Męski Anal - jak przygotować się do seksu analnego w roli pasywnej

Skondensowany i praktyczny mini przewodnik dla początkujących, którzy chcą dawać dupy bezpiecznie, zdrowo i przyjemnie.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą serce. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą serce. Pokaż wszystkie posty

środa, 9 marca 2011

Strategie niewolniczego przywiązywania Go do siebie

Jeb, udało się, cudo. Oto i On. Leży obok Ciebie, czeka na Twoje pocałunki - piękny, ciepły, kochany, niewinnie chłopięco męski. Pół życia zżerał Cię strach, czy znajdziesz Tego Jedynego. A gdy Go masz - zaczyna Cię zżerać inny strach...

... że On mógłby odejść.

Że przecież nie wyobrażasz sobie życia bez niego, że Twoja linia czasu spleciona jest z jego słowami, zamiarami, planami, że rozdzielenie tych reprezentacji byłoby dla Ciebie koszmarem, przedarciem serca na pół. Więc zaczyna się cicha batalia o jego względy. W końcu trzeba coś zrobić, aby on nie odszedł. Szukasz recept, szukasz sposobów, aby uwarunkować jego umysł, aby go przywiązać do siebie. I odkrywasz, że są. Że nasze mózgi, choć rozwinięte najbardziej ze wszystkich, wciąż podlegają pewnym prawidłowościom.

Jak stworzyć tak silny związek, aby nie rozpadł się nawet w obliczy zdrad, kłamstw, oszustw i wszelkich możliwych nikczemności?

Oto przepisy proste i arcy-skuteczne. Ich odkrycie zajęło mi sporo czasu i wysiłku. A dziś podzielę się nimi z Tobą.

1. Stwórz dobrą matrycę otwarcia dla związku. Matryca otwarcia jest jak tytuł książki - przez jej pryzmat będziesz, chcąc, nie chcąc, filtrował treść całej publikacji. To tytuł zdeterminuje to, czego oczekujesz od książki, jakie informacje będziesz filtrował, jakie weźmiesz a jakie odrzucisz. Podobnie jest ze związkiem. Super-silne związki mają super-silne matryce otwarcia. Jakie? Oto pojawiają się historie o przeznaczeniu, które połączyło ich w odpowiednim momencie. Oto los, Bóg, wszechświat i wszelkie siły przyrody dążyły do tego, aby ONI się ze sobą spotkali. Ta magia otwiera cały rozdział. Bez niej związek nie byłby niczym specjalnym. Musisz wierzyć, że to Przeznaczenie.

2. Twórz silne asocjacje w okresie kokainowym. Och, te pierwsze miesiące są takie oszałamiające. On jest piękny, cudowny, kochany. Razem przeżywacie tyle wspaniałych chwil, uniesień, razem się śmiejecie i razem płaczecie. Twoim zadaniem jest tworzyć jak najwięcej pamiątek. Z głupiego wyjścia na zakupy masz robić przygodę życia, podczas której kupujesz porcelanowego aniołka z Chin za 4 złote, który ląduje na półce nad łóżkiem, aby po latach przypomnieć Wam o tym, jak to kiedyś było i ileż w tym neurochemicznej, uzależniającej magii się ćpało. Rób laurki, rób zdjęcia, kręć filmy, słuchaj piosenek. I PRZECHOWUJ to jak relikwie - w specjalnych szkatułach, w szafkach na specjalnych półkach.

3. Miej odpowiednią metaforę związku. Bez tego, ani rusz. Jeśli związek jest dla Ciebie jak wyjście na dyskotekę, jak przebłysk słońca w pochmurny dzień, jak niestrawność - to potrwa to chwilę i powiecie sobie na razie. Jeśli jednak każdy dzień jest jak cegła, której wspólnie używacie do budowania swojego związku-pałacu - to po X dniach, X miesiącach i X latach musisz zburzyć to jeśli chciałbyś nawet odejść - musisz zburzyć to wszystko, co wspólnie zbudowałeś. I będzie żal. X lat przepadnie, prawda? Czy to prawda? Na pewno? Niekoniecznie. Ale to nieważne. Ważna jest uzależniająca metafora, która połączy Wasze umysły. Dlatego też bierz kalendarz i licz, ile razem dni już jesteście. I podkreślaj, że każdy kolejny dzień Waszego związku to kolejna cegła - jakbyście dodawali coś nowego do tego, co już jest. Jak odejdziesz - wszystko, co budowałeś, rozsypie się, jak domek z kart. Bez tej metafory On mógłby potraktować Cię, jak epizod, jak nowe doświadczenie... i odejść!

4. Twórz otoczenie socjalne. To jest mocna rzecz! Miejcie razem jak najwięcej znajomych. Powiedz rodzinie. Integruj się. Spotykajcie się razem, wychodźcie razem, wyjeżdżajcie razem, jednocześnie ciągle deklarując publicznie, jak bardzo się kochacie i że będziecie ze sobą na wieki. Wymagaj od niego tych deklaracji przy innych - koniecznie! Niech zobowiązuje się jak diabli. A umysł, jako że jest tworem społecznym, ma gratis zainstalowaną chęć bycia konsekwentnym. A wszyscy dookoła przecież wiedzą, że lepiej, jeśli będziecie razem, to będzie lepiej, niż jeśli się rozejdziecie. I w razie przypału będą nalegać, będą miedzy Wami negocjować, będą Was nakłaniać, byście się pogodzili. Ekstra!

5. Zamieszkajcie razem. Uzależnijcie się od siebie nawzajem np. prowadząc wspólne finanse, opłacając rachunki. Musicie mieć świadomość, że jeden bez drugiego nie da sobie rady. Jeden musi wbijać gwoździe, drugi gotować. Jedne będzie naprawiał auto, drugi - pomagał pisać CV. Musicie się uzupełniać kompetencjami, abyście budowali wzajemnie przeświadczenie, że sami nie dacie sobie rady w życiu, że potrzebujecie drugiej osoby. Oczywiście łatwiej to wykonać, jeśli razem zamieszkacie. Stąd ta rada.

6. Wystawiajcie się śmiało na próby. Kasować profil na fellow? Co za głupota! Chodzi o to, by wystawiać się na próby, kryzysy, na ciągłe porażki. Najpierw małe, by się upewnić, że to tylko chwilowa niedogodność. Wystarczy kilka małych kryzysów, by otworzyć sobie ścieżkę do tych poważniejszych. Każdy jeden kryzys, który wspólnie przetrwacie, wzmocni Wasz związek. Oto On Cię okłamał, ale Ty mu wybaczasz. Więc teraz sam go okłamiesz i sprawdzisz, czy On też jest taki wspaniałomyślny i wybaczy Tobie. Potem trzeba przejść powoli do hardcoru. Jeśli będziecie się zdradzać, okłamywać, ruchać na boku, wyzywać, grozić sobie a potem znów do siebie wracać - TO JEST TO! Już nic Was nie rozłączy. Choćby jeden z Was chlał na umór, ćpał, dawał dupy za bułkę z masłem - PRAWDZIWA MIŁOŚĆ PRZETRWA WSZYSTKO. Prawda?

7. Twórzcie wspólną linię czasu wybiegającą mocno w przyszłość. Wspólne plany, wspólne marzenia, wspólne przyszłe eteryczne wizje będą w kurwę boleć, jeśli któreś z Was będzie chciało odejść. Odejście będzie się wiązało z posypaniem się wspólnych cudownych planów i marzeń, przekreśli je boleśnie. Pojawi się ogromny ŻAL, że "odszedłem, jestem sam, a będąc z nim mógłbym nadal realizować swoje marzenia". I bam! Macie się nawzajem.

***

A na końcu, gdy już całkowicie zniewolicie wzajemnie swoje umysły, odkryjecie, że serce - jeśli w ogóle w tym całym uzależnieniu ma ono jeszcze cokolwiek do powiedzenia - jest bezwarunkowe. Umysły da się oszukać, umysły da się zwieść, umysły da się zniewolić, zatruć myślami. Ale nie serce. Ono tam wciąż jest i bije - wolne od trylionów asocjacji wciąż tęskni na tym, co kocha najbardziej - za wolnością.

Słuchając serca podjąłem decyzję, z którą mój uzależniony setkami historii umysł nigdy by się nie zgodził. I jeśli mam być szczery - to boli i sprawia, że cierpię. Że nie śpię po nocach, płaczę i tęsknię. Ale to tylko mój uzależniony umysł... Wiara w chore historie. A serce jest pełne radości.

czwartek, 17 lutego 2011

Jak pokochać siebie?

Z biegiem czasu i postępem rozwoju, staje się jasne, że Ktoś pokochać może Cię tylko wtedy, gdy Ty sam pokochasz siebie. Przepis wydaje się więc prosty - wystarczy pokochać siebie i już - faceci zaczną walić pod Twój adres tabunami.

Wiemy zatem, co robić. Pozostaje jednak pytanie: Jak to zrobić?

Brakowało technologii. Czy trzeba przytulać się do siebie? Czy może całować samego siebie, przeglądając się w lustrze? Hm... czy to coś zmieni?

Może tak, może nie. Tak czy inaczej - jest jeden, dobry sposób: przestać siebie nienawidzić/ nie lubić.


  • Czy masz jakieś kompleksy?
  • Czy uważasz, że coś z Tobą nie tak (pod jakimkolwiek względem)?
  • Czy jesteś na siebie za coś zły?
  • Czy wstydzisz się siebie?
  • Czy boisz się, że zrobisz np. coś głupiego lub złego?
  • Czy nie umiesz sobie wybaczyć jakichś błędów z przeszłości?
  • Czy czujesz do siebie obrzydzenie?
  • Itd.
Jeśli na któreś z powyższych pytań odpowiedziałeś "tak" - wytwarzasz względem samego siebie jakąś negatywną emocję. Masz jakieś kiepskie przekonania na swój temat. Nie lubisz samego siebie, a to blokuje Twoją miłość do samego siebie, którą miałbyś automatycznie, gdyby nie to.

Gdy urodziłeś się i byłeś uroczym, radosnym bobaskiem, nie robiłeś sobie w głowie wyrzutów, nie śmiałeś się sam z siebie, nie wytykałeś sobie błędów z przeszłości, nie straszyłeś się okropnymi scenariuszami jutra, nie mówiłeś sobie, że masz jakieś wady... I wtedy właśnie byłeś jedną, spójną, radosną całością.

A potem nauczyłeś się wielu różnych przekonań, które zablokowały w Tobie przepływ miłości.

Jeśli złapałeś się na tym, że sam występujesz przeciwko sobie - spokojnie. Jeśli to robisz - to na chwilę obecną tak ma być. Byłoby głupie, gdybyś zauważył w sobie tę blokadę i jeszcze dodatkowo występował przeciwko niej, bo to w końcu Ty sam blokujesz się na miłość. A więc ponownie wystąpiłbyś przeciwko sobie.

Jeśli masz blokadę - okej. Teraz jeszcze masz, ale pojawia się w Tobie motywacja, by to zmienić. Nie usuniesz blokady. Blokada sama zniknie, kiedy zakwestionujesz przekonania, które ją podtrzymują.

Co to za przekonania?

Odkryj je w sobie, to proste. Bądź ze sobą szczery i napisz, co Ci leży na sercu. Nie bez powodu używamy tego predykatu - "leżeć na sercu". Rzeczy, które tam leżą, przeszkadzają w przepływie miłości. Bo miłość idzie z serca.

  • Czy uważasz, że nie jesteś wystarczająco dobry, by ktoś Cię pokochał?
  • Czy sądzisz, że nie zasługujesz na miłość?
  • Czy uważasz, że coś z Tobą nie tak?
Tak? No to masz historię do przerobienia za pomocą The Work (szukaj na Blogu, co to). Kwestionuj, kwestionuj i jeszcze raz kwestionuj - ciągle z ciekawością badaj prawdziwość i przydatność swoich myśli. Tak długo, aż poznasz prawdę a myśli będą dla Ciebie tylko narzędziem.

Każde podważone lipne przekonanie odblokowuje drzemiącą w Tobie miłość. Tę prawdziwą, bo nie mówię tutaj umysłowych imitacjach miłości, uzależnieniach od drugiej osoby czy walentynkowych, powierzchniowych formach okazywania iluzorycznych potrzeb. Mówię o Miłości przez duże "M" - która nie stawia warunków, która akceptuje i jest bezwarunkowa.

Podsumowując: przepis na miłość do siebie samego jest prosty - wystarczy zakwestionować negatywne przekonania o samym sobie, wyzbywając się kompleksów, uprzedzeń do samego siebie, pojęcia "wad" (i zalet - co za tym idzie). Gdy oduczysz się kiepskich przekonań - miłość przyjdzie sama.

I wtedy, zgodnie z moją widzą i pewnym doświadczeniem w tej materii, druga osoba przestanie Ci być potrzebna do szczęścia. Bo staniesz się szczęśliwy - tak po prostu. I przestaniesz gonić za kimś, bo odkryjesz, że tracisz wtedy siebie. Będziesz spójnie sobą, a to jest chyba najsilniejszym miłosnym magnesem - być idealnym partnerem dla samego siebie! Emanujesz miłością i każdy chce być w Twoim otoczeniu.

Korzystaj i baw się dobrze!

niedziela, 3 października 2010

Kocham ludzi, bo na to zasługuję

Tak, to prawda. Prawda może jeszcze nie dla Ciebie, ale na pewno dla mnie. Czułem się źle, ilekroć źle pomyślałem o kimś. W miarę, jak moja Praca trwa, zaczynam to widzieć coraz wyraźniej. Myślenie źle o innych ludziach nie jest korzystne. A wchodząc głębiej okazuje się, że źle myślimy tylko i wyłącznie nie o ludziach, ale o konceptach. O konceptach pt. "moherowy beret", "fanatyczny katol" lub "obłudnik", "paranoik". Te koncepty nie są osobowe, nie mają imienia i nazwiska. Te koncepty są tylko w umyśle. Są zawsze częścią tego, kto je dostrzega. Bo nie można dostrzec kłamcy, jeśli się nie ma wyobrażenia kłamcy. Czy to wyobrażenie jest prawdziwe? Czy jakiekolwiek jest?

