Męski Anal - jak przygotować się do seksu analnego w roli pasywnej

Skondensowany i praktyczny mini przewodnik dla początkujących, którzy chcą dawać dupy bezpiecznie, zdrowo i przyjemnie.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zakochanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zakochanie. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 29 listopada 2016

6 powodów, dlaczego totalnie NIE warto się zakochiwać


Byłem narkomanem zakochiwania. Z nałogu wyszedłem jakieś 5-6 lat temu i od tamtej pory moje życie jest spokojne i szczęśliwe. Chciałbym przestrzec innych przed tym zdradliwym nałogiem. Życie to nie komedia romantyczna - tutaj może się skończyć bardzo źle. Nawet samobójstwem.

Dlatego postanowiłem przemówić do tej bardziej rozsądnej części Ciebie.

Nie zatrzymam Cię przez zakochiwaniem się - jeśli chcesz chcesz się zakochać. Ale być może na moment się zatrzymasz i ten artykuł uratuje część Twoich nerwów i zdrowia.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Jak odróżnić prawdziwą miłość od jej imitacji?

Na moment, ale obiecuję - tylko na moment - zbaczam z objętego kursu i akurat w tym poście nie będę pisał o kolejnych ukrytych mechanizmach. Nie będę, bo pojawił się ważniejszy temat. Temat, jak odróżnić prawdziwą miłość od jej imitacji.

No właśnie - jak?

Gdy zamkniesz oczy i pomyślisz o miłości - pojawią się pewne obrazy. 99% ludzi zobaczy dwoje ludzi - całujących się, przytulających się, trzymających się za rękę. To jest to, co umysł może powiedzieć o miłości. To kryteria wejścia - jeśli warunki będą spełnione, umysł rozpozna miłość i zacznie działać (lub nie).

I to właśnie iluzja miłości.

Ten obraz tworzy umysł. A umysł - w całym swym bogactwie i złożoności - nic nie wie o miłości. Wie wiele o społecznych wdrukowaniach miłości, o tym, co instalują nam społeczeństwa, kultury, filmy, wzorce rodzinne. Ale czy to naprawdę miłość? Czy możemy być pewni na 100%? A co, jeśli wszyscy się pomyliliśmy?

Umysł to królestwo ego. Ego, czyli osobowość, to sztuczny twór, zlepek doświadczeń, wniosków, który niczym wirus w systemie, broni się przed destrukcją. Umysł jest mistrzem w oszustwie. Jeśli mu wierzysz - będziesz szedł jak owieczka na rzeź. Bo wszyscy idą. Bo nie myślisz, gdy odtwarzasz. I tylko powtarzasz za innymi.

Ego nigdy nie kocha, nie umie. Ego tylko czegoś chce.

Wiesz, jak sprawdzić, czy ktoś, kto deklaruje Ci miłość, kocha naprawdę?

Odejdź. Bez słowa. Bez wyjaśnień. I zobacz, co będzie się działo. Jak zareaguje, co powie. Prawdziwa miłość zawsze wspiera odchodzącego partnera. Prawdziwa miłość życzy mu wszystkiego najlepszego. Ta imitacja miłości idąca z ego będzie złorzeczyć. Zobaczy w Tobie wszystkie swoje najgorsze cechy. Przejrzy się w Tobie, jak w lustrze, przerazi się i zacznie Cię wyzywać. Przecież to niemożliwe, że ja jestem tak okrutny. To musi być ktoś inny...

Umysł - samooszukująca się maszyna. Ciągle potwierdzająca swoje racje. Niedopuszczająca do siebie niczego, co mogłoby zniszczyć pozytywny obraz ego i "prawdziwy obraz świata". Ego musi być dobre, ego musi być "użyteczne", by przeżyć. Będzie Ci mówić, że Cię chroni, że Cię motywuje, że daje Ci miłość - byle byś tylko go nie wyjebał.

Każda osobowość, w którą wierzysz, że nią jesteś, jest więzieniem.

Uwięziony umysł nie może kochać szczerze. Może tylko udawać, może tylko szukać dowodów na prawdziwość swoich absurdalnych, nieprawdziwych założeń. Powie Ci "Kocham Cię", byś Ty odpowiedział tym samym i żeby wzrosła jego samoocena. Będziesz dziwką w ramionach drugiej osoby, przyrządem do mentalnej masturbacji. Obezwładnianie się wiarą w nieprawdziwe i krzywdzące przekonania blokuje serce. Dopiero kwestionowanie tych przekonań otwiera serce, otwiera drogę do miłości - tej prawdziwej. Bezwarunkowej, akceptującej, radosnej.

Każda wiara jest ograniczeniem.

Nie wierz w nic, co pojawia się w umyśle, a doświadczysz wolności, o której Ci się nawet nie śniło. Poczujesz nieopisaną ulgę. Poczujesz, że Twoje ega umarły. I że kochasz. Siebie, świat, ludzi. A oni kochają Ciebie.

Świat Cię kocha. Serio.

Nie oczekuj jednak, że sobie już to uświadomił. Nie oczekuj, że już Ty sobie to uświadomiłeś. Fałszywe poglądy mogły Ci zastąpić prawdę. To się zdarza. Dlatego kwestionuj, bądź sceptyczny względem każdej myśli. I zastanawiaj się, jak może Ci się ona przydać.

Jak być wolnym w związku?

Zrozumieć, że nie ma związków nigdzie indziej poza naszymi umysłami. W rzeczywistości ludzie się spotykają, sypiają ze sobą, jedzą razem śniadanie. Ale przywiązują się w umyśle. Uzależniają. Robią z kogoś dilera zasobów, których nie potrafią dać sobie sami, bo zablokowali się wiarą w niekorzystne poglądy na swój własny temat.

Myślisz, że to miłość?

To zbiór zachowań, nawyków i chwilowych emocji, które umysł nazywa miłością. A prawdziwa miłość próbuje się przebić przez ten umysłowy syf i stosy uzależnień. Problem w tym, że wciąż jej przeszkadzamy swoimi głupimi myślami.

Prawdziwa miłość bliższa jest czemuś, co mógłbym nazwać bezwarunkową życzliwością. Bez dorabiania sobie historii o krzywdach, zdradach i kłamstwach. Tak po prostu - powalam Ci żyć, pozwalam Ci być takim, jaki jesteś. Niczego nie wymagam. Niczego nie chcę. Po prostu bądź.

To nie wymaga pokazywania. To nie wymaga manifestacji. To nie wymaga udowadniania. To jest ciche tak samo, jak cichy jest oświecony umysł, który to zrozumiał. I to dopiero jest prawdziwe.

W miarę odkrywania kolejnych mechanizmów obronnych ego, zaczynasz rozumieć, jak Twój umysł robi Cię w chuja. I zaczynasz to widzieć też w innych ludziach - choć nie jest Twoją sprawą, jak ludzie wykorzystują swoje umysły. Pozwól im spać, taka jest ich rola na chwilę obecną. Zajmij się sobą. Odkryj, że wszystko, w co wierzyłeś, to nie prawda, ale myśli udające prawdę. Twój opis świata nie jest światem, Twoje wyobrażenie o rzeczywistości nie jest rzeczywistością - tak, jak mapa Warszawy nie jest Warszawą.

