontekście, który już się skończył. Tu i teraz mamy już inny kontekst. Dlatego masz zawsze przewagę, gdy działasz w oparciu o tu i teraz, a więc to, co jest prawdziwe.

A rzeczywistość jest prosta, niepodzielna. Genialna w swojej istocie.

Cokolwiek ludzie mówią, jest próbą podziału tejże rzeczywistości a więc ułudą. Znalazło się paru gości, którzy ostatnio powiedzieli mi parę swoich historii - że są mną rozczarowali, że nie powinienem był pisać pewnych słów, że myśleli, że jestem kimś więcej, a okazałem się np. miękką naiwną pizdą.

Jestem niczym więcej, niż tym, co o mnie myślisz.

A więc nie widzą mnie prawdziwego, ale tylko swoje historyjki na mój temat. O tym, co ja niby powinienem a czego nie. I snują się kolejne historyjki z ocenami w tle, które jedyne, co wnoszą, to złe samopoczucie tych, którzy wierzą w ich prawdziwość. ja się do nich nie zaliczam.

I będą się oburzać na moje posty, bać się tu zaglądać, bo myślą, że ja "nie powinienem" ich pisać, bo myślą, że coś im się może złego stać. I pozbywają się całkowicie odpowiedzialności za swoje samopoczucie, oddając ją mnie. A ja jej nie chcę.

Każde słowo, które tu pada, jest efektem mojej autentyczności i mojej szczerości względem samego siebie.

Mówią mi: nie powinieneś prać brudów publicznie. Wierzą, że istnieje coś takiego, jak publiczność lub intymność/ prywatność. Sztuczny podział po raz 150. Podzieliliśmy już świat na dobro i zło. Teraz podzielmy go na publiczne i prywatne. Może jeszcze na ciekawe i nudne? Dlaczego nie? Słowa, choć są ułudą, dają tyle możliwości!

Jestem srodze strapiony, że większość ludzi tak totalnie bezkrytycznie wierzy we własne myśli. Bo myśli pochodzą z Umysłu, w który całe życie przypadkowi ludzie, przypadkowe programy w TV i gazety pompowały bzdury.

Oni naprawdę są przekonani, że gdy mówią, że "DreamWalker jest pizdą" albo "DreamWalker nie bierze mojego zdania pod uwagę", to mają racje!!! I nie wiedzą, że oburzają się nie na moje posty i słowa, ale na SWOJE MYŚLI na ich temat! I nawet przez myśl im nie przeszło, że implikacją faktu, iż wszystko jest Jednością, jest kolejny fakt - że nie można wyrazić opinii o kimś innym, niż o sobie samym. Bo ciągle patrzymy w lustra - tylko wydaje nam się, że widzimy w nich kogoś innego, niż siebie. A to my sami!

I pewnie znów wejdzie tu jakiś koleś ze swoją historyjką i zacznie mi ją sprzedawać - że uprawiam cenzurę na przykład. Cóż za porywający scenariusz, który w zderzeniu z pytaniem: "Jesteś na 100% pewien, że uprawiam cenzurę? Na 120%???" - się kończy.

Bo pewności mieć nie możesz. I nigdy nie będziesz miał.

Gdy lęk opada, zaczynasz kierować się pragnieniami serca, które całe życie w sobie tłamsiłeś. Oto odkrywasz, że przyjemność sprawiają Ci rzeczy, które są tak niemile widziane przez innych. I dajesz sobie spokój z robieniem tego, co inni wymyślili dla Ciebie, byś robił. I odkrywasz, że najgorszym ciosem dla siebie jest niekierowanie się swoim przede wszystkim swoim sercem, lecz tylko umysłem. Umysłem, w który np. Twoi rodzice wpierdolili Ci swoje ambicje.