Wczoraj zapukała w moje drzwi pewna starsza pani. Powiedziała, że przyszła w sprawie ... katastrofy Smoleńskiej. Że zbiera podpisy pod petycją o to, aby wszcząć nowe, międzynarodowe dochodzenie w sprawie przyczyn rozbicia prezydenckiego samolotu. Przez głowę przeszły mi myśli, że jest paranoiczką. Że nie ufa państwu, które nawet nie zdążyło skończyć swojego śledztwa, a ona już by chciała nowe. Że pewnie jest jedną z tych fanatycznych moher-bab spod krzyża, że ble ble ble. W żadną z tych opowieści nie mogłem uwierzyć. I pokochałem tę panią od progu. Z całkowitą życzliwością i absolutną serdecznością, tak szczerą i autentyczną, że aż sam się sobie zdziwiłem, odmówiłem jej i życzyłem powodzenia. Niech śni własnym snem. Ma do tego prawo.

Nie musisz się wysilać, aby kochać ludzi. To przyjdzie samo w miarę praktykowania Pracy. W miarę, jak negatywne historie dot. ludzi zaczną się powoli rozpuszczać, Twoje serce samo wskaże Ci kierunek. I tak banalna sprawa, jak życzliwość, stanie się Twoim udziałem.

To niekorzystne i nieprawdziwe myśli przeszkadzają nam kochać.

Pracuj nad sobą, bo nie zasługujesz na to, by kogoś nienawidzić. Nie zasługujesz na to, by zazdrościć, by się stresować, by się smucić. Jesteś warty najwspanialszych uczuć. Ale nie wierz mi na słowo. Doświadcz tego za pomocą Pracy. Za pomocą bycia szczerym z samym sobą.

KPH chce odejścia pani Radziszewskiej. Mówią "Radziszewska musi odejść" i walą w bębny na ulicy. KPH chce tolerancji. Ale czyjejś. Bo na swoją własną ich nie stać. Zaczniesz to rozumieć, jak zaczniesz to rozumieć. Nie wcześniej.

Umysł dojrzewa w ciszy. Przestałem słuchać Lady Gagi, zacząłem słuchać siebie. I gdzieś w ciszy zaczynam słyszeć Mądrość przez duże "M". Ona pozwala mi wyjść poza utarte schematy i dostrzegać prawdę. Prawdę, która brzmi nie inaczej, jak "jest to, co jest". Rozejrzyj się dookoła, zobacz swoje ręce, komputer, przed którym siedzisz, pokój, w którym jesteś. To jedyna prawda. Reszta jest opowieścią Twojego umysłu. Nie będziesz mógł tego nie kochać, jeśli zwątpisz w swój umysł. Bo tylko tak możesz uwierzyć znów w swoje serce.

niedziela, 21 marca 2010

Nowe spojrzenie na monogamię

Popularna wartość, wdrukowana społecznie w drodze socjalizacji. Monogamia, czyli potoczny nacisk, byś był z jedną osobą, kochał i dupczył tylko ją. Wiąże się z iluzorycznymi pojęciami wierności i zdrady, czyli wyimaginowanych i również społecznie wdrukowanych podziałów, pochodnej "dobra i zła". Wszystko byłoby okej, gdyby nie fakt, że z głosem społecznym nie idzie w parze głos biologiczny, który pompuje nam krew w penisy, gdy widzimy ładnego faceta w samej bieliźnie.

Zastanówmy się przez moment - co tak naprawdę przeszkadza nam w byciu monogamistycznymi samcami? Czy serio mamy "potrzeby", które partner musi zaspokajać, bo inaczej prymitywnie będziemy poszukiwać realizacji u innych? A co, jeśli "potrzeba" jest tylko tym, czego nie umiemy dać sami sobie i szukamy tego na zewnątrz?

Coś w tym jest, dlatego zatrzymajmy się na chwilę.

Ktoś nie umie dać sobie szczęścia - więc szuka kogoś, kto "da mu szczęście" - jakby szczęście było upominkiem, prezentem w wielką różową kokardką. Ktoś nie umie być sam dla siebie dobrym towarzystwem - więc szuka dobrego towarzystwa, by uciec przed przerażającą otchłanią samotności. Ktoś nie czuje bliskości - bo sam ze sobą nie ma kontaktu.

Bo gdyby miał, powoli mógłby zacząć uświadamiać sobie, że związek z samym sobą jest zawsze monogamią i zawsze jest w pełni kompletny. Pod jednym tylko warunkiem - wyzbycia się iluzorycznych potrzeb. To właśnie one potrafią spierdolić całą zabawę wynikającą z przebywania z samym sobą.

"Potrzebuję go", "Potrzebuję seksu", "Potrzebuję XXXX" itd. Wiara w te przekonania szybko odbija się na poziomie zachowań, jak i odczuciach osoby. Jeść, spać i wydalać to jedyne "prawdziwe" potrzeby - pod warunkiem, że masz potrzebę życia. Bo jeśli nie masz - to również one posypią się, gdy zaczniesz je kwestionować i być względem nich zwyczajnie sceptycznym - tak, jak jesteś sceptyczny wobec kogoś obcego, kto opowiada Ci, że wystarczy, byś mu dał 10 000 złotych a on za rok odda Ci 20 000.

Pamiętam, gdy wyzbyłem się potrzeby seksu. To było wielkie wydarzenie i ogromny krok w moim rozwoju osobistym. Od tamtej pory nie mógłbym już zdradzić drugiej osoby w potocznym rozumieniu (jebać się z kimś poza związkiem). Nie mam potrzeby ruchania się. Po prostu. To nie oznacza, że nie chcę - to oznacza, że nie muszę. Oto popęd, który do wcześniej wydawał mi się zakodowany genetycznie, nagle stał się moją zabawką. Odzyskałem odpowiedzialność za własnego fiuta i to był wielki krok do przodu.

Z tego też względu osoby, które nie mają potrzeby bycia w związku - ale też się tego nie boją - są potencjalnie najlepszymi partnerami. Bo z jednej strony - mogą z kimś być, ale z drugiej - nie potrzebują. A skoro nie potrzebują - nie będą zdesperowani, zapewne też nie będą ruchać na boku i szukać zaspokojenia iluzorycznych potrzeb w ramionach innych facetów.

Jak jednak wyzbyć się potrzeby bycia w związku z kimś?

Jak wyzbyć się potrzeby bycia przytulanym, kochanym, uwielbianym itd.? Pierwszym krokiem jest uświadomienie sobie, że wszystko, czego potrzebujesz, masz już w sobie. Po prostu to wydobądź. Daj sobie to, czego pragniesz i bądź sceptyczny wobec własnych potrzeb, rozumiejąc, że większość z nich wjebała Ci do głowy MTV, nowy katalog z ciuchami czy inne "instytucje".

To właśnie monogamia - uświadomienie sobie kompletności związku z samym sobą. W tym związku jesteś cały czas. Gdy sam sobie dasz wszystko, czego pragniesz, nie masz już czego szukać na zewnątrz. A dodatkowo - możesz owe "zewnątrz" wzbogacać swoją osobą - dając światu to, czego masz w nadmiarze - Pełnię swojej osoby.

I to będzie ten magiczny moment, w którym poczujesz, że naprawdę - z ręką na sercu - nikogo nie potrzebujesz. Że Twój związek z samym sobą jest pełny, harmonijny i szczęśliwy. A wtedy każdy inny związek - który jest metaforą tego właśnie pierwotnego związku - będzie taki sam.

I jeśli myślisz, że ja ten moment osiągnąłem, to od razu powiem Ci, że nie. Ale czuję, że to dobry dla mnie kierunek i w nim właśnie chcę się rozwijać, wykorzystując każdą okazję, by się tego uczyć - jak żyć w absolutnej zgodzie z samym sobą.

niedziela, 7 lutego 2010

Sposób na trwały związek - zakochaj się... celowo!

Nasza europejska, jak i amerykańska kultura zdaje się być zakochana w samej idei nagłego zakochiwania - zauważył to już dawno Richard Bandler w swojej książce "Wolność jest wszystkim, miłość całą resztą." I faktycznie - lada moment będą Walentynki, kwiaciarnie już po gałach walą wielkimi, czerwonymi sercami a ludzie zdają się zapominać, że jeśli ktoś jest zakochany - to Walentynki ma codziennie. A jak ktoś nie jest - to i tak mu wszystko jedno.

Zwykliśmy myśleć o miłości jak o czymś, co nadchodzi samo i w sposób niekontrolowany. Oto nagle z dnia na dzień zakochujemy się w kimś i zapominamy o całym świecie. Nadzwyczaj często też, gdy zakochanie mija, okazuje się, że partner wcale nie jest taki wspaniały, jak nam się wydawało... I wtedy mamy problem. Bo skoro miłość "przychodzi sama" - to i odejść może "sama" i teoretycznie gówno możemy z tym zrobić.

Ale na szczęście tylko teoretycznie teoria zgadza się z praktyką, bo w praktyce różnice między teorią a praktyką często występują. Jak pokazują badania przeprowadzone przez Roberta Epsteina z Uniwersytetu Harvarda - jest cudowny sposób, aby stan miłości i zakochania zachować na dłużej:

Można zakochać się świadomie!

Może zacznijmy od minusów tego rozwiązania.

Po pierwsze - świadome zakochiwanie się nie jest tak spektakularne, jak to spontaniczne, będące efektem robienia sobie z drugą osobą w głowie dzikich filmów porno-romantycznych. Świadome zakochiwanie się w kimś jest efektem pracy nad sobą, ciągłego, systematycznego i konsekwentnego przywiązywania się do wybranej osoby.

Po drugie - możesz spotkać kulturowo wdrukowany opór pt. "serce nie sługa", że "tego nie da się zaplanować" i takie tam. Jak się zaraz przekonasz - to wcale nie musi być prawdą.

Ale świadome wywoływanie zakochania, które stopniowo przerodzi się w głęboką intymność, bliskość i namiętność ma też swoje ogromne plusy, które warto zaznaczyć.

Przede wszystkim - świadomie dobierasz partnera. To cudowny przywilej w świecie, w którym raz na jakiś czas spotyka się ludzi z zamkniętym sercem, ubranych w maski czy opętanych myślami o seksie. Możesz z góry określić kryteria, jakie musi spełniać ktoś, w kim będziesz chciał się zakochać i to daje Ci gigantyczną strategiczną przewagę - mniej pomyłek, szybsze dotarcie do celu.

Po drugie - związek, który rozpoczyna się świadomie wywoływanym stanem zakochania (jak to się robi - o tym za moment), jest o wiele trwalszy, niż związki powstałe w wyniku niespodziewanego ugodzenia strzałą Amora. Udowodnili to naukowcy porównujący trwałość małżeństw z wyboru i małżeństw zawieranych pod presją np. rodziny (stanowiących ok. 50% wszystkich małżeństw na świecie!). Małżeństwa z wyboru były efektem nagłego zakochania, które z czasem przemijało pozostawiając za sobą rozczarowanie (w Polsce rozpada się 1/4 małżeństw - na Zachodzie - co drugie!). Z kolei małżeństwa, które zwierane były pod presją rodziny - okazywały się o wiele szczęśliwsze wraz z upływającym czasem. Tam partnerzy wiedzieli, że nie mają jak zwiać, więc ćwiczyli okazywanie sobie miłości - aż w końcu faktycznie się pokochali.

Wniosek - warto zakochiwać się świadomie - by mieć odpowiedniego partnera, by miłość trwała dłużej i by uniknąć rozczarowań, przykrych emocji i lat próbowania stworzenia czegoś z nieodpowiednimi osobami.

Teraz pojawia się kluczowe pytanie:

Jak zakochać się świadomie?

Epstein wraz ze swoimi współpracownikami przeprowadzili szereg bardzo interesujących eksperymentów dot. zakochania. Dzięki nim udało się wyłonić te zachowania, które decydują o tym, czy w kimś się zakochamy, czy nie. Jak się okazało - zakochanie zmusza nas do pewnych zachowań - a pewne zachowania zmuszają nas, byśmy się zakochali. Wykonując świadomie pewne zachowania - narażamy się na ryzyko zakochania się, bo oba te elementy stanowią sprzężenie zwrotne.

Zobaczmy, jakie to zachowania (wymieniam tylko te ciekawsze i dające się zastosować w praktyce):

  • Patrzenie sobie w oczy - to bardzo łatwe i przyjemne zarazem. James Laird z Clark University zauważył w latach 80., że patrzenie sobie w oczy powoduje ocieplenie uczuć i podwyższa poziom sympatii do drugiej osoby. Potwierdził to też wspomniany Robert Epstein. Możesz to łatwo sprawdzić, unikając spoglądania w oczy Twoim rozmówcom - natychmiast będą czuli się zaniepokojeni i będą Cię unikać. Jeśli jednak zależy Ci na efekcie odwrotnym - warto patrzeć sobie w oczy. Już po 2 minutach zauważysz i poczujesz pierwsze pozytywne efekty.
  • Odzwierciedlanie zachowań - Epstein nie rozwodzi się nad tym aż tak, ale to temat rzeka. Umiejętność subtelnego i eleganckiego odzwierciedlania zachowań drugiej osoby to potężne narzędzie, dzięki któremu możesz niemal scalić się z umysłem drugiej osoby, rozumieć ją bez słów i tworzyć głęboką więź emocjonalną. Trzeba jednak uważać na to, z kim się buduje taką więź, bo jest to broń obosieczna. Będę o tym mówił szerzej w przyszłości, bo to temat cholernie ważny i stanowi absolutną bazę do budowania dobrych związków.
  • Wymiana sekretów - powolne odkrywanie swoich kart, ujawnianie rzeczy, których nie powiedzielibyśmy nikomu obcemu - to nie tylko wyraz zaufania (czyli braku lęków), ale też sposób, by zbudować silny związek z drugą osobą - poprzez poznanie jej bliżej.
  • Zbliżanie się do siebie - centymetr po centymetrze zbliżanie się do siebie powoduje powolne przełamywanie lodów i owej niewidzialnej bariery intymności. Oczywiście nie wolno tego robić nachalnie, bo źle to się skończy. Warto zacząć od subtelnych, niby przypadkowych dotknięć podczas zwykłej rozmowy, która wraz z biegiem czasu pozwala Ci zbliżyć się do wybranej osoby coraz bardziej. Zawsze sprawdzaj, jak czuje się z tym druga osoba - jeśli wykazuje zadowolenie - możesz pozwolić sobie na pójście nieco dalej i dalej i dalej...
Niby banał, prawda? Ale wierz mi - to dopiero wierzchołek góry lodowej potężnej wiedzy o tym, jak komunikują się nasze nieświadome umysły.

