Męski Anal - jak przygotować się do seksu analnego w roli pasywnej

Skondensowany i praktyczny mini przewodnik dla początkujących, którzy chcą dawać dupy bezpiecznie, zdrowo i przyjemnie.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zaufanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zaufanie. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 29 listopada 2009

Żyjemy w najdoskonalszej wersji Wszechświata

Włączam telewizję i widzę manifestację antygejowską. Ludzie ubrani na czarno, niosą transparenty z hasłami "zakaz pedałowania". Są pełni nienawiści, świętego oburzenia. Pojawia się w mojej głowie myśl: "Tak być nie powinno..." I zaraz po tym pojawia się stres. Zaraz, zaraz - myślę sobie. Czy to prawda, że tak być nie powinno? Skąd wiem? I jak się czuję, gdy daję wiarę tej myśli? Czuję stres! Więc odwracam myśl - Tak być powinno... I nagle Wszechświat odkrywa przede mną kolejny swój sekret:

Jestem Gejem, aby uczyć homofobów akceptacji.

Jestem ich lekcją tolerancji. To jest piękne i prawdziwe - chcę ich tego uczyć. Ba, nawet nie muszę chcieć! Nic nie robię a i tak ich uczę - samym faktem, że jestem. Czy to nie zdumiewające?

I nagle ta sama manifestacja nie wygląda już dla mnie tak, jak przed chwilą. Widzę ludzi, którzy cierpią z powodu swoich poglądów. Są zagubieni, ich umysły wierzą w krzywdzące ich samych brednie, walczą z Rzeczywistością, walczą z Wszechświatem, który wie lepiej, kto jakiej ma być orientacji. To musi być bardzo, bardzo stresujące doświadczenie być homofobem. Mieć osobisty emocjonalny problem z czyjąś orientacją...

Ufam Wszechświatu. Już wiem, że On wie lepiej ode mnie, co jest dla mnie dobre. Ja mam ograniczoną percepcję, widzę tylko to, do czego się przyzwyczaiłem. Wszechświat widzi wszystko.

Dlatego też chcę tego, co On. Wszystko, co się dzieje, jest wolą Wszechświata. Gdy kieruję się tym samym pragnieniem, co Wszechświat - żyję w Niebie. Wszystko jest dokładnie takie, jak powinno być. Bez wyjątku. Każda śmierć i choroba, każda wygrana w totolotka, każdy orgazm i każdy ból.

Widzę samochód, który potrącił pieszego pod moim domem. Wiem, że tak być powinno. Nie mogło być inaczej. Że cały Wszechświat zmierzał do tego momentu. Nie wiem dlaczego, bo jestem za głupi. Ale ufam Wszechświatu. On wie. Gdybym wyszedł z błędnego założenia, że wiem lepiej, jak być powinno - skazałbym się na piekło. Sądziłbym, że wiem lepiej od Wszechświata, jak powinien On wyglądać, działać itd. Cóż by to była za ułuda. Cóż za bluźnierstwo! Oczywiście, gdybym mógł temu zapobiec - zapobiegłbym. Ale nie było mi to dane. Teraz mogę tylko zadzwonić po pogotowie.

Walka z Wszechświatem zawsze skazana jest na porażkę. To jedyne piekło, na jakie można się skazać. To jedyne źródło cierpienia - nie zgadzać się z tym, co jest. Jeśli jednak chcę tego, co Wszechświat (Bóg, Rzeczywistość) - czuję przepływ.

Oto nagle z probabilistycznej zupy wyłania się Plan. Mogę doświadczyć wszystkiego, bo na wszystko otwiera się mój umysł. Ale z jakiś niepojętych dla mnie przyczyn, bezimienna inteligencja daje mi to, co mi daje. A jedyne, co mogę zrobić, to przyjąć to. Nie muszę niczego wybierać - to zostało wybrane za mnie. Walka z tym byłaby męczarnią.

Jeśli Wszechświat chce, bym był milionerem - będę nim. Jeśli chce, bym żebrał o złotówkę na ulicy - będę żebrał o złotówkę na ulicy. Jeśli chce, bym był zdrowy - ozdrowi mnie. Jeśli chce, bym miał ciężką, nieuleczalną chorobę - taką chorobę będę miał. Jeśli chce, bym miał przy sobie idealnego faceta - takiego też mi ześle. I będzie on przy mnie bez żadnych starań, bez żadnych zabiegów i podchodów. A jeśli nie - to nie. To będę sam. Bo chcę tego, co chce Wszechświat. On wie lepiej, ja nie.

Jednak nie oznacza to, że jeśli wpierdolę się w szambo, to w nim zostanę. Po prostu zaakceptuję to, że się wpierdoliłem. A potem z niego wyjdę. I zaakceptuję to, że wyszedłem.

Tak naprawdę najdoskonalszy z najdoskonalszych Wszechświat decyduje i wybiera za nas a my, snując opowieści, które uznajemy za prawdziwe o nas i o świecie, wybieramy, co z tym zrobić.

Nie ma doskonalszej wersji Wszechświata niż ta, w której żyjemy. Swoimi myślami powołujemy do istnienia alternatywne Wszechświaty, sądząc, że są lepsze. Bzdura. Nie ma lepszych - to iluzje. Nie ma alternatywy dla Wszechświata, dla Rzeczywistości. Żyjesz tu, gdzie żyjesz. Doświadczasz tego, co doświadczasz. Albo to akceptujesz i żyjesz w nieustającym przepływie i koherencji serca, albo z tym walczysz, skazując się na stres i cierpienie.

