Męski Anal - jak przygotować się do seksu analnego w roli pasywnej

Skondensowany i praktyczny mini przewodnik dla początkujących, którzy chcą dawać dupy bezpiecznie, zdrowo i przyjemnie.

sobota, 24 grudnia 2011

Jak przeżyć rozstanie - survival

Miesiąc, rok, 10 lat, 20 - nie ma znaczenia, ile byliście ze sobą. Ważne, jak to udźwigniesz. Każdy związek kiedyś się kończy i od jego początku trzeba być na to gotowym w każdej chwili. Jednak nie zrozum mnie źle - nie mówię tego w tonie pesymistycznym. To po prostu spostrzeżenie. Związki się kończą - wszystkie od A do Z. Czy to rozstaniem, czy to zdradą, czy to śmiercią partnera. Kończą się cicho lub z hukiem, spokojnie lub z nerwami. Tyle rozstań, ile związków. Każdy ma swoją historię.



Moja babcia przeżyła z moim dziadkiem ponad 50 lat. A gdy dziadek odszedł - ona, będąc w wieku 81 lat, musiała się zmierzyć ze swoim przywiązaniem do niego. Z depresją, pustką, czasem poczuciem samotności. To nie ominie nikogo - mnie również nie ominęło.

Jak to przeżyć?

Nie ma łatwej i prostej recepty. Zebrałem do kupy swoje doświadczenia oraz moich znajomych. I powstał z tego swego rodzaju poradnik - zbiór technik i podejść, które mogą okazać się pomocne. Niech to będzie mój prezent na Święta dla każdego, kto wciąż żyje w rozpaczy, jak również dla każdego, kto jest w związku - bo nikt z nas nie wie, który pocałunek będzie tym ostatnim.

1. Oddychaj


Wiem, dziwna porada. Ale pomaga. Pochodzi z filmu "Pod słońcem Toskanii" - jednego z moich ulubionych, do których wracam latami. Po prostu oddychaj, niech czas leci, a Ty skoncentruj się tylko na swoim oddechu. Jeśli cokolwiek Cię od niego odciągnie - natychmiast do niego powróć. I tak na nowo i na nowo. Aż wrócisz do źródła życia, którym on jest.

2. Upewnij się, że to koniec


Chyba nie ma nic gorszego, niż niedopowiedzenie. Co innego śmierć partnera, co innego - gdy partner niby odchodzi, a niby daje sygnały, że coś jednak czuje. Jeśli odszedł, a Ty wciąż masz nadzieje - poproś go o to, by jednoznacznie określił, że to koniec związku na zawsze. Na początku będzie to być może dla Ciebie cios i ból, ale pozwoli Ci zrobić pierwszy krok, by zamknąć ten rozdział w swoim życiu raz na zawsze. Lepsze są jasne sytuacje, w których przynajmniej wiesz, na czym stoisz, niż łudzenie się, że może kiedyś coś jeszcze między wami będzie.

3. Spytaj siebie, co on o Tobie myśli


To ważne ćwiczenie. I żeby je przeprowadzić - nie musisz wcale z nim rozmawiać. Tu chodzi dokładnie o to, co Ty myślisz, że on myśli o Tobie. Powiedzmy, że Cię zdradził, odszedł, może teraz jest z innym... Jak to świadczy o Tobie? Czy jesteś kimś gorszym? Zrób listę myśli i opinii, które - wg Ciebie - on ma o Tobie. Myśli, że jesteś żałosnym dupkiem? Frajerem? Obwinia Cię o coś?

Teraz uświadom sobie, że to Ty sam o sobie tak myślisz.

Tak, dokładnie - sam wyrażasz swoje pretensje i osądy o samym sobie w swojej wyobraźni - robiąc to jego ustami i słowami. Być może nie gadacie od jakiegoś czasu, ale w swojej głowie sam robisz sobie problem. Bo w rzeczywistości nie liczy się to, co on o Tobie myśli po tej całej historii - najważniejsze jest to, co Ty myślisz o samym sobie.

4. Odkryj, co on Ci dawał


Partner to nie tylko partner - to też wartości, które reprezentował i wnosił do Twojego życia. Wartości, które zniknęły razem z nim. Co to było? Poczucie bezpieczeństwa? A może bezpieczeństwo finansowe? Opiekuńczość? Troskę? Poczucie, że jesteś kimś wyjątkowym?

Twój umysł żył w przeświadczeniu, że ta osoba dawała Ci te właśnie rzeczy. Teraz czas wziąć odpowiedzialność za siebie i poczynić starania, aby dać sobie te same wartości samemu sobie. Skoro on nie może lub nie chce - musisz zadbać o to sam.

Zrób zatem listę owych wartości, które wnosił w Twoje życie Twój partner, jak również określ to, w jaki sposób to robił. Np. opiekuńczość: przykrywał Cię kołderką, robił śniadanie do łóżka itd. Bezpieczeństwo finansowe: miał dobrą pracę i przynosił do domu dużo pieniędzy. Itp.

Następnie zastanów się, dlaczego te wartości są dla Ciebie takie ważne i czy naprawdę musisz to mieć, aby być szczęśliwym, spełnionym człowiekiem a Twoje życie było udane. Być może część z nich odpadnie i okaże się, że wcale nie musisz mieć śniadanek do łóżka rano, aby być szczęśliwym.

Potem określ te, które są dla Ciebie kluczowe i pomyśl, w jaki sposób możesz osiągnąć je po swojemu. Np. kasę możesz zacząć zarabiać sam, samemu sobie dając poczucie bezpieczeństwa finansowego. W ten sposób już nikt nigdy nie będzie Ci "dawał" poczucia bezpieczeństwa finansowego - najwyżej je powiększał. Niemniej to już nie będzie dilerstwo i uzależnienie.

5. Zburz jego idealny obraz


Uświadomienie sobie, że kochasz nie jego, lecz jego wyidealizowany obraz jego w swojej głowie, daje wgląd w siebie i pomaga odzyskać odpowiedzialność za siebie oraz swoje emocje. Czy naprawdę on był/ jest taki idealny? Czy idealny facet odchodzi? Czy nie miał żadnych wad?

Realizacja tego punktu potrafi sprawić prawdziwy kłopot, jeśli partner umarł. W naszej kulturze nie wolno mówić źle o zmarłych. Niemniej nikt nie każe Ci mówić o nim źle. Tu chodzi o to, by w Twojej głowie był obraz realistyczny, zbliżony do prawy, a nie wyidealizowany ani obraz ułomny. Realistyczny obraz to obraz odpowiadający prawdzie - czyli pokazujący Twojego byłego jako normalnego człowieka, takiego jak każdy inny. Realistyczny obraz pozwala też pojąć, że wszystkie te zalety Twojego exa to - patrząc pod innym kątem - też wady.

6. Pozwól płynąć emocjom


Nie było mądrego jeszcze, który by zaradził na to. Rozstanie to ból i cierpienie. Koniec kropka. Musisz to przeżyć, nie masz innego wyboru. Czasem będziesz chciał powstrzymywać napływające kiepskie emocje - czy to podczas spotkania towarzyskiego, czy to podczas jazdy autobusem. Ale nie duś ich długo - znajdź chwile dla siebie, aby pozwolić tym emocjom zamanifestować się w Twojej świadomości. Nie chodzi o to, by za tymi emocjami podążać zawsze i wszędzie - to zgubiło już niejednego. Ważne, by odebrać od nich wiadomość. Czasem to wiadomość bardzo smutna, przerażająca, wkurzająca. Ale odbierz ją i podziękuj sobie za to. W ten sposób rozwiniesz świadomość samego siebie.

7. Bądź świadomy tego, jaki mechanizm obronny wytworzysz


Niektórzy po wielkich rozstaniach stają się zgnuśniali i zepsuci. Unikają wchodzenia w związki w strachu przed kolejnym zranieniem. Stają się chłodni, niedostępni, potencjalnych kandydatów kasują na starcie. To tzw. mechanizm obronny. Ma on słuszną intencję - mechanizm ma na celu ochronę. Niemniej jeśli ten mechanizm obronny nie stanie się częścią strategii pozyskiwania kolejnego partnera, lecz będzie żył własnym życiem - istnieje ryzyko, że zdominuje system. Wtedy trzeba pracować nad swoimi historiami umysłowymi - ponieważ ego broni się przed zranieniem tak bardzo, że uniemożliwia normalne funkcjonowanie. Zrozumienie, co było istotą tego zranienia, pozwoli przepracować cierpienie i przekuć je na nową strategię pozyskiwania partnera.

Przykład:

  • Zenek poznaje faceta. Facet wyraża nim umiarkowane zainteresowanie, ale w końcu jednak się do Zenka przekonuje.
  • Po pewnym czasie wychodzi, że facet ciągle myśli o swoim byłym i chce do niego wrócić. Świat Zenka się załamuje.
  • Zenek ma wybór: albo zrazić się do wszystkich związków, facetów, głupio generalizować, że "wszystkie pedały to kurwy" itd. ALBO może włączyć tę lekcję do swojej nowej strategii pozyskiwania faceta, zadając sobie pytanie: Jak upewnić się, że facet, z którym się spotykam, wyszedł z poprzedniego związku w 100%?
Facetów trzeba testować, to chyba nie nowość. Nie mówię tutaj o czymś podyktowanym złośliwością, ale bardziej ciekawością i chęcią przekonania się co do wartości faceta, z którym się zadajesz i zamierzasz związać na dłużej.

Podsumowując - największe życiowe porażki można przekuć na najważniejsze życiowe lekcje. Niemniej trzeba w to wsadzić sporo ciężkiej pracy. Powyższe porady nie są "na raz". Trzeba nimi żyć i serio wziąć je sobie do serca, podążać za nimi w dzień i w nocy. Aż pewnego dnia wszystkie bóle rozpłyną się a to, co będziesz miał wewnątrz, będzie spójne, stabilne i spokojne.

poniedziałek, 19 września 2011

Która historia odtrącenia - czyli przyczyna 99% problemów na świecie

Chłopiec miał jakieś 3, może 4 lata. Wychowywała go praktycznie tylko matka i babcia, ponieważ ojciec był za granicą. Z chłopcem coś było nie tak. Za często płakał. Za często chciał się przytulać do mamusi. Gdy przychodził do niej ze swoimi problemami, ona chłodno go odtrącała. Mówiła, że musi radzić sobie sam. W tonie jej głosu było słychać chłód, skreślenie, obojętność.