Masz tylko opis, który symuluje prawdę.

A prawda jest oczywistą oczywistością. Jest tym, czym jest. Gdy umysł się budzi i każdego dnia staje się choć troszeczkę bardziej świadomy, zaczyna to dostrzegać. Zaczyna widzieć rzeczywistość bez zniekształceń. Bez stresu, bez napięć, które z tego wynikają.

Przytulanie, całowanie, dupczenie - to nie miłość. Jeśli myślisz, że na tym polega miłość - na wręczaniu laurek, kwiatuszków etc. - to możesz tylko uwodzić rozkochany w walentynkowych wizjach umysł. Nie ma w tym nic złego. Ale nie uwiedziesz serca. Serce jest bezwarunkowe. Serce nie tworzy obrazów miłości, nie tworzy opowieści o miłości, bo ma tylko 40 000 neuronów. Nie podlega warunkowaniu jak piesek Pawłowa. Tworzy za to prawdziwą miłość. Poczujesz ją i będziesz wiedział, o co chodzi. To objawia się w tych chwilach, gdy umysł zasypia a Ty czujesz, że niczego nie chcesz, niczego nie potrzebujesz, do niczego nie dążysz i przed niczym nie uciekasz. Pojawia się spontaniczne zaufania, radość, akceptacja.

Pracuj nad swoim umysłem, byś nie umarł śpiąc.

Byś choć raz doświadczył doskonałości Wszechświata. Rozumiał, że wszystko jest na swoim miejscu - takie, jak ma być. Że ludzie robią się w chuja i tak ma być. Że się oszukują - i tak ma być póki tak jest. Ważne, byś Ty nie robił się w chuja i nie oszukiwał się. Byś umiał szczerze powiedzieć sobie, co jest dla Ciebie prawdą.

Weź oddech, zamknij oczy i podróżuj swoim świadomym batyskafem po oceanie własnych myśli. I choćby był sztorm, choćby ocean był zatruty gównianym wyciekiem z Fukushimy - badaj, badaj, badaj. Uświadamiaj sobie prawdę. W końcu się na nią natkniesz. A ona Cię uwolni od nieprawdziwych, krzywdzących schematów.

Czego Tobie i sobie życzę z okazji moich urodzin.

środa, 9 marca 2011

Strategie niewolniczego przywiązywania Go do siebie

Jeb, udało się, cudo. Oto i On. Leży obok Ciebie, czeka na Twoje pocałunki - piękny, ciepły, kochany, niewinnie chłopięco męski. Pół życia zżerał Cię strach, czy znajdziesz Tego Jedynego. A gdy Go masz - zaczyna Cię zżerać inny strach...

... że On mógłby odejść.

Że przecież nie wyobrażasz sobie życia bez niego, że Twoja linia czasu spleciona jest z jego słowami, zamiarami, planami, że rozdzielenie tych reprezentacji byłoby dla Ciebie koszmarem, przedarciem serca na pół. Więc zaczyna się cicha batalia o jego względy. W końcu trzeba coś zrobić, aby on nie odszedł. Szukasz recept, szukasz sposobów, aby uwarunkować jego umysł, aby go przywiązać do siebie. I odkrywasz, że są. Że nasze mózgi, choć rozwinięte najbardziej ze wszystkich, wciąż podlegają pewnym prawidłowościom.

Jak stworzyć tak silny związek, aby nie rozpadł się nawet w obliczy zdrad, kłamstw, oszustw i wszelkich możliwych nikczemności?

Oto przepisy proste i arcy-skuteczne. Ich odkrycie zajęło mi sporo czasu i wysiłku. A dziś podzielę się nimi z Tobą.

1. Stwórz dobrą matrycę otwarcia dla związku. Matryca otwarcia jest jak tytuł książki - przez jej pryzmat będziesz, chcąc, nie chcąc, filtrował treść całej publikacji. To tytuł zdeterminuje to, czego oczekujesz od książki, jakie informacje będziesz filtrował, jakie weźmiesz a jakie odrzucisz. Podobnie jest ze związkiem. Super-silne związki mają super-silne matryce otwarcia. Jakie? Oto pojawiają się historie o przeznaczeniu, które połączyło ich w odpowiednim momencie. Oto los, Bóg, wszechświat i wszelkie siły przyrody dążyły do tego, aby ONI się ze sobą spotkali. Ta magia otwiera cały rozdział. Bez niej związek nie byłby niczym specjalnym. Musisz wierzyć, że to Przeznaczenie.

2. Twórz silne asocjacje w okresie kokainowym. Och, te pierwsze miesiące są takie oszałamiające. On jest piękny, cudowny, kochany. Razem przeżywacie tyle wspaniałych chwil, uniesień, razem się śmiejecie i razem płaczecie. Twoim zadaniem jest tworzyć jak najwięcej pamiątek. Z głupiego wyjścia na zakupy masz robić przygodę życia, podczas której kupujesz porcelanowego aniołka z Chin za 4 złote, który ląduje na półce nad łóżkiem, aby po latach przypomnieć Wam o tym, jak to kiedyś było i ileż w tym neurochemicznej, uzależniającej magii się ćpało. Rób laurki, rób zdjęcia, kręć filmy, słuchaj piosenek. I PRZECHOWUJ to jak relikwie - w specjalnych szkatułach, w szafkach na specjalnych półkach.

3. Miej odpowiednią metaforę związku. Bez tego, ani rusz. Jeśli związek jest dla Ciebie jak wyjście na dyskotekę, jak przebłysk słońca w pochmurny dzień, jak niestrawność - to potrwa to chwilę i powiecie sobie na razie. Jeśli jednak każdy dzień jest jak cegła, której wspólnie używacie do budowania swojego związku-pałacu - to po X dniach, X miesiącach i X latach musisz zburzyć to jeśli chciałbyś nawet odejść - musisz zburzyć to wszystko, co wspólnie zbudowałeś. I będzie żal. X lat przepadnie, prawda? Czy to prawda? Na pewno? Niekoniecznie. Ale to nieważne. Ważna jest uzależniająca metafora, która połączy Wasze umysły. Dlatego też bierz kalendarz i licz, ile razem dni już jesteście. I podkreślaj, że każdy kolejny dzień Waszego związku to kolejna cegła - jakbyście dodawali coś nowego do tego, co już jest. Jak odejdziesz - wszystko, co budowałeś, rozsypie się, jak domek z kart. Bez tej metafory On mógłby potraktować Cię, jak epizod, jak nowe doświadczenie... i odejść!

4. Twórz otoczenie socjalne. To jest mocna rzecz! Miejcie razem jak najwięcej znajomych. Powiedz rodzinie. Integruj się. Spotykajcie się razem, wychodźcie razem, wyjeżdżajcie razem, jednocześnie ciągle deklarując publicznie, jak bardzo się kochacie i że będziecie ze sobą na wieki. Wymagaj od niego tych deklaracji przy innych - koniecznie! Niech zobowiązuje się jak diabli. A umysł, jako że jest tworem społecznym, ma gratis zainstalowaną chęć bycia konsekwentnym. A wszyscy dookoła przecież wiedzą, że lepiej, jeśli będziecie razem, to będzie lepiej, niż jeśli się rozejdziecie. I w razie przypału będą nalegać, będą miedzy Wami negocjować, będą Was nakłaniać, byście się pogodzili. Ekstra!