Jestem zdumiony, gdy zaczynam dostrzegać precyzję tego, co się dzieje. Widzę rozlaną herbatę. Nie mam już historii pt. "Herbata nie powinna być rozlana." Skoro jest rozlana, to powinna. Skoro zechcę ją pościerać, to ją pościeram - to znaczy że powinna być pościerana. Jeśli jej nie pościeram - to nie powinna. Nie mnie osądzać. Moja wola jest wolą Wszechświata.

Chcę tego, co chce Wszechświat a Wszechświat chce tego, co ja chcę.

Zapamiętaj dobrze to zdanie. Jest synonimem najwyższej harmonii. Gdy je pojmujesz, odkrywasz idealną Jedność ze wszystkim, co jest. Nie ma już z czym walczyć - masz to, czego chciałeś. Jesteś każdym, kimkolwiek kiedykolwiek chciałeś być. Nie ma już nic do osiągnięcia i do zrobienia. Twoja wola została już spełniona - zanim ją sobie uświadomiłeś. Jedyne co pozostaje to doświadczać tego w niekończącym się przepływie.

Ostatnio zachorowałem. Infekcja zaczęła przejmować kawałek po kawałku mojego organizmu. Powoduje ona problemy z trawieniem, zanik popędu seksualnego, problemy z pamięcią. Leki próbowały ją zatamować, ale nie dawały rady. Ja ciągle jednak pracowałem z The Work. I zrozumiałem, że jeśli choruję, to choruję - i tak być powinno. Nie wiem, dlaczego. Jestem za głupi, by odpowiedzieć, dlaczego ja, dlaczego teraz, dlaczego tak a nie inaczej. Ale nie potrzebowałem tych informacji, aby zaakceptować to, co się dzieje.

I nagle zaczęły same pojawiać się rozwiązania. Same zapukały do moich drzwi. W postaci czyjejś rady. W postaci programu w telewizji. W postaci artykułu w internecie.

Odkryłem, że jeśli chcesz się czegoś pozbyć, wystarczy pozwolić temu rozkwitnąć. Pozwól zagrać temu rolę swoim życiu. A potem przestanie to być problemem.

Nie wiem, co będzie dalej. Może będę chorował dalej, może nie? Nie wiem też, jakie ma to znaczenie.

Musiałem całkowicie zrezygnować z cukru w mojej diecie, by nie dać temu się rozwijać. O dziwo - nie sprawiło mi to żadnego problemu. Ludzie obok mnie jedzą słodkie rzeczy, mówią jakie są pyszne, a ja jem te rzeczy ich ustami, doświadczam ich rozkoszy i to mi wystarcza. Nie potrzebuję tego cukru, by być szczęśliwszym.

To było takie proste, osiągalne, logiczne i klarowne. Ludzie mówią mi, że nie daliby rady tak się powstrzymywać, jak ja. Ale ja nie muszę się powstrzymywać! Ja naprawdę nie chcę jeść cukru, bo nie chcę. Gdy upewnię się, że mogę go jeść, bo choroba się cofnęła - sięgnę po niego, bo tak będę chciał. Albo nie będę - tego nie wiem na pewno.

To magia.

Nie wiem, czy dam radę... w przyszłości. Ale wiem, że daję radę - tu i teraz. Żyję. Patrzę. Piszę i oddycham. To dowody. Cokolwiek się dzieję - daję rady. To nie jest tak, że muszę się sprężać z tego powodu, wysilać. To moje dawanie rady po prostu się dzieje. Nic, absolutnie nic nie mogę zrobić, by nie dawać sobie rady. Cokolwiek się dzieje - daję rady. Ty też. Dostrzeżesz to, gdy wywalisz wszystkie historie pt. "nie daję sobie rady". Przykro mi, nie masz innej opcji. Zawsze dajesz sobie rady. Nawet, jeśli siądziesz na krawężniku i się rozpłaczesz, nawet jeśli powtarzasz w kółko "nie dam sobie rady" - to też sposób, w jaki dajesz sobie radę.

Jak można tego nie dostrzegać?

Nie umiałbym w najśmielszych snach wykreować niczego wspanialszego, niż to, co się dzieje we Wszechświecie tu i teraz. W Nim jest miejsce na wszystko, co sobie wymyślimy. On jest wszystkim, co sobie wymyślimy. Tworzymy go a On tworzy nas. To cykl, który dzieje się czy nam się to podoba, czy nie. Czy go dostrzegamy czy też nie.

Jesteś Gejem, bo tak zostało wybrane. Jesteś Gejem, by uczyć ludzi akceptacji rzeczywistości. Jesteś ich lekcją zrozumienia. Nie musisz nic robić, by to robić - samym faktem istnienia uczysz. Uczysz ich, a więc siebie, bo wszystko jest Jednością i nie ma "ich" ani "siebie".

To takie proste, gdy się nie wierzy własnym myślom. Baw się.

środa, 12 sierpnia 2009

Najczęstszy i największy konflikt w związkach gejowskich

Związki gejowskie uchodzą - w opinii samych Gejów zresztą - za nietrwałe. Mówi się, że 1 rok związku gejowskiego to 7 lat "po heteryckiemu". Statystyki mówią, że ok. połowa z nas żyje w stałym związku. W porównaniu z heterycką większością to dość mało, nie sądzisz?