Chłopiec zaczął myśleć, że coś jest z nim nie tak.

Szkoła była dla niego wielkim stresem. Choć był bardzo grzeczny i uczył się najlepiej, jak tylko mógł, ciągle chorował. Bóle brzucha, przeziębienia. Gdy w jednym roku szkolnym z powodu chorób opuścił więcej, niż 100 godzin lekcyjnych, prawie nie został promowany do klasy następnej. Uratowała go tylko interwencja jego mamy - nauczycielki w tej samej szkole.

Potem dostał niewyobrażalny opierdol. Za to, że chorował...

Przedłużający się stres i choroby próbował kontrolować, jak tylko mógł. Wiedział, że nie może zawieść swojej matki. Liczył, że ona choć raz pokocha go takiego, jakim jest - bez względu na stan zdrowia, bez względu na zachowanie.

Chłopiec zaczął unikać WF-ów. Czuł, że nie jest tak sprawny, jak inni chłopcy. Oni śmiali się z niego i wyzywali go od ciot, gdy tylko WFista opuścił salę. Albo w szatni - gdzie nikt nie słyszał.

Gdy chłopiec poskarżył się swojej mamie - ona chłodno go zbeształa. Że ma umieć sam się obronić. Że ona mu nie pomoże.

I był taki moment, gdy chłopiec pozostał sam. Sam ze swoimi problemami, niewyobrażalnymi lękami, stresem i upokorzeniem, jakie odczuwał.

Minął jakiś czas i chłopiec zaczął dorastać. Odkrył, że bardziej interesują go chłopcy. Jednak wyparł się tego, nie chciał się do tego przyznać nawet przed samym sobą. W tle w końcu stała apodyktyczna matka, której jedynym celem było całkowite podporządkowanie sobie woli swojego dziecka. Chłopak dorastał w częściowej izolacji, w piekle zamkniętym w czterech ścianach. Ilekroć rozbolał go brzuch, dostawał opieprz. I nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie to, że w sercu czuł rozpacz i niewyobrażalną pustkę za każdym razem, kiedy tak bardzo mocno się starał, aby matka go pokochała. I za każdym razem, gdy odtrącała go jako swojego syna.

Pewnego dnia zakochał się.

W chłopaku oczywiście. Doznał tak pięknego uczucia, iż zrozumiał, że jego odmienność nie może być niczym złym. To świat się pomylił w osądzaniu tego. I powiedział o tym swojej matce.

Tak otworzyły się wrota piekieł.

Tak zaczęły się próby leczenia. Tak zaczęły się kontrole i inwigilacje. Tak zaczął się potok niekończących się chorych podejrzeń - z kim to robił, gdzie, z jak wieloma... Podczas, gdy chłopak chował się pod biurkiem i płakał godzinami, bo wiedział, że jego świat właśnie runął.

Nie miał innego wyjścia.

Musiał ukrywać wszystko przed światem. Potajemne spotkania, potajemnie poznani chłopacy przez internet. Ci, których spotykał, też się bali. To było małe miasteczko. Wszyscy wszystkich znali.

Próby stworzenia przez niego jakiegokolwiek udanego związku zawsze legły w gruzach.

Oto przepowiednie wszystkich pesymistycznych psychologów się spełniały. Ktoś, kto został nauczony, że jest kimś gorszym, że jest nikim i nie należy mu się miłość, szacunek i uznanie, że nie jest wart tych rzeczy, jest tak głęboko o tym przekonany, że przekonuje do tego cały świat.

Chłopak wiele razy zakochiwał się. Zawsze przypłacał to bólem, złamanym sercem. Zawsze był odtrącany, odpychany, odrzucany.

Kilka razy udało mu się zbudować nieco dłuższą relację, ale zawsze z kimś nieodpowiednim. Z kimś, kto nim gardził, wyśmiewał go, kto zlewał go obojętnością. Chłopak zamarzał od środka. Czuł tak nieopisaną samotność, że nie ma słów, aby ją opisać. Czuł lęk, że nikt nigdy do końca życia go już nie pokocha. Czuł rozpacz z powodu tego, że jest kimś nieuleczalnie gorszym i niewartym miłości.

Pewnego razu poznał kogoś bardzo wyjątkowego. Zakochał się w nim ze wzajemnością. Nigdy z nikim tak dobrze się nie dogadywał. Każdy dzień mieszkania z nim przekonywał go, że jest on miłością jego życia. Każda sekunda wspomnień, które z nim wspólnie stworzył, wyryła się głęboko w jego umyśle - zmieniając jego życie raz na zawsze.

A gdy wielka miłość chłopaka oznajmiła, że jednak nie umie przestać kochać swojego poprzedniego chłopaka, zapadła ciemność.

Uciekł.

Biegł przed siebie, jak najdalej. Świat robił się ciemny i dziwnie rozmazany.

Wrócił do swojej apodyktycznej, chłodnej matki. Ta przyjęła go z miną wyższości pt. "A nie mówiłam, że tak będzie. Że wrócisz..."

Wtedy życie chłopaka zmieniło się w wegetację. Budził się, jadł, robił, co do niego należy, a potem szedł spać. I tak przez wiele miesięcy. Światło letniego słońca oświetlało jego pokój, ale nie docierało wgłąb jego pogrążonego w rozpaczy umysłu.

Pomimo, że był dorosły i mógł żyć własnym życiem - wewnątrz nosił dziecko. Małe, skrzywdzone, odtrącone dziecko. Dziecko inne. Dziecko chorowite. Dziecko niechciane, które nigdy miało się nie urodzić. Dziecko, które płakało z rozpaczy, samotności i przejmującego smutku.

Na zewnątrz natomiast chłopak nosił maskę chłodu i agresji.

Stał się wulgarny, oziębły, zdystansowany. Zgnuśniały i zepsuty. Kiedyś grzeczny chłopiec, który przynosił mamusi na świadectwie samie piątki i szóstki z nadzieją, że może chociaż z tego powodu mamusia go pokocha. Dziś - opryskliwy, agresywny, chłodny niczym lodowiec.

Wyrósł z bycia ofiarą. Zaczął być katem.

***

Oto w jakiej kulturze żyjemy. Jesteś facetem? To bądź hetero. Broń Boże nie bądź jak baba. Okazuj tylko złość. Okazuj tylko chłód. Doświadczanie jakichkolwiek innych emocji jest złe. Bądź dominujący. Nie wolno Ci mieć problemów. A jeśli je masz - musisz radzić sobie sam. Tak robią PRAWDZIWI faceci.

A co jeśli się boisz?

A co jeśli nie umiesz poradzić sobie ze swoimi problemami i akurat nie masz pod ręką najpopularniejszego wśród PRAWDZIWYCH mężczyzn panaceum na wszystkie problemy, czyli alkoholu?

Wiesz co?

Nie jesteś PRAWDZIWYM mężczyzną.

Jesteś tylko ciotką. Dziewczynką. Miękką cipką. Albo...

Uwierzyłeś w stereotyp "prawdziwego mężczyzny".

Cóż, nie Twoja wina. Taka kultura, nie inna. Twoja wina będzie, jeśli nic z tym nie zrobisz. Sam wpadniesz w sidła, które zastawił na Ciebie Twój umysł. Zjesz swój własny ogon. Wewnątrz może będziesz miał ochotę płakać, ale powstrzymasz się (przynajmniej w towarzystwie), bo faceci nie płaczą.

Ojcowie nie płaczą na pogrzebach swoich dzieci, choć w środku rozrywa ich ból.

A potem ktoś jest zdziwiony, że mężczyźni są bardziej chorowici od kobiet...

To zaślepienie, że część kobiet pretenduje do wstąpienia w "męskie role". Nie jest to takie pewne, czy warto.

Bycie mężczyzną w tej kulturze to forma choroby psychicznej, która jest tak popularna, że zyskała status standardu. Jednak te wszystkie wynaturzone, pseudonieemocjonalne zachowania nie leżą w naszej naturze. O czym informują nas nasze ciała, nasze emocje, nasze myśli.
  • To okej mieć emocje i uczucia.
  • To okej być uległym.
  • To okej płakać.
  • To okej być słabym i chorym.
  • To okej nie radzić sobie z problemami i poszukiwać pomocy kogoś innego.
  • To okej być gejem.
Nie daj się kurwa nabrać. Nasza kultura oszalała. To obłęd pt. kto jest bardziej męski. To obłęd ganiania za kasą i kupowania nowych zabawek, żeby pokazać, kto sobie lepiej radzi w życiu i jest bardziej "prestiżowy". To kult ciała, kasy, pracy, stanowisk, władzy. Chcesz grać w grę, w której nie ma wygranych a są tylko przegrani?

Przyjrzyj się bacznie - ci wszyscy "prawdziwi" faceci nie są szczęśliwi.

Owszem, nauczyli się udawać, że jak mają alkohol i kasę, to są. Ale przyjrzyj się uważniej, zdradzą ich szczegóły. Zdradzą ich te krótkie mikroekspresje twarzy, gdy mówią o swoich byłych kobietach. Zdradzą ich te niemal niezauważalne gesty smutku, desperacji. I ukrytego strachu przed utratą męskiej dumy, godności. I popatrz ogólnie - oni nie piją bez powodu. I nie daj się zwieść - nie chodzi o dobrą zabawę.

Chodzi o to, by przestać myśleć, cierpieć, umierać.

Ja już podjąłem decyzję - nie chcę być "prawdziwym" mężczyzną. Chcę być nieprawdziwym mężczyzną. Chcę być słaby, chorowity, chcę płakać na Bambi, chcę wyrażać swoje emocje. Chcę być homo. Chcę doświadczyć w pełni bycia sobą.

Dlaczego?

Powodów mam mnóstwo. Ale jest jeden najważniejszy.

To ja byłem tym chłopcem...

piątek, 2 września 2011

I Ty możesz być homofobem!

Nie ma znaczenia, czy jesteś stary, czy młody. Bogaty czy biedny. Wysoki czy niski. Co ciekawe - nie ma też znaczenia, czy jesteś gejem czy nie. Ty też możesz być homofobem!