Wierzę, że tego bloga czytają też ludzie, którzy mnie rozumieją i pod moim pozornym dziwactwem i szaleństwem widzą metodę. Tak, do Ciebie mówię - wiem, że jesteś i dziękuję Ci za to.

poniedziałek, 5 października 2009

Maski i Autentyczność - oto, jak się robią skurwysyny

Dziś będzie o maskach zbudowanych z lęku i Autentyczności, która - pewnie będziesz zaskoczony - idzie z Serca. Będzie znów o koherencji i znów powtórzę parę rzeczy z poprzednich postów - wszystko w najlepszej intencji, byś był wspanialszy niż byłeś wczoraj i byś jutro był jeszcze wspanialszy.

Każde słowo w tym poście pójdzie z mojego doświadczenia. Nie z gazet naukowych, nie z książek. I będzie inspirowane Mav'em, który się obudził i zaczął mi walić zagubione komentarze.

Przyjrzyj się dzieciom. Zobacz, jak okazują miłość, radość, zaufanie. Niczego nie ukrywają. Nikogo nie udają. Są sobą. Są Autentyczne! Dorosły, jak ma złe doświadczenie, pierdoli dialogami wewnętrznymi, jaki to "świat jest zły a faceci to dranie" (tak Mav, znów się widzisz w lustrze - pomachaj do siebie!). A co robi dziecko? Płacze! Po prostu. Bo płacz oczyszcza.

Dziecko zna tę mądrość. Dorosły o niej zapomina.

Nasza kultura pierdoli w kółko farmazony, że "nie powinno się płakać". Dlaczego? Bo płacz to podobno objaw słabości - tak przynajmniej twierdzi głos socjalny. Ale ja mu kurwa nie wierzę. Odkryłem, że płacz jest objawem oczyszczania się z lipnych historii.

Gdy ludzie płaczą na psychoterapii - terapeuta wie, że oto dzieje się coś ważnego. Że otwieramy ważne drzwi. Mav tego jeszcze nie wie.

Przyznałem się na łamach tego bloga, że płakałem. Że mnie ktoś zranił. Tak - oto DreamWalker, który śmiał doradzać innym, jak sobie radzić ze smutkiem, z załamaniem - płacze i jest zraniony. Ktoś, kto widzi w tym niespójność, nie rozumie, że płacz to objaw tego, że się leczymy z emocjonalnych urazów.

To, że przyznałem się do swojego płaczu, było objawem mojej siły Mav. Ty byś się nie przyznał, co nie? Przecież jesteś takim silnym, zimnym skurwysynem. Ty nie płaczesz!

Wyryczałem się i jest mi kurwa lżej na dupie. Znów czuję energię życia. To coś, czego Mav nie doświadczy, bo on twierdzi, że "płakanie to objaw słabości". Że "płaczą tylko bachory". Cóż za smutne historie muszę się za tym kryć.

Anatomia zimnych suk

Był sobie Piotruś. Był szczerym, prawdziwym, autentycznym dzieckiem. Robił to, na co miał ochotę. Gdy było okej - cieszył się. Gdy było źle - nie grał kozaka, lecz po prostu płakał.

Gdy podrósł - zakochał się za zabój. Jednak miłość tak okazała się feralna - Piotruś został odtrącony, a jego uczucia zignorowane. Płakał wiele godzin do poduszki, aż w końcu mu przeszło i wrócił do normy.

Piotruś zakochał się potem po raz kolejny. Niestety - znów nieszczęśliwie. I znów płakał.

Historia ta powtórzyła się jeszcze 2 razy. Ostatni raz już nie płakał.

Co się stało?

Doszedł do wniosku, że był ofiarą (lipna iluzja). I że teraz to on chce ranić innych, że chce być agresorem (wjebał się w kolejną lipną iluzję). I zrezygnował z daru bycia Autentycznym na rzecz maski pt. "Jestem zimnym skurwysynem i nikt mnie już nie zrani".

