Męski Anal - jak przygotować się do seksu analnego w roli pasywnej

Skondensowany i praktyczny mini przewodnik dla początkujących, którzy chcą dawać dupy bezpiecznie, zdrowo i przyjemnie.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą związek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą związek. Pokaż wszystkie posty

środa, 10 lipca 2019

Jak rozpieprzyć związek - 4 sprawdzone metody


Jeśli masz już dość słodkiego haju miłości, spokojnego życia u boku fajnego partnera, niekończącego się festiwalu Walentynek; słowem: tego całego pieprzonego szczęśliwego związku - możesz szybko go zniszczyć - korzystając z tych kilku magicznych i sprawdzonych sposobów.


sobota, 19 listopada 2016

Gdy on woli gejowskie porno zamiast Ciebie [oj zazdro]


W Waszych mailach ten temat przewijał się już kilkukrotnie - więc postanowiłem odnieść się do niego tutaj.

Schemat jest podobny - "mój chłopak lubi oglądać pornole i do nich walić". Kiedy to zaczyna być problemem? Czy zazdrość o wirtualnych kochanków jest uzasadniona? I jak sobie z tym poradzić?

Postaram się dziś w miarę sensownie odpowiedzieć na te pytania :)

Jedna rzecz, która zdecyduje, czy Twój związek przetrwa


Miłość? Pociąg seksualny? A może przywiązanie?

Jak przyznają prawnicy zajmujący się sprawami rozwodowymi - jest jeszcze coś, co powoduje, że będziecie razem. Lub nie będziecie. Ku zaskoczeniu nas wszystkich - jest to coś, o co geje walczą od zawsze...

wtorek, 1 listopada 2016

Różnica wiekowa w gejowskich związkach - czy taki układ przetrwa?


On jest już siwy - a jego chłopak jeszcze zielony. On liczy pierwsze zmarszczki - a jego chłopak pierwsze wytryski. Starszy i młodszy. Łączy ich tylko łóżko? Czy coś więcej? I czy takie związki mają sens? Czy utrzymają się długo?

środa, 15 czerwca 2011

Jak sprawić, by facet Cię zdradzał?

Potrzebne są 2 kluczowe elementy. Ich synergia prawie zawsze sprawi, że facet, z którym jesteś, będzie Cię zdradzał i pewnie nawet okłamywał. Albo nawet odejdzie dla innego.

Element pierwszy - nudne życie.

Och tak, chodzenie do nudnej pracy dzień w dzień. I opowiadanie, jak to pani Marysia z działu finansowego wylała na siebie kawę. Albo że w Excelu pojebały Ci się kolumny, hahahahaha. Bardzo zabawne. To brzmi jak życie Indiana Jonesa. Nudzisz się w swoim życiu? Masz styl życia bibliotekarki z 2 kotami? A Twoje zainteresowania dla innych wydają się być dziwactwem i patrzą na Ciebie z niezrozumieniem, gdy opowiadasz o kolumbijskich jedwabnikach? Albo w ogóle nie masz zainteresowań prócz jakże wyszukanych dziedzin, jak muzyka, film itd...

A może sam jesteś nudziarzem? Całymi dnami oglądasz tv i w kółko pierdolisz o tym samym? Może jesteś wiecznie cichy, nieśmiały, boisz się cokolwiek ze sobą zrobić?

Natalia Kukulska śpiewa, że "wierność jest nudna". Bullshit Panowie i Panie.

To nie wierność jest nudna. To partner jest nudny.

Jeśli sam się nudzisz w swoim życiu, nie zmienia się ono od lat - to jakim cudem Twój facet ma się dobrze bawić? Jakim cudem ma przy Tobie nie usnąć na stojąco?

Twój styl życia jest Twoją wizytówką. Jeśli dobrze się bawisz w swoim życiu i zapraszasz ludzi, którzy Ci odpowiadają - mało kto odmówi. Jeśli natomiast chcesz, by facet się Tobą znudził - twórz związek oparty na arcynudnych nawykach. A jeśli chcesz, by on cały czas był Tobą zaabsorbowany - niech wasz związek będzie emocjonalnym rollercoasterem. Ma być jak w filmie - ma być kłótnia, smutek, potem hepi end. A potem znów to samo... ale ostrzej! Poprzednie skale emocjonalne są nudne po iluś razach, za każdym razem potrzebujecie nowych wyzwań i podnoszenia poprzeczki.

Drugi element - on ma być w centrum.

Zapamiętaj: Ty się nie liczysz. On jest najważniejszy. Masz środek ciężkości Twojego życia przesunąć na niego. On będzie Twoim Słoneczkiem, a Ty - planetką, która obraca się wokół niego. Lataj wokół niego, rób mu dobrze, nie patrz na siebie. Będziesz szczęśliwy tylko, jeśli on będzie w Twoim życiu. A Ty musisz zrobić wszystko, by go zatrzymać, uwiązać, zamknąć w złotej klatce.

Czego go wtedy nauczysz?

Nauczysz go, że on jest wszystkim. A Ty...? No własnie. Niczym. A skoro on jest tak cudownym, wartościowym i wspaniałym samcem, a Ty latasz wokół niego na każde zawołanie - zgadnij, jak będzie na Ciebie patrzył? Czy zobaczy Twoją wartość? O tak, jasne. Jak nie widzi, jak Cię nie szanuje - staraj się bardziej. Może kiedyś spadnie okruch z pańskiego stołu.

Co będzie dalej?

Po pierwsze - zanudzisz go na śmierć. Tym, że masz nudne życie, że jesteś nudny, że nie przeżywasz emocji albo chowasz te złe pod dywan, bo przecież nie wolno się złościć ble ble ble. O to właśnie chodzi. Cały czas załatwiaj sprawy dyplomatycznie. To działa, jasne, tylko jest tak piekielnie nudne, że ja pierdolę. Jak życie polityczne Unii Europejskej. Chowaj i tłamś swoje emocje - zajebioza też. Wtedy będziesz siedział jak kukła, która się cały czas uśmiecha. To jest ciekawe bardzo. Oj kurwa, bardzo.

Po drugie - nauczysz go, że nie jesteś nic warty. Zrób to, efekty są świetne. Niech on siedzi jak król, a Ty przy garach całe życie. I pamiętaj, żeby mu kupić piwo, jak będziesz w sklepie. A będziesz, bo ktoś zakupy musi zrobić. Musisz być dobrym mężem, on nie musi, bo sam w sobie jest tak cudowny, że ja pierdolę szczena opada. Może sobie pozwolić na oschłość, oziębłość, obojętność. Ty musisz być natomiast zawsze czułym romantykiem czekającym na ruch z jego strony.

I wtedy każdy z wyższą samooceną niż Ty, który wpadnie Twojemu facetowi w oko, natychmiast będzie w obszarze jego zainteresowań. Może to JEGO wina. A może Ty dałeś dupy. Tym razem tylko w przenośni.

niedziela, 12 czerwca 2011

Jak poznać faceta na całe życie?

Podobno przepis jest prosty. Wystarczy przestać gnoić się w myślach i odkryć, że sam dla siebie jesteś facetem na całe życie.

To prawda.

To ze sobą spędzisz resztę życia. Czy fajnie jest być Tobą? Czy sam sobie byś się oświadczył i przyrzekł miłość aż po grobową deskę?

Bądź facetem, którego pokochasz. Pokochaj faceta, którym jesteś. Tu nie chodzi o pisanie do siebie walentynek. Tu chodzi o to, byś siebie zaakceptował takim, jaki jesteś - bez względu na to, jaki jesteś. To nie problem, że jesteś pizdą, nieudacznikiem, brzydalem. Problem, że uważasz, że to złe i tak być nie powinno.

Motywowanie się do bycia lepszym, niż się jest.

To właśnie powód, dla którego gnoimy się w myślach. 99,99% ludzi uważa, że jeśli przestanie mieć do siebie ciągłe pretensje o to, jak wygląda ich życia, jak sami wyglądają i jak się zachowują, to oto nagle przestaną się rozwijać, ustaną w miejscu w samozachwycie i niczego nie osiągnąć.

Problem w tym, że nie ma już nic do osiągnięcia prócz tego, co jest.

Problem w tym, że jest dokładnie na odwrót. Gdy przestajemy się poniżać w myślach, negatywnie oceniać, gnoić - oto nagle rozkwitamy a wspaniałe rezultaty są wtedy tylko skutkiem ubocznym wspaniałości, którą w sobie pozwalamy w końcu dostrzegać. Naprawdę nie musisz wtedy już nic robić - sukcesy osiągają się same. Są ciągle. Każdy oddech, każdy skurcz serca, każde spojrzenie i każda myśl jest sukcesem. To dzieje się samo, bez Twojego zaangażowania, bez zmuszania się, bez chcenia. Rzeczywistość nie czeka na to, by sprawić, byś coś osiągnął. Każda sekunda Twojego życia jest dodatkową sekundą Twojego życia - daną Ci całkowicie za darmo, zupełnie nową, świeżą. Śmiesz tego nie doceniać, bo masz może w głowie historie pt. "eeee, to już było, już to znam". Nie bądź śmieszny, skończ się oszukiwać. Wszystko jest nowe. Twoje oczy to dostrzegą, jeśli dostrzeże to Twój umysł.

Osiąganie pozycji, kasy, prestiżu, miłości, zdrowia i wszystkich innych rzeczy to choroba naszej cywilizacji. Te rzeczy przychodzą i odchodzą same, doświadczenie leje się strumieniem do Twoich zmysłów i nie możesz zrobić nić, by tak nie było. A myślenie konceptualne oparte o założenie, że "muszę / chcę coś osiągnąć" jest tylko odpowiedzią na poniżającą kolektywnie wyznawaną historię pt. "jestem bezwartościowy, nie jestem warty miłości, szczęścia itd."

Zakwestionuj to.

Bądź sceptyczny.

Czy możesz być pewien na 100%, że nie jesteś warty tego wszystkiego? Czy możesz być pewien na 100%, że jesteś bezwartościowy? A co, jeśli się kurwa pomyliłeś i wciąż walczysz o to, na co zasługujesz zupełnie bez wysiłku?

Zadaję Ci pytania, które zmieniły moje myślenie i moje życie.

Jako dzieci szczęśliwie żyliśmy bez tych chorych myśli. Dopiero potem pseudo-kochający rodzice i całe społeczeństwo nauczyło nas myśleć, że oto na starcie jesteśmy nikim, że nic nie znaczymy, że nie zasługujemy na szczęście. I od teraz musisz się starać! Musisz walczyć! Musisz być jak lew i wciąż udowadniać swoją wartość w oczach innych ludzi.

Zrozumiałem.

Zrozumiałem to dzięki serii bardzo bolesnych lekcji. Lekcji, które odrobiłem. Starałem się wciąż o wszystko. Walczyłem o miłość, o zdrowie, o szczęście. Walczyłem, bo uznałem, że "o wszystko trzeba się starać". Że "nic nie przyjdzie samo". CO ZA KURWA POMYŁKA. Co za bullshit. Otworzyłem oczy i zrozumiałem, że życie nie czeka. Życie przychodzi każdego dnia, każdej godziny, w każdej nanosekundzie. Że cały czas dostaję. Wciąż więcej i wciąż jest to nowe, świeże. Wystarczy otworzyć mentalne oczy, by to dostrzec.

Prawda nigdy nie jest bolesna.

Prawda jest błogosławieństwem. Iluzje umysłu powodują cierpienie. Jak powiedziała Byron Katie - "Jeśli wierzysz w myśli, cierpisz".

W moim życiu jest coraz mniej stresu. Rozpuszcza się on.

Wg lekarzy mojej choroby nie da się wyleczyć. Mówili, że do końca życia 95% ludzi z tą chorobą nie odnotowuje żadnego postępu. A 5% ma postęp minimalny. Że nie ma zanotowanego przypadku wyleczenia. A ja jestem już prawie zdrowy.

Niecałe 2 tygodnie temu prowadziłem swoje pierwsze szkolenie w Warszawie. Przede mną zasiadła grupa ludzi, którzy przyjechali setki kilometrów z całej Polski - specjalnie dla mnie. W oczekiwaniu, że za spory kawałek kasy, jaką mi zapłacili, przekażę im cenną wiedzę. A ja stałem zdumiony, nie mogąc się nadziwić, że w ogóle mnie to nie stresuje. Że w tej sali jedyną osobą, reakcje której mnie interesują, jestem ja sam. Że oni mogliby nie istnieć, że mi to wszystko jedno, co o mnie pomyślą, bo to ich myśli, nie moje.

Lekkość. To jedyne słowo, które pasuje.

Szkolenie udało się znakomicie. Dostałem pozytywne informacje zwrotne. Chcą więcej. I jeśli rzeczywistość pozwoli - dostaną.

Jestem na etapie wkładania i wyciągania ze swojej głowy myśli i sprawdzania, jak działają. Nie traktuję już swoich myśli jako mapy rzeczywistości, jako prawdy, lecz jako narzędzi, które pozwalają mi coś osiągnąć. Wkładam myśli i zastanawiam się, jakbym z nią działał. A jak bez niej. Nie jestem już tym, za kogo się uważam. Jestem czymś więcej, niż opinią na swój własny temat. Nie wiem jednak, jak określić to, czym jestem. Czuję się jak Neo, który odłączył się od Matrixa i teraz do niego wraca. Znam reguły gry, wiem, że większą mam szansę zdobyć pracę, gdy ubiorę marynarkę. Ale wiem, że to tylko iluzja. Że prawdziwy świat jest inny. Że nie ma w nim niczego, o czym ludzie rozmawiają. Że nie ma w nim niczego, o czym myślą. Widzę, jak oni śpią. Są pogrążeni w socjalnym śnie, społecznie wdrukowanych konceptach przyjaźni, pracy, sukcesu, miłości itd. Nie walczę z tym, nie ignoruję tego. Współegzystuję z tym, akceptuję to w 100%. Gdybym walczył z rzeczywistością, czyli z tym co jest, znów wpadłbym w szalony koszmar. Nie wybieram takich rezultatów.

Jeśli wierzysz w swój sukces, wierzysz w miłość, wierzysz w szczęście - a właściwie w koncepty sukcesu, miłości, szczęścia - nie możesz być szczęśliwy. Przykro mi, ale takie są fakty. Będziesz niewolnikiem, usiłującym zmienić na chama rzeczywistość tak, by pasowała do Twoich wyobrażeń. A rzeczywistość żyje własnym życiem i nie możesz nic zrobić, by działa się w inny sposób, niż się dzieje. Myślisz, że jeśli zbudujesz dom, znajdziesz faceta i będziesz miał cudowną pracę i górę pieniędzy, to będziesz szczęśliwy. Nie będziesz, bo będziesz musiał walczyć o utrzymanie tego. To napełni Cię lękiem przed stratą tego, co osiągnąłeś. Po prostu - wierząc w koncepty, musisz cierpieć. Wciąż na nowo. Dopóki nie zrozumiesz, że są one tylko zabawką umysłową i nie są prawdziwe - nie możesz ich nie bronić, nie możesz nie stawać wciąż w ich obronie i o nie walczyć. Zatem Twój umysł staje się wtedy więzieniem, którego nie widać, nie słychać i nie czuć. Ucieczka z tego więzienia to Praca na lata, nie ma się co oszukiwać. Ale nagroda, jaką otrzymasz, jest większa, niż jakikolwiek koncept szczęścia.