Zakochać się może niemal każdy w każdym - tak przynajmniej twierdzą naukowcy rozpracowujący mechanizmy zakochiwania się. Dlaczego więc nie działać w pełni świadomie? Dlaczego więc nie "upolować" sobie kogoś sympatycznego, z miłą aparycją i nie zakochać się w nim?

Ach tak - pojawia się obawa: a co, jeśli ja zakocham się w nim, a on we mnie nie? Widzisz - kolejne eksperymenty Epsteina udowodniły, że jeśli okazujemy komuś miłość - on (zgodnie z odkrytą przez Cialdiniego regułą wzajemności znaną z psychologii społecznej) również zacznie nam okazywać wyrazy sympatii. A to powoli może sprawić, że zacznie widzieć w nas kogoś więcej, niż tylko przypadkowego przechodnia.

Wierzę, że w miarę rozpoznawania miłosnej mechaniki, nasze społeczeństwo będzie ewoluować od nagłych porywów serca do świadomego wpływania na siebie i na swoje stany emocjonalne. A to zaowocuje tym, że będziemy żyć o wiele harmonijniej - nie tylko jako partnerzy w związku, ale również jako społeczeństwo.

Uczmy się mądrze zakochiwać! Do napisania!

czwartek, 21 stycznia 2010

4 pytania, które zmieniają życie - czyli ponownie o The Work

Wiele razy wracałem do tematu The Work - rewolucyjnej metody pracy z własnymi myślami opracowanej przez Byron Katie (polecam ten post, jeśli jeszcze nie wiesz, o co chodzi).

Dziś dorzucam świeżą garść przemyśleń o The Work - przemyśleń, które pozwolą Ci jeszcze lepiej stosować tę metodę w praktyce.

1. Rzeczywistość jest, myśli są jakieś.

Ta historia jest prosta. Gdyby na świecie nie było w ogóle ludzi - to czy istniałyby jakiekolwiek problemy? Hmm... Oczywiście nie namawiam Cię do eksterminacji ludzkości. Niech jednak odpowiedź na to pytanie da Ci wniosek, że to my, ludzie, odpowiadamy za to, jakie sytuacje postrzegamy jako problematyczne.

Rzeczywistość jest doskonała i zawsze dobra. Sama w sobie nie posiada problemów. To nasze myśli mogę sprawiać nam problemy. A właściwie wiara w lipne myśli.

Spisz na kartce dowolne myśli, które Cię dręczą, np. "Nikt mnie nigdy nie pokocha."

Zastanów się, jak się czujesz, gdy dajesz wiarę tej myśli... Czy ta myśl wnosi w Twoje życie spokój czy stres? Jeśli spokój - to znaczy, że jest prawdziwa, a więc zgodna z rzeczywistością. Jeśli jednak wnosi stres - znaczy to, że nie jest prawdziwa, bo nie zgadza się z rzeczywistością.

Myśli "Nikt mnie nigdy nie pokocha" wnosi stres w życie. Zatem nie jest prawdziwa.

Stres jest efektem myślenia niezgodnego z rzeczywistością. Co innego myślimy, co innego jest w rzeczywistości. Nasze Serca to czują i z tego powodu ogarnia je niepokój - co zaburza koherencję. Tylko jeśli myśli - a więc procesy zachodzące w mózgu - są zgodne z tym, co czuje Serce (które jest jedynym skutecznym narzędziem poznania rzeczywistości) - możemy odczuć koherencję serca w danym kontekście życia.

2. The Work - a więc 4 pytania + odwrócenie myśli - to nie metoda usuwania czy zmiany przekonań - używaj jej wtedy, gdy chcesz poznać prawdę.

Tak jak oprogramowanie Twojego komputera, by chronić Cię np. przed wirusami, musi być aktualne i dostosowane do rzeczywistości "tu i teraz" - tak samo The Work pozwala Ci zaktualizować swoje myśli i odświeżyć swój umysł.

Dzięki 4 pytaniom odkryjesz, co jest prawdą. A prawda - jak mówi pewna książka - Cię wyzwoli.

3. The Work to umiejętność. W miarę jej używania, stajesz się coraz bardziej biegły.

Dla przykładu tego, jak zręcznie można używać The Work, chciałbym przytoczyć rozmowę Byron Katie z pewną grupą seminaryjną odnośnie historii społecznej pt. "Potrzebuję więcej pieniędzy."

Byron Katie: Czy to prawda, że potrzebujesz więcej pieniędzy?
Publiczność: Taaaaak!
B.K.: Czy jest na świecie człowiek, który ma więcej pieniędzy, niż ma...?
P.: [cisza i konsternacja]
B.K.: Jak więc się czujesz, gdy uważasz, że potrzebujesz więcej pieniędzy, niż masz, mając ich tyle, ile masz? Czy ta historia wnosi spokój w Twoje życie, czy raczej stres?
P.: [śmiechy]
B.K.: Kim byś był, gdybyś nie miał myśli "Potrzebuję więcej pieniędzy"...?
P.: [różne głosy] Cieszyłbym się tym, co mam. Byłbym szczęśliwszy...

Otóż to.

4. Jak wydobywać historie i jak z nimi pracować? - efektywna procedura

Gdy z jakiegoś powodu czujesz się źle - spisz swoje myśli na kartce lub na komputerze. Spisz wszystko, co Cię dręczy. Pisz krótkimi zdaniami. Zwięźle.

Następnie odłóż kartkę i zrób coś, by poczuć się lepiej:

  • 15 minut ćwiczeń aerobowych - w efekcie da Ci to przypływ endorfin (hormonów szczęścia) oraz neurotropiny (uelastycznia neurony);
  • oglądnij jakieś kabarety, żeby się pośmiać
  • spotkaj się z fajnymi, wesołymi znajomymi, by zapomnieć o troskach
  • obejrzyj jakiś fajny, pozytywny film (np. bajkę)
  • rozpyl w powietrzy olejki eteryczne - np. lawendowy, melisowy czy grejpfrutowy - udowodniono, że wpływają na układ nerwowy niczym naturalne, kojące hormony, które odprężają
  • rozluźnij ciało, pomasuj napięte mięśnie - szczególnie twarz
  • powspominaj miłe rzeczy - odtwórz najpiękniejsze chwile Twojego życia
  • stwórz wspaniałe, motywujące wizje przyszłości - np. wyobraź sobie siebie bez problemów i kłopotów w różnych kontekstach Twojego życia
Teraz, gdy czujesz się już odprężony i w pełni zrelaksowany - wróć do swoich spisanych czarnych myśli. Odczytaj je na głos. To ważne, bo gdy czytamy na głos, zaczynają pracować inne ośrodki mózgowe, niż gdy tylko czytamy w myślach. Teraz Twoje słowa, które przedtem spisałeś, będą wydawać Ci się dziwne, nieprawdziwe, czasem wręcz nierealne. To doskonały moment, by zadać tym myślom 4 magiczne pytania The Work:

Czy to, co napisałem, jest prawdą?
Czy mogę być pewien na 100%, że to prawda?
Czy ta myśl jest korzystna dla mojego życia?
Kim bym był, gdybym nie mógł uwierzyć w tę myśl?

A następnie poodwracaj myśli, stwórz ich odwrotności, po czym zapytaj siebie, czy mogą być one prawdziwe jeśli nie prawdziwsze, niż myśl pierwotna, np.:

"Nikt mnie nie pokocha" -> "Ktoś mnie pokocha"

Czy to może być prawda, że ktoś Cię pokocha? Oczywiście - jest taka możliwość. Zauważ, ile pozytywnej energii wnosi wiara w tę myśl. Dlatego jest ona zgodna z rzeczywistością. Czy to nie fantastyczne?

Do napisania!

piątek, 13 listopada 2009

Mentalna rewolucja - prawdopodobnie najlepszy sposób na wszelkie cierpienia

Tak, jak obiecałem w poprzednim poście - przedstawiam prawdopodobnie najlepszą metodę na usuwanie stresów, osiąganie celów i wewnętrzne wyzwalanie się od wszelakiej maści cierpień. Metoda ta robi aktualnie ogromną furorę w świecie rozwoju osobistego, po tym, jak jej autorka - Byron Katie - została zaproszona do słynnego The Oprah Winfrey Show. I wierz mi - nie jest to tylko tymczasowa moda. Metoda ta opiera się na głębokich i naprawdę mocnych założeniach, które warto poznać.

Rzeczywistość zawsze jest lepsza niż nasza opinia o niej.

Mówi się, że strach ma wielkie oczy. Przypomnij sobie, ile razy bałeś się czegoś lub martwiłeś się o coś, co się nie wydarzyło. Badania pokazują, że 75% naszych zmartwień nigdy się nie sprawdza. A te, które się sprawdzają, zazwyczaj okazały się wyogromlone, gdyż stosunkowo łatwo poradziliśmy sobie z problemem. Zaledwie 1-2% wydarzeń okazuje się tak tragicznych, jak się spodziewaliśmy w najgorszych koszmarach (ale i tak potem dajemy radę). Oznacza to, że 98-99% zmartwień jest niemal kompletnie niepotrzebnych.

Problem zawsze polega na tym, że wierzymy w jakąś stresującą, nieprawdziwą myśl.

Nasz wielki i zapomniany nieco rodak - Alfred Korzybski - twórca semantyki ogólnej, zauważył kiedyś, że "mapa nie jest terenem". Ta metafora sugeruje nam, użytkownikom własnych umysłów, że to, co myślimy o świecie nie jest samym światem. Problemem psychologicznym zawsze jest więc dawanie wiary w stresującą myśl, która tylko i wyłącznie jest ubogą reprezentacją świata zewnętrznego. Wygląda to tak, że patrzysz na mapę i widzisz tam ogromną, porywistą i szeroką rzekę i myślisz sobie: nie dam rady jej przekroczyć. I nawet nie zaczynasz podróży. Gdybyś zaczął, okazałoby się, że w rzeczywistości rzeka jest mniejsza i od 3 lat istnieje tam solidny most, po którym można suchą stopą przejść na drugą stronę - most, którego Twoja mapa nie uwzględniała, bo zaktualizowałeś ją ostatni raz 10 lat temu albo - co gorsza - ktoś Ci ją zaktualizował, kto nawet tam nie był, lecz tylko słyszał... Masz opinię o Amerykanach, Szkotach, Niemcach, Francuzach... i być może nie byłeś nawet w ich krajach...!

Myśli nie są rzeczywistością.

Po raz kolejny - mylimy nasze myśli na temat rzeczywistości z samą rzeczywistością, ślepo im wierząc. Myśli nie mogą być prawdziwe i koniec kropka. Są mocno przefiltrowaną informacją na jego temat. Myśli zawsze usuwają coś, generalizują i zniekształcają. A świat ma to w dupie i po prostu jest w pełnej okazałości, której być może nigdy nie ogarniemy. Widzimy tylko to, w to umiemy uwierzyć. Pamiętasz z lekcji historii, jak hiszpańscy konkwistadorzy przybyli do Ameryki? Wyobraź sobie, że wielu Indian w ogóle nie widziało ich statków, dopóki na samym brzegu nie wysiedli z nich Hiszpanie - a lampili się na horyzont oceanu całe życie. Dlaczego ich nie dostrzegli? Proste - ich mózgi (a więc i oczy) nie przewidywały czegoś takiego, jak nadpływające statki.

Okej, bierzmy się do roboty. Twoja głęboka i fascynująca zmiana osobista nie może już dłużej czekać. W trakcie sesji możesz zmienić wszystko to, czego tak bardzo pragniesz. Możesz rozwiązać swoje najgłębsze konflikty, utorować sobie drogę do realizacji największych marzeń i uczynić z siebie wersję jeszcze lepszą, niż najlepsza, jaką w tej chwili jesteś. Traktuj to na luzie, baw się tym i pamiętaj - bez względu na to, w jakie krzywdzące brednie wierzył Twój mózg - wszystko jest wyuczone i wszystkiego możesz się oduczyć. To Twój układ nerwowy - czyli najbardziej złożony i fascynujący system, jaki kiedykolwiek odkryliśmy w kosmosie. Absolutnie elastyczny i cudownie przebogaty. W swoim DNA masz zapisane całe dziedzictwo wszelkich organizmów, które żyły przed nami - ich doświadczenia i mądrość. A Twój umysł, jako niesamowita kwantowa i samoświadoma cybernetyczna maszyna, jest w stanie tworzyć galaktyki i niszczyć lipne wszechświaty - bo jesteś kimś więcej, niż kiedykolwiek Ci się wydawało w najśmielszych snach.

Baw się i do dzieła!

***

ETAP 1: Wydobywanie historii.

Zaopatrz się w kartkę i długopis. Usiądź wygodnie i odpręż się. Weź kilka głębokich wdechów i przejdź w stan koherencji serca. Jeśli jeszcze nie opanowałeś tej sztuki - masz teraz ogromną okazję, by to uczynić. Koherencja to synonim szczęścia, przepływu i wewnętrznego bogactwa, więc gra jest warta świeczki.