Zrezygnował z empatii, czyli jedynej prawdziwej etyki. Zrezygnował z miłości, wdzięczności, radości. Teraz gra kozaka. I mocno wierzy w tę rolę. Zapomniał, że jest aktorem. Myśli, że przedstawienie jest jego życiem. Ryba nie wie, że siedzi w wodzie, dopóki się jej nie wyłowi. Tak samo Piotruś nie wie, jak bardzo siedzi w iluzji, dopóki nie opuści szamba, w jakie się wjebał swoimi halucynacjami.

Skąd ja to wszystko wiem? - to dobre pytanie.

Sam byłem taki. Dokładnie taki. Toczka w toczkę.

Gdy zaczynałem pisać tego bloga, byłem intelektualnym kozakiem. Oto ja, DreamWalker, zimna pizda, która pokaże Ci, jak można być samemu i czuć się z tym dobrze. Jak olewać facetów. Wiele moich komentarzy było złośliwych i kąśliwych, jak te Mava z ostatnich postów. Mój umysł szalał, w ogóle nie miałem kontaktu ze swoim Sercem. Żyłem w wiecznej dekoherencji.

Ale chwała Wszechświatowi - w ręce wpadły mi odpowiednie informacje. Odkryłem dzięki nim, że nie ma nic ważniejszego, niż bycie w spójnej koherencji - czyli stanie, w którym serce może spokojnie pracować.

I wtedy zaczęło wszystko stawać na głowie.

Płakałem z powodu związków, które skończyły się 2, 3 lata temu. Myślałem, że mam to za sobą, ale nie - ja to po prostu w sobie stłamsiłem, bo nie wiedziałem, co mam z tym zrobić. I historii do przepłakania było więcej i więcej a ja ryczałem jak dziecko. Wiele dni, długie godziny. Odrabiałem zadanie.

Ulga, jaka przyszła po tym, jest nie do opisania. Zacząłem znów otwierać się na ludzi. Nawiązałem głębokie przyjaźnie z ludźmi, których uwielbiam nad życie. Otworzyłem się na Miłość - tę megaprawdziwą, przyjemną, cudowną i leczniczą.

A drogą do tego był płacz.

Gdy się rodzimy - płaczemy. To jest Autentyczne. A Mav widzi w tym słabość, chwast mentalny i zakłócenia percepcji. Pyta mnie w komentarzu: czemu wcześniej nie rozpoznałem, że to nie TEN JEDYNY? Myśli, że całe życie trzeba się przed chronić przed wpadką - bo kieruje się lękiem a nie miłością. Ja nie potrzebuję rozpoznawać, czy to TEN JEDYNY, bo po pierwsze nie wierzę w ideologię, że istnieje ten jedyny, a po drugie - nie boję się, że mnie ktoś wyrucha i porzuci. Gdyby tak było, w ogóle nie zaczynałbym niczego z nikim.

Teraz, gdy jestem Sobą, można mnie zranić. To prawda. Koniec z maskami, że "nie można mnie zranić". Można a ja się tego nie boję. Chcesz? Przejedź się po mnie w komentarzu - proszę bardzo. Dotknie mnie to do żywego. Wypłaczę się, oczyszczę z kolejnej lipnej historii i będę lepszy niż byłem (a Ty niestety nie). Drugi raz tego nie zrobisz, bo moje serce uczy się teraz płynnie, w co/ kogo warto inwestować. A ja mu w tym nie przeszkadzam swoim umysłem, który do tej pory myślał, że "wie lepiej, co dla mnie dobre".

Kurwa, jak bardzo się mylił.