Tydzień po szkoleniu w Wawie znalazłem się w zapadłej wiosce na końcu Wszechświata i prowadziłem krowę na łańcuchu. To doświadczenie nie różniło się dla mnie jakościowo od tego, gdy mówiłem do ludzi w Wawie o neurogramatyce. Ot, było inne, ale nie inne emocjonalnie. Jedno i drugie to coś, co mógłbym robić.

Ale to nie ja decyduję, to rzeczywistość i mój umysł (jako część tej rzeczywistości) decyduje. To miło, gdy nie podejmuje się decyzji. To miło rozumieć, że nie mam wpływu na to, co się dzieje. Wtedy nie stawiam oporu i pozwalam rzeczom się dziać. To się nazywa przepływem (flow) i dzieje się tylko wtedy, gdy masz w sobie 100% akceptację tego, co jest. A ona jest możliwa tylko wtedy, gdy przestajesz oceniać, gdy nie nosisz już w sobie historii o tym, co dobre i złe, o tym, co być powinno a co nie.

To wielka Praca. Nie graj oświeconego, bo przeczytałeś ten tekst. Nie udawaj, że wiesz, o czym mówię. Nie wiesz, przykro mi, bo prawdopodobnie tego nie doświadczyłeś. Dopiero, gdy Twoje doświadczenie zacznie spójnie współgrać z tym, o czym tu piszę, ZROZUMIESZ co mam na myśli mówiąc, że rzeczywistość jest życzliwa - tylko nasze myśli o niej często nie są.

Słowem podsumowania - jesteś facetem swojego życia. Największą swoją miłością, darem dla samego siebie, skarbem. To nie kwestia do polemiki. To kwestia do odkrycia, do uświadomienia sobie. Jeszcze się nie zdarzyło w historii wszechświata, aby ktoś, kto postawił kogoś innego niż siebie w swoim życiu na pierwszym miejscu, był szczęśliwy. To niemożliwe, bo gdy to robisz, ulegasz iluzjom, że 1) możesz dać komuś szczęście (nie możesz, bo szczęście to efekt uboczny zrozumienia rzeczywistości), 2) wiesz, co dla kogoś jest szczęściem (tzn. ulegasz wierze w koncept szczęścia i myślisz, że Twoje szczęście wygląda tak samo, jak czyjeś - na głębszym poziomie tak, ale to wymaga 2 lat medytacji minimum, żeby to pojąć - będzie o tym post).

Na iluzjach nie można zbudować szczęścia. Możemy nie przeszkadzać sobie w byciu szczęśliwym tylko, jeśli nasze myślenie jest zgodne z tym, co jest. Jeśli nie jest - musimy cierpieć.

Z ręką na sercu, szczerze i spokojnie odpowiedz sobie na pytania:

Jakim jestem partnerem?
Jakim jestem chłopakiem?
Jakim jestem synem?
Jakim jestem kumplem/ przyjacielem?
Jakim jestem człowiekiem?

Jesteś dobry czy zły?
Jesteś silny czy słaby?
Jesteś zaradny czy nie?
Jesteś warty miłości czy nie?
Jesteś warty szczęścia... czy nie?

Serio?

Pozwól, aby Twoje myśli wypłynęły. Zobacz je, wysłuchaj ich, poczuj je, zasmakuj ich i powąchaj je. To tylko myśli, mimo, że mogą wydawać się prawdziwe. Sprawdź, czy naprawdę są. Sprawdź, jak się z nimi czujesz i jak czułbyś się bez nich. Odwróć je i sprawdź, czy inne myśli od nich utworzone tez nie mogą być prawdziwe.

Tylko obserwuj, tylko uświadamiaj sobie, tylko badaj i testuj. Nie musisz niczego zmieniać. Nie możesz nawet! Twoja świadomość zrobi to sama.

piątek, 15 kwietnia 2011

Ukryte mechanizmy w związkach gejowskich: nauczyciel i uczeń

Dochodzimy do kolejnego ukrytego mechanizmu: nauczyciel i uczeń.

Wchodzisz na czyiś profil i widzisz mądre cytaty, nauki o tym, jak być powinno i o tym, co jest źle. Gość pisze, jakby zjadł wszystkie rozumy świata na śniadanie. On wie lepiej - to podstawowa historia umysłowa kogoś, kto wciela się w nauczyciela.

Chcesz poderwać nauczyciela? Chcesz załapać z nim doskonały kontakt? Uznaj jego historię za prawdziwą. Powiedz: "Tak, Ty wiesz lepiej! Nauczaj mnie". Innymi słowy - bądź jego uczniem.

Podobnie, jak ega w mechanizmie rodzic - dziecko, podobnie tutaj: oba się uzupełniają i jedno nie istnieje bez drugiego. Czy widziałeś kiedyś nauczyciela bez uczniów? Albo ucznia bez nauczyciela?

Są też typowi uczniowie, którzy grają głupków, twierdzą, że na niczym się nie znają i bez najmniejszego oporu intelektualnego przyjmują to, że jesteś od nich mądrzejszy, bardziej wygadany, elokwentny etc. Czyli uznają Cię za nauczyciela.

Inną, nieco bardziej hardcorową formą tego ukrytego mechanizmu jest mechanizm guru - wyznawca. Guru zawsze wie wszystko lepiej, nigdy się nie myli. Wyznawca z kolei podąża za naukami guru i bezdyskusyjnie za prawdę przyjmuje to, co guru rzecze.

Mechanizm nauczyciel - uczeń czasem przebija się w relacjach m-m i nie tylko. Nauczyciel mówi swoim charakterystycznym, dydaktycznym tonem, opieprza, wykłada, robi lekcje, kontroluje postępy w nauce. Uczeń z kolei podlizuje się, by dostać wyższą ocenę. Obserwuj - ten typ mechanizmu przewija się często w relacjach międzyludzkich.

Następny mechanizm: gwiazda - fan

piątek, 1 kwietnia 2011

Ukryte mechanizmy w relacjach gejowskich: rodzic - dziecko

Wpływamy wspólnie na suchy przestwór oceanu - oceanu bezkresnej i cudownej wiedzy na temat ukrytych mechanizmów w relacjach gejowskich. Jest to jedna z odpowiedzi, dlaczego ludzie ze sobą są. Są, bo się wiążą. I robią to na bazie nieuświadomionych zasad, wcielając się w role i je odgrywając.

Role te zazwyczaj pozostają głęboko w podświadomości. Wyłażą na jaw dopiero, gdy zaczniemy je wytykać paluchami. A zaczniemy. Bo na jaw wyjść powinny - dla dobra ogółu gejowskiej społeczności. Byśmy byli bardziej wolni, swobodni i mieli wybór, miast żyć w matrixach zwanych "związkami".

Pierwszy na tapetę idzie mechanizm rodzic - dziecko.

Łażąc po fellow czy innych internetowych wytworach ludzkiej wyobraźni łatwo ich zauważyć. Bezradne to to, szczupłe, patrzy w obiektyw internetowej kamerki błagalnym wzrokiem. Są słitaśne i rubaszne, mrygają oczkami. To one...

Dzieciaki.

Nie patrz na ich wiek - nie ma on nic do rzeczy. One szukają rodzica - kogoś, kto da im wsparcie, kto upierze majteczki i zrobi kanapkę do szkoły.

Można być mentalnym dzieciakiem mając np. 30 lat. To zdumiewające, ale widziałem to na własne oczy. 30-latek zachowujący się jak bachor. Nie na okrągło, ale wystarczyło, że przyszedł jego facet, który - choć młodszy o parę lat - odgrywał rolę rodzica. Karmił go łyżeczką jak bobaska a on z radości seplenił. Obserwuj - takie rzeczy dzieją się wokół Ciebie. I to nie tylko w związkach homo. Znasz żony-mamuśki, co robią ze swoich facetów totalnie ciapy? Bingo, to właśnie to.

Dzieciaka łatwo wyrwać. Wystarczy wczuć się w rolę rodzica. Och tak, podjedź furą, ubierz się poważnie. Mów odpowiednim tonem, karm go, przykrywaj w łóżeczku, na dobranoc całuj w pupeczkę. I będzie Cię kochał po wsze czasy - tak długo, jak wierzy, że jest dzieckiem, a Ty - jego rodzicem.

Oczywiście na felku nie brakuje też rodziców! Są tacy męscy, epatują zaradnością, pracowitością. Swoimi profilami mówią - dam Ci wszystko, czego potrzebujesz, dam Ci schronienie, dam Ci miłość, tylko zaklikaj.

Rodzica wbrew pozorom też łatwo wyrwać. Wystarczy wcielić się w dzieciaka, zrobić sobie słit focie i jedziesz z koksem. Bądź bezradny, bądź niezaradny, bądź smutny, dziecinny, słodki, jak aniołek. I masz go w garści.

Rodzic nie istnieje bez dziecka. Dziecko - bez rodzica.

Te dwa ega wzajemnie się definiują. Są jak yin i yang w chińskim znaku równowagi. To samo jest w przypadku wszelkich innych zależnościowych tożsamości. Wszystko jest fajnie, dopóki się dogadują lub przymierzają swoje ega niczym ubrania i wiedzą, że mogą z niego wyjść (tak się dzieje, gdy umiesz odlepiać się od swoich myśli po zrobieniu The Work - szukaj na blogu, o co kaman). Jeśli jednak traktują swoje role serio i się kłócą - przejebane. W przypadku rozejścia, ich ega muszą "umrzeć". Zazwyczaj opisuje się to słowami "jakby on zabrał ze sobą część mnie". Co jest bzdurą, bo po prostu zabraliśmy sobie kawałek naszej halucynacji.

Jeśli w swoim związku rozpoznałeś mechanizm rodzic - dziecko, przyjmij moje wyzwanie do odlepienia się od swoich roli. Do zakwestionowania ich prawdziwości. Będziesz mógł nadal ich używać, jednocześnie nie wierząc, że są prawdziwe - co da Ci komfort i swobodę działania.

W następnym poście kolejny mechanizm: nauczyciel - uczeń.

środa, 9 marca 2011

Strategie niewolniczego przywiązywania Go do siebie

Jeb, udało się, cudo. Oto i On. Leży obok Ciebie, czeka na Twoje pocałunki - piękny, ciepły, kochany, niewinnie chłopięco męski. Pół życia zżerał Cię strach, czy znajdziesz Tego Jedynego. A gdy Go masz - zaczyna Cię zżerać inny strach...

... że On mógłby odejść.

Że przecież nie wyobrażasz sobie życia bez niego, że Twoja linia czasu spleciona jest z jego słowami, zamiarami, planami, że rozdzielenie tych reprezentacji byłoby dla Ciebie koszmarem, przedarciem serca na pół. Więc zaczyna się cicha batalia o jego względy. W końcu trzeba coś zrobić, aby on nie odszedł. Szukasz recept, szukasz sposobów, aby uwarunkować jego umysł, aby go przywiązać do siebie. I odkrywasz, że są. Że nasze mózgi, choć rozwinięte najbardziej ze wszystkich, wciąż podlegają pewnym prawidłowościom.

Jak stworzyć tak silny związek, aby nie rozpadł się nawet w obliczy zdrad, kłamstw, oszustw i wszelkich możliwych nikczemności?

Oto przepisy proste i arcy-skuteczne. Ich odkrycie zajęło mi sporo czasu i wysiłku. A dziś podzielę się nimi z Tobą.

1. Stwórz dobrą matrycę otwarcia dla związku. Matryca otwarcia jest jak tytuł książki - przez jej pryzmat będziesz, chcąc, nie chcąc, filtrował treść całej publikacji. To tytuł zdeterminuje to, czego oczekujesz od książki, jakie informacje będziesz filtrował, jakie weźmiesz a jakie odrzucisz. Podobnie jest ze związkiem. Super-silne związki mają super-silne matryce otwarcia. Jakie? Oto pojawiają się historie o przeznaczeniu, które połączyło ich w odpowiednim momencie. Oto los, Bóg, wszechświat i wszelkie siły przyrody dążyły do tego, aby ONI się ze sobą spotkali. Ta magia otwiera cały rozdział. Bez niej związek nie byłby niczym specjalnym. Musisz wierzyć, że to Przeznaczenie.

2. Twórz silne asocjacje w okresie kokainowym. Och, te pierwsze miesiące są takie oszałamiające. On jest piękny, cudowny, kochany. Razem przeżywacie tyle wspaniałych chwil, uniesień, razem się śmiejecie i razem płaczecie. Twoim zadaniem jest tworzyć jak najwięcej pamiątek. Z głupiego wyjścia na zakupy masz robić przygodę życia, podczas której kupujesz porcelanowego aniołka z Chin za 4 złote, który ląduje na półce nad łóżkiem, aby po latach przypomnieć Wam o tym, jak to kiedyś było i ileż w tym neurochemicznej, uzależniającej magii się ćpało. Rób laurki, rób zdjęcia, kręć filmy, słuchaj piosenek. I PRZECHOWUJ to jak relikwie - w specjalnych szkatułach, w szafkach na specjalnych półkach.

3. Miej odpowiednią metaforę związku. Bez tego, ani rusz. Jeśli związek jest dla Ciebie jak wyjście na dyskotekę, jak przebłysk słońca w pochmurny dzień, jak niestrawność - to potrwa to chwilę i powiecie sobie na razie. Jeśli jednak każdy dzień jest jak cegła, której wspólnie używacie do budowania swojego związku-pałacu - to po X dniach, X miesiącach i X latach musisz zburzyć to jeśli chciałbyś nawet odejść - musisz zburzyć to wszystko, co wspólnie zbudowałeś. I będzie żal. X lat przepadnie, prawda? Czy to prawda? Na pewno? Niekoniecznie. Ale to nieważne. Ważna jest uzależniająca metafora, która połączy Wasze umysły. Dlatego też bierz kalendarz i licz, ile razem dni już jesteście. I podkreślaj, że każdy kolejny dzień Waszego związku to kolejna cegła - jakbyście dodawali coś nowego do tego, co już jest. Jak odejdziesz - wszystko, co budowałeś, rozsypie się, jak domek z kart. Bez tej metafory On mógłby potraktować Cię, jak epizod, jak nowe doświadczenie... i odejść!

4. Twórz otoczenie socjalne. To jest mocna rzecz! Miejcie razem jak najwięcej znajomych. Powiedz rodzinie. Integruj się. Spotykajcie się razem, wychodźcie razem, wyjeżdżajcie razem, jednocześnie ciągle deklarując publicznie, jak bardzo się kochacie i że będziecie ze sobą na wieki. Wymagaj od niego tych deklaracji przy innych - koniecznie! Niech zobowiązuje się jak diabli. A umysł, jako że jest tworem społecznym, ma gratis zainstalowaną chęć bycia konsekwentnym. A wszyscy dookoła przecież wiedzą, że lepiej, jeśli będziecie razem, to będzie lepiej, niż jeśli się rozejdziecie. I w razie przypału będą nalegać, będą miedzy Wami negocjować, będą Was nakłaniać, byście się pogodzili. Ekstra!