5. Zamieszkajcie razem. Uzależnijcie się od siebie nawzajem np. prowadząc wspólne finanse, opłacając rachunki. Musicie mieć świadomość, że jeden bez drugiego nie da sobie rady. Jeden musi wbijać gwoździe, drugi gotować. Jedne będzie naprawiał auto, drugi - pomagał pisać CV. Musicie się uzupełniać kompetencjami, abyście budowali wzajemnie przeświadczenie, że sami nie dacie sobie rady w życiu, że potrzebujecie drugiej osoby. Oczywiście łatwiej to wykonać, jeśli razem zamieszkacie. Stąd ta rada.

6. Wystawiajcie się śmiało na próby. Kasować profil na fellow? Co za głupota! Chodzi o to, by wystawiać się na próby, kryzysy, na ciągłe porażki. Najpierw małe, by się upewnić, że to tylko chwilowa niedogodność. Wystarczy kilka małych kryzysów, by otworzyć sobie ścieżkę do tych poważniejszych. Każdy jeden kryzys, który wspólnie przetrwacie, wzmocni Wasz związek. Oto On Cię okłamał, ale Ty mu wybaczasz. Więc teraz sam go okłamiesz i sprawdzisz, czy On też jest taki wspaniałomyślny i wybaczy Tobie. Potem trzeba przejść powoli do hardcoru. Jeśli będziecie się zdradzać, okłamywać, ruchać na boku, wyzywać, grozić sobie a potem znów do siebie wracać - TO JEST TO! Już nic Was nie rozłączy. Choćby jeden z Was chlał na umór, ćpał, dawał dupy za bułkę z masłem - PRAWDZIWA MIŁOŚĆ PRZETRWA WSZYSTKO. Prawda?

7. Twórzcie wspólną linię czasu wybiegającą mocno w przyszłość. Wspólne plany, wspólne marzenia, wspólne przyszłe eteryczne wizje będą w kurwę boleć, jeśli któreś z Was będzie chciało odejść. Odejście będzie się wiązało z posypaniem się wspólnych cudownych planów i marzeń, przekreśli je boleśnie. Pojawi się ogromny ŻAL, że "odszedłem, jestem sam, a będąc z nim mógłbym nadal realizować swoje marzenia". I bam! Macie się nawzajem.

***

A na końcu, gdy już całkowicie zniewolicie wzajemnie swoje umysły, odkryjecie, że serce - jeśli w ogóle w tym całym uzależnieniu ma ono jeszcze cokolwiek do powiedzenia - jest bezwarunkowe. Umysły da się oszukać, umysły da się zwieść, umysły da się zniewolić, zatruć myślami. Ale nie serce. Ono tam wciąż jest i bije - wolne od trylionów asocjacji wciąż tęskni na tym, co kocha najbardziej - za wolnością.

Słuchając serca podjąłem decyzję, z którą mój uzależniony setkami historii umysł nigdy by się nie zgodził. I jeśli mam być szczery - to boli i sprawia, że cierpię. Że nie śpię po nocach, płaczę i tęsknię. Ale to tylko mój uzależniony umysł... Wiara w chore historie. A serce jest pełne radości.

środa, 29 września 2010

Odkochiwanie się za pomocą Pracy

Świetny case study, jak z problemem zakochania pan X radzi sobie za pomocą Pracy. Jeśli również Ty masz problem z odkochaniem się - wczuj się w ten dialog, być może jego Praca będzie również Twoją.

X: Mam problem. Wielki problem.
DreamWalker: Na czym on polega?
X: Zakochałem się. Nieszczęśliwie. Rok temu. To wciąż trwa.
D: Usiądź proszę. Znasz formularz oceny bliźniego?
X: Nie, co to?
D: W pierwszym punkcie piszesz, jak się czujesz i z czyjego powodu. Potem uzasadniasz to.
X: Okej.
D: W drugim piszesz, co chciałbyś od tej osoby, gdybyś mógł dostać wszystko, o czym marzysz.
X: Brzmi dobrze, co dalej?
D: W trzecim punkcie piszesz, co wg Ciebie ta osoba powinna lub nie powinna robić, myśleć, czuć. W czwartym z kolei piszesz, czego potrzebujesz od tej osoby i dlaczego. W piątym - oceniasz całą tą osobę. W szóstym, ostatnim, wypisujesz to, czego już nigdy więcej nie chcesz doświadczyć od tej osoby. Rozumiesz?
X: Tak, rozumiem.
D: To do dzieła.