Będąc w stanie koherencji, spytaj swojego serca, czego naprawdę pragnie. Poproś je, by stworzyło Ci w głowie bogate, złożone i wielopoziomowe obrazy Twojego najcudowniejszego, szczęśliwego życia. Zobacz siebie, jak żyjesz pełnią życia, w różnych kontekstach - w pracy, w domu, rodzinie, wśród bliskich Ci osób. Na razie - to ważne! - nie pozwól wtrącać się swojemu umysłowi - może on zgłaszać obiekcie, stwierdzić "nie, to niemożliwe, byś to miał", "nie nadaję się" etc. Japa w kosz! Teraz jest czas dla serca. To ono ma Ci podpowiedzieć, jakie są Twoje najbardziej skrywane pragnienia - te tłamszone latami, spychane. Wyzwól je. Są w Tobie od zawsze.

Spytaj serca, jak cudownie możesz żyć.

Spytaj je, jaki zawód jest dla Ciebie. Spytaj, jakimi ludźmi chce, byś był otoczony. Pozwól swojemu sercu przemówić. Poczuj jego ciepło i pozwól mu działać. Niech nakreśli Ci panoramiczną, głęboką wizję Twojego cudownego, bogatego, szczęśliwego życia. Życia, jakie zawsze pragnąłeś... w głębi serca.

Daj sobie tyle czasu, ile będziesz potrzebował. To nie wyścigi. Puść w tle muzykę, która doda Ci wiary i podniesie na duchu. Czy to nie cudowne? Czujesz to już w pełni? Czujesz, jak każda komórka Twojego ciała krzyczy: Tak, to jest to, co chcę robić! To jest to, czym chcę żyć!

Masz to? Super.

Naciesz się tą wizją.

A teraz... Zadaj sobie ważne pytanie:

"Co mnie jeszcze powstrzymuje przed osiągnięciem tego wszystkiego?"

Zwróć uwagę na wszystko, co przeszkadza Ci być w stanie koherencji serca!

Po pierwsze - emocje. Jakie emocje powstrzymują Cię przed osiągnięciem tego cudownego życia? Każda emocja to jakaś historia, która żyje w Twoim umyśle i ciele. Jeśli się boisz - spytaj siebie: czego się boję? Podobnie, jeśli się czegoś wstydzisz, masz poczucie winy, złość etc. Spisz wszelkie historie, które uda Ci się zwerbalizować. Jeśli czujesz coś, co Cię powstrzymuje, ale nie umiesz tego nazwać ani nic o tym powiedzieć - opisz samo doznanie - gdzie jest w ciele? Co może oznaczać? Na ile jest intensywne? Itd.

Po drugie - jakie obiekcje przedstawia Twój umysł? Jakie dialogi wewnętrzne masz, gdy widzisz tę wspaniałą wizję, którą wykreowało Twoje serce? Czy są wspierające? Jeśli tak - to ok. Zostaw je. Jeśli jednak są demobilizujące - spisuj je. To one wyrzucają Cię ze stanu koherencji. Każda wątpliwość z umysłu to kolejna historia, którą warto przerobić i wyrzucić, by nie przeszkadzała Ci kierować się w Twoim życiu sercem.

Po trzecie - obrazy. Czy masz jakieś obrazy lub filmy, które zagrażają wykreowanej przez Twoje serce wizji? Może do tej wizji wkradło się coś, czego tam nie chcesz? Coś, co sprawia, że nie jesteś w pełni koherentny, widząc to tam. Spytaj swojego umysłu, co to znaczy i skąd się to wzięło. Jeśli w Twojej cudownej wizji pojawiło się cokolwiek, co Ci się nie podoba (jakby mimowolnie) - to kolejna historia do przerobienia. Pozwól swojemu umysłowi powiedzieć, dlaczego ją tam dodał i co mu kazało to zrobić. Otrzymaną odpowiedź spisz - będziemy nad nią pracować.

Po tym etapie powinieneś mieć konkretną listą zawierającą wszystkie Twoje historie umysłowe, które powstrzymują Cię przed osiągnięciem wizji wykreowanej przez Twoje serce czy też życiem tą wizją. Będziemy je rozbrajać za pomocą wnikliwych pytań.

ETAP 2: Podważanie historii.

Każdej historii, która powstrzymuje Cię przed życiem, jakiego pragniesz, będziesz zadawał pytania i spisywał odpowiedzi. Nie walczysz z żadną historią! Historia sama odejdzie, kiedy będzie jej pora. Póki co - po prostu zbierasz odpowiednie informacje i tyle. Gdy zadasz historii odpowiednie pytanie, poczujesz, jak sama znika i Twoje życie robi się piękniejsze. Nic nie musisz robić, nie musisz się o nic starać. Po prostu zadajesz pytania i odpowiadasz na nie.

Wersja podstawowa obejmuje 4 pytania:

1. Czy to prawda?
2. Czy mogę być pewien, że to prawda?
3. Czy ta myśl/ historia jest korzystna dla mojego życia?
4. Kim bym był, gdybym nie mógł uwierzyć w tę myśl/ historię?

Często wystarczą te 4 pytania, aby dana historia poddała się i odeszła. Sprawdź sam, jakie to proste! 70% moich lipnych historyjek wyłożyło się na 2 pierwszych pytaniach (wydają się podobne, ale niech Cię to nie zmyli!). Po prostu okazało się, że zwyczajnie nie mogę być pewien tego, w co wierzyłem. I zachciało mi się śmiać, że kiedykolwiek byłem pewien, że te shity to prawda.

W trakcie zadawania pytań, mogą wychodzić kolejne historie! Ba! Nawet będą, bo wszystkie historie są ze sobą połączone - Tobą! Możesz trafić na całą galaktykę myśli, konstelacje lipnych opowieści, które możesz chcieć wyrzucić, bo wszystkie wzajemnie się wspierają. Np.

"Ryszard mnie skrzywdził" - ta historia zawiera generalnie założenie, że "ludzie mogą mnie skrzywdzić", że "krzywda istnieje" etc. - gdybyś w to nie wierzył, nie mógłbyś dopuścić myśli, że Ryszard Cię skrzywdził.

Wersja extended pytań jest dla historii, które nie chcą odejść od razu, powracają lub takich, które wydają Ci się naprawdę ważne, wielkie i krzywdzące - warto je przerobić, by wiedzieć, na czym dokładnie stoisz i móc im się dobrać do dupy na nowe sposoby. Nie wszystkie pytania będą pasować do wszystkich historii, dlatego zadawaj i opowiadaj na te, które uznasz, że mają sens.

1. Czy to prawda?
  • Jak jest naprawdę?
  • Czy dana sytuacja naprawdę ma miejsce?
2. Czy możesz być pewien, że to prawda?
  • POWINNOŚĆ: Jak być powinno wg Ciebie?
  • ZAKRES WIEDZY: Czy wiesz więcej od tej osoby/ od Boga/ od Wszechświata? Czy naprawdę wiesz, co jest dla Ciebie/ dla tej osoby najlepsze?
  • POLE DZIAŁANIA: Czyją sprawą się zajmujesz? Swoją czy czyjąś?
  • Czy jesteś pewien, że byłbyś szczęśliwszy, gdybyś dostał to, czego chcesz?
  • Co najgorszego mogłoby się wydarzyć - zgodnie z tą myślą?
3. Czy ta myśli jest korzystna dla Twojego życia?

KONSEKWENCJE:
  • Jaki dialog wewnętrzny wywołuje dana myśl? (zamknij oczy, wypowiedz myśl i przysłuchaj się, jak nawijasz w głowie... co mówisz...?)
  • Jakie obrazy wywołuje ta myśl w Twojej głowie? (ponownie - tym razem skup się na obrazach)
  • Jakie emocje produkuje ta myśl? Wnosi w Twoje życie stres czy spokój? Jakie to emocje, gdzie są w Twoim ciele i jak intensywne są w skali od 1 do 10?
  • Jakie zachowania powoduje wiara w tę myśl? Co musisz robić, gdy dajesz jej wiarę? (nawyki, nałogi etc.)
LINIA CZASU:
  • Czy ta myśl buduje jakąś Twoją przeszłość? Jeśli tak, to jaką? Opisz swoje halucynacje.
  • Czy ta myśl tworzy jakąś przyszłość? Jeśli tak, to jaką? Opisz swoje iluzje.
ILUZJE:
  • Jakie zniekształcenia powoduje ta myśl?
  • Jak odbierasz świat poprzez tę myśl?
  • Na jakich uogólnieniach opiera się ta myśl? (jakie ukryte "zawsze", "nigdy" etc. zawiera ta myśl?)
  • Co ta myśl usuwa, by mogła być prawdziwą? Podaj co najmniej 3 wiarygodne kontrprzykłady.
ŹRÓDŁO:
  • Skąd masz tę historię?
  • Czy masz ją ze swojego doświadczenia czy ktoś Ci ją opowiedział?
  • Kiedy nauczyłeś się tej historii?
RELACJE:
  • Jakie relacje z sobą tworzysz, gdy wierzysz w tę myśl?
  • Jak traktujesz innych, gdy w nią wierzysz?
  • Jak postrzegasz siebie poprzez tę myśl?
  • Jak postrzegasz innych, gdy w nią wierzysz?
ODPOWIEDZIALNOŚĆ:
  • Gdzie w tej historii jest odpowiedzialność? U Ciebie czy na zewnątrz?
  • Kto ma kontrolę w tej historii?
  • Jakie są tego konsekwencje?
POWODY:
  • Czy mógłbyś mieć jakiś powód, by utrzymać tę myśl?
  • Czy ta historia ma filary, a więc inne historie, które ją podtrzymują?
  • Po co Twój umysł dawał wiarę tej historii?
  • Jakie masz minimum 3 dobre powody, by porzucić tę historię? (nie porzucaj jej, sama odejdzie, podaj tylko powody i zostaw)
4. Kim byś był, gdybyś nie miał tej myśli/ historii?
  • Jak wyglądałoby Twoje życie, gdybyś nie mógł uwierzyć w tę myśl/ w tę historię?
  • Jak traktowałbyś siebie?
  • Jak traktowałbyś innych ludzi?
Wszystkie odpowiedzi spisz na kartce lub na komputerze. Pisząc je, zdysocjujesz się względem nich i będzie Ci prościej. Jeżeli w trakcie wyjdą kolejne historie - powtórz cały proces, pracując z kolejnymi historiami.

ETAP 3: Odwracanie myśli

Weź pierwotną myśl/ historię i odwróć ją na minimum 3 różne sposoby:
  • zaprzecz jej logiczne, stawiając "nie",
  • odwróć relację, która występuje w historii,
  • przesuń odpowiedzialność - weź ją na siebie lub przesuń na czynniki zewnętrzne.
Do każdego odwrócenia zadaj sobie pytanie: Czy to może być prawda? Jeśli tak, to dlaczego?

Przykłady odwróceń:

"Ryszard mnie skrzywdził"

- Ryszard mnie nie skrzywdził
- To ja skrzywdziłem Ryszarda
- To ja skrzywdziłem siebie

"Zarażę się chorobą i będę cierpiał."

- Nie zarażę się chorobą i będę cierpiał.
- Zarażę się chorobą i nie będę cierpiał.
- Nie zarażę się chorobą i nie będę cierpiał.
- To ja zarażę chorobę i ona będzie cierpieć.
- To choroba zarazi mnie.

"Jestem nieszczęśliwy"

- Nie zawsze jestem nieszczęśliwy. -> Bywam szczęśliwy.
- Nie jestem nieszczęśliwy -> Jestem szczęśliwy.
- Inni są ze mną nieszczęśliwi.

KONIEC.

Wiem, że widząc ogrom tych pytań, wydaje Ci się, że ta praca nie będzie miała końca. Jednak pozory mylą. Oczywiście, na pewno znajdą się historie, które będą wracać - nawet tygodniami czy miesiącami (pamiętaj, że uczyłeś się ich wiele lat!!!) a Ty będziesz pracował nad nimi w kółko wciąż od nowa, ale wierz mi - jeśli historia wraca, to znaczy, że nie wyciągnąłeś z niej wszystkiego i coś jeszcze chce Ci ona przekazać. Znajdź to, znajdź swoją naukę i uwolnij się. Stawką jest Twoje życie, szczęście i pomyślność - a więc gra jest warta świeczki, prawda?

Pamiętaj:
  • Każdy Twój związek (aktualny i ex) to jakaś historia,
  • Każda choroba to jakaś historia,
  • Każda praca, sposób w jaki zarabiasz pieniądze, to historia
  • Twoja nauka i wyniki w szkole - kolejna historia
  • Twoja rodzina, stosunek do rodziców i innych - kolejne historie
  • etc.
Niektóre rzeczy będą okej i je zostaw. Pracuj nad tym, co przeszkadza Ci być w stanie koherencji. Na koniec wróć do swojej cudownej wizji przyszłości i sprawdź, na ile koherentny czujesz się w związku z nią. Czy jest jeszcze coś, co przeszkadza Ci w pełnej koherencji? A może czujesz już całym sobą, że... to jest to!

Zmiany, które zachodzą podczas korzystania z niniejszej technologii są magiczne. Jestem w głębokim szoku, gdy pomyślę, jak bardzo zmieniłem się w przeciągu ostatnich tygodni. Ile niepotrzebnych obaw i stresów wyrzuciłem... O ile lepiej czuję się we własnym ciele, we własnym życiu, z ludźmi, którzy mnie otaczają...

Technologia ta jest uniwersalna. Można nią uzdrawiać związki (zaczynając od siebie), leczyć, wzmacniać zdrowie, pozwalać sobie zarabiać więcej kasy, zdobywać przyjaciół - cokolwiek wymyślisz. Ostatecznie pamiętaj też - to nie metoda działa, leczy Ty. I to Ty jesteś odpowiedzialny za efekty, jakie uzyskujesz. Samo nie zadziała. Dlatego zrób sobie 2 godziny dla siebie, zaopatrz się w kartki, długopisy lub laptopa i eksploruj swoje myśli, badaj swój umysł i zmieniaj go tak, jak tego pragniesz - aż uzyskasz efekty, o jakich marzyłeś.