5. Zamieszkajcie razem. Uzależnijcie się od siebie nawzajem np. prowadząc wspólne finanse, opłacając rachunki. Musicie mieć świadomość, że jeden bez drugiego nie da sobie rady. Jeden musi wbijać gwoździe, drugi gotować. Jedne będzie naprawiał auto, drugi - pomagał pisać CV. Musicie się uzupełniać kompetencjami, abyście budowali wzajemnie przeświadczenie, że sami nie dacie sobie rady w życiu, że potrzebujecie drugiej osoby. Oczywiście łatwiej to wykonać, jeśli razem zamieszkacie. Stąd ta rada.

6. Wystawiajcie się śmiało na próby. Kasować profil na fellow? Co za głupota! Chodzi o to, by wystawiać się na próby, kryzysy, na ciągłe porażki. Najpierw małe, by się upewnić, że to tylko chwilowa niedogodność. Wystarczy kilka małych kryzysów, by otworzyć sobie ścieżkę do tych poważniejszych. Każdy jeden kryzys, który wspólnie przetrwacie, wzmocni Wasz związek. Oto On Cię okłamał, ale Ty mu wybaczasz. Więc teraz sam go okłamiesz i sprawdzisz, czy On też jest taki wspaniałomyślny i wybaczy Tobie. Potem trzeba przejść powoli do hardcoru. Jeśli będziecie się zdradzać, okłamywać, ruchać na boku, wyzywać, grozić sobie a potem znów do siebie wracać - TO JEST TO! Już nic Was nie rozłączy. Choćby jeden z Was chlał na umór, ćpał, dawał dupy za bułkę z masłem - PRAWDZIWA MIŁOŚĆ PRZETRWA WSZYSTKO. Prawda?

7. Twórzcie wspólną linię czasu wybiegającą mocno w przyszłość. Wspólne plany, wspólne marzenia, wspólne przyszłe eteryczne wizje będą w kurwę boleć, jeśli któreś z Was będzie chciało odejść. Odejście będzie się wiązało z posypaniem się wspólnych cudownych planów i marzeń, przekreśli je boleśnie. Pojawi się ogromny ŻAL, że "odszedłem, jestem sam, a będąc z nim mógłbym nadal realizować swoje marzenia". I bam! Macie się nawzajem.

***

A na końcu, gdy już całkowicie zniewolicie wzajemnie swoje umysły, odkryjecie, że serce - jeśli w ogóle w tym całym uzależnieniu ma ono jeszcze cokolwiek do powiedzenia - jest bezwarunkowe. Umysły da się oszukać, umysły da się zwieść, umysły da się zniewolić, zatruć myślami. Ale nie serce. Ono tam wciąż jest i bije - wolne od trylionów asocjacji wciąż tęskni na tym, co kocha najbardziej - za wolnością.

Słuchając serca podjąłem decyzję, z którą mój uzależniony setkami historii umysł nigdy by się nie zgodził. I jeśli mam być szczery - to boli i sprawia, że cierpię. Że nie śpię po nocach, płaczę i tęsknię. Ale to tylko mój uzależniony umysł... Wiara w chore historie. A serce jest pełne radości.

niedziela, 12 września 2010

Osoby, z którymi masz problem - Twoi najlepsi nauczyciele

Z faktu, że nasz umysł płata nam figle i wciąż wbija nas w matrix niekończących się projekcji, nie zdajemy sobie często sprawy. Wciąż wielu ludzi jest w stanie poświęcić życie, by dowieść prawdziwości swoich wyobrażeń na temat rzeczywistości. My jednak wybierzemy inną drogę - tym razem drogę zwaną prawdą.

Jeśli czytałeś mojego poprzedniego posta, zapoznałeś się już zapewne z rewolucyjnym i bardzo efektywnym systemem rozwoju zwanym Pracą (The Work) autorstwa Byron Katie. Dziś pokażę Ci bardzo wyśmienity i skuteczny sposób, jak wydobywać z siebie przekonania, nad którymi warto (oj bardzo!) posiedzieć.

Ludzie, którzy Cię otaczają - szczególnie ci, którzy Cię wkurwiają, dołują czy przerażają - to Twoi najlepsi nauczyciele. Dzięki metodzie, którą dziś poznasz, nauczysz się wykorzystywać w pełni nauki, które Ci oferują. To mądre, bo dzięki temu nie musisz zastanawiać się, co jest projekcją Twojego umysłu, a co nie. Po prostu wyjdzie to samo w trakcie Pracy.

Tą metodą jest tzw. Formularz Oceny Bliźniego - autorstwa (a jakże) samej Byron Katie.

Poniżej przedstawiam jego pytania. Pamiętaj, że dotyczą one drugiej osoby. W żadnym wypadku nie oceniaj w nim siebie. Odpowiadając na pytania, bądź szczery, małostkowy, chamski i bezpośredni. To nie miejsce na kulturę. Proszę, nie próbuj być uduchowiony czy subtelny. Pozwól sobie na to, aby napisać wprost to, co naprawdę myślisz na temat drugiej osoby. Paradoksalnie - analizując myśli dot. niej, odkryjesz swoje wnętrze.

1. Z czyjego powodu jesteś zły, smutny, załamany, przestraszony (ogólnie czujesz się źle)? Czego nie lubisz w tej osobie?
2. Co chciałbyś, aby zmieniło się w tej osobie? Co chcesz, aby zrobiła?
3. Jaka ta osoba powinna lub nie powinna być? Co powinna myśleć, czuć, kim być lub nie być? Jaką dałbyś jej radę?
4. Czego potrzebujesz od tej osoby? Co musiałaby zrobić, abyś był szczęśliwy?
5. Co myślisz o tej osobie? Zrób listę.
6. Czego nie chcesz ponownie doświadczyć od tej osoby? Opisz to.

Okej. Teraz przykład.

1. Nie lubię Gienka. Jestem przez niego bardzo, bardzo zły. Nie znoszę, kiedy się wymądrza, gdy mi przerywa i gdy głupio się śmieje, gdy próbuję coś powiedzieć.
2. Chciałbym, aby Gienek spoważniał. Chciałbym, aby w końcu zaczął mnie słuchać.
3. Gienek nie powinien być taki dziecinny. Powinien być bardziej poważny i serio traktować ludzi.
4. Potrzebuję, aby Gienek dał mi skończyć to, co mówię. I żeby w końcu wziął mnie na serio.
5. Myślę, że Gienek jest jak dziecko. Jest infantylny, prostacki, kretyński.
6. Nie chcę już nigdy, aby Gienek mi przerywał moje wypowiedzi. Nie chcę, aby śmiał się z tego, co mówię, gdy mówię o rzeczach, które są dla mnie ważne i które traktuję serio.

I masz wypełniony formularz. Co z nim robisz? Jak pewnie pamiętasz, Praca polega na zadawaniu sobie 4 pytań odnośnie konkretnej myśli, a następnie odwracaniu jej na różne sposoby, celem sprawdzenia, na ile alternatywy również są prawdziwe. Pytania formularza pozwalają Ci wydobyć z siebie historie dotyczące drugiej osoby. Robienie procedury Pracy, którą poznałeś w poprzednim poście, pozwala z kolei te historie zweryfikować. Wiele z nich okazuje się niczym, jak tylko projekcją dotyczącą nas samych. Ale to już pozostawiam do odkrycia Tobie.

Przykład:

"Gienek nie powinien być taki dziecinny."

1. Czy to prawda, że nie powinien? Jak jest w rzeczywistości?
2. Czy możesz być na 100% pewien, że Gienek nie powinien być dziecinny?
3. Jak reagujesz, gdy pojawia się myśl, że Gienek nie powinien być dziecinny, podczas, gdy on jest dziecinny? Czy ta myśl jest dla Ciebie korzystna?
4. Kim byś był, gdybyś nie mógł pomyśleć, że Gienek nie powinien być dziecinny, podczas, gdy jest dziecinny?

Odwrócenia (do każdego znajdź powody, dla którego może być prawdziwe)
- Gienek powinien być dziecinny - Czy to może być prawda?
- Ja nie powinienem być taki dziecinny - Czy to może być prawda?
- Ja powinienem być taki dziecinny - Czy to może być prawda?

I lecisz z kolejnym zdaniem.

Nie wierz mi na słowo - sprawdź to i zobacz, jak niezwykłe to doświadczenie. Wiem to, bo gdy pierwszy raz wypełniłem formularz dot. bliskich mi osób i zacząłem pracować ze swoimi myślami na ich temat, miałem niezwykłe uczucie uwalniania się od wielkiego ciężaru. Do tego stopnia, że popłynęły mi łzy. Absolutnie niezwykłe uczucie.

Standardową Pracę robisz to ze wszystkimi myślami po kolei. Wyjątkiem jest pytanie nr 6 z formularza. Zdania, które są odpowiedzią na pytanie nr 6, odwracasz w inny sposób: "Bardzo chciałbym, aby..." lub "Nie mogę się doczekać, aby...".

Np. "Nie chcę już nigdy więcej słyszeć, jak mi ubliża" -> "Bardzo chętnie posłucham, jak mi ubliża."

Te jednak odwrócenia robisz dopiero, gdy przerobisz zdania z wcześniejszych pytań 1 - 5.

Nie lubisz moherów? Nie znosisz ojca redaktora? Masz dość swojej matki/ ojca? Wkurwia Cię sąsiad? A może Twój facet doprowadza Cię do ostateczności? Opisz ich w formularzu i wykonaj swoją Pracę. To zdumiewające, jak nasi najwięksi wrogowie i osoby, z którymi mamy problem, okazują się być najlepszymi nauczycielami życia. Są niczym lustra, w których się przeglądasz i widzisz swoje przebogate wnętrze. Tak właśnie jest w istocie, ale moje słowa na nic się tutaj nie zdadzą - nie bierz ich na wiarę ani też nie odrzucaj ich pochopnie. Najlepiej wykonaj swoją Pracę i przekonaj się o tym osobiście. Bo wszystkie te moje "oświeceniowe" myśli gówno będą warte, jeśli nie poprzesz ich SWOIM doświadczeniem.

Zatem do dzieła, Mistrzu. Weź na tapetę swoich rodziców najpierw, bo to oni stworzyli w dużej mierze podwaliny Twojej tożsamości. Potem przerób wszystkich swoich ex facetów i - jeśli masz - to aktualnego. Przerób każdą osobę, którą uznasz za wartą swojej uwagi.

O tym, jak pasjonującą zabawą jest odkrywanie prawdy o sobie, dowiesz się w momencie, gdy to wykonujesz. Teraz chwytaj kartkę, długopis i do dzieła.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Czy Twój związek się uda? - niezawodna recepta

"Najlepszego przyjaciela mam w sobie,
Sobie nigdy krzywdy nie zrobię,
Najlepszego przyjaciela w sobie mam
I na innych z góry...

... patrzę!"

To, czy Twój kolejny związek się uda, zależy od tego, na ile jakościowy i satysfakcjonujący jest Twój związek z samym sobą.

Naiwnie wierzymy, że mamy jedną, spójną tożsamość. Jednak wystarczy zadawać sobie pytanie "kim jestem?" aby umysł zaczął sypać odpowiedziami: synem, przyjacielem, kumplem, właścicielem firmy, autorem książek, tekstów, człowiekiem, fanem "Przyjaciół" itd.

Niektóre z tych tożsamości mogą stać w konflikcie, ich cele mogą ze sobą kolidować. Np. tożsamość syna i geja. Syn może chcieć być hetero i nie lubić geja, bo dla syna najważniejsza jest relacja z rodzicem. Gej może natomiast chcieć być sobą i swobodnie być autentycznym.

Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że są tam kolejne wewnętrzne tożsamości, których sobie nie uświadamiamy. Jeśli np. jedna z tożsamości to syn, to na 100% mamy w sobie wewnętrznego (zinternalizowanego) rodzica lub rodziców. Syn bowiem bez rodzica nie istnieje.

Dziesiątki, setki naszych tożsamości istnieją nieraz w niełatwym przymierzu.

A pytanie "kim jestem?" wciąż pozostaje bez satysfakcjonującej odpowiedzi. Kim jesteś? Każdą z tych tożsamości i jednocześnie żadną z nich. Twój umysł wytwarza obrazy każdej z tożsamości, wytwarza ich systemy wartości, przekonania, sposoby, w jakie wchodzą oni w interakcję ze sobą. Cały ten system skomplikowanych relacji jest matrycą, którą Twój umysł używa do tworzenia związków wszelkiego typu, generowania emocji i podejmowania decyzji o Twoim zachowaniu.

Jeśli kogoś nie znosisz, oznacza to, że jedna Twoja tożsamość nie znosi drugiej. Jeśli kogoś kochasz - to jedna Twoja tożsamość kocha drugą. Dopiero potem za pomocą analogii lub metafory Twój umysł przenosi wewnętrzne doświadczenia na "obiektywną rzeczywistość" - tworząc niekończące się systemy projekcji.

Nie lubisz X? Masz go w sobie! Będziesz zachowywał się tak, jak on i nawet nie będziesz o tym wiedział. Cokolwiek zarzucasz komuś - zarzucasz przede wszystkim sobie. Jeśli masz do kogoś pretensje - masz je do siebie. Jeśli dajesz komuś komplement - dajesz go sobie. Jeśli komuś radzisz - to tylko sobie. Jeśli kogoś wyzywasz - wyzywasz siebie. Jeśli kogoś kochasz - kochasz siebie.

Sens i zrozumienie tych słów leży poza logicznym myśleniem.

Dojrzewam do ich pełnego pojęcia każdego dnia i coraz bardziej mnie to oczarowuje. Powoli wychodzę z matrixa umysłu i dostrzegam, że jestem tylko świadomością. I jedyne, co mogę, to spokojnie, w czystej koherencji serca, obserwować swoje myśli, swoje haluny dot. tożsamości. Widzę ich lęki, widzę, jak straszą się nawzajem. Widzę ich nadzieje i to, jak obiecują sobie wzajemnie różne rzeczy. Widzę, jak się kłócą i jak się godzą, jak stawiają sobie warunki i jak z nich odstępują.

Twój związek z kimś uda się dopiero, gdy Twoje wewnętrzne tożsamości będą żyły w harmonii. Pytanie tylko - jak je do tej harmonii przekonać?

Dopóki sądzisz, że Twoja opinia na swój własny temat jest prawdziwa - masz problem. Sądzisz, że Twoja tożsamość jest czymś obiektywnym, czymś, co da się niemal zmierzyć, zważyć. Takie myślenie to wsadzanie się do więzienia. Jeśli jesteś X, to nie jesteś nie X. Jeśli jesteś dobry, to nie jesteś zły. Jeśli jesteś romantykiem, to nie jestem pozytywistą. Itd. To zamykanie się w szufladkach i stawianie sobie ograniczeń. A Twoja dusza nie zna tego pojęcia - zna je tylko umysł.

Twoje tożsamości będą żyły w harmonii tylko, jeśli będą podlegać sercu. Jeśli sprowadzają się do nieprzeszkadzania Ci w byciu w koherencji serca - żaden problem nie ma prawa zaistnieć. Jeśli celem istnienia tożsamości jest Twoje szczęście, a szczęście to synonim koherencji serca, to każda myśl, którą wyznaje tożsamość, winna być pro-koherentna. Jeśli nie jest - sam sobie robisz kupę do studni, z której potem będziesz pił.

Czy więc istnieje recepta na udany związek z kimś? Tak - udany związek z sobą.