***

D: I co napisałeś w pierwszym punkcie?
X: Czuję się źle z powodu Gustawa, ponieważ zakochałem się w nim ponad rok temu, a on mnie wciąż nie chce. Ignoruje mnie. Olewa. Zbywa. Jest dla mnie niemiły, nieczuły. Nie chce się nawet ze mną spotkać. To okropne uczucie.
D: Znakomicie. Teraz będę Ci zadawał pytania Pracy odnośnie każdej z myśli, a Ty będziesz na te pytania odpowiadał tak, jak Ci serce dyktuje. Bądź szczery i autentyczny, nie ma złych odpowiedzi, każda jest dobra jeśli jest zgodna z tym, co czujesz. Rozumiemy się?
X: Tak, chyba tak.
D: Czy chcesz serio poznać prawdę o tym, co się z Tobą dzieje?
X: Tak, bardzo.
D: Więc czy to prawda, że czujesz się źle z powodu Gustawa?
X: [myśli długo] Tak, myślę, że tak.
D: Czy możesz być pewien na 100%, że to z jego powodu czujesz się źle?
X: Nie. W sumie to ja tutaj też ogrywam pewną rolę w tym wszystkim.
D: Dobrze, że zaczynasz to dostrzegać powoli. Jak reagujesz na tę myśl, że z jego powodu czujesz się źle?
X: Obwiniam go w myślach, chcę go zmienić, ale nie wiem jak. Czuję się bezsilny. To beznadziejne uczucie.
D: Tak, to prawda. Za każdym razem, kiedy wierzymy w myśl, że to ktoś jest odpowiedzialny za nasz stan emocjonalny, musimy cierpieć. Bo staramy się wtedy zmieniać kogoś, a nie siebie. To zawsze skazane jest na porażkę. Możemy pracować tylko nad sobą.
X: To prawda.
D: Kim byś był, gdybyś nie mógł uwierzyć w tę myśl, że to przez Gustawa czujesz się źle?
X: Mógłbym winić tylko siebie. Byłbym kimś, kto zauważa, że sam powoduje w sobie w jakiś sposób złe samopoczucie.
D: Znakomicie! Teraz będziemy odwracać pierwotną myśl i sprawdzać, na ile te odwrócenia są prawdziwe. Jesteś gotów?
X: Tak.
D: Myśl brzmi "Przez Gustawa czuję się źle". Odwróć to na przykład zaprzeczając.
X: Hmmm... Nie przez Gustawa czuję się źle.
D: Jak możesz rozumieć tę myśl?
X: Nie wiem do końca... [myśli długo] Sądzę, że sam mogę robić sobie złe samopoczucie. Nie wiem tylko, jak.
D: Dokładnie. Może to nie Gustaw jest przyczyną Twojego złego samopoczucia. Odwróć tę myśl tak, by zamiast jego imienia był zwrot "moje myślenie".
X: Przez moje myślenie czuję się źle.
D: Tak Słonko, to prawda. Myślisz o nim i o sobie w taki sposób, że naprawdę trudno być szczęśliwym, kiedy się w to wierzy. Zaraz zresztą sam to zobaczysz.
X: Nie mogę się doczekać [śmieje się].
D: Co napisałeś w drugim podpunkcie formularza?
X: Chciałbym, aby mnie pokochał tak, jak ja jego. Chciałbym, aby mu na mnie zależało, aby okazywał mi zainteresowanie.
D: Wspaniale. Czy to wszystko jest prawdą?
X: Tak. Jestem tego pewien.
D: Na 100%?
X: Tak.
D: Czy możesz być pewien na 100%, że byłbyś szczęśliwszy, gdyby rzeczywistość z Tobą współpracowała?
X: Hm... Tak naprawdę nie mogę tego wiedzieć.
D: To prawda. Jak reagujesz, gdy pojawia się myśl, że chciałbyś, aby Cię pokochał, podczas gdy rzeczywistość jest taka, że on Cię nie kocha?
X: To potworne uczucie, okropne. Pojawia się pożądanie, pojawia się... chcenie. Ogromne pożądanie, które mnie od środka obezwładnia.
D: Tak jest zawsze, gdy chcemy czegoś, czego nie mamy. Czy ta myśl jest zatem korzystna dla Twojego życia?
X: Nie.
D: Kim byś był, gdybyś nie mógł uwierzyć, że chciałbyś, aby on Cię kochał?
X: Wooow [myśli przez moment]. To byłoby coś. Czułbym się wolny, czułbym, że to wszystko jedno, czy on mnie kocha, czy nie.
D: Tak, to prawda. Zatem jeśli wierzysz w myśl, że chciałbyś, aby on Cię kochał, czujesz się źle. A gdy w nią nie wierzysz, czujesz się dobrze. Czy dobrze to zrozumiałem?
X: Tak. Tak jest.
D: Odwróćmy zatem tę myśl. Zaprzecz jej.
X: Nie chciałbym, aby on mnie kochał. Albo... chciałbym, aby on mnie nie kochał.
D: Dobrze, jak rozumiesz tę myśl.
X: Trudno ją pojąć.
D: Daj sobie czas, niech się rozgości w Twoim umyśle. Chciałbym, aby on mnie nie kochał. - czy to może być prawda? Znajdź jakieś dowody, które to potwierdzą.
X: No... taka jest rzeczywistość. On mnie nie kocha.
D: I to jest dobry powód!
X: Jak to?
D: Jeśli chcesz tego, co dzieje się w rzeczywistości - nie możesz cierpieć. To proste, gdy tego doświadczysz.
X: To prawda.
D: Odwróć tę myśl inaczej, np. odnosząc do siebie.
X: Ja chciałbym siebie pokochać.
D: Doskonale. Nie kochasz siebie, gdy wierzysz w tak krzywdzące myśli. Chciałbyś siebie pokochać bez względu na to, czy Gustaw jest obok Ciebie, czy nie. I przestać to uzależniać od kogokolwiek poza samym sobą.
X: Tak, to ma sens.
D: Odwróć to inaczej jeszcze, odnosząc tę myśl do swojego myślenia.
X: Chciałbym, aby moje myślenie mnie kochało.
D: Świetnie. Rozumiesz, w jaki sposób to odwrócenie jest dla Ciebie korzystne?
X: Tak. Moje myślenie jest wrogie, jeśli wierzę w myśli, że chciałbym czegoś, czego nie ma.
D: Dokładnie. Co napisałeś w punkcie trzecim formularza?
X: Gustaw powinien zrewidować swoje poglądy na związek. - to brzmi śmiesznie [śmieje się]. Przecież to jasne, że ja powinienem.
D: Tak Słonko. Powiedz mi - czy to prawda, że on powinien zrewidować swoje poglądy na związek?
X: Myślę, że tak.
D: A rewiduje?
X: Nie.
D: To czy faktycznie powinien?
X: Tak.
D: Halo, puk puk. Tu rzeczywistość. W rzeczywistości on rewiduje swoje poglądy na związek?
X: Nie.
D: Więc sądzisz, że powinien, skoro tego nie robi?
X: Racja... zaczynam kumać. Ja powinienem to zrobić.
D: Dlaczego?
X: Hm.... bo są negatywne?
D: Bo właśnie to robisz!
X: [śmieje się]. No tak!
D: Witam w rzeczywistości. Tu jest milej, niż w Twoich myślach. Idźmy dalej. Co napisałeś w punkcie czwartym formularza?
X: Potrzebuję, aby Gustaw mnie pokochał, aby się mną interesował, aby chciał ze mną być.
D: Ładnie. Czy to prawda, że tego potrzebujesz?
X: Tak.
D: Możesz być tego pewien na 100%, że tego potrzebujesz?
X: Hm... chyba nie.
D: Jak jest w rzeczywistości? Gustaw Cię kocha? Interesuje się Tobą? Chce być z Tobą?
X: Nie, niestety nie.
D: Więc czy to prawda, że tego faktycznie potrzebujesz?
X: Tak.
D: Raz jeszcze, bo nie dociera [śmieje się]. Czy Gustaw Cię kocha? Czy się Tobą interesuje? Jakie są fakty?
X: Nie kocha mnie, nie interesuje się mną w ogóle. Nie chce nawet słyszeć o tym, że moglibyśmy być razem.
D: Więc naprawdę tego potrzebujesz? Zobacz, rozejrzyj się. Żyjesz. Rozmawiasz ze mną. Może nie czujesz się rewelacyjnie jeszcze w tej chwili, ale istniejesz, oddychasz, patrzysz, słuchasz. Czy on jest do czegokolwiek tutaj potrzebny?
X: Hm... no tak to nie. Ale potrzebuję go, aby czuć się dobrze.
D: Czy to prawda Słonko?
X: Nie, teraz mnie olśniło, że to ode mnie zależy. Mógłbym czuć się dobrze bez niego.
D: Wejdźmy głębiej w tę historię, bo tutaj jest pies pogrzebany. Kim byś był, gdyby Gustaw Cię kochał, interesował się Tobą, chciał z Tobą być?
X: [zastanawia się dłuższą chwilę] Byłbym bardzo, bardzo szczęśliwy.
D: Jak postrzegałbyś samego siebie w takiej sytuacji?
X: Jako kogoś bardzo zadowolonego... atrakcyjnego, kochanego, wartego miłości.
D: A jak nie ma przy Tobie Gustawa - to jak siebie postrzegasz?