Co jest przyczyną tego stanu rzeczy?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, będę musiał zgłębić się w temat dość kontrowesrysjny (po raz kolejny), ale - jak już pewnie to zauważyłeś - dla mnie nie jest to problemem :) Na wstępie zaznaczę od razu, że możesz się ze mną nie zgodzić w pewnych kwestiach - niemniej zatrzymaj je w głowie i poczyń własne obserwacje. Wtedy też być może pod stwierdzeniami, z którymi się początkowo nie zgadzałeś, zauważysz drugie dno i kilka rzeczy, które naprawdę warto zrobić.

Powróćmy do pytania: co jest przyczyną tego, że związki gejowskie wydają się takie nietrwałe?

Odpowiedź jest następująca: jest to konsewkencja przejęcia heteryckiego modelu związku i próby zaadaptowania go w kontekście relacji gej-gej.

Związek hetero jest subtelnym, nieraz niełatwym balansem między energią żeńską i męską, które się uzupełniają. W przypadku Gejów jest podobnie (my, Geje, równiez mamy różne wewnętrzne balanse energii męskiej i żeńskiej), jest jednak spora różnica biologiczna między ludźmi hetero i homo. Jaka?

Ich podniecają antomiczne różnice, nas - podobieństwa.

Facet hetero, patrząc w lustro, widzi po prostu faceta. Gej, widząc swe odbicie, widzi kogoś, kto potencjalnie jest dla niego samego atrakcyjny pod względem seksualnym. Następuje seksualne sprzężenie zwrotne. Oto ja, Gej, mogę podniecić sie swoim własnym ciałem. To uczucie, które niedostępne jest heterykom.

To różnica, która czyni różnicę.

Będąc tak odmiennymi pod tym względem od heteryckiej większości, staje się jasne i oczywiste, że próby zaadoptowania modelu związku ze świata heteryckiego mogą po prostu nie wypalić.

Rozgryźmy to na drobne kawałki.

Wielu Gejów ma w sobie dwie, pozostające często w niełatwym przymierzu części.

Pierwsza to część biologiczna. Kieruje się instynktami i hormonalnymi impulsami. To ona odpowiada za wzwód, orgazm, wytrysk, całą przyjemność z tym związaną. To ona każe Ci poczuć coś niezwykłego, gdy widzisz nagiego, pięknie zbudowanego faceta, który patrzy na Ciebie pożądliwym wzrokiem. Ta część jest wzrokowo-kinestetyczna. Oznacza to, że obiera informacje drogą wzroku (widzisz atrakcyjnego faceta) i reaguje kinestetycznie (czujesz podniecienie). Jej celem jest danie Ci przyjemności fizycznej. Ta część uważa, że po to właśnie żyjesz - by sprawiać sobie przyjemność zmysłową! (nazywa się to hedonizmem).

Druga to część społeczna. Wdrukowali nam ją głównie nasi hetero-rodzice, jak również TV, filmy i wszelkie objawy kultury masowej. Część ta mówi Ci: "Masz być wierny, uprawiać seks tylko z jedną osobą, jej masz się oddać całkowicie, nie wolno Ci myśleć o innych facetach etc." Ta część jest głównie słuchowa, co w praktyce oznacza, że produkuje Ci dialog wewnętrzny. Czy przyjemny czy też nieprzyjemny - zależy od tego, KTO Ci go wdrukował. Jeśli miałeś matkę, która robiła awantury Twojemu tacie, że ogląda się za innymi, to właśnie jej głosem będzie przemawiała Twoja część społeczna. To, czy jesteś zgodny z tym głosem, czy spolaryzowany względem niego, to inna bajka. Część społeczna zawstydza, ochładza, tamuje. Ma w tym cel i wierz mi - nie głupi - chce Cię uchoronić przed 1) opinią kurwy, 2) chorobami wenerycznymi, 3) dać Ci życiową stabilność, poczucie pewności i bezpieczeństwa - co daje stały związek z kimś.

I tu, Drodzy Panowie, zaczyna się jazda między tymi dwoma sprzecznościami. Przejrzałem swoje związki, bacznie obserwowałem cudze. I wiem jedno - zawsze, gdy zaspokoisz jedną część, druga zacznie dawać o sobie znak.

Zauważ - są Geje, którzy bardziej utożsamiają się z częścią biologiczną (zapraszam na czaterię), są też tacy, którzy utożsamiają się bardziej z częścią społeczną. Który wybór jest lepszy? ŻADEN. Póki te dwie części nie potrafią się dogadać ze sobą - każdy jeden wybór będzie porażką. Bo gdy go dokonasz, strona przeciwna da Ci popalić.

Gdy ruchasz się na potęgę, może Ci brakować bliskości, poczucia stabilności życiowej, bezpieczeństwa.

Gdy jesteś w kimś w stałym związku - może Ci brakować przygód, zdobywania, energii seksu w najczystszej postaci.

Uważam, że to zbyt ważna sprawa, by ją ignorować. Tak, jak nie chcesz na łożu śmierci mieć uczucia, że całe życie ruchałeś i nigdy nie kochałeś, tak samo możesz nie chcieć mieć uczucia, że całe życie kochałeś, ale nigdy nie ruchałeś.

Oczywiście, że w Twojej obecnej perspektywy taki konflikt może wydawać Ci się nieprawodpodobny. Jeśli jesteś ruchaczem sportowcem i siedzisz na necie, by "łowić dupy", poczekaj, aż się do kogoś emocjonalnie przywiążesz, a ta osoba odejdzie. A gdy jesteś bardziej połączony z częścią społeczną - zakochaj się w kimś, kto nie będzie chciał się z Tobą ruchać za żadne skarby.

Efekt murowany.

Jakie masz wyjścia?