Umysł to śmietnik. Szum informacyjny, steki myśli, które nie mają z prawdziwym Tobą nic wspólnego. Myślisz, że jesteś jakiś, jednocześnie oddzielając się od tego, co rzekomo Tobą nie jest. Tworzenie podziałów to specjalność umysłu. W rzeczywistości wszystko jest jednością. Na świecie jesteś tylko Ty sam. I nikogo więcej nie ma. Myślisz sobie, że te słowa pisze do Ciebie jakiś DreamWalker, ale to Ty sam je tu i teraz tworzysz i myślisz, że to nie Ty. Jesteś tylko Ty sam. I jesteś ciągle tworzącym swój świat Bogiem.

A idąc jeszcze dalej w stronę prawdy - Twój związek nie może się nie udać. Nie może się nie skończyć. Bo jedyny prawdziwy związek to Twój związek z samym sobą. On się nie kończy, on wiecznie się zaczyna. Ciągle na nowo i nowo. Ciągle dajesz sobie nowe szanse robienia z sobą jeszcze bardziej satysfakcjonującego związku.

Jeśli pragniesz czyjejś miłości - pragniesz swojej własnej miłości. Jeśli pragniesz czyjejś akceptacji - pragniesz tylko swojej własnej akceptacji. Jeśli pragniesz by ktoś się zmienił - tak właśnie - pragniesz byś to Ty był tym kimś. Idąc dalej - chcesz czyjejś pokory? Chcesz pokory od samego siebie. Pytanie, czy już to sobie uświadomiłeś czy wciąż żyjesz w matrixie pt. "obiektywny świat istnieje".

Nie istnieje.

To my tylko tworzymy jego iluzję za pomocą czasowników "mieć", "być", za pomocą zaimków osobowych "ja, ty, on, ona, ono, wy etc.", ubierając procesy w maski statycznych obiektów za pomocą rzeczowników itd.

To jedna wielka ściema.

Jeśli mózg pracuje tak samo u osób, które jedzą żółty ser i u osób, które tylko to sobie wyobrażają - to czym jest prawda? Czym jest obiektywna rzeczywistość? Wygląda to tak, jakby rzeczywistością był tylko zbiór obrazów, dźwięków i odczuć, które w danej chwili uznajemy za prawdę.

Gdybym wkleił tu swoje uśmiechnięte zdjęcie - czytałbyś sobie moje słowa miłym tonem wewnętrznego głosu. Jeśli wlepiłbym zdjęcie na którym mam wrogą minę - czytałbyś sobie moje słowa wrogim tonem. Tak samo jak w polemice użyję słowa "kurwa" - przypiszesz mi agresję, wulgarność, zmieniając ton wewnętrznego głosu, którym czytasz moje odpowiedzi. Jeśli NAPISZĘ COŚ DUŻYMI LITERAMI - zaczynasz na siebie krzyczeć w myślach tymi słowami, które dużymi literami SĄ NAPISANE! Podobnie zmienia się ton głosu podczas czytania, gdy "użyję pewnych słów w cudzysłowie, ponieważ sądzisz, że to są słowa już kogoś innego, niż Ciebie".

To zabawne, jak sami siebie robimy w chuja.

Czy jestem w stałym związku na chwilę obecną? Tak, bo nigdy nie byłem poza związkiem. To oszustwo, że nie jesteśmy w związku. Od urodzenia jestem w związku z samym sobą i nie mogę nie być. Traktuję siebie różnie, czasem lepiej, czasem gorzej. Wierzę, że mogę na sobie polegać. Takie słowa, jak się, sobie, sobą etc. - wskazują na wewnętrzne relacje człowieka z samym sobą i zwą się predykatami tożsamości.

Myślisz, że czegoś chcesz. Myślisz, że coś musisz. Że coś trzeba, że czegoś nie wolno, że można to i tamto. To Twoje tożsamości wierzą w takie przekonania. Prawdziwy Ty nie wierzy w nic i wierzy we wszystko naraz. To paradoks, którego logiką nie obejmiesz, dlatego potrzebne Ci serce.

Bo umysł wariuje, jeśli ma pojąć samego siebie.

Niekończąca się rekurencja tożsamości doprowadza do absurdu.

Czym ona jest?

Wyobraź sobie samego siebie np. idącego ulicą. To właśnie rekurencja tożsamości - jesteś jednocześnie treścią, jak i autorem obrazu. Jeśli np. stworzysz obraz siebie żrącego kamienie, to jako autor obrazu, który wierzy, że on sam na nim jest, zaczniesz się krzywić i powiesz, że "nie chcę żreć kamieni". Kto to powiedział?

Wyjdź z siebie i zobacz samego siebie tworzącego obrazy samego siebie. To wielokrotna rekurencja. Ty tworzysz siebie, który tworzy siebie, który tworzy siebie, który... Jak widzisz - nawet pod względem lingwistycznym to nie ma końca.

Umysł nie ogarnia samego siebie, dlatego potrzebuje lustra w postaci serca. To serce informuje nas, czy idziemy dobrą drogą, czy nie. To ono bowiem jest albo nie jest w koherencji i to właśnie po tym możemy poznać, czy nasze myślenie ma cokolwiek wspólnego z prawdziwym Wszechświatem zwanym czasem Bogiem.

Generujesz swoje tożsamości, aby osiągać cele, które nie istnieją (gdyby istniały, to byś nie musiał ich osiągać ani tworzyć), jak również rozwiązywać nieistniejące obiektywnie problemy w relacjach z samym sobą. Póki wszystko, co dzieje się w umyśle, nie służy Twojej koherencji serca - chuj bombki strzelił, spokoju nie uzyskasz. I dlatego ktoś, kto twierdzi, że pierdolę od rzeczy - informuje mnie, że jedno jego wyobrażenie o samym sobie twierdzi coś o drugim wyobrażeniu o samym sobie. A moja reakcja na to informuje mnie o tym, co jedno wyobrażenie o samym sobie sądzi na temat drugiego.

To tylko obrazki, dźwięki, symbole którym nadajemy znaczenie.

A gdzieś pod tym wszystkim kryje się Twoje szczęście - złożone ze spokoju, wdzięczności, miłości, radości, zaufania i akceptacji. To świat, w którym nie ma walki, nie ma stresu, nie ma nienawiści, smutku, podejrzliwości i całego syfu, który generuje umysł wierząc, że uczyni Cię to kimś lepszym, niż byłeś. Że Ci to w czymś pomoże.

piątek, 23 lipca 2010

Czy związki gejowskie są stałe?

50% - tyle osób homoseksualnych w Polsce wg statystyk jest w stałym związku [Wikipedia].

Mało! Mało!!! - krzyczy dusza romantyka, która przecież chciałaby, aby każdy znalazł swoją "drugą połówkę".

Na przeszkodzie stoi jednak kilka rzeczy:

1. Facet jest facetem. Biologicznie zaprogramowany na rozsiewanie swojego nasienia, zdolny do wytrysków nawet kilka razy dziennie. Przyroda utrudnia nam sprawę, bo również gejów wyposażyła a libido, które ciężko zaspokoić. Problem wypływa w stałych związkach - nie wszystkich! - ale jednak. Jeden facet, który fizycznie się nudzi - a tam na imprezie wojuje piękny, młody, umięśniony... Sam rozumiesz - to utrudnia stałe związki.

2. Brak związków formalnych. Podczas gdy w małżeństwie odejście wiąże się z kupą formalności i wyrzuceniem mnóstwa pieniędzy, facet od faceta może odejść praktycznie bez jakiejkolwiek obiekcji. Oczywiście zatrzymywanie partnera górą formalności nie jest sposobem na szczęście, ALE sam przyznasz, że w chwili słabości łatwiej wtedy podjąć decyzję o odejściu, podczas gdy hetero małżeństwa po prostu przeczekują burzę i po tym, jak emocje opadną, wracają do dialogu.

3. Ukrywane związki. Prawdopodobnie łatwiej się rozpadają ze względu na to, że są ... ukrywane. W hetero związku, który raczej jest jawny, każdy swoje 3 grosze wsadzi - rodzice, znajomi itd. Odejście od partnera wiąże się z oceną społeczną - "zostawił ją dla innej" itd. W przypadku związków homo, które generalnie się ukrywają - ocena ze strony otoczenia raczej nie wchodzi w grę. O ile łatwiej zerwać z kimś, jeśli wiesz, że nikt Ci nie będzie tego wytykał - np. rodzice.

4. Dzieci. W związkach hetero dzieci najpewniej wpływają na ich trwałość. Rodzice mogą już za sobą nie przepadać, ale zostają ze sobą dla dobra dzieci - co zwą poświęceniem. Gdy dzieci dorastają a rodzice chcą się rozwieść - często potomkowie pełnią rolę mediatorów i negocjują między zwaśnionymi rodzicami warunki dalszego bycia razem w imię rodziny. Jak wiesz - w homo związkach takie coś nie występuje. Przynajmniej na naszej szerokości geograficznej.

5. Rozwój społeczny i ekonomiczny. Kiedyś przeżycie w pojedynkę było trudne albo wręcz niemożliwe. Dziś świat stoi otworem - nawet dla singla, który może utrzymać się sam, bez nikogo. Kiedyś ludzie zostawali ze sobą w jednym gniazdku o wiele chętniej, bo wiedzieli, że bycie osobno wiąże się z obniżeniem jakości życia. Dziś niekoniecznie - partnerzy mogą się rozstać a i tak opłacą rachunki.

W sensie bardzo globalnym, mogłoby się okazać, że liczba stałych związków wśród gejów rośnie w miarę wzrostu tolerancji czy akceptacji społecznej. Po pierwsze - geje nie odczuwaliby potrzeby ukrywania swoich uczuć i ujawniali swoje związki. Po drugie - sformalizowanie związków homo oraz pozwolenie na adoptowanie przez nich dzieci mogłoby je umocnić i przedłużyć ich żywotność.

Jeszcze tylko trzeba wymyślić lek na obniżenie libido i będzie okej :-)

Pozdrawiam serdecznie,
DreamWalker

wtorek, 6 lipca 2010

Gejowskie haremy - czyli eksperyment pt. związki mnogie

Nasza heteronormatywna kultura sprzedaje nam prosty schemat: poznaj kogoś, zakochaj się i bądź z tą osobą do końca życia. Oczywiście to tylko jedna z opcji - do której psychologicznie jesteśmy warunkowani od małego. Są też inne i aby je odkryć, wystarczy zajrzeć do innych kultur, gdzie jeden kolo ma X żon a te jakoś z zazdrości się nie zabijają (u nas byłoby to nie do pomyślenia: on przecież przespał się z inną!).

Zatem - czysto hipotetycznie - można by pokusić się o stworzenie modelu pt. gejowskie związki mnogie - w których byłbyś nie z jednym ale z wieloma facetami na raz. Po co? Dlaczego? Korzyści są jakże ekonomicznie wyrażalne:

- jak Cię zostawi facet - masz innych, więc zabawa trwa nadal (nazywa się to ładnie dywersyfikacją ryzyka)
- koniec z problemami w stylu "dziś zero seksu, boli mnie głowa" - zawsze możesz iść do innego
- tworzysz jakby rodzinę - która lepiej radzi sobie z wyzwaniami życia, niż dwie osoby

Ha! Klawo, co nie? :-) Pytanie tylko - jak kurwa znaleźć kandydatów na takie krejzolstwo? Przecież większość ludzi ucieknie w popłochu, prawda? Tak, ale - uwaga - nie przed związkiem mnogim, ale przed... własnymi historiami na ten temat. Co to za historie?

1. "Można kochać tylko jednego faceta jednocześnie" - heh czy to prawda? Nie! Wiem i po sobie i po innych, że można kochać większą, wręcz dowolną liczbę facetów. To kwestia uwolnienia swojego umysłu z socjalnego matrixa, który wciska nam bajki o "jednym jedynym". Tych jednych jedynych może być więcej.

2. "Związek z wieloma facetami jednocześnie byłby trudny do utrzymania" - być może, ale przy odpowiednim podejściu - wszystko jest możliwe. W końcu to kwestia naszej psychiki, a ona - jak wiemy - może stworzyć dowolne haluny podtrzymujące nasze rzeczywistości i zachowania. Fakt - dwóch facetów często nie może się dogadać - ale pamiętaj, że nie między sobą, ze ZE sobą. Chodzi o to, że jak znajdziesz delikwenta, który komunikuje się sam ze sobą w doskonały sposób - to problem niedogadywania się w związku jest bardzo mocno rozwiązany już na wstępie. To ludzie przepełnieni wątpliwościami, niespójni i oczekujący od innych miast od siebie tworzą lipne związki, są chwiejni i labilni.

3. "To jest społecznie niedopuszczalne." - przejmować się nie ma czym, bo samo bycie gejem jest już społecznie jebane z góry na dół, zatem - mówiąc krótko - co Ci szkodzi? Wiem, wiem - gej-środowisko może przykleić Ci łatkę pt. "mega kurwiarz" albo coś takiego, czym Ty się oczywiście przejmiesz, bo gej-środowisko jest tak opiniotwórcze i nieomylne... ;-)

Z góry możemy przewidzieć, że kilku gejów będących z związku mnogim mogłoby na trafić na czysto psychologiczne bariery i mankamenty, którym czoła stawić by musieli. Pierwszym z nich najpewniej byłaby:

Zazdrość

Oj - mój facet jebał się z innym. Ale moment - mój facet jebał się z innym moim facetem! Zatem..? Jeśli kochasz jednego i drugiego - chcesz ich szczęścia. Szczęścia, którego jednym z elementów jest też przecież czysta fizyczna rozkosz, prawda? Zatem czemu nie pozwolić im robić tego - nawet bez Ciebie? Zazdrość, która pojawia się często w kontekście seksu, może być zmieniona na absolutnie koherentne, serdeczne życzenie "wszystkiego naj".

Zakochanie

To dopiero miazga! Zakochujemy się, w mózgu szaleje chemia i... chcemy mieć tylko tego jednego dla siebie. Pojawia się zaborczość, poczucie odrzucenia w przypadku... odrzucenia (heh) i cała paleta innych, zaskakująco przedziwnych emocji. Zakochanie to forma psychicznego zaburzenia, które jest społecznie akceptowalne, choć w tomografie komputerowym prezentuje się identycznie, jak schizofrenia paranoidalna. Związki, które zaczynają się od gwałtownego zakochania, trwają krócej, bo halun opada i na wierz wychodzi to, czego nasz euforyczny stan emocjonalny dostrzec nam nie pozwolił. Dłużej trwają związki, w których ludzie zaczynają powoli, małymi krokami, przekonując się do siebie etapami, przywiązując się do siebie etc. Zatem - droga do trwałego związku mnogiego stoi otworem. Nie musisz czekać, aż zakochasz się jednocześnie w 5 facetach - wystarczy wiedzieć, co trzeba robić, aby pobudzać emocje, przywiązywać się itd. Wszelkie nagłe porywy serca są wręcz niewskazane, bo tworzą podziały, zaborczość, zazdrość itd.

Związek mnogi zatem bardziej przypominałby kumplowską paczkę gejów z otwartymi sercami, którzy uprawiają ze sobą seks, wzajemnie o siebie dbają, pomagają sobie.