X: Jako ofiarę losu błagającą o miłość. To okropne. Widzę siebie jako osobą niewartą miłości, niekochaną, samotną, nieszczęśliwą.
D: I to jest problem - uzależniłeś to, jaki obraz siebie tworzysz, od kogoś innego, niż Ty sam. Rozumiesz?
X: Tak.
D: Jakby to było, gdybyś mógł postrzegać samego siebie jako osobę wartą miłości, kochaną, superatrakcyjną i cudowną cały czas - bez względu na to, czy jest przy Tobie Gustaw, czy go nie ma?
X: To byłoby cudowne uczucie! Niesamowite! To może być aż tak proste?
D: To jest aż tak proste. Właśnie tego doświadczasz. Myślałeś, że jeśli znajdziesz atrakcyjnego partnera, to dopiero wtedy będziesz mógł postrzegać siebie, jako kogoś atrakcyjnego. Podobnie z miłością. Wydawało Ci się, że to ktoś musi Cię pokochać, abyś zobaczył, że jesteś warty miłości. To wszystko nieprawda. Możesz absolutnie śmiało być pewien, że jesteś warty miłości, czułości i wszystkiego, co najlepsze nawet wtedy, gdy nikt na świecie by Cię nie kochał. Dlaczego? Bo myśląc o sobie w dobry sposób - sam sobie okazujesz miłość. Sam siebie doceniasz jako atrakcyjnego partnera. To prawda, że potrzebujesz kochającego oraz interesującego Cię partnera - Ty nim jesteś. Myśląc o Gustawie, okazując mu w myślach swoją miłość i zainteresowanie - przestajesz okazywać ją sobie. Przestajesz interesować się sobą. Jeśli Ty tak o niego dbasz - to kto dba o Ciebie?
X: Kurwa, racja. To wszystko prawda.
D: Prawda jest zawsze dobra, życzliwa. Zawsze wyzwalająca. Co napisałeś w punkcie piątym formularza?
X: Gustaw jest idealny, jest cudownie zbudowany, ma piękne ciało. Śliczną twarz.
D: Czy to prawda?
X: Tak. Jest niezwykle piękny.
D: Czy możesz być tego pewien na 100%?
X: Tak.
D: Czy masz na to jakiś dowód?
X: Ma piękne ramiona. Bardzo męskie.
D: Ma męskie ramiona, bo jest mężczyzną. Więc wg Ciebie to, że ma męskie ramiona świadczy o tym, że jest idealnie piękny?
X: Tak.
D: Czy to prawda, że to o tym świadczy? Czy możesz być tego pewien?
X: Hm... nie na 100%.
D: Jakie jeszcze masz "dowody", że on jest idealnie piękny?
X: Jak dla mnie to ma idealne ciało. Wspaniałe. Mógłbym je podziwiać godzinami. I ma ładnego penisa.
D: Może Ty kochasz jego ciało, a nie jego.
X: Może...
D: To, że ma ładnego penisa dowodzi, że jest idealny. Czy to prawda?
X: Hehe, to brzmi dziwnie... nie do końca.
D: Raz jeszcze zatem: Czy on jest idealny? Czy to prawda?
X: Nie bardzo.
D: Jak reagujesz na myśl, że on ma idealne ciało? Że jest idealnie zbudowany?
X: Chcę się z nim kochać, chcę go przytulać, całować.
D: A gdybyś tak nie myślał?
X: Hm... Zagiąłeś mnie. Serio. To bym nie chciał nic od niego.
D: Więc jak dajesz wiarę myśli, że on ma idealne ciało, to czujesz pożądanie. A ja nie wierzysz tej myśli - to nie czujesz. Tak?
X: Tak.
D: Fajnie byłoby czuć do niego pożądanie, gdyby on też czuł. Fakty są jednak inne. Sam wiesz.
X: Prawda.
D: Odwróć tę myśl.
X: On nie ma idealnego ciała.
D: Znajdź co najmniej 3 bardzo wiarygodne dla Ciebie dowody, że to prawda.
X: To nie jest łatwe.
D: Masz tyle czasu, ile potrzebujesz.
X: [po dłuuuuugiej chwili]. Ma lekki brzuszek. Oponkę.
D: Serio?
X: Tak.
D: Mówiłeś, że jest idealnie piękny [śmieje się]
X: Widać nie jest [też się śmieje].
D: Co jeszcze?
X: Zaczyna łysieć. Robią mu się zakola. To widać.
D: Co jeszcze?
X: Na niektórych zdjęciach wygląda jakby miał 50 lat.
D: Haha, faktycznie - ideał piękna [śmieją się razem]. Zatem raz jeszcze pytam: Czy to prawda, że on jest idealnie piękny?
X: Nie. Brakuje mu co nieco.
D: Świetnie. Teraz już nie czujesz takiego pożądania, jak na początku.
X: To prawda.
D: Odwróć myśl "On jest idealnie piękny" tak, by odnosiło się to do Twojego myślenia.
X: Moje myślenie jest idealnie piękne.
D: Doskonale! Twoje myślenie o nim było idealnie piękne, nie on sam! Witam w rzeczywistości po raz kolejny.
X: To niesamowite.
D: Wiem. To właśnie Praca. Odwróć tę myśl odnosząc ją do siebie.
X: Ja jestem idealnie piękny. To żart.
D: Skąd wiesz? Znajdź kilka dowodów na to, że jesteś idealnie piękny.
X: Nie ma szans.
D: To będzie Twoje lekarstwo. Pomyśl. Zestawiałeś się z nim i widziałeś siebie jako mniej atrakcyjnego. Czas się obudzić. On stracił nieco w Twoich oczach z powodu oponki i łysienia [śmieją się], czas, byś Ty trochę zyskał, abyś mógł poczuć, że jesteś z nim na równi pod względem atrakcyjności.
X: Okej, kumam. No więc.... [długie milczenie]. Wiele osób mówi mi, że mam ładne usta.
D: Okej, to jest dobre.
X: Podobają mi się moje oczy. I włosy, włosy też. Są gęste, mam je po tacie.
D: Super, co jeszcze?
X: Hm... to głupie... [czerwieni się]
D: Mów.
X: Mam ładnego penisa [śmieje się]
D: Może być. Sprawdzimy to potem [śmieje się].
X: Hehe, w ramach zapłaty za pomoc psychologiczną? [śmieje się również].
D: Słonko, pomagasz sam sobie. Ja tu tylko zadaję pytania. Co jeszcze świadczy o tym, że jesteś atrakcyjny?
X: Jestem szczupły. To mi się podoba. Dobrze się ubieram. Mam ładne palce u rąk, wiele osób mi to mówi.
D: Hola hola basta, bo zaraz się w sobie zakochasz [śmieje się].
X: Może o to chodzi?
D: Może o to chodzi. W końcu kto inny ma Ci dać miłość, jeśli nie Ty sam sobie. Jeśli Ty sam siebie pokochasz - cały świat za tym podąży. To wspaniałe.
X: Trudno się doczekać.
D: Jak teraz się miewa Twój obraz siebie? Zobacz siebie i jego. Jak to widzisz?
X: Widzę, że jesteśmy niemal tak samo atrakcyjni, jak i nieatrakcyjni. Bez względu na to, czy razem, czy osobno.
D: Nareszcie Twoje myślenie jest bliższe rzeczywistości. To naprawdę miłe uczucie.
X: Zgadza się.
D: Co napisałeś w punkcie szóstym formularza?
X: Nigdy więcej nie chcę doświadczyć jego obojętności, tego, jak mnie spławia i jak mnie ignoruje.
D: Zdania z szóstego punktu odwracamy w nieco inny sposób. Ty już wiesz, że tak naprawdę to nie chcesz doświadczyć obojętności swojego myślenia, nie chcesz doświadczyć tego, jak Twoje myślenie Cię spławia i ignoruje, co działo się zawsze, gdy zamiast zajmować się sobą w swoich myślach, zajmowałeś się nim. Natomiast te zdania z szóstego punktu odwracamy w sposób taki: "Bardzo chętnie raz jeszcze..." oraz "Nie mogę się doczekać, aż znów...". Zrób to.
X: Hm... Kumam. Bardzo chętnie raz jeszcze doświadczę jego obojętności, tego, jak mnie spławia i mnie ignoruje.
D: Dalej, drugie odwrócenie.
X: Nie mogę się doczekać, aż znów będzie wobec mnie obojętny, jak mnie spławi i będzie ignorował.
D: I co teraz?
X: To brzmi dziwnie. Serio.
D: Dlaczego mógłbyś wierzyć w te myśli?
X: Hm... nie wiem.
D: Pomyśl. Daj sobie czas.
X: Jest w nich jakaś taka... wolność.
D: Tak, zgadza się. W tych myślach, nawet jeśli brzmią dziwnie, jest odrobina wolności, której pragniesz. Mogą być prawdziwe, bo gdy znów doświadczysz jego obojętności, jego spławiania i ignorowania i poczujesz się z tym źle - znów wrócisz do Pracy. Bo będziesz wiedział, że jest coś do sprawdzenia. To wspaniałe, że dzięki niemu możesz uczyć się o sobie coraz więcej i więcej, wciąż stając się coraz bardziej świadomym i wolnym człowiekiem. Gratulacje. Witam w Pracy.