Są 3 wyjścia z tego konfliktu. Sam zadecydujesz, z którym na chwilę obecną wyborem będziesz czuł się najlepiej.

1. Utożsamić się z częścią biologiczną, a część społeczną wywalić.

Korzystasz ze swojej cielesności i seksualności w 100%. Zero zobowiązań, liczy się proces potęgowania przyjemności seksualnej. To potrafi być nieprawodopodobnie przyjemne, gdy widzisz przed sobą pięknie wyrzeźbione ciało i słyszysz jego jęki, czując, jak coraz większa przyjemność kumuluje się w Twojej czakrze seksu, by wybuchnąć, tak błogo kurcząc się i rozkurczając. Ludzie, dlaczego nie? Tak działamy, tak jesteśmy skonstruowani. Wyjebując część społeczną, pozbawiasz się poczucia wstydu i winy. Po chuj Ci one? Potrafisz się rozebrać przed kimś, kogo znasz 10 minut, i robić z nim takie rzeczy, jakie widziałeś na najlepszych pornolach - bez żadnego skrępowania, czysto hedonistycznie, narkotycznie, w transie. Masz wtedy dziką satysfakcję, że oto Ty, megaatrakcyjny samiec, zdobyłeś świeże ciacho i go obracasz - bez oporu, bez wstydu. Jest w tym tyle męskiej energii, że aż brak słów. Zdobywasz trofeum. Masz w głowie film, w którym potrafisz przekonać atrakcyjnego faceta do seksu podczas picia kawy. Wiesz, jak to buduje koncepcję Twojej atrakcyjności? Wiesz, jak to dmucha Twoje ego? Ile wypływa z tego gęstej, samczej dumy? Masz przygody, masz dreszcz adrenaliny, masz niebezpieczeństwo, które sprawia, że czujesz, że żyjesz.

Czyżby więc ta pierwsza opcja była aż taka atrakcyjna i pozbawiona wad? Niekoniecznie! Sam dobrze wiesz - nawet, jeśli nie z autopsji - że tego typu przygody kończą się w momencie wytrysku. Że na koniec pozostaje wam tylko dopicie kawy i chłodne pożegnanie, by wrócić potem do pustego mieszkania. Że idąc tą drogą będziesz musiał się zmierzyć z perfidną myślą, że tak naprawdę dla nikogo nic specjalnego nie znaczyłeś i nie znaczysz.

2. Utożsamić się z częścią społeczną, a wywalić część seksualną.

Scenariusz rodem z romantycznej komedii. Oto on cnotliwie czeka na księcia z bajki. Nigdy nic z nikim, no może jako nastolatek pod prysznicem z kolegą, ale tak generalnie to oszczędza się dla kogoś wyjątkowego. Potem działa efekt oczekiwania - zjawia się ktoś, z kogo robi on kogoś wyjątkowego. Są zakochani, pieprzą się, jak dwa króliki, świata poza sobą nie widzą. Love story, które każdy zna choćby z telewizji. Tworzą się fantastyczne uczucia i emocje - przywiązanie, oddanie, troska, wdzięczność, radość, spokój, pewność. Dwa gołąbki siedzące w swoim małym, przytulnym gniazdku, które nawzajem się iskają. Jedno dba o drugiego, robi mu masaże pleców, razem się kąpią, śpią, gotują, robią zakupy. Wspierają się nazwajem, będąc sobie wdzięczni za to, że są (epickie "Dziękuję, że jesteś"). I jest tu sporo miejsca na kizianie, mazianie, buziaczki, pierdzenie pod wspólną kołdrą, opiekuńczość i wiele, wiele więcej.

Czy zatem ten sceariusz nie jest w ogóle pozbawiony wad? Niestety - życie to nie bajka i nie da się tutaj postawić jakże eleganckiego "I żyli długo i szczęśliwie" na koniec. Dlaczego? Bo bajka się kończy, a życie trwa dalej. Pewnego dnia płomień seksu się wypala. Jesteście do siebie przywiązani, oczywiście, choć do waszych głów wkradają się niepostrzeżenie myśli o innych facetach. I ich chujach, o ich mięśniach. I o tych wszystkich podbojach seksualnych, do których nigdy nie dojdzie - bo przecież jesteście już razem aż do śmierci, prawda? On się Tobą już tak nie interesuje, jak kiedyś. Nie mówi Ci już z zachwytem: "Boże, on jest taki duży. Jak on się we mnie zmieści?". Energia seksualna opada. Seks, kiedyś tak pożądany, teraz jest banałem. Swojego partnera masz na wyciągięcie chuja - no chyba, że akurat boli go dziś głowa... Chociaż... czy to ostatnio nie dzieje się zbyt często? - zadajesz sobie pytanie... I pada w końcu mistrzowskie: "A może to ze mną jest coś nie tak?". I zaczyna się wyścig zbrojeń. Siłownie, kosmetyki, prężenie muskułów - aby desperacko dostać potwierdzenie od partnera: "Tak, nadal jesteś atrakcyjny - pomimo upływu czasu..." Mała reanimacja za pomocą pornola - tak, oni tam się nieźle bawią. Widzisz te wszystkie majestatyczne wytryski w zwilnionym tępie. Słyszysz te głębokie westchnięcia. Widzsz tych nagich facetów, którzy naprawdę czują, że są atrakcyjni... A wy? ... A Ty? Czy nadal jesteś atakcyjny? Jakie masz na to dowody...? On dziś znów obejrzał się za innym na ulicy. A Ty czujesz, że Twoje akcje spadają. Z zazdrością patrzysz na nowego współlokatora. Tak cudownie wyciska hantle. On też na Ciebie patrzy. Twój partner - na was obu. I wszyscy myślą o tym samym... ale nic z tego. Musicie być sobie wierni aż do śmierci, więc wszelkie brudne myśli należy wyrzucić z siebie. To jest przecież złoooooooo... Może coś byś chciał, ale jesteś związany...