Aby wyeliminować zazdrość, zaborczość i inne emocje, które tworzyłyby podziały - musieliby mieć przepracowane historie dotyczące posiadania i własności (to jest "mój" facet!), poczucia lepszości i gorszości, straty i zysku itd. To spora praca, wiem. Niemniej przed podobnym wyzwaniem stoi każdy, kto chce tworzyć jakikolwiek szczęśliwy związek - nawet z tą jedną osobą czy też z samym sobą. Więc droga ta tylko iluzorycznie może wydawać się trudniejsza w związkach mnogich.

To, co warto sobie uświadomić już teraz, to fakt, że w pewien sposób już tworzysz związki mnogie - masz przecież wielu gej kumpli, tylko z częścią z nich nie uprawiasz seksu, w części z nich się nie podkochujesz, z częścią z nich nie masz fantazji seksualnych itd. Wszystko, co uważasz za sprzyjające i ograniczające w tym kontekście, jest tylko i wyłącznie niepisaną umową społeczną, której warunki zawsze możesz negocjować na nowo.

Pomimo tysięcy "ale", które pewnie masz teraz w głowie, cieszę się, że choć trochę otworzyłeś swój umysł na coś zupełnie nowego i jakże społecznie niedopuszczalnego ;-) Baw się i do napisania!

czwartek, 8 kwietnia 2010

Wszystko o konfliktach, co chciałeś wiedzieć, ale bałeś się zapytać

Konflikty - a więc kłótnie, robienie wyrzutów, awantury, scysje itd. Czym są? Jeżeli umysł jest mapą terenu (rzeczywistości), to konflikt jest zawsze wtedy, gdy dwie tożsamości używają dwóch różnych map tego samego terenu i spierają się, która z map jest prawdziwa. Nie wiedzą, że żadna nie jest, bo prawdziwy jest tylko teren (rzeczywistość) a mapy zawsze są halunami. Czasem użytecznymi, czasem przydatnymi, ale zawsze nieprawdziwymi.

Konflikty zawsze są wewnętrzne. Nie można się kłócić z kimś innym, niż z samym sobą. Nawet, jeśli wydaje Ci się, że kłócisz się z kimś innymi, to nieprawda - kłócisz się tylko ze Twoim własnym wyobrażeniem tej osoby, a więc z częścią siebie. Osoby, które mają sporo konfliktów wewnętrznych - mają wiele konfliktów "zewnętrznych" - robią awantury, strzelają fochy. Przerzucają odpowiedzialność za sobie na innych i to sprawia, że twierdzą, że "inni są pojebani, nie ja".

Jeśli byłeś z kimś w związku i rozstałeś się z nim w awanturze i niezgodzie - to mylisz się. Po pierwsze - nie rozstałeś się z nim, lecz z fantomem. Po drugie - nie rozstałeś się - nosisz w sobie tę część dalej. Dlatego ludzie latami po chujowych związkach się zadręczają sobą. "Się" i "sobą" to dwie tożsamości w konflikcie. Wszelkie zaimki osobowe (ja, oni, ona, wy) tworzą wiele tożsamości. Każda z nich jest wewnętrzna, stworzona przez Twój umysł. To dlatego inni ludzie są lustrami, w których się przeglądamy. I dlatego udajemy, że nie bierzemy odpowiedzialności za to, co "on" zrobił i tracimy kontrolę nad życiem. Z kolei zaimki zwrotne (się, sobie, siebie) tworzą relację. Ktoś mówi "(ja) boję się" - w tym zdaniu "ja" straszy "się". Są więc dwie części - ta, która straszy, i ta, która się boi.

Konflikty objawiają się wiarą w sprzeczne przekonania. Pojawia się facet, z którym byłem 2 lata temu, i twierdzi, że mnie podziwia z jednej strony, z drugiej - go smucę, denerwuję itd. Myśli, że ja mam coś z tym wspólnego po 2 latach niewidzenia. Nie wie, że moim imieniem ochrzcił część siebie, z którą nie może dojść do porozumienia, bo nie widzi jej pozytywnych intencji i cennych zasobów, które posiada.

Konflikt objawia się też używaniem spójników przeciwstawnych: ale, aczkolwiek, natomiast, lecz itd. "To auto jest ładne, ale jest drogie" - podoba Ci się, ALE nie masz na nie kasy. Nie masz na nie kasy, ALE Ci się podoba. Itd. Czasem wystarczy po prostu użyć spójnika łącznego, np. "i" - "To auto jest drogie i ładne". Wtedy konflikt masz z głowy. Możesz spokojnie kupić ładne i tanie.

Konflikty wspaniale wychodzą w relacjach z "innymi" ludźmi - a raczej z naszymi wyobrażeniami na ich temat. Jeśli się z kimś pożresz - wiedz, że pożarłeś się z samym sobą, z pewną częścią Ciebie. Zmień imię z Waldek, Zenek czy z kim się tam pokłóciłeś na "ja" i ustaw obie części na swoich dłoniach. Zobacz je, usłysz, poczuj. Każda z nich ma pozytywne intencje względem Ciebie. Każda z nich ma cenne zasoby, których ta druga mogłaby użyć, aby obie mogły osiągnąć wspólny cel jakim jest Twoje szczęście.

Gdy ktoś prosi Cię o więcej czułości a Ty odmawiasz, bo "nie dasz rady" - sam siebie prosisz o więcej czułości i sam sobie odmawiasz. Gdy zakochałeś się w kimś po uszy a ten ktoś Cię olał - zakochałeś się w samym sobie i sam siebie olałeś. Gdy ktoś Cię obraził - sam siebie obraziłeś i sam czujesz się urażony.

Ta świadomość daje Ci wspaniałe pole do popisu - możesz teraz bowiem używać związków z ludźmi aby usprawniać związek z samym sobą. Baw się tym, bo warto. To nieprawdopodobnie poprawia jakość relacji z sobą, a gdy to się dzieje - poprawia jednocześnie jakość relacji z innymi. Lub raczej z "innymi". Bierzesz pełną odpowiedzialność za swoje relacje i to Ty je kreujesz wedle uznania. Całkowicie rządzisz i nic nie może Ci tego odebrać prócz Ciebie samego.

Zjebane relacje psują nie tylko samopoczucie. Są powodem wielu chorób, np. nowotworów, chorób autoimmunologicznych itd. Inni ludzie są po to, byśmy dzięki nim przejrzeli, co tkwi w nas samych. Stąd metafora, że są lustrami. Wszystko, co myślimy o innych, jest tylko tym, co myślimy o innych, a więc projekcją naszego ego. Obawiasz się, że inni pomyślą, że coś jest z Tobą nie tak? Obawiasz się tego, bo sam tak o sobie myślisz. "Sam" i "sobie" - dwie tożsamości. Jedna ocenia drugą - "hej, coś z Tobą nie tak". Czy to prawda, że coś z Tobą nie tak?

Masz narzędzia na tym blogu, by to rozwalić, np. The Work. Baw się mocno i ciekawie. Jeśli masz pytania - wal je w komentach - chętnie odpowiem. Pozdrawiam.

niedziela, 21 marca 2010

Nowe spojrzenie na monogamię

Popularna wartość, wdrukowana społecznie w drodze socjalizacji. Monogamia, czyli potoczny nacisk, byś był z jedną osobą, kochał i dupczył tylko ją. Wiąże się z iluzorycznymi pojęciami wierności i zdrady, czyli wyimaginowanych i również społecznie wdrukowanych podziałów, pochodnej "dobra i zła". Wszystko byłoby okej, gdyby nie fakt, że z głosem społecznym nie idzie w parze głos biologiczny, który pompuje nam krew w penisy, gdy widzimy ładnego faceta w samej bieliźnie.

Zastanówmy się przez moment - co tak naprawdę przeszkadza nam w byciu monogamistycznymi samcami? Czy serio mamy "potrzeby", które partner musi zaspokajać, bo inaczej prymitywnie będziemy poszukiwać realizacji u innych? A co, jeśli "potrzeba" jest tylko tym, czego nie umiemy dać sami sobie i szukamy tego na zewnątrz?

Coś w tym jest, dlatego zatrzymajmy się na chwilę.

Ktoś nie umie dać sobie szczęścia - więc szuka kogoś, kto "da mu szczęście" - jakby szczęście było upominkiem, prezentem w wielką różową kokardką. Ktoś nie umie być sam dla siebie dobrym towarzystwem - więc szuka dobrego towarzystwa, by uciec przed przerażającą otchłanią samotności. Ktoś nie czuje bliskości - bo sam ze sobą nie ma kontaktu.

Bo gdyby miał, powoli mógłby zacząć uświadamiać sobie, że związek z samym sobą jest zawsze monogamią i zawsze jest w pełni kompletny. Pod jednym tylko warunkiem - wyzbycia się iluzorycznych potrzeb. To właśnie one potrafią spierdolić całą zabawę wynikającą z przebywania z samym sobą.

"Potrzebuję go", "Potrzebuję seksu", "Potrzebuję XXXX" itd. Wiara w te przekonania szybko odbija się na poziomie zachowań, jak i odczuciach osoby. Jeść, spać i wydalać to jedyne "prawdziwe" potrzeby - pod warunkiem, że masz potrzebę życia. Bo jeśli nie masz - to również one posypią się, gdy zaczniesz je kwestionować i być względem nich zwyczajnie sceptycznym - tak, jak jesteś sceptyczny wobec kogoś obcego, kto opowiada Ci, że wystarczy, byś mu dał 10 000 złotych a on za rok odda Ci 20 000.

Pamiętam, gdy wyzbyłem się potrzeby seksu. To było wielkie wydarzenie i ogromny krok w moim rozwoju osobistym. Od tamtej pory nie mógłbym już zdradzić drugiej osoby w potocznym rozumieniu (jebać się z kimś poza związkiem). Nie mam potrzeby ruchania się. Po prostu. To nie oznacza, że nie chcę - to oznacza, że nie muszę. Oto popęd, który do wcześniej wydawał mi się zakodowany genetycznie, nagle stał się moją zabawką. Odzyskałem odpowiedzialność za własnego fiuta i to był wielki krok do przodu.

Z tego też względu osoby, które nie mają potrzeby bycia w związku - ale też się tego nie boją - są potencjalnie najlepszymi partnerami. Bo z jednej strony - mogą z kimś być, ale z drugiej - nie potrzebują. A skoro nie potrzebują - nie będą zdesperowani, zapewne też nie będą ruchać na boku i szukać zaspokojenia iluzorycznych potrzeb w ramionach innych facetów.

Jak jednak wyzbyć się potrzeby bycia w związku z kimś?

Jak wyzbyć się potrzeby bycia przytulanym, kochanym, uwielbianym itd.? Pierwszym krokiem jest uświadomienie sobie, że wszystko, czego potrzebujesz, masz już w sobie. Po prostu to wydobądź. Daj sobie to, czego pragniesz i bądź sceptyczny wobec własnych potrzeb, rozumiejąc, że większość z nich wjebała Ci do głowy MTV, nowy katalog z ciuchami czy inne "instytucje".

To właśnie monogamia - uświadomienie sobie kompletności związku z samym sobą. W tym związku jesteś cały czas. Gdy sam sobie dasz wszystko, czego pragniesz, nie masz już czego szukać na zewnątrz. A dodatkowo - możesz owe "zewnątrz" wzbogacać swoją osobą - dając światu to, czego masz w nadmiarze - Pełnię swojej osoby.

I to będzie ten magiczny moment, w którym poczujesz, że naprawdę - z ręką na sercu - nikogo nie potrzebujesz. Że Twój związek z samym sobą jest pełny, harmonijny i szczęśliwy. A wtedy każdy inny związek - który jest metaforą tego właśnie pierwotnego związku - będzie taki sam.

I jeśli myślisz, że ja ten moment osiągnąłem, to od razu powiem Ci, że nie. Ale czuję, że to dobry dla mnie kierunek i w nim właśnie chcę się rozwijać, wykorzystując każdą okazję, by się tego uczyć - jak żyć w absolutnej zgodzie z samym sobą.

Czy potrzeba 3 związków, by nauczyć się z kimś być?

Podobno ekspertem jest ktoś, kto w danej dziedzinie popełnił wszystkie możliwe błędy. Jeśli tak - jestem ekspertem w dziedzinie tworzenia związków. Miałem ich tyle i pierdoliłem je na tyle możliwych sposobów, że powinienem mieć przed nazwiskiem tytuł doktora w zjebanych relacjach. Przez to być może nie jestem idealnym źródłem informacji o tym, jak budować doskonałe związki - ale za to chyba mogę myśleć o sobie jak o kompendium wiedzy na temat tego, czego w związkach nie robić.

Podobno trzeba 3 związków, by nauczyć się być z drugą osobą - niedawno spotkałem się z taką właśnie teorią. Moja historia w jakimś stopniu jest jej potwierdzeniem, a w pewnym - jej zaprzeczeniem.

Pierwszy facet. Zakochaliśmy się. Imponował mi wieloma rzeczami - bo był starszy, miał wykształcenie wyższe, był taki zaradny, obyty w świecie i jednocześnie spokojny i opanowany. Tak go kochałem, że chciałem z niego zrobić maskotkę-niewolnika. Kogoś, kto spełniałby idealnie moje wygórowane wymagania, które wtedy wydawały mi się "niezbędnym minimum". Robiłem z nim "poważne rozmowy", które prowadziły tylko do jednego - zjebanego nastroju. A ja wciąż wydziwiałem - jak księżniczka na ziarnku grochu. W końcu - gdy szlifowałem już klucze do jego złotej klatki - on uciekł. Bardzo cierpiałem, choć wiem, że dobrze zrobił.

W tamtym związku nie wiedziałem jeszcze, że druga osoba tak po prostu ma wolną wolę i to, że mnie kocha, nie uprawnia mnie do zrobienia z niego niewolnika.

Drugi facet. Wtedy było odwrotnie - oddałem mu całą kontrolę. Pomyślałem, że jeśli będę robił to, co on chce i kompletnie ignorował swoje potrzeby (a więc odwrotnie niż podczas pierwszego związku), to będziemy razem na zawsze szczęśliwi. Hmm... dopiero dziś, gdy ubieram to wszystko w słowa, widzę, jak idiotycznie to wygląda i brzmi. Ten nonsens doprowadził mnie do jeszcze większej emocjonalnej katastrofy, niż pierwszy związek. Pogrążony w chorobach, depresji - czułem, jak moje życie przestaje mieć jakikolwiek sens.

Nauczyłem się, że ignorowanie własnych pragnień jest gorsze, niż ignorowanie czyiś. Bo wtedy naprawdę nie ma już nikogo, kto by o nie zadbał.

Z tego okrutnego letargu wytrącił mnie trzeci facet. I tu - niczym w bajkach - powinno być klasyczne "i żyli długo i szczęśliwie..." Tak, oczywiście - ale tak dzieje się chyba tylko w bajkach heteryckich, gdzie kobieca stateczność i rozsądek są przeciwwagą dla nieposkromionych samczych popędów. To była jednak bajka typowo homo. Tym razem ja - nie wiedząc czemu - poczułem się jak w złotej klatce. Zanim się zorientowałem, jej bogato zdobione kraty po cichu zdążyły mnie otoczyć i pewnego dnia po prostu obudziłem się w luksusowym więzieniu. Miałem seks kiedy tylko chciałem, miałem śniadania do łóżka, miałem z kim porozmawiać, do kogo się zwrócić... Ale nie mogłem mieć znajomych, nie mogłem mieć konta na fellow (bo i po co mi? - spytał lęk), nie mogłem wyjść na zakupy, aby nie musieć się tłumaczyć, gdzie byłem i co robiłem.