Nie wierzysz?

Sprawdźmy to zatem. Poniżej znajduje się lista słów, które chciałbym, abyś przypasował do odpowiedniej kolumny - prawej lub lewej. Rób to szybko, sprawnie i intuicyjnie:

heteryk  --------------------------------  gej
lub                                                          lub
zło                                                       dobro


różowy
młotek
piszczenie
zdrada
samochód
zielona herbata
piwo
mecz
pedofilia
wierność
wino
złośliwe plotki
wyśmianie
wysokie zarobki
normalność
śrubokręt
przygodni seks
mutacja genetyczna
obcisłe spodnie
wirus HIV
stanowczość
zboczenie
męskość


***

Na pewno zauważyłeś, że miałeś pewne problemy z przypasowaniem pewnych słów do kolumn. Ciekaw jestem zatem, jak pójdzie Ci tym razem:


heteryk  --------------------------------  gej
lub                                                          lub
dobro                                                      zło

różowy
młotek
piszczenie
zdrada
samochód
zielona herbata
piwo
mecz
pedofilia
wierność
wino
złośliwe plotki
wyśmianie
wysokie zarobki
normalność
śrubokręt
przygodni seks
mutacja genetyczna
obcisłe spodnie
wirus HIV
stanowczość
zboczenie
męskość

***

Wnioski pozostawiam dla Ciebie.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Ucieczki przed samym sobą - pętle samozagłady i wychodzenie z nich

Piwo, seks, demotywatory, nałogowa masturbacja, obżeranie się słodyczami, uciekanie w duchowość, muzykofilia, kinomania, obsesja na punkcie porno i gier komputerowych, bieganie, towarzystwo innych ludzi... - jako społeczeństwo opracowaliśmy już wiele sposobów, jak poprawić sobie humor. Gdy nachodzi nas emocja, której nie chcemy, uciekamy w to, co jest dostępne i w miarę satysfakcjonujące. Nie zrozum mnie źle - picie piwa, seks, walenie konia itd. to nie są złe rzeczy. Wszystko jest dla ludzi i nie mam nic przeciwko temu. Co innego jednak, gdy przestają być po prostu dodatkiem, a stają się sposobem na ucieczkę, uśmierzenie bólu i cierpienia...

To działa. Problem tylko w tym, że na krótko. Da się uciec na chwilę przed swoimi myślami. Ale nie na zawsze. One wrócą. Będziesz musiał w końcu się z nimi skonfrontować.

Czemu nie dziś?

Zgłębiaj się umysł, ale nie daj mu się prowadzić. Nie podążaj za jego iluzjami. Zaciśnij lewą dłoń na oparciu fotela i złap teraźniejszość, utrzymując tzw. big mind (wielki umysł) - umysł, który jest świadomy tego, że jest tu i teraz w bezpiecznym fotelu i rzeczywistość jest przyjazna. Prawą dłoń wystaw przed siebie i badaj swój small mind (mały umysł) - ten, który fiksuje, który tworzy kiepskie emocje, który pamięta lipne historie. Umysł będzie Ci podpowiadał, byś przerwał, jeśli emocja jest tak fatalna, że trudno ją wytrzymać. Nie daj mu się zwieść, nie poddawaj się swoim ego i mechanizmom obronnym. Zanurz się w niemiłej emocji pamiętając, że nie jesteś nią. Jesteś w niej, jesteś obok niej, ale nie jesteś nią. Następnie zacznij swoim głosem wewnętrznym opisywać, co dokładnie czujesz. Nazwij tę emocję, określ jest cechy - gdzie się znajduje, w którą stronę się porusza i z jaką prędkością. Ile filii pozakładała w Twoim ciele. Odsuń na bok myśli, że tej emocji nie powinno być - powinna się ona pojawić, bo się pojawiła. Założenie, że "nie powinno jej być" nie jest zgodne z faktami - bo ona jest! Więc opisuj ją najdokładniej, jak umiesz. Zastanów się, co byś zrobił, gdybyś jej posłuchał. Do czego Cię ta emocja chce przekonać? Co chce, żebyś zrobił? Jakie byłyby tego skutki? Po co miałbyś mieć takie rezultaty? Kiedy się pojawia ta emocja? W jakich sytuacjach? Obserwuj dokładnie obrazy, które pojawiają Ci się przed oczami, jak również słuchaj dialogów wewnętrznych, które do Ciebie mówią.

Pamiętaj - jeśli będzie tego za dużo (a będzie!), zawsze możesz ścisnąć lewą dłonią oparcie fotela, otworzyć oczy i krzyknąć do swoich myśli: "Zamknijcie kurwa ryj!". I wstrzymać je wszystkie, zastopować obrazy i przypomnieć sobie, że jesteś tu i teraz. Na początku nie jest łatwo, ale z czasem nauczysz się wstrzymywać to coraz skuteczniej.

A potem możesz znów ruszyć na przód na zwiedzanie swojego umysłu, wtapiając się w swoje kiepskie emocje. Pod nimi będą kolejne. Złość może skrywać lęki, rozpacz lub inne rzeczy. Odkryj, jakie emocje kryją się za tymi, które czujesz teraz. Może się okazać, że za zakochaniem kryje się poczucie bycia gorszym człowiekiem, smutek, obawy, poczucie odrzucenia. Odkryj to i trwaj w kolejnych emocjach. W końcu odkryjesz tzw. core feeling - rdzenną emocję, od której wywodzą się inne kiepskie emocje. Skup się na niej, to ona jest tą częścią Ciebie, która generuje problemy. Najczęściej to przykra emocja, której doświadczyliśmy jako dzieci - małe, bezbronne, naiwne.

Ta emocja skrywa kluczową myśl, która zatruwa umysł. Odkryj, co to za myśl. Nie walcz z nią. Jeśli złapiesz się na myślach pt. "Nie powinienem mieć tej myśli, muszę ją wyrzucić" - to oznacza brak akceptacji i walkę, a to z kolei sprawi, że się tej myśli nie pozbędziesz. Twój antagonistyczny stosunek do niej będzie ją wciąż na nowo przywoływał. Dlatego najpierw musisz pracować nad zaakceptowaniem tego, że masz taką a nie inną myśl i emocję. Powinno być tak, jak jest, póki tak jest. Jak będzie inaczej - powinno być inaczej. Akceptacja pozwoli zmienić myśl, odczepić się od niej raz na zawsze. Myśl to nie wróg, tak samo emocja. To narzędzie, to program, to umysłowy algorytm, instrukcja działania. Tak działa Twój umysł - póki tak działa.

Obserwuj siebie, ćwicz uważność swoich myśli. Obserwuj obrazy, słuchaj dialogów wewnętrznych, zatapiaj się w emocjach, które generuje Twój umysł. Obserwuj swoje nawyki i zachowania, odczucia cielesne, podszepty intuicji. To wszystko nie Ty, to tylko programy. To wszystko ma jakieś wspólne wzorce, których nie dostrzegamy. I które dostrzegać zaczniemy, gdy będziemy uważni. I dopiero wtedy będziemy mogli je zmienić.

To bardzo głęboki i intymny kontakt z samym sobą. To prawdziwy rozwój z otwartym sercem. To prawdziwa, głęboka zmiana i zrozumienie siebie. To praca na lata. To jedyna droga, jaką znam, by być coraz szczęśliwszym człowiekiem. To droga warta każdego poświęcenia.

piątek, 17 czerwca 2011

Nie trzeba odwagi, by żyć życiem, jakiego pragniesz.

Prawdopodobnie wcześniej czy później spotyka to każdego. Pewnego dnia budzimy się i boleśnie uświadamiamy sobie, że nie żyjemy życiem, jakie pragniemy. Że nie pracujemy tak, jakbyśmy chcieli. Że nie jesteśmy z osobą, z którą chcemy być. Że nie mówimy ludziom tego, co byśmy chcieli.

To moment, w którym Twoje przeznaczenie rzuca Ci rękawice.

I pyta: Podejmiesz wyzwanie? Czy dalej śnisz?

99,99% ludzi wybiera sen. Bo żona, bo dzieci, bo stała praca, bo obowiązki, kariera. Bo Matrix ich więzi. Jakakolwiek próba bycia sobą jest tępiona. Zauważysz to, gdy tylko spróbujesz. Ludzie nie chcą Ciebie prawdziwego, bo sami tacy nie są. Ludzie chcą, byś był taki, jaki oni chcą Cię widzieć. Chcą byś był uczynny, zaradny, samodzielny itd. Żebyś był JAKIŚ. Chcą byś żył pod ich dyktando. Każdy jeden. Im bliższa Ci osoba, tym bardziej tego chce. Myślisz, że oni tak prawdę chcą Twojego dobra? Oni tak myślą, ale w rzeczywistości skąd mogą wiedzieć, co jest dla Ciebie dobre? Skąd mogą to wiedzieć, skoro sami nie wiedzą, co jest dla nich dobre?

Tego dnia, gdy przeznaczenie rzuciło mi rękawice, spojrzałem w lustro. Zobaczyłem gościa, który 26 lat żył nie swoimi przekonaniami. Nie swoimi wartościami. Który karmił się obawami, które kazały mu się poniżać. Które kazały mu tkwić w złotej klatce. Złapałem się za głowę. Rzuciłem zawód, do którego uczyłem się X lat i który - jak mi się wydawało - był moją pasją. Copywriting. Gówno a nie copywriting. Nie chcę więcej nigdy już napisać żadnego tekstu reklamowego ani hasła, choć potrafiłem zarobić na jednym zdaniu kilka tysięcy złotych. Mam dość, mam tego po dziurki w dupie.

Co teraz?

Nie wiem, ale rzeczywistość mi to pokazuje w każdej chwili. W każdej sekundzie. Żeby to dostrzec, musisz wyciszyć umysł, przestać babrać się w jego opowieściach. Inaczej przesłonią Ci one oczywistą oczywistość, którą całe życie masz przed oczami.

Podniosłem rękawice. I nie wiem, jaki będzie wynik tego starcia.