niedziela, 7 lutego 2010

Sposób na trwały związek - zakochaj się... celowo!

Nasza europejska, jak i amerykańska kultura zdaje się być zakochana w samej idei nagłego zakochiwania - zauważył to już dawno Richard Bandler w swojej książce "Wolność jest wszystkim, miłość całą resztą." I faktycznie - lada moment będą Walentynki, kwiaciarnie już po gałach walą wielkimi, czerwonymi sercami a ludzie zdają się zapominać, że jeśli ktoś jest zakochany - to Walentynki ma codziennie. A jak ktoś nie jest - to i tak mu wszystko jedno.

Zwykliśmy myśleć o miłości jak o czymś, co nadchodzi samo i w sposób niekontrolowany. Oto nagle z dnia na dzień zakochujemy się w kimś i zapominamy o całym świecie. Nadzwyczaj często też, gdy zakochanie mija, okazuje się, że partner wcale nie jest taki wspaniały, jak nam się wydawało... I wtedy mamy problem. Bo skoro miłość "przychodzi sama" - to i odejść może "sama" i teoretycznie gówno możemy z tym zrobić.

Ale na szczęście tylko teoretycznie teoria zgadza się z praktyką, bo w praktyce różnice między teorią a praktyką często występują. Jak pokazują badania przeprowadzone przez Roberta Epsteina z Uniwersytetu Harvarda - jest cudowny sposób, aby stan miłości i zakochania zachować na dłużej:

Można zakochać się świadomie!

Może zacznijmy od minusów tego rozwiązania.

Po pierwsze - świadome zakochiwanie się nie jest tak spektakularne, jak to spontaniczne, będące efektem robienia sobie z drugą osobą w głowie dzikich filmów porno-romantycznych. Świadome zakochiwanie się w kimś jest efektem pracy nad sobą, ciągłego, systematycznego i konsekwentnego przywiązywania się do wybranej osoby.

Po drugie - możesz spotkać kulturowo wdrukowany opór pt. "serce nie sługa", że "tego nie da się zaplanować" i takie tam. Jak się zaraz przekonasz - to wcale nie musi być prawdą.

Ale świadome wywoływanie zakochania, które stopniowo przerodzi się w głęboką intymność, bliskość i namiętność ma też swoje ogromne plusy, które warto zaznaczyć.

Przede wszystkim - świadomie dobierasz partnera. To cudowny przywilej w świecie, w którym raz na jakiś czas spotyka się ludzi z zamkniętym sercem, ubranych w maski czy opętanych myślami o seksie. Możesz z góry określić kryteria, jakie musi spełniać ktoś, w kim będziesz chciał się zakochać i to daje Ci gigantyczną strategiczną przewagę - mniej pomyłek, szybsze dotarcie do celu.

Po drugie - związek, który rozpoczyna się świadomie wywoływanym stanem zakochania (jak to się robi - o tym za moment), jest o wiele trwalszy, niż związki powstałe w wyniku niespodziewanego ugodzenia strzałą Amora. Udowodnili to naukowcy porównujący trwałość małżeństw z wyboru i małżeństw zawieranych pod presją np. rodziny (stanowiących ok. 50% wszystkich małżeństw na świecie!). Małżeństwa z wyboru były efektem nagłego zakochania, które z czasem przemijało pozostawiając za sobą rozczarowanie (w Polsce rozpada się 1/4 małżeństw - na Zachodzie - co drugie!). Z kolei małżeństwa, które zwierane były pod presją rodziny - okazywały się o wiele szczęśliwsze wraz z upływającym czasem. Tam partnerzy wiedzieli, że nie mają jak zwiać, więc ćwiczyli okazywanie sobie miłości - aż w końcu faktycznie się pokochali.

Wniosek - warto zakochiwać się świadomie - by mieć odpowiedniego partnera, by miłość trwała dłużej i by uniknąć rozczarowań, przykrych emocji i lat próbowania stworzenia czegoś z nieodpowiednimi osobami.

Teraz pojawia się kluczowe pytanie:

Jak zakochać się świadomie?

Epstein wraz ze swoimi współpracownikami przeprowadzili szereg bardzo interesujących eksperymentów dot. zakochania. Dzięki nim udało się wyłonić te zachowania, które decydują o tym, czy w kimś się zakochamy, czy nie. Jak się okazało - zakochanie zmusza nas do pewnych zachowań - a pewne zachowania zmuszają nas, byśmy się zakochali. Wykonując świadomie pewne zachowania - narażamy się na ryzyko zakochania się, bo oba te elementy stanowią sprzężenie zwrotne.