Baw się swoim nieskończenie bogatym układem nerwowym, myślami i ciałem i twórz coraz lepszy, coraz wspanialszy świat.

Zmiana zaczyna się w Tobie a trwa w całym Wszechświecie.

Do napisania!

P.S. Prócz oczywiście Byron Katie, dziękuję również Mateuszowi G. - za to, że poprawił pytania, podnosząc ich już i tak ogromną skuteczność i wynosząc tę metodę daleko ponad przeciętność. I wszystkim ludziom, którzy zapewnili mi lipne historie - dzięki wam nauczyłem się, jak z nimi pracować!

czwartek, 12 listopada 2009

Niewolnicy własnych historii, łączcie się!

- Nie lubię, gdy ktoś mnie wypytuje, z kim chodzę do kina. To koniec naszej znajomości - powiedział Zenek przez telefon. Odłożył słuchawkę i uśmiechnął się. Chwilowa ulga. Własnie odesłał fantoma, myśli, że pozbył się problemu. On mnie będzie kontrolował! - oburzał się w myślach na faceta, z którym właśnie zakończył kontakty. Zenek nie może sobie pozwolić na to, co spotkało go w poprzednim związku, w którym jego partner cały czas go szpiegował, śledził niczym maniak, wypytywał o tysiące szczegółów. Teraz Zenek chce być wolny. Zenek nie ma zielonego pojęcia, że im bardziej chce, tym mniej jest wolny...

- Idąc z Tobą do łóżka, nawet nie zakładałem, że kiedykolwiek mielibyśmy być razem. Myślałem o Tobie jak o kumplu - oznajmił Klemens chłopakowi, który siedział przed nim i płakał. Przed chwilą, nim poleciały pierwsze łzy, zdołał wykrztusić z siebie 2 magiczne słowa. Klemens jednak się ich... wystraszył. Boi się, że ktoś go wciągnie w swoje ramiona wbrew jego woli. Kiedyś był z facetem, który chciał go zamknąć z złotej klatce. Dziś nie może sobie pozwolić, by znów go to spotkało. Dziś musi bronić się przed "Kocham Cię". Bronić przed miłością.

- Chcę być sam, tylko sam, rozumiesz! - w ataku gniewu i przez łzy wykrzyczał Alfred. - Chcę być sam do końca życia! - warczał. Alfred kiedyś był kochanym, pełnym życzliwości i serdeczności człowiekiem. Jednak każdy kolejny związek sprawiał, że było z nim coraz gorzej. W końcu coś w nim umarło. Zwątpił. Poszedł do darkroomu. Uprawiał z kimś seks, nie wie nawet z kim dokładnie. Potem wciągnęło go to niczym lotne piaski...

Raz na jakiś czas spotykałem ludzi, których pojąć nie mogłem. Utrzymywali oni, że nie chcą związków na stałe, że im wystarczy przelotny seks z kimkolwiek, że chcą być wolni etc. Seksoholicy, nieraz delikatni, ale zawsze dzicy w środku. Niepojęci.

Skąd się tacy biorą?

Jako dzieci naturalnie przecież i bez lęku brniemy w związki emocjonalne i pragniemy je instynktownie podtrzymywać. Taka jest natura człowieka jako istoty społecznej. Naukowcy z Instytutu Matematyki Serca udowodnili, że pole elektromagnetyczne generowane przez serce jest 5000 razy silniejsze, niż pole generowane przez mózg. A serce odpowiada za tworzenie związków z ludźmi. Niech Ci to da do myślenia.

Co więc dzieje się z ludźmi, którzy - jak twierdzą - nie chcą związków na stałe? Których interesuje tylko seks - jak sądzą...?

Od jakiegoś czasu przyglądałem się im z bliska i z oddali i szukałem wspólnego mianownika dla wszystkich tych osób. I wszelkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, że chyba znalazłem.

Wszystkie osoby, które spotkałem i które charakteryzowały się awersją do związków erotyczno-romantycznych, miały naprawdę megalipną historię związaną z... poprzednimi związkami.

Przypadek 1: Wielka miłość trwająca wiele lat. Zdrada. Ból. Rozstanie. W zdradzonym partnerze rosną 2 osobowości - ta, która nadal kocha i ta, która nienawidzi. Wewnętrzny konflikt jest miażdżący - bo jak można do kogoś mieć pociąg i jednocześnie odrazę...? By stłumić stres związany z tym dysonansem, zaczyna się... seks, alkohol, niekończące się imprezy. Zaliczanie kolejnych kolesi. I nieustanne myśli o exie. Trzeba sobie udowodnić raz jeszcze swoją atrakcyjność. Trzeba kusić, wyjebać w dupę i porzucić - niech inni też wiedzą, jak to jest.

Przypadek 2: Zauroczenie zmienia się w koszmar. Kłócą się o byle co. Niezgodność charakterów? Hm... cokolwiek to jest. Podbijają sobie oczy, łamią na sobie kije od miotły, zamykają sobie drzwi do domu. Patologia pełną gębą - powiedziałby niezależny obserwator. Oboje mają kogoś na boku. Zrobili sobie z życia koszmar, za który rachunek będą płacić jeszcze długo po rozstaniu. Ich neurony przyzwyczajając się, mieszkają skutecznie uczucie zauroczenia ze stresem i lękiem, co tworzy stałe połączenia nerwowe na przyszłość. Jak myślisz, jak będą się czuli, gdy poznają w przyszłości kogoś innego, kto wpadnie im w oko...?

Przypadek 3: Jego apetyt seksualny był większy, niż jego partnera. Wydawał mu się flegmatyczny, uśpiony. A on potrzebował - jak sądził - dzikiego, ostrego seksu. Jego frustracja rosła, a im bardziej naciskał - tym jego ukochany bardziej się zamykał. Seks stał się przyczyną stresu do ich obojga. Coś, co może być tak piękne, zostało zniszczone przez postawy roszczeniowe i stawiane sobie warunków. W końcu padło: albo będziesz robił w łóżku to, co chcę, albo odejdę. I musiał odejść, bo nikt nie może sprostać takim sutenerskim żądaniom. Poszukał sobie kogoś na seks. Potem kolejnego. Ale serce wciąż tęskniło za jego eksem. Chciał wrócić, ale było już za późno - on nie chciał o tym słyszeć. W swoich własnych oczach stał się ostatnią kurwą. Stracił do siebie szacunek tak bardzo, że nie mógł spojrzeć w lustro. Znienawidził swojego exa - bo to przecież była jego wina. Mógł się bardziej starać w łóżku, prawda?

Przypadek 4: Poznał go przez internet i zakochał się. Jego fascynacja była tak wielka, że praktycznie uzależnił się od swojego wybranka po kilku spotkaniach. Szczęśliwie jego facet też wyznał mu miłość. I zaczęła się frajda - wspólne kolacje, spacery, kina. Było jedno "ale - on nie chciał seksu. Mówił, że musi poczekać. Że nie jest jeszcze gotowy. Okej - każdy ma swoją dynamikę - myślał. On nie był jeszcze gotowy, gdy minął miesiąc. I drugi. I trzeci. Pół roku... Wciąż nie był gotowy. Wciąż odwlekał. Będziemy się kochać już niedługo, obiecuję - mówił. Półtora roku później był już wrakiem psychicznym. Wciąż czekał. I czeka do dziś...

To wszystko prawdziwe historie. Historie bardzo trudne, ciężkie. Psychologiczne katastrofy w Czernobylu. Ci, którzy brali w nich udział, mają ciężki bagaż doświadczeń w głowie - który zabiera im radość życia, który każdego dnia - zupełnie podświadomie - dobija ich zdrowie, samopoczucie i dziecięcą niewinność.

Ludzie Ci na słowo "związek" reagują stresem. Nie wystraszysz ich obrzucając ich inwektywami, nie wystraszysz ich grożąc im, bijąc ich - oni to dobrze znają, oswoili się z takim traktowaniem.

Wystraszysz ich słowami "Kocham Cię."

Nie wiem, który to już raz stykam się z podobną personą - niby chojrak, seksu się nie boi, niby niezależny, niby wolny emocjonalnie. Ale niech wspomni o swoim ex... I zmienia się w zahukanego, wystraszonego dzieciaczka. Zaczyna bać się wszystkiego, nie chce o tym rozmawiać a gdy naciskasz - wybucha złością i opierdala Cię - nawet nie wiesz, za co dokładnie. Albo płacze godzinami, opowiadając o tym, co było...

Oni nie reagują na to, co dzieje się tu i teraz. Oni reagują na swoją przeszłość, na swoje wspomnienia.

I smutno mi się robi, bo wiem, że oni cierpią katusze.

Widzę Pana X, który wiem, że coś chciałby ze mną coś więcej na którymś poziomie, ale nie może. Nie może się zakochać, nie umie wykrzesać z siebie nawet odrobiny czułości. Ucieka. Broni się przed własnymi halucynacjami, choć ja właściwie nic specjalnego nie zrobiłem.

Widzę Pana Y, który tkwi w toksycznym związku i nie może się z niego wydostać. Dzień w dzień cierpi, dobijając się swoimi - jakże prawdziwymi dla niego - zupełnie fałszywymi myślami. I wiem, że buduje teraz historię, którą będzie musiał potem wywalić ze swojej głowy, jeśli kiedykolwiek jeszcze będzie chciał być szczęśliwy.

Każdy z nas ma takie historie w swoich wspomnieniach. Każdy z nas zakochiwał się i cierpiał. Każdy z nas jakoś sobie z tym poradził. Jedni umieli spojrzeć na to z innej strony, bo wiedzieli, że najgorsze doświadczenie to zarazem największa lekcja życia. Inni nie umieli na to spojrzeć z tej perspektywy i teraz żyją w wiecznym konflikcie wewnętrznym - myślą, że chcą seksu, tak naprawdę chcą czułości i tak naprawdę boją się jej. Boją się zobowiązań.

Na myśl o poprzednich związkach popadają w impas - mętlik w głowie dobija ich a jedynym sposobem wytłumienia go są używki. Znasz na pewno dziesiątki erotomanów gawędziarzy. Znasz wiecznych masturbatorów. Znasz gości, którzy nie potrafią rozstać się z piwem. Albo takich, dla których każda okazja, by się totalnie zachlać, jest dobra. Znasz gości, którzy kompulsywnie trzymają się swoich nałogów - fajek, komputera, słodyczy, imprez. Kurwa, myślisz, że skąd się to bierze? To ich mechanizmy kompensacyjne, mające na celu wyjebanie stresu.

Stresu, który jest spowodowany historiami, w które wierzą.

Czy to, co przytoczyłem, jest już dla Ciebie wystarczającym powodem, aby zacząć pracować nad sobą i swoimi osobistymi historiami? Czy może potrzebujesz więcej chujowych przykładów?

Ludzie obarczeni chujowymi historiami nigdy nie stworzą dobrego związku. NIGDY! Pojmij to. Osobą, od której zaczniesz, jesteś Ty sam. Nie ma innej drogi. W przeciwnym wypadku wpadniesz w pułapkę obsesyjnych prób zmieniania swojego partnera.

Pomyśl - jeśli chcesz zmienić swojego partnera, to nie chcesz być z nim! Chcesz być z kimś innym! To logiczne i wiem, że to rozumiesz.

Miałeś w życiu jakieś związki, możne nawet masz nadal. To, w co wierzysz, to jakie masz opinie na ich temat - będzie Twoim przeznaczeniem.

Unikam facetów, którzy bluzgają na swoich exów. Wiem, że będę kolejnym, jeśli tylko odważę się spróbować czegoś więcej w ich kierunku. Nieraz startowałem o rękę takich gości i nieraz zostałem "kolejnym skurwysynem" - zupełnie bez wysiłku!

To ja zjebałem sprawę? Czy historia, w którą wierzą, jest ich smutnym przeznaczeniem...?

Kiedyś miałem historię, że nikt mnie nie kocha. Nawet, jeśli ktoś mówił, że mnie kocha, nie wierzyłem! Ciągle domagałem się dowodów. Kto mógł to znieść? Kto??? Nikt! Zostałem sam! I faktycznie - nikt mnie nie kochał. Potwierdziłem swoją wersję rzeczywistości - zrobiłem wiele, żeby mnie nikt nie kochał. Dopiero, gdy zakwestionowałem to przekonanie, pojawiły się osoby z sercem na ręce. Osoby, które wiem, że mnie kochają i które kocham i ja.

W kolejnym poście przedstawię Ci skuteczny i prosty sposób rozwalana swoich lipnych historii - w wersji ulepszonej. Stawką w tej grze jest Twoje szczęście, a więc... możesz to olać, prawda? Kto by się Tobą przejmował, w końcu to tylko Twoje życie... No chyba, że jednak Ci zależy na szczęściu. Wtedy bierz do ręki ołówek i kartkę i jedziesz.

Zanim jednak rzucisz się w wir osobistych zmian, wyjdź z boxa pt. "nie mam lipnych historii, nic mi nie trzeba, jest mi dobrze tak, jak jest..." Czy to prawda? Czy Twoje życie jest dokładnie takie, o jakim marzysz? Czy możesz być pewien, że w zakamarkach Twojego umysłu nie kryje się żadna myśl, która jebie Twoje szczęście?

Wcześniej mnie wielbłąd zgwałci, wcześniej poliżę własny łokieć, niż Ci uwierzę.

Znam kogoś, kto utrzymuje, że jest bardzo, bardzo szczęśliwy i niczego nie musi już w sobie zmieniać. Fajna historia, ale nie jest prawdziwa. Nieraz rozmawialiśmy i w trakcie wychodziły jego lipne historyjki, którymi psuł sobie nastrój. On ich jednak nie dostrzegał! Myślał, że to nie jego historie, lecz czyjeś. Lol.