W końcu oczywiście wszystko się rozpadło a ja poczułem - prócz dziwnej pustki w środku - również nieopisaną ulgę. Odzyskałem znów poczucie wolności, za które odpowiedzialność oddałem komuś, kto się do tego kompletnie nie nadawał w tamtej chwili.

To był mój trzeci związek. Jego pierwszy. To by wiele wyjaśniało.

Będąc z kimś w związku, wydaje się, że poznajemy drugą osobę. Nie sądzę. Poznajemy tylko lepiej samych siebie. Jak mówi poetka - "Tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzono." Dziś wiem już znacznie lepiej, czego chcę a czego nie. Coraz bardziej jestem świadomy swoich pragnień i tego, jakbym chciał, aby wyglądało moje życie. To nie jest absolutna pewność - to po prostu ogólne wrażenie, jakby zarys, generalny konstrukt. Rama, w którą chciałbym wsadzić kolejny obraz.

Czy zatem potrzeba 3 związków, aby nauczyć się z kimś być? I tak i nie. Tak, bo każdy z nich czegoś uczy. Nie, bo każdy z nich czegoś uczy o Tobie i o Twoim związku z samym sobą.

Tak naprawdę jedyną osobą, z którą musisz nauczyć się być, jesteś Ty sam. Wytrzymać z samym sobą do końca życia w spokojnym, harmonijnym i ułożonym związku - to wielkie wyzwanie. Czy umiesz wyzbyć się głupich potrzeb? Czy umiesz zaspokoić pragnienia swojego serca... sam? Czy umiesz sam siebie kochać tak, by niczego Ci nie brakowało wewnątrz? Czy możesz sam na sobie polegać? Czy czujesz, że dasz radę? Czy umiesz wyzbyć się lęków przed samotnością? Czy sam dla siebie jesteś tak dobrym towarzystwem, że nie wiesz, co to samotność...?

niedziela, 7 lutego 2010

Sposób na trwały związek - zakochaj się... celowo!

Nasza europejska, jak i amerykańska kultura zdaje się być zakochana w samej idei nagłego zakochiwania - zauważył to już dawno Richard Bandler w swojej książce "Wolność jest wszystkim, miłość całą resztą." I faktycznie - lada moment będą Walentynki, kwiaciarnie już po gałach walą wielkimi, czerwonymi sercami a ludzie zdają się zapominać, że jeśli ktoś jest zakochany - to Walentynki ma codziennie. A jak ktoś nie jest - to i tak mu wszystko jedno.

Zwykliśmy myśleć o miłości jak o czymś, co nadchodzi samo i w sposób niekontrolowany. Oto nagle z dnia na dzień zakochujemy się w kimś i zapominamy o całym świecie. Nadzwyczaj często też, gdy zakochanie mija, okazuje się, że partner wcale nie jest taki wspaniały, jak nam się wydawało... I wtedy mamy problem. Bo skoro miłość "przychodzi sama" - to i odejść może "sama" i teoretycznie gówno możemy z tym zrobić.

Ale na szczęście tylko teoretycznie teoria zgadza się z praktyką, bo w praktyce różnice między teorią a praktyką często występują. Jak pokazują badania przeprowadzone przez Roberta Epsteina z Uniwersytetu Harvarda - jest cudowny sposób, aby stan miłości i zakochania zachować na dłużej:

Można zakochać się świadomie!

Może zacznijmy od minusów tego rozwiązania.

Po pierwsze - świadome zakochiwanie się nie jest tak spektakularne, jak to spontaniczne, będące efektem robienia sobie z drugą osobą w głowie dzikich filmów porno-romantycznych. Świadome zakochiwanie się w kimś jest efektem pracy nad sobą, ciągłego, systematycznego i konsekwentnego przywiązywania się do wybranej osoby.

Po drugie - możesz spotkać kulturowo wdrukowany opór pt. "serce nie sługa", że "tego nie da się zaplanować" i takie tam. Jak się zaraz przekonasz - to wcale nie musi być prawdą.

Ale świadome wywoływanie zakochania, które stopniowo przerodzi się w głęboką intymność, bliskość i namiętność ma też swoje ogromne plusy, które warto zaznaczyć.

Przede wszystkim - świadomie dobierasz partnera. To cudowny przywilej w świecie, w którym raz na jakiś czas spotyka się ludzi z zamkniętym sercem, ubranych w maski czy opętanych myślami o seksie. Możesz z góry określić kryteria, jakie musi spełniać ktoś, w kim będziesz chciał się zakochać i to daje Ci gigantyczną strategiczną przewagę - mniej pomyłek, szybsze dotarcie do celu.

Po drugie - związek, który rozpoczyna się świadomie wywoływanym stanem zakochania (jak to się robi - o tym za moment), jest o wiele trwalszy, niż związki powstałe w wyniku niespodziewanego ugodzenia strzałą Amora. Udowodnili to naukowcy porównujący trwałość małżeństw z wyboru i małżeństw zawieranych pod presją np. rodziny (stanowiących ok. 50% wszystkich małżeństw na świecie!). Małżeństwa z wyboru były efektem nagłego zakochania, które z czasem przemijało pozostawiając za sobą rozczarowanie (w Polsce rozpada się 1/4 małżeństw - na Zachodzie - co drugie!). Z kolei małżeństwa, które zwierane były pod presją rodziny - okazywały się o wiele szczęśliwsze wraz z upływającym czasem. Tam partnerzy wiedzieli, że nie mają jak zwiać, więc ćwiczyli okazywanie sobie miłości - aż w końcu faktycznie się pokochali.

Wniosek - warto zakochiwać się świadomie - by mieć odpowiedniego partnera, by miłość trwała dłużej i by uniknąć rozczarowań, przykrych emocji i lat próbowania stworzenia czegoś z nieodpowiednimi osobami.

Teraz pojawia się kluczowe pytanie:

Jak zakochać się świadomie?

Epstein wraz ze swoimi współpracownikami przeprowadzili szereg bardzo interesujących eksperymentów dot. zakochania. Dzięki nim udało się wyłonić te zachowania, które decydują o tym, czy w kimś się zakochamy, czy nie. Jak się okazało - zakochanie zmusza nas do pewnych zachowań - a pewne zachowania zmuszają nas, byśmy się zakochali. Wykonując świadomie pewne zachowania - narażamy się na ryzyko zakochania się, bo oba te elementy stanowią sprzężenie zwrotne.

Zobaczmy, jakie to zachowania (wymieniam tylko te ciekawsze i dające się zastosować w praktyce):

  • Patrzenie sobie w oczy - to bardzo łatwe i przyjemne zarazem. James Laird z Clark University zauważył w latach 80., że patrzenie sobie w oczy powoduje ocieplenie uczuć i podwyższa poziom sympatii do drugiej osoby. Potwierdził to też wspomniany Robert Epstein. Możesz to łatwo sprawdzić, unikając spoglądania w oczy Twoim rozmówcom - natychmiast będą czuli się zaniepokojeni i będą Cię unikać. Jeśli jednak zależy Ci na efekcie odwrotnym - warto patrzeć sobie w oczy. Już po 2 minutach zauważysz i poczujesz pierwsze pozytywne efekty.
  • Odzwierciedlanie zachowań - Epstein nie rozwodzi się nad tym aż tak, ale to temat rzeka. Umiejętność subtelnego i eleganckiego odzwierciedlania zachowań drugiej osoby to potężne narzędzie, dzięki któremu możesz niemal scalić się z umysłem drugiej osoby, rozumieć ją bez słów i tworzyć głęboką więź emocjonalną. Trzeba jednak uważać na to, z kim się buduje taką więź, bo jest to broń obosieczna. Będę o tym mówił szerzej w przyszłości, bo to temat cholernie ważny i stanowi absolutną bazę do budowania dobrych związków.
  • Wymiana sekretów - powolne odkrywanie swoich kart, ujawnianie rzeczy, których nie powiedzielibyśmy nikomu obcemu - to nie tylko wyraz zaufania (czyli braku lęków), ale też sposób, by zbudować silny związek z drugą osobą - poprzez poznanie jej bliżej.
  • Zbliżanie się do siebie - centymetr po centymetrze zbliżanie się do siebie powoduje powolne przełamywanie lodów i owej niewidzialnej bariery intymności. Oczywiście nie wolno tego robić nachalnie, bo źle to się skończy. Warto zacząć od subtelnych, niby przypadkowych dotknięć podczas zwykłej rozmowy, która wraz z biegiem czasu pozwala Ci zbliżyć się do wybranej osoby coraz bardziej. Zawsze sprawdzaj, jak czuje się z tym druga osoba - jeśli wykazuje zadowolenie - możesz pozwolić sobie na pójście nieco dalej i dalej i dalej...
Niby banał, prawda? Ale wierz mi - to dopiero wierzchołek góry lodowej potężnej wiedzy o tym, jak komunikują się nasze nieświadome umysły.

Zakochać się może niemal każdy w każdym - tak przynajmniej twierdzą naukowcy rozpracowujący mechanizmy zakochiwania się. Dlaczego więc nie działać w pełni świadomie? Dlaczego więc nie "upolować" sobie kogoś sympatycznego, z miłą aparycją i nie zakochać się w nim?

Ach tak - pojawia się obawa: a co, jeśli ja zakocham się w nim, a on we mnie nie? Widzisz - kolejne eksperymenty Epsteina udowodniły, że jeśli okazujemy komuś miłość - on (zgodnie z odkrytą przez Cialdiniego regułą wzajemności znaną z psychologii społecznej) również zacznie nam okazywać wyrazy sympatii. A to powoli może sprawić, że zacznie widzieć w nas kogoś więcej, niż tylko przypadkowego przechodnia.

Wierzę, że w miarę rozpoznawania miłosnej mechaniki, nasze społeczeństwo będzie ewoluować od nagłych porywów serca do świadomego wpływania na siebie i na swoje stany emocjonalne. A to zaowocuje tym, że będziemy żyć o wiele harmonijniej - nie tylko jako partnerzy w związku, ale również jako społeczeństwo.

Uczmy się mądrze zakochiwać! Do napisania!

czwartek, 28 stycznia 2010

Encyklopedia Zasobów - tęsknota

Tęsknota za kimś lub za czymś jest uczuciem ni to dobrym, ni to złym.

Gdybym miał określić w możliwie najprostszy sposób, czym jest tęsknota, powiedziałbym, że jest ona wiarą w historię umysłową pt. "kiedyś było lepiej, niż teraz".

Pozytywna tęsknota jest wspierana dodatkowo przez nadzieję płynącą z historii pt. "to jeszcze kiedyś może się powtórzyć" (np. On wróci z wyjazdu i znów będziemy spędzać miło czas). Tęsknota negatywna - określana czasem mianem nostalgii - to dodatkowa historia pt. "to już nigdy nie wróci, zostało na zawsze stracone" (np. On odszedł z innym i nie mamy szans nigdy na to, by być znów razem).

Emocja tęsknoty niesie też ze sobą pewną cenną informację - dzięki niej wiemy, co jest dla nas ważne. Jeśli tęsknimy za krajem ojczystym - wiemy, że ojczyzna jest dla nas ważną wartością. Jeśli tęsknimy za przytulaniem się z bliską osobą - możemy spekulować, że przytulanie z nią jest dla nas czymś istotnym.

Informację tę można wykorzystać, by ustanowić cel na przyszłość - np. chcę znów to poczuć, chcę znów go mieć, chcę znów tam wrócić.

Natomiast czasem jest to niemożliwe (np. w przypadku powrotu do dzieciństwa). Wtedy trzeba się do tęsknoty zabrać od drugiej strony - od strony rozbijania historii.

"Kiedyś było lepiej, niż dziś"

1. Czy to prawda?

Stań przed lustrem i spytaj siebie, jak jest naprawdę.

2. Czy możesz być pewien na 100%, że to prawda?

Ja nie byłbym taki pewien :) Zauważ, że tęsknota zależy od tego, jak oceniasz teraźniejszość i pewien fragment swojej przeszłości. Oceń inaczej i zobacz, co się zmieni.

3. Czy ta myśl jest korzystna dla Twojego życia?

Niekoniecznie. Przez nią - zamiast być w jedynym prawdziwym momencie pt. tu i teraz - wracasz myślami do przeszłości, czyli do czegoś, co nie istnieje (bo gdyby istniało, nie byłoby to przeszłością!).

4. Kim byś był bez tej myśli?

Sądzę, że kimś, kto bardziej jest obecny w rzeczywistości, czyż nie?

***

Dla równowagi możesz znaleźć np. 3 wiarygodne przykłady potwierdzające, że jednak dziś jest lepiej, niż wtedy. Dziś np. jesteś mądrzejszy o pewne doświadczenia, czyż nie? Co jeszcze? Może masz więcej możliwości w życiu? Może masz więcej kasy? Może jesteś zdrowszy? Może wtedy miałeś jakieś zmartwienie, którego teraz już nie masz?

Po chwili okaże się, że nie wiadomo do końca, czy tak naprawdę kiedyś było lepiej, niż dziś. Dziś to jedyne, co mamy. Warto więc korzystać z tego momentu, zamiast tęsknić za czymś, co być nigdy nie wróci (doświadczenia nigdy nie wracają, zawsze są nowe - tylko wydają się podobne, bo umysł lubi kategoryzować, usuwając różnice i widząc jedynie podobieństwa - warto się tego oduczyć!).

Do napisania!

czwartek, 19 listopada 2009

Istniejesz tylko Ty - najwyższy poziom świadomości

Wszelcy mistycy - od Wschodu do Zachodu, od zarania dziejów głoszą w swych przesłaniach pewną uniwersalną prawdę. Prawdę, do której nasze deterministycznie myślące umysły nie są w stanie się przyzwyczaić. Aby ją odkryć, najlepiej doświadczyć jej w osobiście.

Byron Katie, twórczyni magicznie rewolucyjnej metody The Work, napisała kiedyś pewne zdanie, które uderzyło mnie swoją szczerością i autentycznością:

"Sądzisz, że oni myślą, że coś jest z tobą nie tak. Sądzisz, że inni ludzie myślą, że coś jest z Tobą nie tak, ponieważ ty tak uważasz."

I tu właśnie odkryła przede mną krainę zwaną projekcją. Czym jest projekcja? To przypisywanie innym swoich cech. Są ludzie, którzy głaszczą kota pogrzebaczem i twierdzą, że "nie są agresywni". A jeśli zobaczą objaw agresji u kogoś ... natychmiast wybuchną agresją, krzycząc "Jesteś agresywny!".

To właśnie projekcja.

Jest sobie Mietek. Mietek jest normalnym, niczym niewyróżniającym się Gejem. Poza tym, że ubiera się na różowo i ma syndrom miękkich nadgarstków :) Nie przejmował się tym jednak. Aż do momentu, w którym jego towarzystwo nie zaczęło się z niego nabijać. Najpierw ukradkiem, potem coraz bardziej otwarcie. W końcu ktoś rzucił "ciotą" i stało się. Mietek zaczął się wycofywać. Nie był świadomy, że niezbędnym warunkiem tego, by przezwisko "ciota" go zabolało, jest fakt, że na którymś poziomie... sam tak o sobie myśli. I ocenia to jako złe!