Zobaczmy, jakie to zachowania (wymieniam tylko te ciekawsze i dające się zastosować w praktyce):

  • Patrzenie sobie w oczy - to bardzo łatwe i przyjemne zarazem. James Laird z Clark University zauważył w latach 80., że patrzenie sobie w oczy powoduje ocieplenie uczuć i podwyższa poziom sympatii do drugiej osoby. Potwierdził to też wspomniany Robert Epstein. Możesz to łatwo sprawdzić, unikając spoglądania w oczy Twoim rozmówcom - natychmiast będą czuli się zaniepokojeni i będą Cię unikać. Jeśli jednak zależy Ci na efekcie odwrotnym - warto patrzeć sobie w oczy. Już po 2 minutach zauważysz i poczujesz pierwsze pozytywne efekty.
  • Odzwierciedlanie zachowań - Epstein nie rozwodzi się nad tym aż tak, ale to temat rzeka. Umiejętność subtelnego i eleganckiego odzwierciedlania zachowań drugiej osoby to potężne narzędzie, dzięki któremu możesz niemal scalić się z umysłem drugiej osoby, rozumieć ją bez słów i tworzyć głęboką więź emocjonalną. Trzeba jednak uważać na to, z kim się buduje taką więź, bo jest to broń obosieczna. Będę o tym mówił szerzej w przyszłości, bo to temat cholernie ważny i stanowi absolutną bazę do budowania dobrych związków.
  • Wymiana sekretów - powolne odkrywanie swoich kart, ujawnianie rzeczy, których nie powiedzielibyśmy nikomu obcemu - to nie tylko wyraz zaufania (czyli braku lęków), ale też sposób, by zbudować silny związek z drugą osobą - poprzez poznanie jej bliżej.
  • Zbliżanie się do siebie - centymetr po centymetrze zbliżanie się do siebie powoduje powolne przełamywanie lodów i owej niewidzialnej bariery intymności. Oczywiście nie wolno tego robić nachalnie, bo źle to się skończy. Warto zacząć od subtelnych, niby przypadkowych dotknięć podczas zwykłej rozmowy, która wraz z biegiem czasu pozwala Ci zbliżyć się do wybranej osoby coraz bardziej. Zawsze sprawdzaj, jak czuje się z tym druga osoba - jeśli wykazuje zadowolenie - możesz pozwolić sobie na pójście nieco dalej i dalej i dalej...
Niby banał, prawda? Ale wierz mi - to dopiero wierzchołek góry lodowej potężnej wiedzy o tym, jak komunikują się nasze nieświadome umysły.

Zakochać się może niemal każdy w każdym - tak przynajmniej twierdzą naukowcy rozpracowujący mechanizmy zakochiwania się. Dlaczego więc nie działać w pełni świadomie? Dlaczego więc nie "upolować" sobie kogoś sympatycznego, z miłą aparycją i nie zakochać się w nim?

Ach tak - pojawia się obawa: a co, jeśli ja zakocham się w nim, a on we mnie nie? Widzisz - kolejne eksperymenty Epsteina udowodniły, że jeśli okazujemy komuś miłość - on (zgodnie z odkrytą przez Cialdiniego regułą wzajemności znaną z psychologii społecznej) również zacznie nam okazywać wyrazy sympatii. A to powoli może sprawić, że zacznie widzieć w nas kogoś więcej, niż tylko przypadkowego przechodnia.

Wierzę, że w miarę rozpoznawania miłosnej mechaniki, nasze społeczeństwo będzie ewoluować od nagłych porywów serca do świadomego wpływania na siebie i na swoje stany emocjonalne. A to zaowocuje tym, że będziemy żyć o wiele harmonijniej - nie tylko jako partnerzy w związku, ale również jako społeczeństwo.

Uczmy się mądrze zakochiwać! Do napisania!

środa, 27 stycznia 2010

Pomysł na... odkochanie w 5 minut!

Kto by pomyślał, że metoda, za pomocą której w ekspresowym tempie można pozbyć się fobii, może znaleźć zastosowanie również w kontekście odkochiwania. A jednak. Dziś o tym, jak technika podwójnej dysocjacji może pomóc zakończyć cierpienia.

Post dedykuję Dawidkowi - by mógł sobie nim pomóc szybko i efektywnie w sytuacji, w której się teraz znalazł. Trzymaj się Chłopie, będzie dobrze! :)

Zanim przejdziemy do sedna sprawy - pozwól, że podzielę się z Tobą trzema obserwacjami.

Pierwsza - ile razy jesteś w stanie obejrzeć ten sam film tak, by się nim nie znudzić? Większość ludzi raczej nie bardzo ma ochotę oglądać drugi raz ten sam film - zero zaskoczeń, wiadomo, co się wydarzy. Nudy. To pierwszy z procesów, który wykorzystuje technika podwójnej dysocjacji.

Druga obserwacja - ludzie czasem mówią "chciałbym się z tego wycofać". Tzn. podjęli oni jakąś decyzję, ale teraz chcą zrobić krok wstecz. Oczywiście to przenośnia, ale gdybyśmy przyjrzeli się strukturze ich myśli w tym momencie, zauważylibyśmy, że cofają oni film ze swojego życia wstecz do momentu, zanim podjęli daną decyzję. To drugi z procesów, jaki będziemy dziś wykorzystywać.

Trzeci to spostrzeżenie, że ludzie zapamiętują i klasyfikują daną historię ze względu na to, jak się ona rozpoczęła i jak się zakończyła. Przy czym to drugie jest ważniejsze (umysł jest praktyczny i nastawiony na rezultaty). To ważne, jeśli chcemy pracować z historiami.

Jeśli chcesz wykonać tę technikę na sobie - mała uwaga. Po pierwsze - rób to na trzeźwo. Jak zrobisz to po pijaku, to jak wytrzeźwiejesz, wszystko może wrócić. To by było bez sensu. Druga - to nie technika działa, lecz TY. Weź odpowiedzialność, za efekty, jakie otrzymujesz. To, co za moment tutaj opiszę, jest strukturą pewnej umiejętności. A każdą umiejętność można ćwiczyć i stać się w niej mistrzem.

W miarę ćwiczenia z tą techniką - będziesz zauważał coraz więcej subtelności, których moje słowa nie przekażą. Bądź czujny. I nie sugeruj się tematem posta - masz więcej czasu, niż 5 minut. A konkretnie masz go tyle, ile go będziesz potrzebował.

Technika podwójnej dysocjacji w odkochiwaniu się


1. Poczuj się dobrze. Potrzebny Ci będzie zasobny stan emocjonalny i uczuciowy, by przejść przez tę procedurę. Poćwicz sobie, posłuchaj fajnej muzy, pośmiej się z kabaretów. Weź kilka głębokich wdechów, by dotlenić mózg. Ponieś głowę wysoko, by podbródkiem pokazywać horyzont. Wyprostuj plecy.

2. Wróć myślami do momentu zanim się nieszczęśliwe zakochałeś. Pamiętasz to, prawda? Byłeś taki spokojny, zadowolony z życia. Zobacz to na obrazie w swoim umyśle. Teraz weź ten obraz i umieść go na ekranie w kinie. A siebie na widowni. Teraz widzisz siebie młodszego na ekranie w stopklatce, który jest obserwowany przez Ciebie dzisiejszego siedzącego na widowni. Ty jesteś przypuśćmy kamerą na ścianie, która tylko beznamiętnie rejestruje to, co widzi.

3. Spraw, by stopklatka pokazująca moment przed zakochaniem, która wyświetla się na ekranie, stała się ciemna i czarno-biała. Możesz ten obraz też lekko rozmazać, by nie widzieć szczegółów. Z głośników puść ulubioną muzykę.

4. Puść film na ekranie. Niech pokaże Ci, jak młodszy Ty czuł się wcześniej, przed zakochaniem, a potem - jak się nieszczęśliwie zakochał, jak cierpiał, jak płakał i co tam jeszcze pamiętasz. Niech ten młodszy Ty na ekranie przeżyje to raz jeszcze. Oglądaj film powoli! Pamiętaj - Ty cały czas jesteś tą kamerą, która obserwuje Ciebie na widowni, który obserwuje Ciebie młodszego na ekranie. To ważne, by nabrać dystansu do sytuacji. Oglądaj film aż do momentu, w którym młodszy Ty na ekranie poczuł się stosunkowo dobrze już po epizodzie z zakochaniem. Zatrzymaj wtedy film.