Wiem, że po drodze do życia, jakim pragniesz żyć, jest tylko jedna przeszkoda. Tzw. złote klatki. Wygodne, luksusowe, usypiające więzienia. Więzienia zbudowane z naszych przekonań, nawyków, przyzwyczajeń. Jakie to klatki na przykład?

1. Masz tzw. "cudowny" związek od wielu lat. Niby go kochasz, on niby Ciebie. Niby wszystko jest okej. Tylko czemu myślisz o kimś innym? To nieważne, prawda? Ważne, że jest spokój, jest poczucie bezpieczeństwa. Wyjdź z tej klatki a zmierzysz się z demonami pt. samotność, porzucenie, rozpacz. One tam są, czekają na Ciebie. Póki wierzysz, że to Cię pokona, musisz siedzieć w złotej klatce i robić dobrą minę do złej gry. Ale gdy tylko partner nie widzi... O tak, wtedy - na delegacjach, w senatoriach itd. - TAM SIĘ DZIEJE DOPIERO. Pierdolą się po krzakach z byle kim, zaspokajając swoje seksualne ega. To jest dopiero konsekwencja gruchania w dupę swojego prawdziwego Ja.

2. Masz tzw. "stałą pracę". Poczucie bezpieczeństwa to piękna halna, bo ona zakłada, że gdzieś tam, poza złotą klatką, jest jakieś niebezpieczeństwo. Bliżej niezidentyfikowane. Szef sra Ci na łeb, robisz rzeczy, które nic nie znaczą tylko po to, by dostać jakąś kasę i móc przeżyć kolejny miesiąc. Ludzie dopiero na emeryturze robią to, na co mają ochotę. Jeśli jeszcze mają zdrowie!

3. Ktoś Cię utrzymuje - rodzice, partner, ktokolwiek. Uzależnia Cię od siebie, bo ma kasę i myśli, że sam nie da rady. Podciera sobie Tobą swoją dupę, bo boi się zmierzyć ze swoimi demonami (np. samotnością). Będzie jęczeć w nieskończoność, że płaci za Ciebie rachunki, że kładzie na Twoje utrzymanie, ale kurwa ZAPŁACI. Po co? Żebyś został. Żebyś go nie opuścił. Gdy nie ma już żadnych argumentów, trzeba użyć kasy. Jeśli ktoś nie ma czym kogoś skusić - osobowością, miłością etc. - zostaje mu już tylko mentalne kurwienie się.

Jest przepis, by sobie zjebać życie.

Nie bądź sobą. Bój się wyrażać prawdziwego siebie. Sprawdziłem to - działa zajebiście! 26 lat wchodziłem ludziom w dupy. Podlizywałem się, pozowałem, pokazywałem, jaki to ja niby jestem. Hipokryzja pełną gębą. A summa summarum okazało się, że mało tego, że jedno wielkie rzadkie gówno z tego było, to jeszcze moja samoocena leżała i kwiczała.

Nie musisz być odważny, by żyć życiem, jakiego pragniesz.

Tu chodzi bowiem nie o odwagę, ale o wyzbycie się lęków. A konkretnie - historii, wierząc w które, generujesz w sobie lęk. Historii o śmieci, chorobach, biedzie, odrzuceniu i samotności, utracie reputacji. Przekonałem się, że gdy się boję tych rzeczy, to choruję, umieram, jestem biedny, odrzucam samego siebie i tracę resztki szacunku do siebie. Kierując się tymi lękami, staczam się i zamykam w złotych klatkach. One kastrują mnie z możliwości, jakie daje Wszechświat.

Gdy wychodziłem z mojego pierwszego szkolenia w Warszawie, byłem zdumiony. Kiedyś tak bardzo bym się tym stresował. A teraz... po prosty płynąłem. Bez myślenia, bez zastanawiania się. I czułem, że jestem sobą. Że oto w tym świecie realizuję się zgodnie ze swoimi intencjami. Jestem w pełni sobą, w każdym calu. Tak bardzo oparty na samym sobie, że wiedziałem, że mogę na sobie polegać.

Życzę tego uczucia Tobie.

Życie na pół gwizdka nie jest warte przeżycia. Nie ważne którą stronę swoje wewnętrznego konfliktu wybierzesz - jeśli to, co robisz, nie jest robione CAŁYM Tobą, to nie ma sensu. Spytaj największych myślicieli, filozofów, mentalistów. Spytaj siebie. Tam w środku jest odpowiedź. Chciałbym Ci powiedzieć wytarty frazes, że "tylko Ty ją znasz", ale to nieprawda. Nie znasz odpowiedzi na pytanie, kim naprawdę jesteś i co chcesz robić. Nie znasz siebie, gówno o sobie wiesz. Niech to będzie Twoje założenie operacyjne podczas poszukiwań. Ludzie myślą naiwnie, że wiedzą, kim są, podczas gdy są to tylko wyuczone pozy, wystudiowane role.

Nie mam ochoty na poznawanie Twoich masek, wizerunków, pozorów. Nie mam też ochoty na poznawanie Twojego wnętrza i prawdziwego Ja, bo wiem, jakie jest. Skąd? Stąd, że wszyscy w środku jesteśmy tacy sami. Jeśli odkrywam Siebie, odkrywam również Ciebie. To tak intymne, tak prawdziwe, tak głębokie, że cały ten plastikowy matrix wydaje się przy tym walentynkową, hollywoodzką sztampą, tandetną szmirą i nieciekawym przedstawieniem.

W trakcie dochodzenia do prawdziwego Siebie, zacząłem rozumieć, że to, co dzieje się z innymi ludźmi, to nie moja sprawa. Nie rusza mnie to. Ale UWAGA! To nie znaczy, że nie utrzymuję kontaktów z ludźmi. Ba! Wręcz przeciwnie - dopiero teraz zaczynam mieć prawdziwe relacje - z prawdziwym środkiem ludzi a nie ich maskami, powłokami. Widzę, jak inspiruję otoczenie i to inspiruje mnie. To, że umiem oddzielać swoje myśli od innych, nie sprawia też, że popadam w ignorancję, że mówię innym, że mam ich w dupie. Po prostu zauważam, za co jestem odpowiedzialny i na co mam wpływ. To daje moc.

Niech ta moc będzie z Tobą :-)

środa, 15 czerwca 2011

Jak sprawić, by facet Cię zdradzał?

Potrzebne są 2 kluczowe elementy. Ich synergia prawie zawsze sprawi, że facet, z którym jesteś, będzie Cię zdradzał i pewnie nawet okłamywał. Albo nawet odejdzie dla innego.

Element pierwszy - nudne życie.

Och tak, chodzenie do nudnej pracy dzień w dzień. I opowiadanie, jak to pani Marysia z działu finansowego wylała na siebie kawę. Albo że w Excelu pojebały Ci się kolumny, hahahahaha. Bardzo zabawne. To brzmi jak życie Indiana Jonesa. Nudzisz się w swoim życiu? Masz styl życia bibliotekarki z 2 kotami? A Twoje zainteresowania dla innych wydają się być dziwactwem i patrzą na Ciebie z niezrozumieniem, gdy opowiadasz o kolumbijskich jedwabnikach? Albo w ogóle nie masz zainteresowań prócz jakże wyszukanych dziedzin, jak muzyka, film itd...

A może sam jesteś nudziarzem? Całymi dnami oglądasz tv i w kółko pierdolisz o tym samym? Może jesteś wiecznie cichy, nieśmiały, boisz się cokolwiek ze sobą zrobić?

Natalia Kukulska śpiewa, że "wierność jest nudna". Bullshit Panowie i Panie.

To nie wierność jest nudna. To partner jest nudny.

Jeśli sam się nudzisz w swoim życiu, nie zmienia się ono od lat - to jakim cudem Twój facet ma się dobrze bawić? Jakim cudem ma przy Tobie nie usnąć na stojąco?

Twój styl życia jest Twoją wizytówką. Jeśli dobrze się bawisz w swoim życiu i zapraszasz ludzi, którzy Ci odpowiadają - mało kto odmówi. Jeśli natomiast chcesz, by facet się Tobą znudził - twórz związek oparty na arcynudnych nawykach. A jeśli chcesz, by on cały czas był Tobą zaabsorbowany - niech wasz związek będzie emocjonalnym rollercoasterem. Ma być jak w filmie - ma być kłótnia, smutek, potem hepi end. A potem znów to samo... ale ostrzej! Poprzednie skale emocjonalne są nudne po iluś razach, za każdym razem potrzebujecie nowych wyzwań i podnoszenia poprzeczki.

Drugi element - on ma być w centrum.

Zapamiętaj: Ty się nie liczysz. On jest najważniejszy. Masz środek ciężkości Twojego życia przesunąć na niego. On będzie Twoim Słoneczkiem, a Ty - planetką, która obraca się wokół niego. Lataj wokół niego, rób mu dobrze, nie patrz na siebie. Będziesz szczęśliwy tylko, jeśli on będzie w Twoim życiu. A Ty musisz zrobić wszystko, by go zatrzymać, uwiązać, zamknąć w złotej klatce.

Czego go wtedy nauczysz?

Nauczysz go, że on jest wszystkim. A Ty...? No własnie. Niczym. A skoro on jest tak cudownym, wartościowym i wspaniałym samcem, a Ty latasz wokół niego na każde zawołanie - zgadnij, jak będzie na Ciebie patrzył? Czy zobaczy Twoją wartość? O tak, jasne. Jak nie widzi, jak Cię nie szanuje - staraj się bardziej. Może kiedyś spadnie okruch z pańskiego stołu.

Co będzie dalej?

Po pierwsze - zanudzisz go na śmierć. Tym, że masz nudne życie, że jesteś nudny, że nie przeżywasz emocji albo chowasz te złe pod dywan, bo przecież nie wolno się złościć ble ble ble. O to właśnie chodzi. Cały czas załatwiaj sprawy dyplomatycznie. To działa, jasne, tylko jest tak piekielnie nudne, że ja pierdolę. Jak życie polityczne Unii Europejskej. Chowaj i tłamś swoje emocje - zajebioza też. Wtedy będziesz siedział jak kukła, która się cały czas uśmiecha. To jest ciekawe bardzo. Oj kurwa, bardzo.