Włącz filtr pt. "Jakie zjebane historie pierdolą moje szczęście?" i znajduj je a następnie wywalaj za pomocą pytań z The Work, które niebawem wlepię tutaj wraz z obszernym komentarzem. Pytania te - genialne w swojej prostocie - odkryją przed Tobą nowe, fascynujące krainy możliwości, dając Ci dostęp do strumienia cudownych zasobów psychicznych. Tam, gdzie kiedyś było cierpienie, w przeciągu 15 minut może zaświecić słońce - jeśli tylko rozwiejesz ciemne chmury.

W następnym poście będziesz miał prawdziwą ucztę - poznasz totalnie prostą i arcyskuteczną metodę wyzwalania się z psychologicznego cierpienia. Nie ma znaczenia, co to za cierpienie, skąd się bierze i jak silne jest - ta metoda to prawdziwa energetyka nuklearna zmian osobistych.

Do napisania!

piątek, 6 listopada 2009

Sekret, jak się odkochać i znów być ze sobą

Nowe doświadczenia wystawiły mój móżdżek na wielką próbę. Próbę, którą prawdopodobnie zdałem na 5 z plusem i dlatego dziś chcę się z Tobą podzielić moimi osiągnięciami.

Odkochiwanie się zazwyczaj powierzamy czasowi. Mówimy "czas leczy rany" i czekamy, aż nam przejdzie. Ponieważ moje romantyczne psychosomatyczne uzależnienie od pewnej osoby nie mogło trwać dłużej, bo przeszkadzało mi w normalnym funkcjonowaniu i czułem się z tym jak ćpun na głodzie, postanowiłem coś z tym zrobić.

Wyposażony w arsenał technik wyruszyłem w głąb swojego umysłu i postanowiłem rozkminić model zakochania na czynniki pierwsze. I cóż powiedzieć - najpewniej się to udało :)

Nadal podtrzymuję swoje zdanie na temat zakochania - to może wydarzyć się spontanicznie, poza świadomą uwagą i w którymś momencie człowiek po prostu uświadamia sobie, że jest emocjonalnie uzależniony od drugiej osoby. Zapobieganie może tutaj nic nie dać, natomiast jeśli to się już wydarzy - wcale nie jesteśmy skazani na schizy. Jest sposób Panownie i dlatego pozwól wprowadzić się w ten model, odkryj jego niuanse i naucz się z niego wychodzić.

Składniki mikstury zakochania

1. System propulsji

To podstawa całego zakochania, oś, na której wszystko się kręci. Delikwent poznaje swojego wybranka i przebywanie w jego przepięknym towarzystwie sprawia mu przyjemność. Odpala sobie chłop w mózgu system nagrody napędzany dopaminą i adrenaliną - stąd czuje ową niesłychaną ekscytację. Im dłuższe i bliższe są te spotkania, tym intensywniejsza jest nagroda w postaci koktajlu hormonów i neuropeptydów.

Jest też druga strona medalu. Delikwent pozbawiony źródła swojej przyjemności, wariuje. Odpala sobie stany lękowe, popada w zdenerwowanie, rozdrażnienie i frustrację.

I to właśnie system propulsji - z jednej strony koleś motywowany jest marchewką - a więc dzikimi stanami uniesienia, gdy spotyka się z ukochaną osobą - z drugiej kijem - a więc ciężką nerwicą odczuwaną w samotności. Taki system ma każdy, kto systematycznie jest do czegoś zmotywowany. Spytaj tych, co chodzą na siłownię. Gdy ćwiczą, mają przed oczami obraz swojej idealnej sylwetki. Gdy leżą i nic nie robią, zaczynają się martwić tym, że będą grubi jak świnie. Napędzani są zarówno kijem, jak i marchewką.

Naukowcy Andreas Bartels i Semir Zeki porównali obrazy mózgów ludzi zakochanych i ludzi pod wpływem kokainy lub pochodnych opium - obrazy okazały się identyczne! Tak więc pod względem chemicznym zakochanie to nic innego, jak uzależnienie od ciężkich narkotyków.

2. Reakcja na sytuację stresową - maski ofiary i agresora

Niewątpliwie takie uzależnienie powoduje stres - w końcu pewne czynniki są poza kontrolą osoby zakochanej. W momencie odrzucenia zalotów, zaczynają się poważne problemy z funkcjonowaniem - niemożliwość koncentracji, rozproszenie, stany nerwicowe, lękowe itd. Słowem - objawy psychotyczne.

Ludzie radzą sobie z tym stanem na 2 sposoby - albo wchodzą w rolę ofiary, albo agresora.

W pierwszym przypadku mamy do czynienia z "cierpieniami młodego Wertera". Delikwent chce się uszkodzić, pokazać, jak bardzo cierpi, wyraża skłonności samobójcze - wszystko po to, by obiekt jego westchnień hmmm... zlitował się nad nim, przygarnął i przytulił. Wiem, to smutne i można nawet powiedzieć żałosne. Stan uzależnienia jest tak silny, że koleś jest w stanie utracić godność, aby tylko dostać dawkę romantycznej miłości. Nie zrozumie tego nikt, kto nie był w tej sytuacji. Płacz, czekanie na telefon, mętlik myśli w głowie, lęk i przerażenie.

W drugim przypadku delikwent wchodzi w rolę agresora. Wyzywa i pogardza obiektem swoich westchnień, gra niezdobywalnego, ma na twarzy minę pt. "nie chciałeś mnie, to wypierdalaj". Gra niezależnego, twardego i męskiego, który daje sobie z tym znakomicie rady. Idzie w świat, imprezuje, bawi się z innymi, ale nie sprawia mu to żadnej radości. Bo wciąż patrzy na komórkę, aby TEN jeden się odezwał. Ilekroć jednak poczuje napływający smutek, idzie wypić, zaszaleć - by zapomnieć.

Obie role to tylko maski - często zakładane naprzemiennie tylko po to, by wywrzeć jakiś wpływ na osobie, względem której wyrażane jest uczucie. W środku jest zamknięty biedny, cierpiący człowiek - uzależniony od rozkosznej chemii zakochania, która aktywuje się tylko na widok ukochanego.

***

W samym jądrze modelu zakochania leży poważny error - przekonanie "Potrzebuję go, aby znów TO poczuć", gdzie TO jest dzikim stanem ekscytacji i podniecenia miłosnego. Kryje się tutaj daleko idące przesunięcie odpowiedzialności za swój stan emocjonalny na kogoś. To od tego gościa zależy, czy czujesz się dobrze, czy źle. Tak być nie może :)

Cała sztuka polega na rozjebaniu historii, że "Potrzebuję go, aby znów poczuć to cudowne uczucie." Pierwsza sprawa - pomaga zrozumienie procesu. Ten cudowny stan produkujesz sam - w swoim mózgu wydzielając odpowiednie substancje. To Twoje substancje, Twój mózg i jedyne co zrobiłeś, to nauczyłeś go wydzielać owe substancje na widok jednego faceta. To wszystko.

Więc pierwsze pytanie brzmi - a wiedz, że idzie ono z The Work - czy to prawda, że potrzebujesz go, aby znów poczuć to cudowne uczucie? Zadawaj sobie to pytanie wciąż i wciąż na nowo. W którymś momencie zakumasz, że nie! Nie jest Ci on potrzebny, aby ten stan poczuć, by wiesz, że jest on tylko kwestią wyuczenia wzorców reagowania - zupełnie, jakbyśmy byli pieskami Pawłowa.

Drugie pytanie - podobne do pierwszego, ale jednak inne - czy możesz być pewien, że potrzebujesz jego, aby znów poczuć to uczucie? Też możesz dojść do wniosku, że nie, bo przecież jest tylu innych facetów i tyle innych sytuacji, w których możesz nauczyć się odczuwać TO uczucie. W tym momencie wyszedłem na poziom generalizacji - mogę kochać kogoś więcej, niż jego. To moment, który tradycyjnie osiąga się dopiero po 4 miesiącach od zakochania (wg badań). A to już nieźle, co nie?

Idźmy dalej.

Kolejne pytanie: Jak reaguję, gdy myślę, że on mi jest potrzebny, aby znów poczuć ten wyjątkowy stan uniesienia? To w kurwę stresujące. Jego traktuję jak bóstwo, siebie - jak ćpuna bez godności, który zrobi wszystko, by dostać kolejną działkę. Taki też obraz miałem w umyśle, gdy zadałem sobie to pytanie. Po kiego chuja trzymałem się tej historii, skoro wiedziałem, że ingeruje ona w model rzeczywistości drugiej osoby - nad którą przecież władzy nie mam i mieć nie będę? To proste - była obietnicą cudownej przyszłości w jego ramionach. Jakże kuszącą jak na moje wczorajsze standardy. Powód by ją porzucić był banalny - po kiego chuja mam się uzależniać emocjonalnie od osoby, która może np. nie mieć ochoty się ze mną spotykać? Pomyśl - to powód, dla którego ludzie cierpią w związkach i poza nimi.

I pytanie nr 4 - Kim bym był, gdybym nie mógł uwierzyć, że potrzebuję jego, aby znów poczuć ten magiczny stan zakochania? Wow, to otworzyło w mojej wyobraźni furtkę do stanu ogromnej wolności i swobody. Powtarzając to pytanie w głowie, robiłem coraz to doskonalsze obrazy swojej emocjonalnej wolności - oto biegłem przez zielone łąki, uśmiechnięty, radosny, bez nikogo, nie potrzebując niczyjej łaski, niczyjej uwagi. To było cudowne.

Odwróciłem więc pierwotną myśl.

"Nie potrzebuję jego, aby znów poczuć ten cudowny stan zakochania. Potrzebuję tylko siebie."

I to nagle stało się dla mnie prawdziwsze, niż myśl, z której wyszedłem. Przecież to logiczne - sam sobie wstrzykuję chemię w żyły. Popatrz nawet na zdanie "zakochałem się" przez pryzmat lingwistyki. Jest tam podmiot ukryty "(ja) zakochałem się" - a więc dwa tzw. predykaty tożsamościowe - "ja" oraz "się". Innymi słowy jedna moja tożsamości zakochała drugą. Znaczy to więc - logicznie rzecz ujmując - sam sobie to zrobiłem. On nie ma z tym nic wspólnego.

Faktycznie go nie potrzebuję. Wystarczy mi to, że mam swój mózg.

Dojście do tego wniosku było wielką ulgą. Poczułem, że wracam do normy, że zaczynam znów przytomnie uczestniczyć w rzeczywistości. Że sam siebie zapętliłem na pozytywne tory przerzucając swój mózg znów do świata żywych, zdejmując jednocześnie maski ofiary i agresora, wyzwalając się spod póz i prób wpływania na kogokolwiek poza mną samym.

Cudownie! :)

Czy ta historia opuściła mnie już w 100%? Tego nie wiem na pewno i nigdy nie będę miał pewności, że nie wróci. Wiem jednak, że czuję się teraz o wiele bardziej spokojny i zrównoważony. Dynamika świata i umysłu oczywiście znów może mnie wrzucić w jakiś neurochemiczny koktajl, ale cóż - mam narzędzia, którymi można wiele zmienić. I to w czasie krótszym, niż ustawa przewiduje. Dlatego wiem, że stawię czoła wyzwaniom.

Czy on zadzwoni? Czy się jeszcze spotkamy? Nie wiem. Póki nie dzwoni i nie przybywa, nie interesuje mnie to. Jestem tu i teraz. To cudowny stan spokoju i akceptacji, który pojawia się po tym, jak opuszcza nas lipna historia. Cieszę się, że tego doświadczyłem, bo skorzystałem z tego w 100%.

Jestem bardziej sobą niż przedtem.

środa, 4 listopada 2009

Prawda o zakochaniu - również Ciebie może to spotkać i nic z tym nie zrobisz

Jeden z najwybitniejszych trenerów rozwoju osobistego na świecie (a na pewno w Polsce), psycholog, twórca genialnych metod NLP i mój znajomy, zdradził kiedyś jeden ze swoich mrocznych sekretów. Miał żonę, w drodze dziecko, gdy nagle pewnego dnia zakochał się po uszy w obcej kobiecie.

Cóż się wtedy stało?

Wielu ludzi odwróciło się od niego. Powiedzieli: "Uczysz nas, jak robić wspaniałe, trwałe związki, jesteś wirtuozem swojego umysłu, serca i ciała. I nagle zakochujesz się w jakiejś Meksykance...?"

Zostali przy nim tylko Ci, którzy kiedyś przeżyli coś podobnego. Oni go rozumieli . Nie logicznie, bo zakochanie z logiką ma tyle wspólnego, co Radio Maryja z uczciwością. Zrozumieli go emocjonalnie i uczuciowo.

Czym właściwie jest zakochanie? Dlaczego nawet najwybitniejsi ludzie, dla których umysł nie ma większych tajemnic, potrafią nagle, spontanicznie się zakochać?

Kiedyś na łamach tego bloga opisałem pewien dualizm: samotność i zakochanie. Że zakochują się ludzie, którzy czują się samotni. I że samotność można poczuć po tym, gdy się w kimś nieszczęśliwie zakochamy.

Dziś już nie jestem pewien, czy ten mechanizm tak działa.

Cofnijmy się 3 tygodnie wstecz. Moje życie było poukładane i bardzo, bardzo spokojne oraz szczęśliwe. Planowałem szkolenie w Warszawie, spokojnie przeglądając internet i czytając książki z radością odkrywałem nowe światy. Spotkania ze znajomymi i przyjaciółmi, knajpy, robienie zakupów. Właściwie niczego mi nie brakowało. Nie odczuwałem praktycznie żadnego niedosytu, żadnej samotności.

A nagle zjawił się on.

Pierwsze spotkanie nic nie zapowiadało. Zobaczyłem go w aucie. Pierwsza myśl była taka, że jest zdecydowanie ładniejszy niż na zdjęciach. Jak my to mówimy - "Oho, nowa dziesiątka", a więc gość, który swoją urodą deklasuje wszystkich pozostałych o poziom niżej.

Spotykałem różnych facetów i praktycznie w urodzie każdego mógłbym znaleźć jakiś mankament, coś, co mógłbym poprawić, gdybym miał takiego Photoshopa w wersji real. W przypadku owego dżentelmana nie zmieniałbym dosłownie nic. Pod względem aparycji - absolutny ideał.