Zanim przejdziemy do jakże kontrowersyjnej i nie mieszczącej się jeszcze w głowie koncepcji nr 3 - porównajmy oba pomysły, które dotychczas omówiliśmy. Każdy z nich zawiera coś, czego nie ma ten drugi.

Opcja nr 1 - seksualna

Zalety:
- wolność, swoboda,
- mnóstwo przyjemności,
- poczcie, że jest się bardzo atrakcyjnym,
- dreszczyk adrenaliny, przygody, zdobywanie,

Wady:
- samotność,
- poczucie, że dla nikogo nic się nie znaczy,
- pustka życiowa,
- niepewność,

Opcja nr 2 - społeczna (romantyczna)

Zalety:
- zakochanie,
- poczucie bycia kimś wyjątkowym dla kogoś,
- bezpieczeństwo, stabilizacja życiowa,
- opieka, troska ze strony partnera,

Wady:
- nuda,
- wypalenie,
- poczucie, że jest się nieatrakcyjnym,
- uczucie bycia, zamkniętym w klatce, związanym... cóż za wymowna dwuznaczność!

Jakież więc operacje można wykonać na swoich energiach, aby spotęgować korzyści i wyeliminować wady...?

3. Naucz się oddzielać seks od miłości.

Czy uprawianie z kimś seksu oznacza, że się tego kogoś kocha? Czy kochanie kogoś oznacza, że od razu uprawia się z nim seks? Nie, ponieważ energia seksualna i energia serca (czyli miłości również) to dwie różne sprawy.

Energia seksualna chce zdobywać, przeżywać przygody, potwierdzać swoją atrakcyjność. Jest egoistyczna, zmienna i krótkotrwała. Może się nagle pojawić i nagle - wiadomo w jakim momencie - przemija. Potrafi być burzliwa i intensywna. Odpowiada nie tylko za seks, ale też za np. zdobywanie nowych gażetów, bawienie się nimi, jak zabawakami, a następnie porzucaniem ich (po tym poznasz osobę seksualną - ciągle poluje na nowe komórki, auta, ciuchy etc. - musi zdobywać trofea)

Energia serca jest stała i niezmienna. Trwa cały czas. Nie można nie kochać - moża to tylko robić na wiele różnych sposobów. Energia serca przywiązuje do kogoś, pozwala Ci być wdzięcznym drugiej osobie za to, że jest. Jest bardzo altruistyczna, choć to tylko pogląd umysłu na tę sprawę (nie ma altruizumu ani egoizmu dla serca, bo wszystko jest Jednością - dawanie i branie to to samo, bo zawsze dajesz i dostajesz jednocześnie). Mówi się, że niektórzy są bardzo serdeczni - to oznacza, że mają otwartą czakrę serca.

Do stworzenia cudownego związku pełnego najlepszych uczuć, nie potrzebuejsz w ogóle energii seksualnej - wystarczy energia serca. Tak się tworzą przyjaźnie, tak się ludzie do siebie przywiązują i tęsknią za sobą. A energia seksualna - w przypadku mężczyzn - idzie z jąder, nie z serca. Stąd też możemy się z kimś ruchać i nie czuć do tej osoby żadnych specjalnych uczuć.

Dwa świat. Ruchać bez serca. Kochać bez jaj.

Jednak w trakcie swojego życia nieźle namotaliśmy. Jedna energia pomieszała nam sie z drugą - na wiele róznych sposobów, w różnych proporcjach. Mówimy, że nie umiemy się pieprzyć z kimś, do kogo nic nie czujemy. A co, jeśli czujesz do kogoś pociąg fizyczny? Też nie umiesz? To przecież COŚ, jakieś uczucie, co nie?

Aby zobrazować Ci opcję nr 3 i zrobić to w naprawdę bezpieczny sposób, posłużę się hisotorią Adama i Krzyśka. Poznali się jak wszyscy - przez internet. Scenariusz potoczył się tak, jak to opisałem w opcji nr 2. Zakochanie, przywiązanie, opad energii seksualnej, frustracja, pustka. Wtedy, w krytycznym momencie, wprowadził się do ich mieszkania przystojny współlokator - Michał. Oboje patrzyli na niego z błyskiem w oku. Miał fantastyczną klatę, na którą obaj zerkali - niby przypadkiem - gdy wpadał bez koszulki do kuchni nalać sobie mleka.

To zrodziło w Adamie i Krzyśku ogromną frsutrację i zazdrość. Zdali sobie sprawę bowiem, że mimo, iż nadal się kochają, to nie czują już względem siebie takie pożądania, jakie czuli w tamtej chwili do Michała.

Pewnej nocy Adam nie wytrzymał i przyznał się Krzyśkowi, jak wygląda sprawa. Że widział przez przypadek Michała, jak wychodził spod prysznica, i że obraz jego wielgachnego penisa wyrył mu się na siatkówce. Że nic z tym nie poradzi, rozkłada ręce. Zapewniał: "Nadal kocham Cię całym sercem... (sercem!), choć na myśl o Michale krew odpływa mi od mózgu". Tłumaczył Krzyśkowi, że to wcale nie oznacza, że jest on dla niego nieatrakcyjny... że nadal w jakiś sposób go pociąga...