Te myśli, że coś jest z nim nie tak, Mietek szybko rozwiewał. W głębi duszy jednak obawiał się, że inni będą go pokazywać palcami ze względu na jego odmienność. Ta obawa czasem wypływała na powierzchnię i w sposób niemal niezauważalny dawała się wyczuć. Wtedy też inni z jego otoczenia zbierali się, niczym rekiny, które w wodzie wyczują czyjąś krew. Tak, jak psy, które wyczuwają czyiś strach i atakują.

Obwiniamy ogół społeczeństwa, że jest homofobiczne, że się z nas śmieje lub że zachowuje się wobec nas nietolerancyjnie lub wręcz agresywnie. Teraz, gdy już wiesz, czym jest projekcja, odkryjesz, że przyczyną tego stanu rzeczy jest fakt, że my, Geje, sami o sobie myślimy, że jesteśmy "inni" albo nawet "zboczeni". Przez to podświadomie wycofujemy się z życia społecznego - unikamy rodzinnych imprez, żeby ktoś nie spytał nas, czy "masz już dziewczynę?"; izolujemy się od osób nam bliskich (np. rodziców czy hetero kumpli) - bo przecież jesteśmy "inni" - nie pasujemy, oni nas nie zrozumieją. A Wszechświat, w całej swej nieskończonej mądrości, mówi: Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem! I dzieje się...

Oni dziwnie na nas patrzą...

...nie mogą pojąć, dlaczego się oddalamy. Mają swoje podejrzenia, ale nie chcą być zbyt pochopni w osądach. W końcu odkrywają nasz mały sekret i mają w głowie już gotowy schemat: wycofywali się, bo pewnie są zboczeni, nienormalni. I tu trzeba im przyznać rację - gdybyśmy myśleli o sobie, jak o normalnych ludziach, wszystkim dookoła moglibyśmy swobodnie powiedzieć: hej, jestem gejem, a co u Ciebie?

Ale tak nie robimy!

Uznaliśmy siebie za odmieńców i sami na własne życzenie się izolujemy. Kilka lat temu robiono badania w Polsce na temat homoseksualizmu. Okazało się, że zaledwie 11% Polaków zna kogoś o odmiennej orientacji (tzn. wie, że zna). Niedawno badania ponowiono - wynik był identyczny. Przez kilka lat nadal jako Geje tkwimy w punkcie. Nie przyznajemy się, kim jesteśmy.

Pomyśl teraz...

Jak to wygląda z drugiej strony:

Masz dobrego kumpla Geja. Nagle on - nie wiedzieć czemu - zaczyna Cię unikać. Robi się coraz bardziej skryty, szuka kolejnych wymówek. Widzisz go na ulicy, jak idzie z jakąś dziewczyną za rękę. Gdy Cię dostrzega, udaje, że nic się nie stało... Masz podejrzenia, ale nie wiesz, co zrobić. W końcu go dopadasz i przyciskasz. Okazuje się, że w rzeczywistości jest hetero... Szok! Zachowywał się tak, jakby bycie hetero było złe!

Tak robimy my, drodzy Przyjaciele.

Rzeczywistość jest prostsza, niż nam się wydaje. Istnieje bowiem tylko jedna relacja w życiu - Ciebie z Tobą. Gdy mówisz, że heterycy są nietolerancyjni, sam jesteś nietolerancyjny: nie pozwalasz ludziom być nietolerancyjnym! Nie można wyrazić innej opinii, niż o sobie samym, bo wszystko jest projekcją. Nie mamy dostępu do prawdziwej rzeczywistości, póki żyjemy na poziomie umysłu. Bo wtedy mamy dostęp tylko do naszych halucynacji na temat rzeczywistości, czyli do naszego wyobrażenia na temat świata. Inne osoby będą dla Ciebie tylko i wyłącznie tym, co sądzisz na ich temat. I niczym więcej.

A skąd wiesz, co sądzić na ich temat?

To proste - masz niewyczerpalne źródło wiedzy: siebie. To właśnie Ty sam jesteś inspiracją dla samego siebie do nazywania ludzi "idiotami" albo "mędrcami". Pomyśl - czy mędrzec nazwie kogoś idiotą? Czy idiota potrafi nazwać kogoś mędrcem?

Nie sądzę.

Gdy ktoś opowiada mi teksty w stylu "ludzie mają już dość XXX" (to klasyczne czytanie w myślach) - to ja wiem, że tu nie chodzi o ludzi, ale o gościa, który to mówi. On przypisuje swoje myśli wszystkim ludziom! A następnie - będąc całkowicie pewnym, że ma rację - doszukuje się dowodów na potwierdzenie, że inni myślą tak samo. I oczywiście znajduje, bo etykietkę "dowód" można przykleić do czego tylko chcesz, jednocześnie łatwo przeoczając to, co przeczy postawionej tezie.

Teraz już wiesz, co zrobić, gdy spotkasz osobę, która opowiada, że "geje to parszywe dziwki, są fałszywi, wszyscy się zdradzają, kurwią na krechę, kłamią, oszukują" etc... i sam jest Gejem! UCIEKAJ! Ten człowiek projektuje własne myśli na innych - wcześniej czy później jego wywód posłuży mu jako usprawiedliwienie jego własnych niecnych uczynków.

Wszechświat to lustro.

Wszystko jest lustrem, w którym się przeglądasz. Patrzysz na swoją lampkę nocną. Twoja świadomość wchodzi w tzw. splątanie kwantowe z tym przedmiotem, dzięki czemu określasz się względem swojej lampki nocnej... Nie! Nie względem swojej lampki nocnej! Określasz się względem tego, co myślisz o swojej lampce nocnej! Jeśli przypiszesz jej atrybut "brzydka" - skrzywisz swą twarz w odruchu obrzydzenia. Jeśli uznasz ją za "ładną" - uśmiechniesz się.

Wiesz jednak dobrze, że są bardziej emocjonujące związki, niż ze swoją lampką nocną.

Co myślisz o swoich rodzicach? Jacy oni "są"? Będziesz reagował nie na nich, lecz na swoje wyobrażenie o nich. Tak więc są oni niczym innym, jak zwierciadłem, w którym oglądasz swoje własne myśli. Szybko dostosują się do roli np. "zrzędliwych staruchów", którą Twoja podświadomość im wyznaczy. Tak samo, jak dostosują się do roli "cudownych rodziców". Oni są każdym i nikim zarazem. Pytanie, co chcesz wyłowić z nieskończonej kombinacji zdarzeń zmysłowych, jaką jest Wszechświat.

Istniejesz tylko i wyłącznie Ty i Twoje myśli.

Tworzysz swoje myśli a one Tworzą Ciebie i Twój prywatny Wszechświat. To Twój jedyny związek, który tworzysz. To nieustanna wymiana informacji pomiędzy rzeczywistością probabilistyczną, w której wszystko jest możliwe (jesteś w tej rzeczywistości, gdy zamkniesz oczy i zaczynasz myśleć o swoich myślach), a rzeczywistością deterministyczną (widzisz ją, gdy otworzysz oczy i rozejrzysz się dookoła).

Te dwie rzeczywistości nieustannie wymieniają się informacjami. Tylko w tej pierwszej - czyli w świecie swojej wyobraźni - możesz coś zmieniać. Ba! Tam możesz zmieniać wszystko! A wtedy ta druga rzeczywistość podąży.

Pomyśl o swoich exach... Pomyśl o swojej rodzinie... Pomyśl, co o nich myślisz... To Twoje myśli i nic więcej. Czy są prawdziwe? Czy możesz być pewien, że prawdą jest to, co uważasz?

Summa summarum za swoje myśli odpowiadasz tylko Ty i Ty poznasz ich konsekwencje. Ty bowiem nimi żyjesz, Ty doświadczasz ekstaz, które przynoszą, jak również stresów i depresji, które powodują. Możesz się upierać, że "inni ludzie to chuje" - ale to Ty będziesz żył w świecie pełnym chujów, nie ja.

Każda rada, jaką kiedykolwiek komuś dałeś, była w rzeczywistości dla Ciebie.

Ta myśl wywróciła moje myślenie do góry nogami. Odkryłem, że piszę tego bloga nie dla kogoś, lecz dla siebie. Gdy czytam, jakie daję w nim rady, to wiem, że są one dla mnie! I rozumiem już, jak to działa - to wszystko też dla mnie jest lustrem, w którym się przeglądam. Prócz tego, że jest to bardzo użyteczne, jest to też cudowne i bardzo, bardzo mistyczne.

Zrozumiałem, że moje posty tutaj, pomimo, że trafiają pod strzechy dziesiątek a może setek ludzi w całym kraju, są tak naprawdę bardzo intymną rozmową mnie ze mną. Że to DreamWalker komunikuje się z DreamWalkerem - by podnieść jakoś swojego myślenia. By odkryć w sobie coś nowego. By odkryć to, że jest Wszechświatem, który tworzy. Snem, który śni. I który nazywa "jawą".

Najprawdziwsza prawda to fakt, że wszystko jest nieprawdą. Największą nieprawdą jest to, że prawda istnieje.

DreamWalker to rozumie. On wie, to on to pisze, nie ja. Gdy siada do posta, nie ma nawet planu, lecz jedynie mgliste pojęcie, o czym chce napisać. Wraz z każdym słowem, robi się coraz jaśniej i coraz lepiej wie, co chce przekazać.

To czysty flow.

DreamWalker nie planował tego, co tutaj napisze. To efekt impulsu. Nie wie, czemu pisze o sobie w trzeciej osobie. Ale rozumie tych wszystkich artystów schizofreników, którzy w manii tworzyli swoje obrazy, wiersze czy muzykę. COŚ ich przejęło, COŚ kazało im to robić. Przepływ, pełna koherencja, na falach której Wszechświat mówi, co robić. Poziom, na którym nie żyjesz, lecz jesteś żyty.

Nie podejmujesz decyzji - to one podejmują Ciebie.

Poziom, na którym Wszechświat prowadzi Cię i wiesz, że wszystko jest okej. Że możesz mu zaufać, bo nie musisz się niczego już obawiać. On wie, co robi. On lepiej wie, co dla Ciebie najlepsze. Bo on jest czymś więcej niż tym, co o nim sądzisz. Znacznie więcej, niż kiedykolwiek ktokolwiek z nas mógłby przypuszczać.

DreamWalker mówi: do napisania!

piątek, 13 listopada 2009

Mentalna rewolucja - prawdopodobnie najlepszy sposób na wszelkie cierpienia

Tak, jak obiecałem w poprzednim poście - przedstawiam prawdopodobnie najlepszą metodę na usuwanie stresów, osiąganie celów i wewnętrzne wyzwalanie się od wszelakiej maści cierpień. Metoda ta robi aktualnie ogromną furorę w świecie rozwoju osobistego, po tym, jak jej autorka - Byron Katie - została zaproszona do słynnego The Oprah Winfrey Show. I wierz mi - nie jest to tylko tymczasowa moda. Metoda ta opiera się na głębokich i naprawdę mocnych założeniach, które warto poznać.

Rzeczywistość zawsze jest lepsza niż nasza opinia o niej.

Mówi się, że strach ma wielkie oczy. Przypomnij sobie, ile razy bałeś się czegoś lub martwiłeś się o coś, co się nie wydarzyło. Badania pokazują, że 75% naszych zmartwień nigdy się nie sprawdza. A te, które się sprawdzają, zazwyczaj okazały się wyogromlone, gdyż stosunkowo łatwo poradziliśmy sobie z problemem. Zaledwie 1-2% wydarzeń okazuje się tak tragicznych, jak się spodziewaliśmy w najgorszych koszmarach (ale i tak potem dajemy radę). Oznacza to, że 98-99% zmartwień jest niemal kompletnie niepotrzebnych.

Problem zawsze polega na tym, że wierzymy w jakąś stresującą, nieprawdziwą myśl.

Nasz wielki i zapomniany nieco rodak - Alfred Korzybski - twórca semantyki ogólnej, zauważył kiedyś, że "mapa nie jest terenem". Ta metafora sugeruje nam, użytkownikom własnych umysłów, że to, co myślimy o świecie nie jest samym światem. Problemem psychologicznym zawsze jest więc dawanie wiary w stresującą myśl, która tylko i wyłącznie jest ubogą reprezentacją świata zewnętrznego. Wygląda to tak, że patrzysz na mapę i widzisz tam ogromną, porywistą i szeroką rzekę i myślisz sobie: nie dam rady jej przekroczyć. I nawet nie zaczynasz podróży. Gdybyś zaczął, okazałoby się, że w rzeczywistości rzeka jest mniejsza i od 3 lat istnieje tam solidny most, po którym można suchą stopą przejść na drugą stronę - most, którego Twoja mapa nie uwzględniała, bo zaktualizowałeś ją ostatni raz 10 lat temu albo - co gorsza - ktoś Ci ją zaktualizował, kto nawet tam nie był, lecz tylko słyszał... Masz opinię o Amerykanach, Szkotach, Niemcach, Francuzach... i być może nie byłeś nawet w ich krajach...!

Myśli nie są rzeczywistością.

Po raz kolejny - mylimy nasze myśli na temat rzeczywistości z samą rzeczywistością, ślepo im wierząc. Myśli nie mogą być prawdziwe i koniec kropka. Są mocno przefiltrowaną informacją na jego temat. Myśli zawsze usuwają coś, generalizują i zniekształcają. A świat ma to w dupie i po prostu jest w pełnej okazałości, której być może nigdy nie ogarniemy. Widzimy tylko to, w to umiemy uwierzyć. Pamiętasz z lekcji historii, jak hiszpańscy konkwistadorzy przybyli do Ameryki? Wyobraź sobie, że wielu Indian w ogóle nie widziało ich statków, dopóki na samym brzegu nie wysiedli z nich Hiszpanie - a lampili się na horyzont oceanu całe życie. Dlaczego ich nie dostrzegli? Proste - ich mózgi (a więc i oczy) nie przewidywały czegoś takiego, jak nadpływające statki.

Okej, bierzmy się do roboty. Twoja głęboka i fascynująca zmiana osobista nie może już dłużej czekać. W trakcie sesji możesz zmienić wszystko to, czego tak bardzo pragniesz. Możesz rozwiązać swoje najgłębsze konflikty, utorować sobie drogę do realizacji największych marzeń i uczynić z siebie wersję jeszcze lepszą, niż najlepsza, jaką w tej chwili jesteś. Traktuj to na luzie, baw się tym i pamiętaj - bez względu na to, w jakie krzywdzące brednie wierzył Twój mózg - wszystko jest wyuczone i wszystkiego możesz się oduczyć. To Twój układ nerwowy - czyli najbardziej złożony i fascynujący system, jaki kiedykolwiek odkryliśmy w kosmosie. Absolutnie elastyczny i cudownie przebogaty. W swoim DNA masz zapisane całe dziedzictwo wszelkich organizmów, które żyły przed nami - ich doświadczenia i mądrość. A Twój umysł, jako niesamowita kwantowa i samoświadoma cybernetyczna maszyna, jest w stanie tworzyć galaktyki i niszczyć lipne wszechświaty - bo jesteś kimś więcej, niż kiedykolwiek Ci się wydawało w najśmielszych snach.