Było z nim jak z twardym narkotykiem. Pierwsza dawka jeszcze nie wszystkich uzależnia. Druga uzależnia już prawie na 100%. I tak się stało. Drugie spotkanie. Tamten sobotni wieczór był po prostu kompletnym odlotem. Nie pamiętam, kiedy wcześniej przeżyłem coś równie ekscytującego, choć przecież obiektywnie nic się nie działo. Oglądaliśmy filmy, było kilka buziaków, przytulanie i parę innych, bardziej intymnych rzeczy.

Zakochanie to narkotyk.

Kiedyś w USA emitowano spoty kampanii przestrzegającej przed zażywaniem metamfetaminy. Był tam dzieciak, który postanowił jej spróbować. Zażył i poczuł haj. A potem dodał, że chciał tylko raz. Na to jego uzależnieni koledzy zaczęli się śmiać. Hasło kampanii brzmiało (podam w oryginale, bo wtedy robi lepsze wrażenie): "Meth. Not even once." ("ani nawet raz" - wolne tłumaczenie).

Ja byłem tym dzieciakiem. Narkotykiem było zakochanie, a on był dilerem.

Bo z narkotykami nie ma polemiki, tak, jak z zakochaniem. Chemia wsiąka w mózg niczym w gąbkę, głęboko modyfikując jego funkcjonowanie. A to z kolei odbija się na zachowaniach, nastrojach, emocjach.

Siedząc wczoraj na ławce zaszytej w mrokach miejskiego parku i przyglądając się szklistymi oczami pierwszym płatkom spadającego śniegu, wiedziałem już, że nic z tego nie wyniknie. On ma swój świat, swoich znajomych, swoje plany. I właściwie cały ten haj, prócz tego, że wstrzyknął mi w krwiobieg wspaniałe hormony, niczego w praktyce nie zmienił.

I zacząłem się zastanawiać nad tym, jak ewoluował mój stosunek do zakochania przez lata.

Kiedyś zakochanie było świętem. Czymś, na co w głębi duszy czekałem. Pragnąłem się zakochać po uszy, zapomnieć o całym świecie. I tak też bywało - z różnymi skutkami.

Potem, gdy oberwałem po uszach i to bardzo mocno, spędzając wiele długich miesięcy z ludźmi, którzy nie byli dla mnie odpowiedni, zakochanie stało się dla mnie niczym zła klątwa. Było jednoznaczne z cierpieniem. Nie chciałem się już zakochiwać w nikim. Chciałem po prostu świętego spokoju.

Następnie wszystko ucichło. Potraktowałem zakochanie jako relikt mrocznej przeszłości. Byłem już niemal absolutnie pewien, że coś takiego nie może mi się już przytrafić. Owszem, mogę się z kimś związać - przebywać z nim, poznawać go i jednocześnie robić z nim coraz więcej neuroasocjacji, które będą mnie przy nim trzymać. Ale nie było w tym odrobiny nawet tamtego szaleństwa, które kiedyś potrafiło mnie ogarnąć.

Pomyślałem, że oto doszedłem ze swoim umysłem do takiego porozumienia, w którym nic mnie już nie zaskoczy. Że spokój ducha będzie można utrzymać w nieskończoność.

Zabawne, prawda?

Szczególnie teraz, gdy wystarczy, że o nim pomyślę, natychmiast moje gruczoły wstrzykują dawkę przyjemnej chemii w moje żyły. Gdy serce z jakiś nieokreślonych powodów zaczyna być szybciej, gdy przez myśl przejdzie mi jego imię.

Teraz widzę, że mogłem mieć do zakochania dowolny stosunek - mogłem go nie znosić albo je uwielbiać. Ale to niczego nie zmieniło. Jak zakochałem się kiedyś, tak i dziś. Zakochania się nie robi - ono przychodzi samo. Możesz z nim walczyć bądź go pożądać - to nie ma znaczenia. Jak ma przyjść, to przyjdzie. A jak nie, to nie.

Kiedyś ktoś na tym blogu, gdy przeżywałem pewne rozterki i je tu opisałem, zwyzywał mnie od miękkich, naiwnych pizd. Człowiek ten miał mnie za cyborga, który kontroluje wszystko, co dzieje się w nim oraz otoczeniu. I przemycał ukradkiem swoją definicję zakochania - że jest ono objawem słabości, uległości. Że człowiek silny nie zakochuje się, umie się oprzeć temu uczuciu.

Jednak czy to prawda?

A może jest zupełnie na odwrót? Może nieustanne bronienie się przed zakochaniem i budowanie wokół siebie emocjonalnej, chłodnej twierdzy jest właśnie objawem strachu i słabości? Coś w tym jest, prawda? Gość gra kozaka, mówi, że jest twardy, ale to tylko maska, bo w środku jest wrażliwy i kochający - jak każdy z nas, gdy nie mamy historii. Aby się zakochać w kimś, trzeba mieć ogromną odwagę. Odwagę, by spojrzeć cierpieniu w oczy i powiedzieć sobie: dam radę.

Z zakochaniem, jak ze sraczką, nie ma polemiki. To jest jak reakcja fizjologiczna.

Nie zapobiegniesz temu, choćbyś uciekł na kraniec świata. Nie zrobisz uniku, nie pomoże Ci znajomość żadnej cudownej techniki. Kiedyś myślałem, że mogę to okiełznać. Ale to tak, jakbyś chciał okiełznać ocean. Po prostu trzeba płynąć na fali. Nawet, gdy trwa sztorm. A może szczególnie wtedy.

Lew Tołstoj mówił, że prawdziwie kochamy, gdy nie wiemy dlaczego. Coś w tym jest, bo nigdy chyba nie dojdę prawdy, dlaczego akurat on. Dlaczego akurat teraz. Dlaczego to się tak kończy. Serce ma swoje racje, których rozum nie zna - jak pisał Pascal.

Mój znajomy napisał mi wczoraj bardzo mądre słowa. "Kochaj, cierp, płacz... ale żyj." Gdzieś w głębi w magiczny sposób podniosło mnie to na duchu. Życie chcielibyśmy malować tylko tęczowymi, ciepłymi barwami, ale akurat teraz dostałem tylko mroczne farby. Rozwodniłem je swoimi łzami i teraz - tak sobie obiecałem - namaluję nimi coś pięknego.

Przecież nawet smutnymi brązami i chłodnymi szarościami można namalować głęboki, wspaniały i zachwycający obraz, prawda?

Walka nie ma sensu.

Nie ma sensu walczyć o niego, bo do zakochania nie da się nikogo przekonać. Nie ma sensu walczyć z sobą i swoimi myślami. Niech przejdą. Habituacja, a więc przyzwyczajanie się - cichy morderca związków - tutaj okazuje się błogosławieństwem.

Poczekam, mam czas. Fakt, że ten stan minie za jakiś czas, jest zarazem szczęśliwy i smutny. Szczęśliwy, bo wrócę do normy. Smutny, bo... wrócę do normy...

Mój umysł upojony chemią szepcze mi do ucha szaleństwa, że nigdy już nikogo takiego nie spotkam. Że on jest mi potrzebny, bym był szczęśliwy. Ta racjonalna część mnie podważa te myśli - oczywiście, że to bzdury. On nie jest mi potrzebny, żyłem bez niego tyle lat. I pewnie wcześnie czy później spotkam znów kogoś, na widok kogo moja reakcja będzie podobna. Tylko świadomość niedorzeczności tych podszeptów niczego nie zmienia. Ja to czuję całym sobą. Każda komórka mojego ciała jest zakochana i myśli o nim.

I co teraz?

Mam płakać nad sobą i swoim smutnym losem? Czy to coś zmieni? Czy mam sobie opowiadać smutne bajeczki, jaki to jestem naiwny i co ja sobie w ogóle wyobrażałem...? I robić z siebie ofiarę losu...?

A może mam ubrać maskę pseudosiły, jaki to ja jestem mocny i jaki to ze mnie Terminator, że mam go w dupie i niech spada na drzewo, skoro mnie nie chce...? Nie mam go w dupie i nie chcę, żeby gdziekolwiek spadał.

Takie maski nic już nie zmienią i byłaby to tylko manifestacja ego, które żyje swoimi historiami.

Gdy dziś o poranku obudziłem się, moje tożsamości wciąż spały. I nie było dialogów, była w głowie cisza. I to cudowne uczucie, które mnie wypełniało, było takie doskonałe...

Zrozumiałem, że zakochanie samo w sobie jest cudowne. To historie, którymi je oplatamy, zazwyczaj są smutne i stresujące.

Historie, że "jestem beznadziejny, naiwny", że "nikt mnie nie chce", "nie jestem wart miłości" i takie tam. Albo to udawane, sztuczne i nieprawdziwe "mam go w dupie". Hehe, jasssne. Sam rozumiesz, bo pewnie nieraz to przeżywałeś.

Zakochanie nie jest objawem słabości, samotności czy desperacji. Wiem czym na pewno nie jest. Ale czym kurwa jest? Nie mam pojęcia.

To wciąż wielka tajemnica Wszechświata.

Tak czy inaczej, jestem wdzięczny, że to się stało. Ileż pokory nabrałem, ileż czystego piękna mogłem się naoglądać - brak słów, by to opisać. Dziękuję.

"Kto już nie kocha i nie błądzi, to niech się da pogrzebać."
- Anonimowy

środa, 28 października 2009

Sekret odróżniania emocji od uczuć - zrozum, jak działa człowiek

W skrzynce mej znalazł się mail: "Oddałbym całą kasę, by odróżniać emocje od uczuć." Człowiek, który to napisał, wie, jak ważna jest ta wiedza. Bez niej bowiem jesteśmy zagubieni we mgle, obijamy się jak gówno od brzegu.

Po co uczyć się odróżniać emocje od uczuć?

Korzyści jest wiele. Przede wszystkim - mądrzejsza komunikacja. Dzięki umiejętności odróżniania emocji i uczuć lepiej komunikujesz się z samym sobą. Wiesz, co chcesz osiągnąć, kim jesteś, czemu służy Twój lęk, miłość etc.

Resztę korzyści odkryjesz, gdy nauczysz się tej cennej umiejętności.

Wiedza, którą to zawieram, była zdobywana przeze mnie wiele lat. Doceń to, że Ty zrobisz ten krok w czasie nieporównanie krótszym.

Czym różnią się emocje od uczuć?

Emocje idą z umysłu.

Uczucia - z serca, które również ma swoje sieci nerwowe.

Emocje mają swoją konkretną neurologiczną strukturę, którą można opisać. Uczucia - nie.

Emocje mają wektor motywacji, bo emocje są motywacją. Emocja może mieć wektor DO (zazdrość, pożądanie, frustracja) lub wektor OD (lęk, obrzydzenie, złość). Uczucia - miłość, wdzięczność, radość, pewność, akceptacja, spokój etc. - nie mają wektorów motywacji - one są, po prostu są. Tylko czasami je tłumimy swoimi emocjami, to inna bajka.

Emocje są konsekwencją wiary w określone historie umysłowe. Np. lęk bierze się z historii, która kończy się w tragiczny sposób i urywa, byś nie wiedział, co robić dalej (np. "jedziesz autem, przyspieszasz, rozwalasz się i leżysz ze zgniecionymi nogami we wraku, bez możliwości opuszczenia go" - gdy opowiesz sobie taką historię jadąc autostradą, natychmiast zwolnisz, bo uruchomisz w sobie obawy). Z kolei gniew bierze się z historii, że "ktoś mnie atakuje" (w rzeczywistości nie ma czegoś takiego, jak atak - to też haluna, kiedyś o tym podyskutujemy). I tak dalej. Każda emocja to efekt wiary w określoną historię o określonej strukturze - a więc konsekwencja używania języka.

Innymi słowy - opowiadając historie, jesteś w stanie wzbudzić emocje. Wiesz to, bo czytasz książki, oglądasz filmy, słuchasz opowiadań różnych ludzi.

Uczuć nie wzbudzisz za pomocą historii, bo one są tam cały czas. Nie wzbudzisz w kimś miłości czy wdzięczności opowiadając bajeczkę. Możesz je za to tłumić - opowiadając historie, które budzą chujowe emocje. Nazywamy to stanem dekoherencji, a więc chwilą, w której umysł wierzy w lipną historię i przeszkadza sercu spokojnie przetwarzać uczucia - a więc być w stanie koherencji.

Gdy wywalasz lipne historie i przestajesz czuć złe emocje - zaczynasz być świadomy uczuć. Wracasz do pierwotnego stanu, w którym się urodziłeś - do koherencji serca.

Przykład - spokój. Czy możesz wywołać w sobie spokój? Nie! Możesz tylko usunąć to, czym się stresuje Twój umysł. A świadomość spokoju pojawi się sama.

Emocje mają sprawić, że coś osiągniesz lub czegoś unikniesz - są bowiem nastawione na rezultaty. Uczucia - mają tworzyć relacje, związki.

Emocje są warunkowe - tzn. są odpalane przez umysł, gdy są spełnione określone kryteria wejściowe. Coś musi pasować do wzorca, którego się wyuczyłeś, byś mógł zareagować emocją.

Uczucia się bezwarunkowe - a więc występują cały czas i wszędzie. Tylko przez lipne historie i emocje tracimy świadomość tego faktu. To nie jest tak, że my kogoś kochamy lub nie. My jesteśmy miłością - ogromną, bezkresną i wspaniałą - tylko nieustannie przeszkadzamy sobie to odczuwać, bo wierzymy w historie pt. "miłość jest nieosiągalna", "nigdy nikt mnie nie pokocha" itd.

Póki nie znasz tego z doświadczenia - nie zrozumiesz. To, co tu piszę, jest intelektualnym konstruktem, a nie doświadczeniem. Jeśli chcesz wiedzieć, o czym tutaj piszę - musisz tego doświadczyć na własnej skórze.