99,99% osób, które usłyszałoby coś takiego od swoich życiowych partnerów, załamałoby się.

Co zrobił Krzysiek?

Uśmiechnął się tylko. Powiedział: "Zrób to". Te dwa słowa były prosto z serca. Szczere i prawdziwe. Wtedy zrozumiałem w pełni, że tylko osoba, która naprawdę kocha, mogłaby pozowlić swojemu partnerowi przelecieć kogoś innego. Że jak? Że tak - że prymitywny, plemienny koncept "mój partner to moja własność" przeszedł w ich związku do lamusa. Że oto jesteś wolnym człowiekiem. Że nie muszę Cię trzymać na siłę, bo i tak jesteśmy nierozweralnie związani ze sobą - na wieki wieków - sercem. Że szczęście partnera jest moim szczęściem - nawet, jeśli to oznacza, że przeleci kogoś innego.

Adam nie mógł uwierzyć. Spodziewał się, że dostanie ochrzan, że Krzysiek odejdzie, trzaśnie drzwiami i był na to gotowy. A tu... po prostu "Zrób to".

- Co?
- Prześpij się z nim...
- Nie będziesz zazdrosny...?
- Będę. I będę też z Ciebie dumny... - odparł Krzysiek.

Zapadła cisza. Prawie godzinę Adam siedział w osłupieniu. Panował spokój. W końcu Adam powiedział:

- Nie zrobię tego...

A po chwili dodał:

- Zrobimy to razem!

I ta, jakże społecznie niedopuszczalna myśl, stała się dla nich wybawieniem. Zrozumieli, że seks to nie miłość, że miłość to nie seks. Że bez względu na to, w kim jest teraz Twój chuj, o wiele ważniejsze jest to, przy kim jest teraz Twoje serce.

Zalała ich nieprawdopdobna satysfakcja, że te poplątane energie udało się tak elegancko rozgraniczyć.

Zanim to zrobili, najpierw uzgodnili szczegóły - co dokładnie zamierzają zrobić z Michałem, gdy go dorwą w swoje ręce. Wiedzieli już, że cokolwiek, co na oboje się zgodzą, jest ok. Planowali to tak, jak z miłością zakochani planują wspólne mieszkanie czy wakacje. I wiesz, co było najciekawsze? Zgodzili się, że mogą zrobić Michałowi loda, że on może zrobić loda im, że mogą pozwolić sobie na anal, pociąg itd. Oczywiście wszystko bezpiecznie, w gumie. Ale nie jedno - nie chcieli się z nim całować. "To było by najgorsze, jak największa zdrada" - stwierdzili. Chcieli się całować tylko ze sobą.

Zrobili to.

Nie wiem, jak dokładnie przekonali Michała do tego, ale za to spytałem, co działo się w ich głowach, gdy to robili. Krzysiek, tak, jak mówił, z dumą podziwiał, jak Adam rżnął przystojnego Michała. Nie sądził, że jego chłopak jest w stanie zdobyć takie ciacho. Czerpał z jego radości, wiedział, że ma bardzo atrakcyjnego chłopaka. Dopingował im! Czuł się tak, jakby wiedział, że wszyscy jesteśmy Jednością na którymś poziome i czyiś orgazm jest moim, a mój orgazm jest orgazmem każdego Geja na świecie. Z kolei Adam, po miesiącach wątpliwości, poczuł ponownie, że jest atrakcyjny. Bez względu na to, w jakich konfiguracjach to robili, kto w kogo wchodził i jak - to, co było problemem, stało się roziązaniem. Adam z Krzyśkiem pocałowali się po tym seksie tak namiętnie, jak podobno nie czynili już od miesięcy. A co z Michałem? Po jakimś czasie znudzili się nim - bo taka jest nautra energii seksualnej. Przychodzi i znika po wyładowaniu. A miłość, która płynie z serca, trwa na zawsze. Dlatego ich związek przetrwał.

***

Społeczeństwo dyktuje nam normy. W którymś momencie uznajemy je za własne. Gdy je łamiemy, czujemy wstyd i mamy poczucie winy. Niektórzy z nas mówią tak, jakby te normy były prawdziwe. A nie są. To zbiorowe halucynacje. Są tylko niepisaną umową. Umową, która w pewnych sytuacjach zapewnia nam bezpieczeństwo, a w innych - ogranicza nas. Umową, która niekoniecznie musi mieć mądre warunki. Kto powiedział, że całe społeczeństwa się nie mylą? Mylą! 99% Niemców popierało Hitlera. Być może również popieranie np. absolutnej monogamii jest równie ślepą uliczą w ewolucji?

Są kultury, gdzie faceci mają haremy pełne żon. To u nich normalne. Facet na którymś poziomie swojego biologicznego istnienia (na poziomie jaj) czuje potrzebę potwierdzania swojej atrakcyjności seksualnej - ciągle zdobywając kogoś nowego. Na poziomie serca czuje jednak chęć stworzenia bliskiej relacji.

Jak to wszystko pogodzić ze sobą, jeśli społeczeństwo dyktuje nam sztywne normy? ... że możemy uprawiać seks tylko z osobą, którą kochamy? A co, jeśli obie nasze, jakże ważne, energie - seksualna i serca - zaczną dyktować swoje warunki?

Przeraża mnie perspektywa bycia zaliczaczem. Ruchania bez serca obcych ludzi, by zostać tylko narzędziem do masturbacji w ich rękach. By miarą mojego życia byli tylko faceci, których przeleciałem. Czułbym się jak w sklepie mięsnym.