Po drugie - nauczysz go, że nie jesteś nic warty. Zrób to, efekty są świetne. Niech on siedzi jak król, a Ty przy garach całe życie. I pamiętaj, żeby mu kupić piwo, jak będziesz w sklepie. A będziesz, bo ktoś zakupy musi zrobić. Musisz być dobrym mężem, on nie musi, bo sam w sobie jest tak cudowny, że ja pierdolę szczena opada. Może sobie pozwolić na oschłość, oziębłość, obojętność. Ty musisz być natomiast zawsze czułym romantykiem czekającym na ruch z jego strony.

I wtedy każdy z wyższą samooceną niż Ty, który wpadnie Twojemu facetowi w oko, natychmiast będzie w obszarze jego zainteresowań. Może to JEGO wina. A może Ty dałeś dupy. Tym razem tylko w przenośni.

niedziela, 12 czerwca 2011

Jak poznać faceta na całe życie?

Podobno przepis jest prosty. Wystarczy przestać gnoić się w myślach i odkryć, że sam dla siebie jesteś facetem na całe życie.

To prawda.

To ze sobą spędzisz resztę życia. Czy fajnie jest być Tobą? Czy sam sobie byś się oświadczył i przyrzekł miłość aż po grobową deskę?

Bądź facetem, którego pokochasz. Pokochaj faceta, którym jesteś. Tu nie chodzi o pisanie do siebie walentynek. Tu chodzi o to, byś siebie zaakceptował takim, jaki jesteś - bez względu na to, jaki jesteś. To nie problem, że jesteś pizdą, nieudacznikiem, brzydalem. Problem, że uważasz, że to złe i tak być nie powinno.

Motywowanie się do bycia lepszym, niż się jest.

To właśnie powód, dla którego gnoimy się w myślach. 99,99% ludzi uważa, że jeśli przestanie mieć do siebie ciągłe pretensje o to, jak wygląda ich życia, jak sami wyglądają i jak się zachowują, to oto nagle przestaną się rozwijać, ustaną w miejscu w samozachwycie i niczego nie osiągnąć.

Problem w tym, że nie ma już nic do osiągnięcia prócz tego, co jest.

Problem w tym, że jest dokładnie na odwrót. Gdy przestajemy się poniżać w myślach, negatywnie oceniać, gnoić - oto nagle rozkwitamy a wspaniałe rezultaty są wtedy tylko skutkiem ubocznym wspaniałości, którą w sobie pozwalamy w końcu dostrzegać. Naprawdę nie musisz wtedy już nic robić - sukcesy osiągają się same. Są ciągle. Każdy oddech, każdy skurcz serca, każde spojrzenie i każda myśl jest sukcesem. To dzieje się samo, bez Twojego zaangażowania, bez zmuszania się, bez chcenia. Rzeczywistość nie czeka na to, by sprawić, byś coś osiągnął. Każda sekunda Twojego życia jest dodatkową sekundą Twojego życia - daną Ci całkowicie za darmo, zupełnie nową, świeżą. Śmiesz tego nie doceniać, bo masz może w głowie historie pt. "eeee, to już było, już to znam". Nie bądź śmieszny, skończ się oszukiwać. Wszystko jest nowe. Twoje oczy to dostrzegą, jeśli dostrzeże to Twój umysł.

Osiąganie pozycji, kasy, prestiżu, miłości, zdrowia i wszystkich innych rzeczy to choroba naszej cywilizacji. Te rzeczy przychodzą i odchodzą same, doświadczenie leje się strumieniem do Twoich zmysłów i nie możesz zrobić nić, by tak nie było. A myślenie konceptualne oparte o założenie, że "muszę / chcę coś osiągnąć" jest tylko odpowiedzią na poniżającą kolektywnie wyznawaną historię pt. "jestem bezwartościowy, nie jestem warty miłości, szczęścia itd."

Zakwestionuj to.

Bądź sceptyczny.

Czy możesz być pewien na 100%, że nie jesteś warty tego wszystkiego? Czy możesz być pewien na 100%, że jesteś bezwartościowy? A co, jeśli się kurwa pomyliłeś i wciąż walczysz o to, na co zasługujesz zupełnie bez wysiłku?

Zadaję Ci pytania, które zmieniły moje myślenie i moje życie.

Jako dzieci szczęśliwie żyliśmy bez tych chorych myśli. Dopiero potem pseudo-kochający rodzice i całe społeczeństwo nauczyło nas myśleć, że oto na starcie jesteśmy nikim, że nic nie znaczymy, że nie zasługujemy na szczęście. I od teraz musisz się starać! Musisz walczyć! Musisz być jak lew i wciąż udowadniać swoją wartość w oczach innych ludzi.

Zrozumiałem.

Zrozumiałem to dzięki serii bardzo bolesnych lekcji. Lekcji, które odrobiłem. Starałem się wciąż o wszystko. Walczyłem o miłość, o zdrowie, o szczęście. Walczyłem, bo uznałem, że "o wszystko trzeba się starać". Że "nic nie przyjdzie samo". CO ZA KURWA POMYŁKA. Co za bullshit. Otworzyłem oczy i zrozumiałem, że życie nie czeka. Życie przychodzi każdego dnia, każdej godziny, w każdej nanosekundzie. Że cały czas dostaję. Wciąż więcej i wciąż jest to nowe, świeże. Wystarczy otworzyć mentalne oczy, by to dostrzec.

Prawda nigdy nie jest bolesna.

Prawda jest błogosławieństwem. Iluzje umysłu powodują cierpienie. Jak powiedziała Byron Katie - "Jeśli wierzysz w myśli, cierpisz".

W moim życiu jest coraz mniej stresu. Rozpuszcza się on.

Wg lekarzy mojej choroby nie da się wyleczyć. Mówili, że do końca życia 95% ludzi z tą chorobą nie odnotowuje żadnego postępu. A 5% ma postęp minimalny. Że nie ma zanotowanego przypadku wyleczenia. A ja jestem już prawie zdrowy.

Niecałe 2 tygodnie temu prowadziłem swoje pierwsze szkolenie w Warszawie. Przede mną zasiadła grupa ludzi, którzy przyjechali setki kilometrów z całej Polski - specjalnie dla mnie. W oczekiwaniu, że za spory kawałek kasy, jaką mi zapłacili, przekażę im cenną wiedzę. A ja stałem zdumiony, nie mogąc się nadziwić, że w ogóle mnie to nie stresuje. Że w tej sali jedyną osobą, reakcje której mnie interesują, jestem ja sam. Że oni mogliby nie istnieć, że mi to wszystko jedno, co o mnie pomyślą, bo to ich myśli, nie moje.

Lekkość. To jedyne słowo, które pasuje.

Szkolenie udało się znakomicie. Dostałem pozytywne informacje zwrotne. Chcą więcej. I jeśli rzeczywistość pozwoli - dostaną.

Jestem na etapie wkładania i wyciągania ze swojej głowy myśli i sprawdzania, jak działają. Nie traktuję już swoich myśli jako mapy rzeczywistości, jako prawdy, lecz jako narzędzi, które pozwalają mi coś osiągnąć. Wkładam myśli i zastanawiam się, jakbym z nią działał. A jak bez niej. Nie jestem już tym, za kogo się uważam. Jestem czymś więcej, niż opinią na swój własny temat. Nie wiem jednak, jak określić to, czym jestem. Czuję się jak Neo, który odłączył się od Matrixa i teraz do niego wraca. Znam reguły gry, wiem, że większą mam szansę zdobyć pracę, gdy ubiorę marynarkę. Ale wiem, że to tylko iluzja. Że prawdziwy świat jest inny. Że nie ma w nim niczego, o czym ludzie rozmawiają. Że nie ma w nim niczego, o czym myślą. Widzę, jak oni śpią. Są pogrążeni w socjalnym śnie, społecznie wdrukowanych konceptach przyjaźni, pracy, sukcesu, miłości itd. Nie walczę z tym, nie ignoruję tego. Współegzystuję z tym, akceptuję to w 100%. Gdybym walczył z rzeczywistością, czyli z tym co jest, znów wpadłbym w szalony koszmar. Nie wybieram takich rezultatów.

Jeśli wierzysz w swój sukces, wierzysz w miłość, wierzysz w szczęście - a właściwie w koncepty sukcesu, miłości, szczęścia - nie możesz być szczęśliwy. Przykro mi, ale takie są fakty. Będziesz niewolnikiem, usiłującym zmienić na chama rzeczywistość tak, by pasowała do Twoich wyobrażeń. A rzeczywistość żyje własnym życiem i nie możesz nic zrobić, by działa się w inny sposób, niż się dzieje. Myślisz, że jeśli zbudujesz dom, znajdziesz faceta i będziesz miał cudowną pracę i górę pieniędzy, to będziesz szczęśliwy. Nie będziesz, bo będziesz musiał walczyć o utrzymanie tego. To napełni Cię lękiem przed stratą tego, co osiągnąłeś. Po prostu - wierząc w koncepty, musisz cierpieć. Wciąż na nowo. Dopóki nie zrozumiesz, że są one tylko zabawką umysłową i nie są prawdziwe - nie możesz ich nie bronić, nie możesz nie stawać wciąż w ich obronie i o nie walczyć. Zatem Twój umysł staje się wtedy więzieniem, którego nie widać, nie słychać i nie czuć. Ucieczka z tego więzienia to Praca na lata, nie ma się co oszukiwać. Ale nagroda, jaką otrzymasz, jest większa, niż jakikolwiek koncept szczęścia.

Tydzień po szkoleniu w Wawie znalazłem się w zapadłej wiosce na końcu Wszechświata i prowadziłem krowę na łańcuchu. To doświadczenie nie różniło się dla mnie jakościowo od tego, gdy mówiłem do ludzi w Wawie o neurogramatyce. Ot, było inne, ale nie inne emocjonalnie. Jedno i drugie to coś, co mógłbym robić.

Ale to nie ja decyduję, to rzeczywistość i mój umysł (jako część tej rzeczywistości) decyduje. To miło, gdy nie podejmuje się decyzji. To miło rozumieć, że nie mam wpływu na to, co się dzieje. Wtedy nie stawiam oporu i pozwalam rzeczom się dziać. To się nazywa przepływem (flow) i dzieje się tylko wtedy, gdy masz w sobie 100% akceptację tego, co jest. A ona jest możliwa tylko wtedy, gdy przestajesz oceniać, gdy nie nosisz już w sobie historii o tym, co dobre i złe, o tym, co być powinno a co nie.