Typy masek
  • "Zimny Skurwysyn" - twierdzi, że faceci to dranie (sam jest facetem, więc wyraża opinię również o sobie samym!!!). Jest chłodny w obyciu. Nie ma w nim grosza empatii i niedoszukasz się jej (choć on sam twierdzi, że wie, co odczuwają inni). Podejmuje decyzje tylko w oparciu o swoje potrzeby (potrzeby wynikają z lęku!), wyrzekł się pragnień (pragnienia idą z serca!), całkowicie ignorując potrzeby i pragnienia innych ludzi (twierdzi, że powinni sobie sami radzić ze sobą i ma ich gdzieś). Odcina się od jakichkolwiek problemów - "co złego to nie ja". Mówi "To Twój problem, nie mam z tym nic wspólnego". Albo "Ja się życia nie boję". Często splata ręce na klatce piersiowej (broni energetycznie czakry serca - bo jest wrażliwa). O takich ludziach mówi się, że są "bez serca" - dosłownie oddając stan ich energii. Zimne skurwysyny tworzą siebie, wierząc w bolesne historie zranienia, rozczarowania i odrzucenia. Nie przepłakali ich, jak to robią dzieci (bardzo skutecznie), lecz uznali je za objaw swojej słabości, który trzeba wykorzenić, wyrzec się ich lub stłamsić.
  • "Ofiara Losu" - jest to lustrzane odbicie Zimnego Skurwysyna. Wszyscy go wciąż ranią, jest przecież taki delikatny i wrażliwy. Nawet podmuch wiatru może go zmieść z powierzchni ziemi. Oddają odpowiedzialność za swój stan emocjonalny wszystkim dookoła. Przejmują też ich cierpienie, bo są męczennikami. Ofiarom Losu żyje się źle, bo są wiecznie przepełnieni lękiem, czy ktoś znów ich nie zrani. Ofiara Losu kryje się wewnątrz każdego Zimnego Skurwysyna. Inaczej Zimny Skurwysyn nigdy nie musiałby powstawać. Ofiara, zgodnie z efektem samospełniającej się wyroczni, sprowadza na siebie samych katów - wszyscy chcą ją lać, bić, upokarzać, ranić bez sensu. Wiesz, my się tutaj możemy śmiać i widzieć, w jakim kurestwie tacy ludzie siedzą, ale oni tego nie widzą, jak ta ryba w wodzie. I bardzo cierpią, bo żyją w strasznym świecie.
  • "Wielka Kurwa" - to jest dopiero historia. Wielka kurwa cały czas opowiada o swoich podbojach. Wylicza fiuty, które ssał w swoim życiu, opowiada o podbojach, o wielkich kutasach, które lądowały bez oporu w jego dupie. Ile to on się nie rżnął, ile to on spermy nie wypił. Wielka kurwa naśmiewa się z prawiczków czy z ludzi, którzy w seksie widzą coś więcej, niż dyscyplinę sportową. "Spałeś tylko z dwoma facetami w życiu? hhahaha!" i ze śmiechu zakrywa usta. Ma Ci być wstyd, bo Wielka Kurwa buduje teraz swoje ego - myśli, że jest kimś lepszym, bo przejebał więcej facetów, niż Ty. O to w tym chodzi, nie wiedziałeś? Jaka historia kryje się za Wielką Kurwą? Historia wielkiej frustracji seksualnej. Ktoś latami marzył o wspaniałym seksie i nie mógł dopiąć swego. Ktoś, kto czuje, że pod względem seksualności coś jest z nim nie tak (kolejne baje). Więc buduje wokół siebie aurę, jaki to z niego nie jebaka, żeby nikt nie odkrył jego wstydliwego sekretu - że w życiu seksualnym nic mu się nie udaje.
  • "Cnotka Niewydymka" - lustrzane odbicie Wielkiej Kurwy. Uważa, że częste uprawianie seksu jest powodem do wstydu i trzeba się bać, żeby nikt się nie dowiedział, jak często się jebie. Trochę to przypomina chrześcijańską hipokryzję - "jestem bardziej święty, niż sam Papież". Cnotka Niewydymka ma obszary tabu. Nie rozmawia o seksie, uważa to za wstydliwe i nie na miejscu. Cnotka szybko złamie swoje zasady, jeśli nikt ważny tego nie widzi. Niby się nie kurwi - ale tylko przy swoim chłopaku. Gdy on zniknie, dostajesz od Cnotki list, że ma wolną chatę na weekend. Pozdrawiam Cię Adrian :)
Za tymi maskami kryje się zawsze smutny dramat. Historia, która przepełnia tych ludzi głęboki lękiem i każe im się bronić. To smutne i jeśli tak, jak ja, kierujesz się sercem, zauważysz, że trzeba im współczuć i wspierać ich w tym, aby w końcu zdjęli swoje maski i byli sobą.