Przeraża mnie też celibat do końca życia, będąc zamkniętym w złotej klatce zwanej "szczęśliwym związkiem". Partner, który obsesyjnie żąda ode mnie bycia wiernym, bo jego umysł - przepełniony lękami - stawia mi ograniczenia i przeszkadza poczuć swojemu sercu zaufanie. Partner, który nic z siebie nie daje, bo myśli, że nie ma konkurencji. Przeraża mnie, że będąc z kimś, kto mnie kocha, poczuję pociąg do kogoś innego i to wszyscy zniszczy - bo takie warunki stawiamy naszym relacjom.

Prawdziwa miłość nie stawia warunków.

Serce tego nie potrafi. Serce ufa, akceptuje wszystko, co jest - bezwarunkowo.

Tylko umysł, który się boi, stawia warunki. Bo myśli, że seks z kimś innym może rozjebać coś, co jest absolutnie niezniszczalne - związek dwóch serc.

Ja już nie mam wątpliwości. Mogą się rozstać tylko umysły, które stawiają sobie wzajemnie warunki. Serca nie mogą się rozstać nigdy.

Umysł (i społeczeństwo, które go zaprogramowało) nie wie wszystkiego. Prócz niego mamy też serca i jaja. I każda z tych cześci domaga sie swojego. Każda z nich wie coś, czego nie wie pozostała. Jesteśmy naprawdę złożoną kolonią komórek, konglomeratem nieraz sprzecznych pragnień - dlatego wymagamy nieraz nietypowych rozwiązań. Stawianie sobie ograniczeń, które wynika tylko z obaw podsycachych głupimi filmami tworzonymi w głowie, nie jest dla mnie sposbem na odnalezienie spełnienia. Za to dawanie Wolności - sobie i innym - tak.

Wierzę, że właśnie tak można rozpoznać prawdziwą miłość. Że każdy robi to, na co ma ochotę, a i tak wszystko jest ok.

Wierzę też w to, że możemy osiągnąć pełną satysfakcję na każdym poziomie. Że możemy mieć absolutnie cudowny seks, kochać się a umysł może tam podpowiadać, jak to wszystko zorganizować, osiągać i podtrzymywać. Cokolwiek to znaczy.

Gejowskie związki są nietrwałe, bo stawiamy sobie warunki, zamiast akceptować przepływ naszych energii. Walcząc z energiami, tamujemy je. Z rwącej, czystej rzeki, zmieniamy się w zgniły, zapadły staw porośnięty rabarbarem. Pozwól przepłynąć temu, co niesie życie, zamiast usilnie próbować to zatrzymać to, co najlepsze, lub tamować nadpływające kłopoty - bo z nimi zostaniesz.

To się nazywa flow. Korzystaj.

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Zaufanie do Wszechświata

Wszechświat jest nieskończoną kombinacją zdarzeń zmysłowych. Oznacza to, że możesz zobaczyć, usłyszeć i poczuć wszystko, w najróżniejszych zestawieniach, miejscach i momentach.

Wydawałoby się, że idąc przez życie, jesteśmy marionetkami targanymi przez ślepy los, przypadki i chaos. Że jesteśmy tylko konsekwencją rozmnażania się naszych przodków, wypadkową genów, środowiska i setek innych czynników - całkowicie losowych.

A jednak ten model myślenia o Wszechświecie popada w ogromne tarapaty.

Facet nazywał się Artur Schopenhauer i to on pierwszy zdefiniował zjawisko koincydencji. Zauważył, że pewne zjawiska - z pozoru ze sobą niezwiązane - mają tendencję do współistnienia. Np. dwóch gości naraz w różnych częściach świata odkrywa dokładnie to samo lub konstruuje podobne wnioski, wynalazki etc.

Schopenhauer był przekonany, że odkrywając zjawisko koindycencji trafił na coś znacznie szerszego i głębszego, czego ludzki rozum nie umie pojąć. Że Wszechświat działa na innych zasadach, niż opisuje to nasza fizyka czy chemia.

Paul Kammerer, biolog, myślał podobnie. Poszedł więc do parku i zaczął spisywać wszystkie szczegóły dotyczące ludzi, którzy przechodzili. Spysiwał ich płeć, wiek, opisywał ich wygląd. Wnioski były zaskakujące - okazało się, że ludzie w parku spacerują wg pewnych wzorców. Np. starsi panowie w kalepuszu, z fajeczką i laseczką pojawiali się w określonych porach o wiele częściej.

Sformułował on więc tzw. prawo serii, które mówi, że pewne zajwiska - pozornie ze sobą niezwiązane - mają tednencję do powtarzania się (np. wędrujący panowie z fajką).

Wszyscy ci badacze Wszechświata odkrywali kolejne kawałki puzzli, które zaczęły układać się w jedną całość.

Kolejnym z nich był Rupert Scheldrake, który zainteresował się dotąd niewyjaśnionym zjawiskiem. Zauważył, że szczury żyjące na wolności uczą się wychodzić z labiryntu tak samo szybko, jak szczury w laboratorium. Tak, jakby miały z tamtymi jakiś mentalny kontakt, o którym nic nie wiemy.

Ciekawym przykładem tego typu zjawiska było zaobserwowanie zachowań ptaków. Po II wojnie światowej w Europie zaprzestano roznoszenia mleka w butelkach, ponieważ ptaki uczyły się otwierać dziobami wieczka i wypijać zawartość. Po wielu latach, gdy umarły już pokolenia ptaków z umiejętnością dobierania się do butelek mleka, w Anglii zaczęto znów praktykować ten zwyczaj. Niespodziewanie ptaki w całej Europie znów "nauczyły" się otwierać mleko dziobami - i to niemal jednocześnie.