To wielka Praca. Nie graj oświeconego, bo przeczytałeś ten tekst. Nie udawaj, że wiesz, o czym mówię. Nie wiesz, przykro mi, bo prawdopodobnie tego nie doświadczyłeś. Dopiero, gdy Twoje doświadczenie zacznie spójnie współgrać z tym, o czym tu piszę, ZROZUMIESZ co mam na myśli mówiąc, że rzeczywistość jest życzliwa - tylko nasze myśli o niej często nie są.

Słowem podsumowania - jesteś facetem swojego życia. Największą swoją miłością, darem dla samego siebie, skarbem. To nie kwestia do polemiki. To kwestia do odkrycia, do uświadomienia sobie. Jeszcze się nie zdarzyło w historii wszechświata, aby ktoś, kto postawił kogoś innego niż siebie w swoim życiu na pierwszym miejscu, był szczęśliwy. To niemożliwe, bo gdy to robisz, ulegasz iluzjom, że 1) możesz dać komuś szczęście (nie możesz, bo szczęście to efekt uboczny zrozumienia rzeczywistości), 2) wiesz, co dla kogoś jest szczęściem (tzn. ulegasz wierze w koncept szczęścia i myślisz, że Twoje szczęście wygląda tak samo, jak czyjeś - na głębszym poziomie tak, ale to wymaga 2 lat medytacji minimum, żeby to pojąć - będzie o tym post).

Na iluzjach nie można zbudować szczęścia. Możemy nie przeszkadzać sobie w byciu szczęśliwym tylko, jeśli nasze myślenie jest zgodne z tym, co jest. Jeśli nie jest - musimy cierpieć.

Z ręką na sercu, szczerze i spokojnie odpowiedz sobie na pytania:

Jakim jestem partnerem?
Jakim jestem chłopakiem?
Jakim jestem synem?
Jakim jestem kumplem/ przyjacielem?
Jakim jestem człowiekiem?

Jesteś dobry czy zły?
Jesteś silny czy słaby?
Jesteś zaradny czy nie?
Jesteś warty miłości czy nie?
Jesteś warty szczęścia... czy nie?

Serio?

Pozwól, aby Twoje myśli wypłynęły. Zobacz je, wysłuchaj ich, poczuj je, zasmakuj ich i powąchaj je. To tylko myśli, mimo, że mogą wydawać się prawdziwe. Sprawdź, czy naprawdę są. Sprawdź, jak się z nimi czujesz i jak czułbyś się bez nich. Odwróć je i sprawdź, czy inne myśli od nich utworzone tez nie mogą być prawdziwe.

Tylko obserwuj, tylko uświadamiaj sobie, tylko badaj i testuj. Nie musisz niczego zmieniać. Nie możesz nawet! Twoja świadomość zrobi to sama.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Jak odróżnić prawdziwą miłość od jej imitacji?

Na moment, ale obiecuję - tylko na moment - zbaczam z objętego kursu i akurat w tym poście nie będę pisał o kolejnych ukrytych mechanizmach. Nie będę, bo pojawił się ważniejszy temat. Temat, jak odróżnić prawdziwą miłość od jej imitacji.

No właśnie - jak?

Gdy zamkniesz oczy i pomyślisz o miłości - pojawią się pewne obrazy. 99% ludzi zobaczy dwoje ludzi - całujących się, przytulających się, trzymających się za rękę. To jest to, co umysł może powiedzieć o miłości. To kryteria wejścia - jeśli warunki będą spełnione, umysł rozpozna miłość i zacznie działać (lub nie).

I to właśnie iluzja miłości.

Ten obraz tworzy umysł. A umysł - w całym swym bogactwie i złożoności - nic nie wie o miłości. Wie wiele o społecznych wdrukowaniach miłości, o tym, co instalują nam społeczeństwa, kultury, filmy, wzorce rodzinne. Ale czy to naprawdę miłość? Czy możemy być pewni na 100%? A co, jeśli wszyscy się pomyliliśmy?

Umysł to królestwo ego. Ego, czyli osobowość, to sztuczny twór, zlepek doświadczeń, wniosków, który niczym wirus w systemie, broni się przed destrukcją. Umysł jest mistrzem w oszustwie. Jeśli mu wierzysz - będziesz szedł jak owieczka na rzeź. Bo wszyscy idą. Bo nie myślisz, gdy odtwarzasz. I tylko powtarzasz za innymi.

Ego nigdy nie kocha, nie umie. Ego tylko czegoś chce.

Wiesz, jak sprawdzić, czy ktoś, kto deklaruje Ci miłość, kocha naprawdę?

Odejdź. Bez słowa. Bez wyjaśnień. I zobacz, co będzie się działo. Jak zareaguje, co powie. Prawdziwa miłość zawsze wspiera odchodzącego partnera. Prawdziwa miłość życzy mu wszystkiego najlepszego. Ta imitacja miłości idąca z ego będzie złorzeczyć. Zobaczy w Tobie wszystkie swoje najgorsze cechy. Przejrzy się w Tobie, jak w lustrze, przerazi się i zacznie Cię wyzywać. Przecież to niemożliwe, że ja jestem tak okrutny. To musi być ktoś inny...

Umysł - samooszukująca się maszyna. Ciągle potwierdzająca swoje racje. Niedopuszczająca do siebie niczego, co mogłoby zniszczyć pozytywny obraz ego i "prawdziwy obraz świata". Ego musi być dobre, ego musi być "użyteczne", by przeżyć. Będzie Ci mówić, że Cię chroni, że Cię motywuje, że daje Ci miłość - byle byś tylko go nie wyjebał.

Każda osobowość, w którą wierzysz, że nią jesteś, jest więzieniem.

Uwięziony umysł nie może kochać szczerze. Może tylko udawać, może tylko szukać dowodów na prawdziwość swoich absurdalnych, nieprawdziwych założeń. Powie Ci "Kocham Cię", byś Ty odpowiedział tym samym i żeby wzrosła jego samoocena. Będziesz dziwką w ramionach drugiej osoby, przyrządem do mentalnej masturbacji. Obezwładnianie się wiarą w nieprawdziwe i krzywdzące przekonania blokuje serce. Dopiero kwestionowanie tych przekonań otwiera serce, otwiera drogę do miłości - tej prawdziwej. Bezwarunkowej, akceptującej, radosnej.

Każda wiara jest ograniczeniem.

Nie wierz w nic, co pojawia się w umyśle, a doświadczysz wolności, o której Ci się nawet nie śniło. Poczujesz nieopisaną ulgę. Poczujesz, że Twoje ega umarły. I że kochasz. Siebie, świat, ludzi. A oni kochają Ciebie.

Świat Cię kocha. Serio.

Nie oczekuj jednak, że sobie już to uświadomił. Nie oczekuj, że już Ty sobie to uświadomiłeś. Fałszywe poglądy mogły Ci zastąpić prawdę. To się zdarza. Dlatego kwestionuj, bądź sceptyczny względem każdej myśli. I zastanawiaj się, jak może Ci się ona przydać.

Jak być wolnym w związku?

Zrozumieć, że nie ma związków nigdzie indziej poza naszymi umysłami. W rzeczywistości ludzie się spotykają, sypiają ze sobą, jedzą razem śniadanie. Ale przywiązują się w umyśle. Uzależniają. Robią z kogoś dilera zasobów, których nie potrafią dać sobie sami, bo zablokowali się wiarą w niekorzystne poglądy na swój własny temat.

Myślisz, że to miłość?

To zbiór zachowań, nawyków i chwilowych emocji, które umysł nazywa miłością. A prawdziwa miłość próbuje się przebić przez ten umysłowy syf i stosy uzależnień. Problem w tym, że wciąż jej przeszkadzamy swoimi głupimi myślami.

Prawdziwa miłość bliższa jest czemuś, co mógłbym nazwać bezwarunkową życzliwością. Bez dorabiania sobie historii o krzywdach, zdradach i kłamstwach. Tak po prostu - powalam Ci żyć, pozwalam Ci być takim, jaki jesteś. Niczego nie wymagam. Niczego nie chcę. Po prostu bądź.

To nie wymaga pokazywania. To nie wymaga manifestacji. To nie wymaga udowadniania. To jest ciche tak samo, jak cichy jest oświecony umysł, który to zrozumiał. I to dopiero jest prawdziwe.

W miarę odkrywania kolejnych mechanizmów obronnych ego, zaczynasz rozumieć, jak Twój umysł robi Cię w chuja. I zaczynasz to widzieć też w innych ludziach - choć nie jest Twoją sprawą, jak ludzie wykorzystują swoje umysły. Pozwól im spać, taka jest ich rola na chwilę obecną. Zajmij się sobą. Odkryj, że wszystko, w co wierzyłeś, to nie prawda, ale myśli udające prawdę. Twój opis świata nie jest światem, Twoje wyobrażenie o rzeczywistości nie jest rzeczywistością - tak, jak mapa Warszawy nie jest Warszawą.

Masz tylko opis, który symuluje prawdę.

A prawda jest oczywistą oczywistością. Jest tym, czym jest. Gdy umysł się budzi i każdego dnia staje się choć troszeczkę bardziej świadomy, zaczyna to dostrzegać. Zaczyna widzieć rzeczywistość bez zniekształceń. Bez stresu, bez napięć, które z tego wynikają.

Przytulanie, całowanie, dupczenie - to nie miłość. Jeśli myślisz, że na tym polega miłość - na wręczaniu laurek, kwiatuszków etc. - to możesz tylko uwodzić rozkochany w walentynkowych wizjach umysł. Nie ma w tym nic złego. Ale nie uwiedziesz serca. Serce jest bezwarunkowe. Serce nie tworzy obrazów miłości, nie tworzy opowieści o miłości, bo ma tylko 40 000 neuronów. Nie podlega warunkowaniu jak piesek Pawłowa. Tworzy za to prawdziwą miłość. Poczujesz ją i będziesz wiedział, o co chodzi. To objawia się w tych chwilach, gdy umysł zasypia a Ty czujesz, że niczego nie chcesz, niczego nie potrzebujesz, do niczego nie dążysz i przed niczym nie uciekasz. Pojawia się spontaniczne zaufania, radość, akceptacja.