Jak porzucić maski?

By być Autentycznym, jak dziecko, musisz porzucić swoje maski. Bez względu na to, jakie maski założyłeś, jest jedna droga, by je porzucić - skontaktować się ze swoim Sercem. Gdy wyrobisz sobie nawyk kontaktowania się ze swoim Sercem (zadając mu ciągle pytanie: jak się z tym czujesz?), na poziomie umysłu dotrzyj do swoich historii. Zobacz, kiedy to się zaczęło, w jakich okolicznościach powstało. I wtedy zaczniesz płakać.

Kto wie, ile będziesz płakać.

Znam przypadki, że ludzie płakali wiele dni, nawet tygodni, zanim ostatecznie się oczyścili.

A gdy będziesz płakać - ciągle miej kontakt ze swoim sercem. Ten płacz będzie się różnił od tamtych płaczów kiedyś, gdy cierpiałeś. Ten będzie Cię uwalniał. Będziesz czuł coraz większy spokój i równowagę. To będzie znak, że wracasz do stanu koherencji. Maska będzie zdjęta. A Ty bez skrępowania będziesz mógł przyznać się, z iloma facetami się bzykałeś i nie będziesz się bał, że ktoś to oceni i jak. Będziesz mógł powiedzieć, że jesteś miękką ciotką, która ryczy po nocach, a jeśli ktoś oceni Cię po tym i powie, że jesteś miękiszem i słabeuszem, będzie Cię to bawiło. Tak szczerze.

I oto ja - prawdziwy DreamWalker. Płaczę, jak dziecko, jak mały bachor, gdy ktoś mnie zrani. A potem znów uśmiecham się do życia. I piszę o tym tutaj, na tym blogu. I wiem, że czyta mnie wiele inteligentnych, wrażliwych osób, które nadają na tych samych falach koherencji, co ja.

PS. Do Mava: Chłopie, to jest już śmieszne :) Po Twoim ostatnim komentarzu widzę, że nie zakumałeś kompletnie NIC, że jesteś zamkniętą całością, która wie lepiej i koniec kropka. Przyjdzie mi się i z tym pogodzić. Chcesz mnie wrzucić w swoją ramę, ale ja jestem za stary na takie sztuczki. Moje odpowiedzi szły z empatii, bo współczuję Ci, że oceniasz najwspanialszą osobę w swoim życiu jako "skurwysyna" (siebie!). Twoje teksty idą z poziomu oceny umysłowej i nie mają na celu zmienienia mnie na lepsze, lecz uczynienia ze mnie kolejnej zimnej suki. W myśl zasady "dokopmy mu, niech się hartuje". Jestem poza Twoim zasięgiem już. Pierwszy raz Ci się udało, teraz mnie bawisz :)

Mav, weź sobie głęboko do serca, to co Ci teraz piszę: siedzi w Tobie mnóstwo umysłowego dziadostwa i póki tego nie przerobisz Sercem, będziesz widział w moim blogu odbicie samego siebie - czyli chamstwo, słabość, wulgarność i co tam jeszcze widzisz.

I zapamiętaj jedno - mój blog jest dla mnie i będę tu pisał, co mi się będzie podobało - bez względu na Twoje nierealne bajki, które opowiadasz. Czytaj sobie dalej moje teksty złośliwym tonem głosu :)

TOP 10 miesiąca