Emocje to nic innego, jak programy odpalane w różnych sytuacjach, abyś sobie radził. To hormony, które modyfikują pracę Twojego ustroju, byś się mógł dostosować w mgnieniu oka. Kiedyś było to bardzo praktyczne. Widzisz niedźwiedzia, boisz się, spierdalasz i przeżyłeś. Dziś takimi niedźwiedziami są: matura, egzamin, wystąpienie publiczne etc. Odpalamy tam hormony stresu i to jest chujówka, bo to zamiast pomagać, przeszkadza. Emocje wymknęły nam się spod kontroli. Ludzie latami stresują się czymś, co nie jest zagrożeniem. Podniecają się czymś, co nie daje im praktycznie żadnych korzyści prócz dodatkowych emocji i instalacji hipnotycznych.

Emocje są krótkotrwałe. Mijają. Wciąż się habituują. Nie rajcujemy się tym, czym 10 lat temu. Potrzebujemy wciąż nowych historyjek, by się podniecać, bać, frustrować etc. Stare to przeżytek. Chcemy nowych! Tak się kręci cały biznes na świecie.

Uczucia nie potrzebują niczego i się nie habituują. Prawdziwa miłość wygląda tak - patrzysz na kogoś i czujesz, jak rozpiera Cię cudowna, ciepła energia. Ten ktoś wrzeszczy na Ciebie, wyzywa Cię i wychodzi, mówiąc, że nigdy już nie wróci i trzaskając drzwiami. A Ciebie nadal rozpiera cudowna, ciepła energia. Bo wiesz, że on przeżywa tylko lipną emocję, bo wierzy w lipną historię. To wszystko. To nie ma znaczenia.

Gdy tylko coś zakłóci mi ten cudowny przepływ - wykrywam, w jaką historię uwierzył mój umysł, i ją wywalam. I wracam do flow.

Nie powiem, że wywalenie wszystkich historii jest łatwe i przyjemne i że to dzieje się od razu. Niektóre historie nie chcą odejść natychmiast. Niektóre przerabiam tygodniami. Ale wcześniej czy później poddają się wszystkie. I dają mi spokój.

Uczuć - tych najpiękniejszych - nie trzeba w sobie wytwarzać. One już w Tobie są. Jest w Tobie bezgraniczna miłość, wdzięczność, radość. Jest w Tobie spokój, pewność i akceptacja. Jest dar współodczuwania. To, co najpiękniejsze w całym Wszechświecie, jest już w Twoim sercu od zawsze. Tylko sobie nie przeszkadzaj w ich przepływie.

To dlatego tyle nawijam o wywalaniu chujowych historii - bo to nimi właśnie przeszkadzamy sobie w odczuwaniu przepływu cudownych uczuć.

Łapiesz już?

poniedziałek, 12 października 2009

Największy cios, który zadaliśmy czakrze energii seksualnej

Cofnijmy się do starożytnego Rzymu czy Grecji. Wtedy człowiek był bliżej natury, niż kiedykolwiek. Seks był czymś normalnym, pospolitym i łatwo osiągalnym. Był rozrywką, sportem. Był elementem celebracji życia. Tamci ludzie rozumieli, że rodzimy się nadzy i nagość jest całkowicie naturalna. Facet uprawiał seks z facetem dla czystej przyjemności - bez nadawania aktowi seksualnemu jakichkolwiek poważniejszych znaczeń. Na łożu leżeli dwaj przyjaciele. Kochali się miłością prosto z serca. Ich energie seksualne czasem wzmagały się i nie krępowali się, by dać sobie wzajemnie ogromny prezent - kawał ogromnej przyjemności w postaci kilku mocnych orgazmów. To było takie ekscytująco proste.

Potem pojawił się Kościół Katolicki, który powiedział: "Seks dla przyjemności to zło." I tym samym powołał zło do istnienia w umysłach ludzi. Nagle seks musiał służyć tylko prokreacji. Nagle wszyscy musieli zasłaniać swoje ciała. Krępować swoją energię seksualną. A to jeden z największych grzechów, jaki można popełnić. Pojawiły się gwałty, przemoc - jako efekt krępowania swoich popędów. Małżeństwa nie miały się opierać na miłości, lecz na bezwzględnej wierności, co prowadziło do frustracji. Ktoś pomieszał seks z miłością.

Co więcej - ktoś powołał pojęcie "wierności" i nie wiedział, że jednocześnie powołuje pojęcie "zdrady".

Dziś nowoczesne społeczeństwa dziedziczą to bolesne brzemię.

Leżę z facetem na jednym łóżku. Mam dziką ochotę na seks. Widzę, że on też. Mam trudną do okiełznania ochotę zrobić mu dobrze. A on mnie. Ale do niczego nie dojdzie. Dlaczego? Bo oboje wierzymy w historię pt. "Nie mogę być łatwy. Byłbym kurwą, gdybym mu zaproponował seks. Ośmieszyłbym się."

To smutne, co ze sobą zrobiliśmy.

Zamiast dodawać sobie możliwości, stawiamy sobie zapory. Zamiast wymieniać się przyjemnością bez ograniczeń, stawiamy sobie irracjonalne zapory. Jeszcze.

Gdybyśmy żyli p.n.e. - w ogóle tego typu myśli nie przeszłyby nam przez głowę. Nagość i seks byłyby naturalne i spontaniczne. Powiedziałbym mu po prostu: Słuchaj stary, mam ochotę zrobić nam dobrze. I zacząłbym się do niego dobierać. A on nie stawiałby oporu, bo nie miałby głupiej historyjki, że będzie łatwą dajką, jeśli pozwoli mi się przerżnąć. I mielibyśmy fantastyczny seks - tak o, bez dialogów wewnętrznych. A po fakcie byłoby jasne, że nadal jesteśmy przyjaciółmi. Że nie będę zdychał z zazdrości, jeśli on zrobi to samo z kimś innym. A i on powie, że to okej, jeśli powtórzę to z innym facetem.

A miłość idąca z serca, a więc całkowicie bezwarunkowa (występująca zawsze i wszędzie) po prostu nadal będzie nas łączyć.

Tak bardzo uwierzyliśmy naszym umysłom, że nawet nie podważamy tego, co wydaje nam się takie oczywiste i prawdziwe.

Jako Geje nieudolnie kopiujemy heteryckie i - uwaga! - katolickie wzorce związków do swojego świata. Domagamy się legalizacji małżeństw homo, zakładamy sobie obrączki jako symbole związania, pilnujemy wzajemnie swojej wierności. To nie jest wolność. To jest pomieszanie energii i pojęć.

Moim wielkim marzeniem jest to wszystko uregulować. Najpierw w sobie, potem pokazać innym, jak to robić. To może być prostsze, niż myślimy.

Nie uważam, że mój facet powinien być mi wierny - w sensie nie sypiać z innymi. Wtedy bowiem powołałbym do istnienia pojęcie "zdrady", a więc coś, co mogłoby mi zaszkodzić emocjonalnie. Gdyby przespał się z kimś innym, to jedyne, co mogłoby mnie boleć, to moja historia umysłowa pt. "on nie powinien". Gdy kieruję się nie umysłem, lecz sercem, rozumiem, że on tego pragnął. Że chce przez to uzyskać swoje szczęście. A jego szczęście jest moim.

Nie ma czegoś takiego, jak krzywda i zranienie. Nie ma czegoś takiego, jak wierność i zdrada! To wszystko to tylko iluzje umysłowe. Kiedyś ktoś je wymyślił, być może były przydatne. Dziś to właśnie te koncepcje sprawiają nam najwięcej bólu! Opamiętajmy się.

Leży facet na facecie i robi mu odjazdowego loda. Oblizuje jego wielką pałę aż się błyszczy. Nagle ten jeden przeżywa ogromny orgazm i tryska. Mocno pompuje białą jak śnieg spermę prosto w usta pierwszego. Oboje czują się fantastycznie i wspaniale. Odprężają się, wyciągają i są łagodnie uśmiechnięci. A my nazywamy to "krzywdą", "zdradą", "zranieniem" - bo iluzorycznie uznaliśmy, że jeden z nich jest "naszym" facetem. I produkujemy emocjonalny ból, wierząc w te implikacje.

Łapiesz to?

Żaden facet nie jest "Twój" i nigdy nie będzie. Pojmij to. To tylko zaimek dzierżawczy. Kiedyś ktoś powiedział, że złodziej jest mistykiem, który ma nas uświadomić, że nie ma "moje" i "Twoje". Nie ma nawet "nasze". Rzeczy nie należą do nikogo. Pojęcie własności jest ułudą. Widziałeś kiedyś własność? Leżała sobie na trawniku - taka niewinna, co? Bullshit. Nie ma własności. Rzeczy nie wiedzą, do kogo należą. To Twój umysł rości sobie prawa do tego czy tamtego.

Mówiąc o kimś "to mój facet" - zastawiasz na siebie niewyobrażalnie bolesną pułapkę. On kiedyś może zechcieć odejść. On może kiedyś zechcieć wyjebać kogoś innego. ma taką możliwość i ma takie prawo! I co wtedy? Cała Twoja iluzja jebnie z hukiem. I będzie bolało! Będzie zazdrość, frustracja i rozczarowanie.

Tak samo z seksem - ten seks jest "małżeńskim obowiązkiem", a tamten "zdradą" albo "kurwieniem się". Miej otwarty umysł. Seks jest. I tyle. Zdejmij etykiety, boś zbyt głupi, żeby wiedzieć, czym dany seks jest w istocie. Tego nikt nie wie.

I gdy głębiej się nad tym zastanowisz - zauważysz kolejne etykietki. Że jest "kumpel", że jest "przyjaciel", że jest "kochanek" albo "chłopak". Kurwa, popatrz, jakie to ograniczające. Nazywając kogoś kumplem, zabraniasz sobie uprawiania z nim seksu. Nazywając kogoś chłopakiem, zabraniasz sobie np. rozmawiania z nim o innych dupach czy męskich szczerych rozmów przy piwie (jakie masz z kumplami).

A w rzeczywistości spotykasz się nie z kumplem, przyjacielem czy chłopakiem, lecz z człowiekiem. Możesz z nim robić wszystko, na co masz ochotę. Pomyśl o tym, co teraz przeszło Ci przez głowę. Spytaj swojego Serca, Umysłu i Penisa, co chcesz z nim robić. Serce może Ci powiedzieć - Kochaj go! Albo: Bądź mu wdzięczny! Umysł: Rób z nim interesy! A Penis: "Obciągnij mu".

Gdy wyjdziesz poza iluzje Umysłu - zobaczysz, że nie ma "kurwienia się", nie ma "wierności", "zdradzania", nie ma "bycia w związku" lub "niebycia" w nim. Nie ma "ranienia", nie ma "wybaczania". Jest tylko to, co ludzie robią między sobą i to, jak to nazywają, jak na to reagują.

Wejdziesz w totalną superpozycję - będziesz wszystkim i niczym, każdym i nikim, zawsze i nigdy. Dopuścisz do siebie każdą możliwość bez wyjątku, jednocześnie nie będziesz musiał robić nic. Gdy spotkasz faceta, będziesz mógł z nim gadać o kosmosie, grać w bierki, głaskać go i uśmiechać się do niego godzinami albo dać mu dupy czy wylizać mu jaja. Wszystko to będzie dla Ciebie jakąś opcją. Każda z nich będzie równie prawdopodobna. Nie będziesz miał żadnych emocji względem żadnej z nich (emocje pochodzą z Umysłu!), będziesz to po prostu robił z Sercem - a więc w stanie koherencji.

To jakby zupełnie inny świat niż ten, w którym przyszło żyć przeciętnemu człowiekowi. Przeciętny człowiek nieustannie OCENIA - a więc produkuje emocje: lęk, wściekłość, pożądanie czy potrzeby. Bez oceniania stajesz się koherentny. To dlatego ludzie, którzy jednoznacznie oceniają (świat jest czarno-biały, coś jest albo dobre, albo złe) częściej chorują na serce! To nie przypadek! Bez oceniania, nie unikasz ani nie dążysz. Wybierasz. Bez przywiązania do rezultatów. Bez emocji. Nic na siłę. Wszystko z uczuciem.

To czysty flow. Przepływ, którego doświadczenie - w co głęboko wierzę - jest zarezerwowane tylko dla mistyków. A ponieważ każdy z nas nim jest - jest ono również dla Ciebie. Sam dopiero wchodzę na tę ścieżkę, ale już czuję, że moje życie zmienia się w coś jeszcze bardziej cudownego, niż kiedykolwiek mógłbym podejrzewać.

Wyobraź sobie życie, w którym uprawiasz seks z kim chcesz, kochasz całym Sercem ludzi, którzy Cię otaczają a Twój wspaniały Umysł to wszystko realizuje i pomaga Ci to osiągać.

Był taki moment, przebłysk w półśnie, w którym energie wszystkich moich otwartych i uświadomionych czakr połączyły się w jedno i zobaczyłem

coś, dla czego chcę żyć.

O tym śnie będzie niebawem, bo jest to coś większego ode mnie. Coś tak pięknego, głębokiego, że mój Umysł jeszcze tego nie przetworzył. Ale gdy tylko uda mu się ubrać to w słowa, chcę się z Tobą tym snem podzielić.

Dziś czakra energii seksualnej oczyszczona z lipnych historyjek o seksie nauczyła mnie jednego: Seks jest cudowną celebracją przyjemności. Chcę go uprawiać jak najwięcej, jak najczęściej i jak najmocniej. Chcę się cieszyć ciałem swoim i innych facetów. Bez skrępowania, bez wstydu. Chcę cieszyć się orgazmami facetów i swoimi. Nie wstydzę się tego, nie boję się już, że ktoś nazwie mnie infantylnie "kurwą" albo "puczalskim pedałem". Bo seks jest bardziej mistyczny, niż nam się wydaje. Seks jest modlitwą, jest medytacją i oświeceniem. A połączony z Sercem - jest Świętością.

To głęboka zmiana. Ciekawe co przyniesie. Do napisania!

TOP 10 miesiąca