Pracuj nad swoim umysłem, byś nie umarł śpiąc.

Byś choć raz doświadczył doskonałości Wszechświata. Rozumiał, że wszystko jest na swoim miejscu - takie, jak ma być. Że ludzie robią się w chuja i tak ma być. Że się oszukują - i tak ma być póki tak jest. Ważne, byś Ty nie robił się w chuja i nie oszukiwał się. Byś umiał szczerze powiedzieć sobie, co jest dla Ciebie prawdą.

Weź oddech, zamknij oczy i podróżuj swoim świadomym batyskafem po oceanie własnych myśli. I choćby był sztorm, choćby ocean był zatruty gównianym wyciekiem z Fukushimy - badaj, badaj, badaj. Uświadamiaj sobie prawdę. W końcu się na nią natkniesz. A ona Cię uwolni od nieprawdziwych, krzywdzących schematów.

Czego Tobie i sobie życzę z okazji moich urodzin.

piątek, 15 kwietnia 2011

Ukryte mechanizmy w związkach gejowskich: nauczyciel i uczeń

Dochodzimy do kolejnego ukrytego mechanizmu: nauczyciel i uczeń.

Wchodzisz na czyiś profil i widzisz mądre cytaty, nauki o tym, jak być powinno i o tym, co jest źle. Gość pisze, jakby zjadł wszystkie rozumy świata na śniadanie. On wie lepiej - to podstawowa historia umysłowa kogoś, kto wciela się w nauczyciela.

Chcesz poderwać nauczyciela? Chcesz załapać z nim doskonały kontakt? Uznaj jego historię za prawdziwą. Powiedz: "Tak, Ty wiesz lepiej! Nauczaj mnie". Innymi słowy - bądź jego uczniem.

Podobnie, jak ega w mechanizmie rodzic - dziecko, podobnie tutaj: oba się uzupełniają i jedno nie istnieje bez drugiego. Czy widziałeś kiedyś nauczyciela bez uczniów? Albo ucznia bez nauczyciela?

Są też typowi uczniowie, którzy grają głupków, twierdzą, że na niczym się nie znają i bez najmniejszego oporu intelektualnego przyjmują to, że jesteś od nich mądrzejszy, bardziej wygadany, elokwentny etc. Czyli uznają Cię za nauczyciela.

Inną, nieco bardziej hardcorową formą tego ukrytego mechanizmu jest mechanizm guru - wyznawca. Guru zawsze wie wszystko lepiej, nigdy się nie myli. Wyznawca z kolei podąża za naukami guru i bezdyskusyjnie za prawdę przyjmuje to, co guru rzecze.

Mechanizm nauczyciel - uczeń czasem przebija się w relacjach m-m i nie tylko. Nauczyciel mówi swoim charakterystycznym, dydaktycznym tonem, opieprza, wykłada, robi lekcje, kontroluje postępy w nauce. Uczeń z kolei podlizuje się, by dostać wyższą ocenę. Obserwuj - ten typ mechanizmu przewija się często w relacjach międzyludzkich.

Następny mechanizm: gwiazda - fan

piątek, 1 kwietnia 2011

Ukryte mechanizmy w relacjach gejowskich: rodzic - dziecko

Wpływamy wspólnie na suchy przestwór oceanu - oceanu bezkresnej i cudownej wiedzy na temat ukrytych mechanizmów w relacjach gejowskich. Jest to jedna z odpowiedzi, dlaczego ludzie ze sobą są. Są, bo się wiążą. I robią to na bazie nieuświadomionych zasad, wcielając się w role i je odgrywając.

Role te zazwyczaj pozostają głęboko w podświadomości. Wyłażą na jaw dopiero, gdy zaczniemy je wytykać paluchami. A zaczniemy. Bo na jaw wyjść powinny - dla dobra ogółu gejowskiej społeczności. Byśmy byli bardziej wolni, swobodni i mieli wybór, miast żyć w matrixach zwanych "związkami".

Pierwszy na tapetę idzie mechanizm rodzic - dziecko.

Łażąc po fellow czy innych internetowych wytworach ludzkiej wyobraźni łatwo ich zauważyć. Bezradne to to, szczupłe, patrzy w obiektyw internetowej kamerki błagalnym wzrokiem. Są słitaśne i rubaszne, mrygają oczkami. To one...

Dzieciaki.

Nie patrz na ich wiek - nie ma on nic do rzeczy. One szukają rodzica - kogoś, kto da im wsparcie, kto upierze majteczki i zrobi kanapkę do szkoły.

Można być mentalnym dzieciakiem mając np. 30 lat. To zdumiewające, ale widziałem to na własne oczy. 30-latek zachowujący się jak bachor. Nie na okrągło, ale wystarczyło, że przyszedł jego facet, który - choć młodszy o parę lat - odgrywał rolę rodzica. Karmił go łyżeczką jak bobaska a on z radości seplenił. Obserwuj - takie rzeczy dzieją się wokół Ciebie. I to nie tylko w związkach homo. Znasz żony-mamuśki, co robią ze swoich facetów totalnie ciapy? Bingo, to właśnie to.

Dzieciaka łatwo wyrwać. Wystarczy wczuć się w rolę rodzica. Och tak, podjedź furą, ubierz się poważnie. Mów odpowiednim tonem, karm go, przykrywaj w łóżeczku, na dobranoc całuj w pupeczkę. I będzie Cię kochał po wsze czasy - tak długo, jak wierzy, że jest dzieckiem, a Ty - jego rodzicem.

Oczywiście na felku nie brakuje też rodziców! Są tacy męscy, epatują zaradnością, pracowitością. Swoimi profilami mówią - dam Ci wszystko, czego potrzebujesz, dam Ci schronienie, dam Ci miłość, tylko zaklikaj.

Rodzica wbrew pozorom też łatwo wyrwać. Wystarczy wcielić się w dzieciaka, zrobić sobie słit focie i jedziesz z koksem. Bądź bezradny, bądź niezaradny, bądź smutny, dziecinny, słodki, jak aniołek. I masz go w garści.

Rodzic nie istnieje bez dziecka. Dziecko - bez rodzica.

Te dwa ega wzajemnie się definiują. Są jak yin i yang w chińskim znaku równowagi. To samo jest w przypadku wszelkich innych zależnościowych tożsamości. Wszystko jest fajnie, dopóki się dogadują lub przymierzają swoje ega niczym ubrania i wiedzą, że mogą z niego wyjść (tak się dzieje, gdy umiesz odlepiać się od swoich myśli po zrobieniu The Work - szukaj na blogu, o co kaman). Jeśli jednak traktują swoje role serio i się kłócą - przejebane. W przypadku rozejścia, ich ega muszą "umrzeć". Zazwyczaj opisuje się to słowami "jakby on zabrał ze sobą część mnie". Co jest bzdurą, bo po prostu zabraliśmy sobie kawałek naszej halucynacji.

Jeśli w swoim związku rozpoznałeś mechanizm rodzic - dziecko, przyjmij moje wyzwanie do odlepienia się od swoich roli. Do zakwestionowania ich prawdziwości. Będziesz mógł nadal ich używać, jednocześnie nie wierząc, że są prawdziwe - co da Ci komfort i swobodę działania.

W następnym poście kolejny mechanizm: nauczyciel - uczeń.

środa, 9 marca 2011

Strategie niewolniczego przywiązywania Go do siebie

Jeb, udało się, cudo. Oto i On. Leży obok Ciebie, czeka na Twoje pocałunki - piękny, ciepły, kochany, niewinnie chłopięco męski. Pół życia zżerał Cię strach, czy znajdziesz Tego Jedynego. A gdy Go masz - zaczyna Cię zżerać inny strach...

... że On mógłby odejść.

Że przecież nie wyobrażasz sobie życia bez niego, że Twoja linia czasu spleciona jest z jego słowami, zamiarami, planami, że rozdzielenie tych reprezentacji byłoby dla Ciebie koszmarem, przedarciem serca na pół. Więc zaczyna się cicha batalia o jego względy. W końcu trzeba coś zrobić, aby on nie odszedł. Szukasz recept, szukasz sposobów, aby uwarunkować jego umysł, aby go przywiązać do siebie. I odkrywasz, że są. Że nasze mózgi, choć rozwinięte najbardziej ze wszystkich, wciąż podlegają pewnym prawidłowościom.

Jak stworzyć tak silny związek, aby nie rozpadł się nawet w obliczy zdrad, kłamstw, oszustw i wszelkich możliwych nikczemności?

Oto przepisy proste i arcy-skuteczne. Ich odkrycie zajęło mi sporo czasu i wysiłku. A dziś podzielę się nimi z Tobą.

1. Stwórz dobrą matrycę otwarcia dla związku. Matryca otwarcia jest jak tytuł książki - przez jej pryzmat będziesz, chcąc, nie chcąc, filtrował treść całej publikacji. To tytuł zdeterminuje to, czego oczekujesz od książki, jakie informacje będziesz filtrował, jakie weźmiesz a jakie odrzucisz. Podobnie jest ze związkiem. Super-silne związki mają super-silne matryce otwarcia. Jakie? Oto pojawiają się historie o przeznaczeniu, które połączyło ich w odpowiednim momencie. Oto los, Bóg, wszechświat i wszelkie siły przyrody dążyły do tego, aby ONI się ze sobą spotkali. Ta magia otwiera cały rozdział. Bez niej związek nie byłby niczym specjalnym. Musisz wierzyć, że to Przeznaczenie.

2. Twórz silne asocjacje w okresie kokainowym. Och, te pierwsze miesiące są takie oszałamiające. On jest piękny, cudowny, kochany. Razem przeżywacie tyle wspaniałych chwil, uniesień, razem się śmiejecie i razem płaczecie. Twoim zadaniem jest tworzyć jak najwięcej pamiątek. Z głupiego wyjścia na zakupy masz robić przygodę życia, podczas której kupujesz porcelanowego aniołka z Chin za 4 złote, który ląduje na półce nad łóżkiem, aby po latach przypomnieć Wam o tym, jak to kiedyś było i ileż w tym neurochemicznej, uzależniającej magii się ćpało. Rób laurki, rób zdjęcia, kręć filmy, słuchaj piosenek. I PRZECHOWUJ to jak relikwie - w specjalnych szkatułach, w szafkach na specjalnych półkach.