Podobnie sprawa ma się z kotami. Do dziś nie wiadomo, dlaczego w wielkich miastach występuje zjawisko tzw. kocich sejmików. Nagle - nie wiedząc czemu i po co - 20-30 tysięcy kotów żyjących dziko potrafi zebrać się w jednym miejscu, pobyć razem i rozejść się - jak na komendę.

Jak? Dlaczego?

Scheldrake zaproponował koncepcję tzw. pola morfogenetycznego - takiego mentalnego Internetu, do którego nieświadomie wrzucamy swoje myśli. Oczywiście został obśmiany przez naukę akademicką. Do czasu, gdy Scheldrake nie zaczął zadawać kłopotliwych pytań.

Nie od dziś wiadomo, że np. ilość kodu genetycznego, którą ma człowiek, nie wystarcza do zapisania informacji o całym naszym ciele i jego funkcjonowaniu. Zwykły ryż ma 2 razy wiecej genów, niż człowiek!!! A jest tylko ryżem. To oczywiste, że nasze ciała muszą pobierać informacje jeszcze z innych źródeł - nie tylko z DNA. Do dziś nikt nie wie, dlaczego jedni np. dojrzewają płciowo szybciej, inni później - pomimo rozpracowania całego ludzkiego genomu.

Koncepcja pola morfogenetycznego wyjaśnia to, o czym wiemy od dawna. Każdemy zdarza się, że widzi np. w autobusie kogoś znajomego, ktory nagle - kierowany dziwnym impulsem - odwraca się jak na komendę i dostrzega nas z drugiego końca.

Tak samo my często czujemy, że ktoś gapi się na nasze plecy...

W końcu w latach 70. naukowcy przeprowadzili eksperyment, który został potem uznany za nabardziej rewolucjny eksperyment w dziejach ludzkości. Udowodnili oni ponad wszelką wątpliwość, że cząstki elementarne są cząstkami tylko w momencie, gdy na nie... patrzymy. Gdy znika percepcja człowieka - cały Wszechświat zmienia się w falę prawdopodobieństwa. Jakby się rozpływał...

Tak oto jednym spojrzeniem tworzymy galaktyki na drugim końcu Wszechświata.

Pewnie ciągle zastanawiasz się, co to ma do rzeczy z Twoim rozwojem i co to wszystko dla Ciebie znaczy.

Po tych wszystkich spostrzeżeniach dochodzimy do sformułowania najważniejszego prawa Wszechświata - tzw. prawa przyciągania (law of attraction). Mówi ono, że przyciągasz to, o czym myślisz. Kropka.

Choć ja powiedziałbym, że nie przyciągasz, lecz tworzysz.

Gdy po pewnym czasie słodkiego nieróbstwa zdecydowałem się reaktywować mój magazyn, nagle odezwało się do mnie trzech ludzi, którzy zadeklarowali chęć współpracy. Powiedzieli, że od jakiegoś czasu myśleli o tym, by... wspólnie reaktywować magazyn...!

Nic nie jest przypadkiem.

Żadna osoba, którą spotykasz. Żadne zdarzenie, którego jesteś świadkiem bądź w którym uczestniczysz. I to prawda, którą najciężej pojąć - sam tworzysz swój los. Wszystko. Od swojego śniadania, aż do wypadku samochodowego, wygranej w totka. Swoimi myślami, słowami i czynami.

Twierdzenie, że coś jest przypadkiem, jest efektem tego, że zawsze widzimy tylko mały fragmencik Wszechświata i nie mamy pojęcia, co dzieje się poza nim. Stąd wrażenie losowości.

Zakochujesz się po uszy i nic z tego nie ma, bo ktoś mówi Ci "nie". Zaufaj Wszechświatu. On wie, co robi, podsyłając Ci pod nos taką a nie inną osobę. Tak mówi do Ciebie Twoja dusza, która - z pomocą tajemniczych koincydencji i praw serii - zsyła na Ciebie dokładnie takie doświadczenia, jakich potrzebujesz w danej chwili.

Tego nie da się objąć umysłem - od razu mówię i ostrzegam, bo Twoje próby - podobnie jak moje - spełzną na niczym.

Umysł komunikuje się z nami za pomocą wewnętrznych dialogów i obrazów, czyli opowiadając historie.

Serce komunikje się za pomocą Miłości, Wdzięczności, Radości, Spokoju, Akceptacji i Zaufania.

Ciało - za pomocą chorób, dolegliwości, głodu, snu, zmysłu zapachu i smaku, bólu i przyjemności.

Dusza - za pomocą zbiegów okoliczności, powtarzających się doświadczeń, sytuacji, lub też Znaków, które nam daje - np. słów ludzi, których spotykamy na swojej drodze, które w dziwny sposób pasują do tego, co się dzieje w naszym życiu.

Panowie - to, że urodziliśmy się Gejami, że zakochujemy się, że schodzimy i rozwodzimy - to wszystko ma swój głęboki sens, którego umysłem a nawet sercem nie sposób pojąć. To wykracza poza mnie i Ciebie, poza nas i całą ludzkość.

Jedyne, co nam pozostaje, to Zaufać - że wszystko, co się dzieje, służy naszemu najwyższemyu dobru - bez względu na to, jak okropne może się coś wydawać w tej chwili i jak ciężko czasem zaakceptować nam pewne rzeczy.

Zaufaj Wszechświatu. On wie, co robi.

TOP 10 miesiąca