Baw się i do dzieła!

***

ETAP 1: Wydobywanie historii.

Zaopatrz się w kartkę i długopis. Usiądź wygodnie i odpręż się. Weź kilka głębokich wdechów i przejdź w stan koherencji serca. Jeśli jeszcze nie opanowałeś tej sztuki - masz teraz ogromną okazję, by to uczynić. Koherencja to synonim szczęścia, przepływu i wewnętrznego bogactwa, więc gra jest warta świeczki.

Będąc w stanie koherencji, spytaj swojego serca, czego naprawdę pragnie. Poproś je, by stworzyło Ci w głowie bogate, złożone i wielopoziomowe obrazy Twojego najcudowniejszego, szczęśliwego życia. Zobacz siebie, jak żyjesz pełnią życia, w różnych kontekstach - w pracy, w domu, rodzinie, wśród bliskich Ci osób. Na razie - to ważne! - nie pozwól wtrącać się swojemu umysłowi - może on zgłaszać obiekcie, stwierdzić "nie, to niemożliwe, byś to miał", "nie nadaję się" etc. Japa w kosz! Teraz jest czas dla serca. To ono ma Ci podpowiedzieć, jakie są Twoje najbardziej skrywane pragnienia - te tłamszone latami, spychane. Wyzwól je. Są w Tobie od zawsze.

Spytaj serca, jak cudownie możesz żyć.

Spytaj je, jaki zawód jest dla Ciebie. Spytaj, jakimi ludźmi chce, byś był otoczony. Pozwól swojemu sercu przemówić. Poczuj jego ciepło i pozwól mu działać. Niech nakreśli Ci panoramiczną, głęboką wizję Twojego cudownego, bogatego, szczęśliwego życia. Życia, jakie zawsze pragnąłeś... w głębi serca.

Daj sobie tyle czasu, ile będziesz potrzebował. To nie wyścigi. Puść w tle muzykę, która doda Ci wiary i podniesie na duchu. Czy to nie cudowne? Czujesz to już w pełni? Czujesz, jak każda komórka Twojego ciała krzyczy: Tak, to jest to, co chcę robić! To jest to, czym chcę żyć!

Masz to? Super.

Naciesz się tą wizją.

A teraz... Zadaj sobie ważne pytanie:

"Co mnie jeszcze powstrzymuje przed osiągnięciem tego wszystkiego?"

Zwróć uwagę na wszystko, co przeszkadza Ci być w stanie koherencji serca!

Po pierwsze - emocje. Jakie emocje powstrzymują Cię przed osiągnięciem tego cudownego życia? Każda emocja to jakaś historia, która żyje w Twoim umyśle i ciele. Jeśli się boisz - spytaj siebie: czego się boję? Podobnie, jeśli się czegoś wstydzisz, masz poczucie winy, złość etc. Spisz wszelkie historie, które uda Ci się zwerbalizować. Jeśli czujesz coś, co Cię powstrzymuje, ale nie umiesz tego nazwać ani nic o tym powiedzieć - opisz samo doznanie - gdzie jest w ciele? Co może oznaczać? Na ile jest intensywne? Itd.

Po drugie - jakie obiekcje przedstawia Twój umysł? Jakie dialogi wewnętrzne masz, gdy widzisz tę wspaniałą wizję, którą wykreowało Twoje serce? Czy są wspierające? Jeśli tak - to ok. Zostaw je. Jeśli jednak są demobilizujące - spisuj je. To one wyrzucają Cię ze stanu koherencji. Każda wątpliwość z umysłu to kolejna historia, którą warto przerobić i wyrzucić, by nie przeszkadzała Ci kierować się w Twoim życiu sercem.

Po trzecie - obrazy. Czy masz jakieś obrazy lub filmy, które zagrażają wykreowanej przez Twoje serce wizji? Może do tej wizji wkradło się coś, czego tam nie chcesz? Coś, co sprawia, że nie jesteś w pełni koherentny, widząc to tam. Spytaj swojego umysłu, co to znaczy i skąd się to wzięło. Jeśli w Twojej cudownej wizji pojawiło się cokolwiek, co Ci się nie podoba (jakby mimowolnie) - to kolejna historia do przerobienia. Pozwól swojemu umysłowi powiedzieć, dlaczego ją tam dodał i co mu kazało to zrobić. Otrzymaną odpowiedź spisz - będziemy nad nią pracować.

Po tym etapie powinieneś mieć konkretną listą zawierającą wszystkie Twoje historie umysłowe, które powstrzymują Cię przed osiągnięciem wizji wykreowanej przez Twoje serce czy też życiem tą wizją. Będziemy je rozbrajać za pomocą wnikliwych pytań.

ETAP 2: Podważanie historii.

Każdej historii, która powstrzymuje Cię przed życiem, jakiego pragniesz, będziesz zadawał pytania i spisywał odpowiedzi. Nie walczysz z żadną historią! Historia sama odejdzie, kiedy będzie jej pora. Póki co - po prostu zbierasz odpowiednie informacje i tyle. Gdy zadasz historii odpowiednie pytanie, poczujesz, jak sama znika i Twoje życie robi się piękniejsze. Nic nie musisz robić, nie musisz się o nic starać. Po prostu zadajesz pytania i odpowiadasz na nie.

Wersja podstawowa obejmuje 4 pytania:

1. Czy to prawda?
2. Czy mogę być pewien, że to prawda?
3. Czy ta myśl/ historia jest korzystna dla mojego życia?
4. Kim bym był, gdybym nie mógł uwierzyć w tę myśl/ historię?

Często wystarczą te 4 pytania, aby dana historia poddała się i odeszła. Sprawdź sam, jakie to proste! 70% moich lipnych historyjek wyłożyło się na 2 pierwszych pytaniach (wydają się podobne, ale niech Cię to nie zmyli!). Po prostu okazało się, że zwyczajnie nie mogę być pewien tego, w co wierzyłem. I zachciało mi się śmiać, że kiedykolwiek byłem pewien, że te shity to prawda.

W trakcie zadawania pytań, mogą wychodzić kolejne historie! Ba! Nawet będą, bo wszystkie historie są ze sobą połączone - Tobą! Możesz trafić na całą galaktykę myśli, konstelacje lipnych opowieści, które możesz chcieć wyrzucić, bo wszystkie wzajemnie się wspierają. Np.

"Ryszard mnie skrzywdził" - ta historia zawiera generalnie założenie, że "ludzie mogą mnie skrzywdzić", że "krzywda istnieje" etc. - gdybyś w to nie wierzył, nie mógłbyś dopuścić myśli, że Ryszard Cię skrzywdził.

Wersja extended pytań jest dla historii, które nie chcą odejść od razu, powracają lub takich, które wydają Ci się naprawdę ważne, wielkie i krzywdzące - warto je przerobić, by wiedzieć, na czym dokładnie stoisz i móc im się dobrać do dupy na nowe sposoby. Nie wszystkie pytania będą pasować do wszystkich historii, dlatego zadawaj i opowiadaj na te, które uznasz, że mają sens.

1. Czy to prawda?
  • Jak jest naprawdę?
  • Czy dana sytuacja naprawdę ma miejsce?
2. Czy możesz być pewien, że to prawda?
  • POWINNOŚĆ: Jak być powinno wg Ciebie?
  • ZAKRES WIEDZY: Czy wiesz więcej od tej osoby/ od Boga/ od Wszechświata? Czy naprawdę wiesz, co jest dla Ciebie/ dla tej osoby najlepsze?
  • POLE DZIAŁANIA: Czyją sprawą się zajmujesz? Swoją czy czyjąś?
  • Czy jesteś pewien, że byłbyś szczęśliwszy, gdybyś dostał to, czego chcesz?
  • Co najgorszego mogłoby się wydarzyć - zgodnie z tą myślą?
3. Czy ta myśli jest korzystna dla Twojego życia?

KONSEKWENCJE:
  • Jaki dialog wewnętrzny wywołuje dana myśl? (zamknij oczy, wypowiedz myśl i przysłuchaj się, jak nawijasz w głowie... co mówisz...?)
  • Jakie obrazy wywołuje ta myśl w Twojej głowie? (ponownie - tym razem skup się na obrazach)
  • Jakie emocje produkuje ta myśl? Wnosi w Twoje życie stres czy spokój? Jakie to emocje, gdzie są w Twoim ciele i jak intensywne są w skali od 1 do 10?
  • Jakie zachowania powoduje wiara w tę myśl? Co musisz robić, gdy dajesz jej wiarę? (nawyki, nałogi etc.)
LINIA CZASU:
  • Czy ta myśl buduje jakąś Twoją przeszłość? Jeśli tak, to jaką? Opisz swoje halucynacje.
  • Czy ta myśl tworzy jakąś przyszłość? Jeśli tak, to jaką? Opisz swoje iluzje.
ILUZJE:
  • Jakie zniekształcenia powoduje ta myśl?
  • Jak odbierasz świat poprzez tę myśl?
  • Na jakich uogólnieniach opiera się ta myśl? (jakie ukryte "zawsze", "nigdy" etc. zawiera ta myśl?)
  • Co ta myśl usuwa, by mogła być prawdziwą? Podaj co najmniej 3 wiarygodne kontrprzykłady.
ŹRÓDŁO:
  • Skąd masz tę historię?
  • Czy masz ją ze swojego doświadczenia czy ktoś Ci ją opowiedział?
  • Kiedy nauczyłeś się tej historii?
RELACJE:
  • Jakie relacje z sobą tworzysz, gdy wierzysz w tę myśl?
  • Jak traktujesz innych, gdy w nią wierzysz?
  • Jak postrzegasz siebie poprzez tę myśl?
  • Jak postrzegasz innych, gdy w nią wierzysz?
ODPOWIEDZIALNOŚĆ:
  • Gdzie w tej historii jest odpowiedzialność? U Ciebie czy na zewnątrz?
  • Kto ma kontrolę w tej historii?
  • Jakie są tego konsekwencje?
POWODY:
  • Czy mógłbyś mieć jakiś powód, by utrzymać tę myśl?
  • Czy ta historia ma filary, a więc inne historie, które ją podtrzymują?
  • Po co Twój umysł dawał wiarę tej historii?
  • Jakie masz minimum 3 dobre powody, by porzucić tę historię? (nie porzucaj jej, sama odejdzie, podaj tylko powody i zostaw)
4. Kim byś był, gdybyś nie miał tej myśli/ historii?
  • Jak wyglądałoby Twoje życie, gdybyś nie mógł uwierzyć w tę myśl/ w tę historię?
  • Jak traktowałbyś siebie?
  • Jak traktowałbyś innych ludzi?
Wszystkie odpowiedzi spisz na kartce lub na komputerze. Pisząc je, zdysocjujesz się względem nich i będzie Ci prościej. Jeżeli w trakcie wyjdą kolejne historie - powtórz cały proces, pracując z kolejnymi historiami.

ETAP 3: Odwracanie myśli

Weź pierwotną myśl/ historię i odwróć ją na minimum 3 różne sposoby:
  • zaprzecz jej logiczne, stawiając "nie",
  • odwróć relację, która występuje w historii,
  • przesuń odpowiedzialność - weź ją na siebie lub przesuń na czynniki zewnętrzne.
Do każdego odwrócenia zadaj sobie pytanie: Czy to może być prawda? Jeśli tak, to dlaczego?

Przykłady odwróceń:

"Ryszard mnie skrzywdził"

- Ryszard mnie nie skrzywdził
- To ja skrzywdziłem Ryszarda
- To ja skrzywdziłem siebie

"Zarażę się chorobą i będę cierpiał."

- Nie zarażę się chorobą i będę cierpiał.
- Zarażę się chorobą i nie będę cierpiał.
- Nie zarażę się chorobą i nie będę cierpiał.
- To ja zarażę chorobę i ona będzie cierpieć.
- To choroba zarazi mnie.

"Jestem nieszczęśliwy"

- Nie zawsze jestem nieszczęśliwy. -> Bywam szczęśliwy.
- Nie jestem nieszczęśliwy -> Jestem szczęśliwy.
- Inni są ze mną nieszczęśliwi.

KONIEC.

Wiem, że widząc ogrom tych pytań, wydaje Ci się, że ta praca nie będzie miała końca. Jednak pozory mylą. Oczywiście, na pewno znajdą się historie, które będą wracać - nawet tygodniami czy miesiącami (pamiętaj, że uczyłeś się ich wiele lat!!!) a Ty będziesz pracował nad nimi w kółko wciąż od nowa, ale wierz mi - jeśli historia wraca, to znaczy, że nie wyciągnąłeś z niej wszystkiego i coś jeszcze chce Ci ona przekazać. Znajdź to, znajdź swoją naukę i uwolnij się. Stawką jest Twoje życie, szczęście i pomyślność - a więc gra jest warta świeczki, prawda?

Pamiętaj:
  • Każdy Twój związek (aktualny i ex) to jakaś historia,
  • Każda choroba to jakaś historia,
  • Każda praca, sposób w jaki zarabiasz pieniądze, to historia
  • Twoja nauka i wyniki w szkole - kolejna historia
  • Twoja rodzina, stosunek do rodziców i innych - kolejne historie
  • etc.
Niektóre rzeczy będą okej i je zostaw. Pracuj nad tym, co przeszkadza Ci być w stanie koherencji. Na koniec wróć do swojej cudownej wizji przyszłości i sprawdź, na ile koherentny czujesz się w związku z nią. Czy jest jeszcze coś, co przeszkadza Ci w pełnej koherencji? A może czujesz już całym sobą, że... to jest to!

Zmiany, które zachodzą podczas korzystania z niniejszej technologii są magiczne. Jestem w głębokim szoku, gdy pomyślę, jak bardzo zmieniłem się w przeciągu ostatnich tygodni. Ile niepotrzebnych obaw i stresów wyrzuciłem... O ile lepiej czuję się we własnym ciele, we własnym życiu, z ludźmi, którzy mnie otaczają...

Technologia ta jest uniwersalna. Można nią uzdrawiać związki (zaczynając od siebie), leczyć, wzmacniać zdrowie, pozwalać sobie zarabiać więcej kasy, zdobywać przyjaciół - cokolwiek wymyślisz. Ostatecznie pamiętaj też - to nie metoda działa, leczy Ty. I to Ty jesteś odpowiedzialny za efekty, jakie uzyskujesz. Samo nie zadziała. Dlatego zrób sobie 2 godziny dla siebie, zaopatrz się w kartki, długopisy lub laptopa i eksploruj swoje myśli, badaj swój umysł i zmieniaj go tak, jak tego pragniesz - aż uzyskasz efekty, o jakich marzyłeś.

Baw się swoim nieskończenie bogatym układem nerwowym, myślami i ciałem i twórz coraz lepszy, coraz wspanialszy świat.

Zmiana zaczyna się w Tobie a trwa w całym Wszechświecie.

Do napisania!

P.S. Prócz oczywiście Byron Katie, dziękuję również Mateuszowi G. - za to, że poprawił pytania, podnosząc ich już i tak ogromną skuteczność i wynosząc tę metodę daleko ponad przeciętność. I wszystkim ludziom, którzy zapewnili mi lipne historie - dzięki wam nauczyłem się, jak z nimi pracować!

TOP 10 miesiąca