3. Miej odpowiednią metaforę związku. Bez tego, ani rusz. Jeśli związek jest dla Ciebie jak wyjście na dyskotekę, jak przebłysk słońca w pochmurny dzień, jak niestrawność - to potrwa to chwilę i powiecie sobie na razie. Jeśli jednak każdy dzień jest jak cegła, której wspólnie używacie do budowania swojego związku-pałacu - to po X dniach, X miesiącach i X latach musisz zburzyć to jeśli chciałbyś nawet odejść - musisz zburzyć to wszystko, co wspólnie zbudowałeś. I będzie żal. X lat przepadnie, prawda? Czy to prawda? Na pewno? Niekoniecznie. Ale to nieważne. Ważna jest uzależniająca metafora, która połączy Wasze umysły. Dlatego też bierz kalendarz i licz, ile razem dni już jesteście. I podkreślaj, że każdy kolejny dzień Waszego związku to kolejna cegła - jakbyście dodawali coś nowego do tego, co już jest. Jak odejdziesz - wszystko, co budowałeś, rozsypie się, jak domek z kart. Bez tej metafory On mógłby potraktować Cię, jak epizod, jak nowe doświadczenie... i odejść!

4. Twórz otoczenie socjalne. To jest mocna rzecz! Miejcie razem jak najwięcej znajomych. Powiedz rodzinie. Integruj się. Spotykajcie się razem, wychodźcie razem, wyjeżdżajcie razem, jednocześnie ciągle deklarując publicznie, jak bardzo się kochacie i że będziecie ze sobą na wieki. Wymagaj od niego tych deklaracji przy innych - koniecznie! Niech zobowiązuje się jak diabli. A umysł, jako że jest tworem społecznym, ma gratis zainstalowaną chęć bycia konsekwentnym. A wszyscy dookoła przecież wiedzą, że lepiej, jeśli będziecie razem, to będzie lepiej, niż jeśli się rozejdziecie. I w razie przypału będą nalegać, będą miedzy Wami negocjować, będą Was nakłaniać, byście się pogodzili. Ekstra!

5. Zamieszkajcie razem. Uzależnijcie się od siebie nawzajem np. prowadząc wspólne finanse, opłacając rachunki. Musicie mieć świadomość, że jeden bez drugiego nie da sobie rady. Jeden musi wbijać gwoździe, drugi gotować. Jedne będzie naprawiał auto, drugi - pomagał pisać CV. Musicie się uzupełniać kompetencjami, abyście budowali wzajemnie przeświadczenie, że sami nie dacie sobie rady w życiu, że potrzebujecie drugiej osoby. Oczywiście łatwiej to wykonać, jeśli razem zamieszkacie. Stąd ta rada.

6. Wystawiajcie się śmiało na próby. Kasować profil na fellow? Co za głupota! Chodzi o to, by wystawiać się na próby, kryzysy, na ciągłe porażki. Najpierw małe, by się upewnić, że to tylko chwilowa niedogodność. Wystarczy kilka małych kryzysów, by otworzyć sobie ścieżkę do tych poważniejszych. Każdy jeden kryzys, który wspólnie przetrwacie, wzmocni Wasz związek. Oto On Cię okłamał, ale Ty mu wybaczasz. Więc teraz sam go okłamiesz i sprawdzisz, czy On też jest taki wspaniałomyślny i wybaczy Tobie. Potem trzeba przejść powoli do hardcoru. Jeśli będziecie się zdradzać, okłamywać, ruchać na boku, wyzywać, grozić sobie a potem znów do siebie wracać - TO JEST TO! Już nic Was nie rozłączy. Choćby jeden z Was chlał na umór, ćpał, dawał dupy za bułkę z masłem - PRAWDZIWA MIŁOŚĆ PRZETRWA WSZYSTKO. Prawda?

7. Twórzcie wspólną linię czasu wybiegającą mocno w przyszłość. Wspólne plany, wspólne marzenia, wspólne przyszłe eteryczne wizje będą w kurwę boleć, jeśli któreś z Was będzie chciało odejść. Odejście będzie się wiązało z posypaniem się wspólnych cudownych planów i marzeń, przekreśli je boleśnie. Pojawi się ogromny ŻAL, że "odszedłem, jestem sam, a będąc z nim mógłbym nadal realizować swoje marzenia". I bam! Macie się nawzajem.

***

A na końcu, gdy już całkowicie zniewolicie wzajemnie swoje umysły, odkryjecie, że serce - jeśli w ogóle w tym całym uzależnieniu ma ono jeszcze cokolwiek do powiedzenia - jest bezwarunkowe. Umysły da się oszukać, umysły da się zwieść, umysły da się zniewolić, zatruć myślami. Ale nie serce. Ono tam wciąż jest i bije - wolne od trylionów asocjacji wciąż tęskni na tym, co kocha najbardziej - za wolnością.

Słuchając serca podjąłem decyzję, z którą mój uzależniony setkami historii umysł nigdy by się nie zgodził. I jeśli mam być szczery - to boli i sprawia, że cierpię. Że nie śpię po nocach, płaczę i tęsknię. Ale to tylko mój uzależniony umysł... Wiara w chore historie. A serce jest pełne radości.

czwartek, 17 lutego 2011

Jak pokochać siebie?

Z biegiem czasu i postępem rozwoju, staje się jasne, że Ktoś pokochać może Cię tylko wtedy, gdy Ty sam pokochasz siebie. Przepis wydaje się więc prosty - wystarczy pokochać siebie i już - faceci zaczną walić pod Twój adres tabunami.

Wiemy zatem, co robić. Pozostaje jednak pytanie: Jak to zrobić?

Brakowało technologii. Czy trzeba przytulać się do siebie? Czy może całować samego siebie, przeglądając się w lustrze? Hm... czy to coś zmieni?

Może tak, może nie. Tak czy inaczej - jest jeden, dobry sposób: przestać siebie nienawidzić/ nie lubić.


  • Czy masz jakieś kompleksy?
  • Czy uważasz, że coś z Tobą nie tak (pod jakimkolwiek względem)?
  • Czy jesteś na siebie za coś zły?
  • Czy wstydzisz się siebie?
  • Czy boisz się, że zrobisz np. coś głupiego lub złego?
  • Czy nie umiesz sobie wybaczyć jakichś błędów z przeszłości?
  • Czy czujesz do siebie obrzydzenie?
  • Itd.
Jeśli na któreś z powyższych pytań odpowiedziałeś "tak" - wytwarzasz względem samego siebie jakąś negatywną emocję. Masz jakieś kiepskie przekonania na swój temat. Nie lubisz samego siebie, a to blokuje Twoją miłość do samego siebie, którą miałbyś automatycznie, gdyby nie to.

Gdy urodziłeś się i byłeś uroczym, radosnym bobaskiem, nie robiłeś sobie w głowie wyrzutów, nie śmiałeś się sam z siebie, nie wytykałeś sobie błędów z przeszłości, nie straszyłeś się okropnymi scenariuszami jutra, nie mówiłeś sobie, że masz jakieś wady... I wtedy właśnie byłeś jedną, spójną, radosną całością.

A potem nauczyłeś się wielu różnych przekonań, które zablokowały w Tobie przepływ miłości.

Jeśli złapałeś się na tym, że sam występujesz przeciwko sobie - spokojnie. Jeśli to robisz - to na chwilę obecną tak ma być. Byłoby głupie, gdybyś zauważył w sobie tę blokadę i jeszcze dodatkowo występował przeciwko niej, bo to w końcu Ty sam blokujesz się na miłość. A więc ponownie wystąpiłbyś przeciwko sobie.

Jeśli masz blokadę - okej. Teraz jeszcze masz, ale pojawia się w Tobie motywacja, by to zmienić. Nie usuniesz blokady. Blokada sama zniknie, kiedy zakwestionujesz przekonania, które ją podtrzymują.

Co to za przekonania?

Odkryj je w sobie, to proste. Bądź ze sobą szczery i napisz, co Ci leży na sercu. Nie bez powodu używamy tego predykatu - "leżeć na sercu". Rzeczy, które tam leżą, przeszkadzają w przepływie miłości. Bo miłość idzie z serca.

  • Czy uważasz, że nie jesteś wystarczająco dobry, by ktoś Cię pokochał?
  • Czy sądzisz, że nie zasługujesz na miłość?
  • Czy uważasz, że coś z Tobą nie tak?
Tak? No to masz historię do przerobienia za pomocą The Work (szukaj na Blogu, co to). Kwestionuj, kwestionuj i jeszcze raz kwestionuj - ciągle z ciekawością badaj prawdziwość i przydatność swoich myśli. Tak długo, aż poznasz prawdę a myśli będą dla Ciebie tylko narzędziem.

Każde podważone lipne przekonanie odblokowuje drzemiącą w Tobie miłość. Tę prawdziwą, bo nie mówię tutaj umysłowych imitacjach miłości, uzależnieniach od drugiej osoby czy walentynkowych, powierzchniowych formach okazywania iluzorycznych potrzeb. Mówię o Miłości przez duże "M" - która nie stawia warunków, która akceptuje i jest bezwarunkowa.

Podsumowując: przepis na miłość do siebie samego jest prosty - wystarczy zakwestionować negatywne przekonania o samym sobie, wyzbywając się kompleksów, uprzedzeń do samego siebie, pojęcia "wad" (i zalet - co za tym idzie). Gdy oduczysz się kiepskich przekonań - miłość przyjdzie sama.

I wtedy, zgodnie z moją widzą i pewnym doświadczeniem w tej materii, druga osoba przestanie Ci być potrzebna do szczęścia. Bo staniesz się szczęśliwy - tak po prostu. I przestaniesz gonić za kimś, bo odkryjesz, że tracisz wtedy siebie. Będziesz spójnie sobą, a to jest chyba najsilniejszym miłosnym magnesem - być idealnym partnerem dla samego siebie! Emanujesz miłością i każdy chce być w Twoim otoczeniu.

Korzystaj i baw się dobrze!

TOP 10 miesiąca