5. Duchem opuść kamerę i wejdź w samego siebie na widowni. Spójrz swoimi oczami na ekran, który masz przed sobą. Następnie wstań, podejdź do ekranu i przekrocz jego powierzchnię tak, by znaleźć się w filmie. Widzisz teraz przed sobą młodszego siebie zatrzymanego w tym momencie już po zakochaniu, gdy czuje się on stosunkowo dobrze. Wszystko teraz nabiera realnych barw, kształtów i rozmiarów - tak, jakbyś był tam w rzeczywistości. Przywitaj się z młodszym sobą i powiedz: "Witaj, przybywam z przyszłości i mam dla Ciebie prezent. Przynoszę Ci zasoby, abyś mógł sobie lepiej poradzić z tym, co Cię spotkało." Następnie wejdź w pozycję tego młodszego Ciebie.

6. Teraz, gdy jesteś już młodszym sobą, zacznij przewijać szybko film wstecz do momentu, w którym film się zaczął - czyli momentu przed zakochaniem, w którym czułeś się jeszcze fajnie. Niech ludzie chodzą do tyłu, mówią bełkotem, jakby ktoś przewijał taśmę wstecz itd. Pierwszy raz możesz przewinąć film wstecz kawałek po kawałku, by oswoić się z tą procedurą. Potem - gdy będziesz powtarzał ten krok - koniecznie rób to coraz szybciej - aż dojdziesz do wprawy i będziesz film przewijał wstecz w ułamek sekundy. Szybkość, z jaką przewijasz film wstecz będąc w swojej pozycji percepcyjnej (patrząc swoimi oczami) jest decydujący o skuteczności tej techniki!

7. Teraz, gdy jesteś w momencie przez zakochaniem, opuść film i zasiądź z powrotem na widowni. A potem ponownie opuść swoje ciało i ponownie wciel się w rolę kamery na ścianie. Powtórz całą procedurę. Raz jeszcze obejrzyj czarno-biały film w podwójnej dysocjacji a potem znów wciel się w rolę głównego bohatera, by przewinąć go szybko wstecz w pełnych barwach i rozmiarach. Pamiętaj o kanapce bezpieczeństwa - by film zaczynał się i kończył w pozytywnych lub chociaż neutralnych emocjonalnie punktach.

Dlaczego ta technika działa?

Po pierwsze - po cztero-, pięciokrotnym obejrzeniu tego samego filmu, będziesz nim totalnie znudzony. O to chodzi! Po drugie - uczysz się szybko i sugestywnie wycofywać z głupich emocjonalnych decyzji - przewijając film szybko wstecz. Po trzecie - ponieważ historię zaczynasz i kończysz w neutralnych lub też pozytywnych momentach - wydaje się ona o wiele mnie straszna.

W jakich sytuacjach korzystać z tej techniki?

  • gdy ktoś się nieszczęśliwie zakochał
  • przeżył atak fobii, lęku, paniki (jako film bierzesz pierwszy epizod lęku, jaki pamiętasz) - by się odczulić (można przetestować technikę np. w przypadku Zespołu Stresu Pourazowego)
  • ktoś zrobił coś, z czym czuje się teraz źle i ma destruktywne poczucie winy (dysfunkcyjne, czyli takie, które nie pozwala naprawić swojego błędu i paraliżuje życie)
Baw się tą techniką i ciesz się zmianami. Na mnie podziałało znakomicie.

P.S. Dyskusje w komentarzach pt. "to nie działa" nie przejdą. Jeśli uważasz, że to nie działa, bo [wstaw cokolwiek] - masz rację i idź jęczeć gdzie indziej. Nie można się przekonać, że ta technika nie działa - możesz jedynie przekonać się, że nie umiesz jej zastosować.

piątek, 13 listopada 2009

Mentalna rewolucja - prawdopodobnie najlepszy sposób na wszelkie cierpienia

Tak, jak obiecałem w poprzednim poście - przedstawiam prawdopodobnie najlepszą metodę na usuwanie stresów, osiąganie celów i wewnętrzne wyzwalanie się od wszelakiej maści cierpień. Metoda ta robi aktualnie ogromną furorę w świecie rozwoju osobistego, po tym, jak jej autorka - Byron Katie - została zaproszona do słynnego The Oprah Winfrey Show. I wierz mi - nie jest to tylko tymczasowa moda. Metoda ta opiera się na głębokich i naprawdę mocnych założeniach, które warto poznać.

Rzeczywistość zawsze jest lepsza niż nasza opinia o niej.

Mówi się, że strach ma wielkie oczy. Przypomnij sobie, ile razy bałeś się czegoś lub martwiłeś się o coś, co się nie wydarzyło. Badania pokazują, że 75% naszych zmartwień nigdy się nie sprawdza. A te, które się sprawdzają, zazwyczaj okazały się wyogromlone, gdyż stosunkowo łatwo poradziliśmy sobie z problemem. Zaledwie 1-2% wydarzeń okazuje się tak tragicznych, jak się spodziewaliśmy w najgorszych koszmarach (ale i tak potem dajemy radę). Oznacza to, że 98-99% zmartwień jest niemal kompletnie niepotrzebnych.

Problem zawsze polega na tym, że wierzymy w jakąś stresującą, nieprawdziwą myśl.

Nasz wielki i zapomniany nieco rodak - Alfred Korzybski - twórca semantyki ogólnej, zauważył kiedyś, że "mapa nie jest terenem". Ta metafora sugeruje nam, użytkownikom własnych umysłów, że to, co myślimy o świecie nie jest samym światem. Problemem psychologicznym zawsze jest więc dawanie wiary w stresującą myśl, która tylko i wyłącznie jest ubogą reprezentacją świata zewnętrznego. Wygląda to tak, że patrzysz na mapę i widzisz tam ogromną, porywistą i szeroką rzekę i myślisz sobie: nie dam rady jej przekroczyć. I nawet nie zaczynasz podróży. Gdybyś zaczął, okazałoby się, że w rzeczywistości rzeka jest mniejsza i od 3 lat istnieje tam solidny most, po którym można suchą stopą przejść na drugą stronę - most, którego Twoja mapa nie uwzględniała, bo zaktualizowałeś ją ostatni raz 10 lat temu albo - co gorsza - ktoś Ci ją zaktualizował, kto nawet tam nie był, lecz tylko słyszał... Masz opinię o Amerykanach, Szkotach, Niemcach, Francuzach... i być może nie byłeś nawet w ich krajach...!

Myśli nie są rzeczywistością.

Po raz kolejny - mylimy nasze myśli na temat rzeczywistości z samą rzeczywistością, ślepo im wierząc. Myśli nie mogą być prawdziwe i koniec kropka. Są mocno przefiltrowaną informacją na jego temat. Myśli zawsze usuwają coś, generalizują i zniekształcają. A świat ma to w dupie i po prostu jest w pełnej okazałości, której być może nigdy nie ogarniemy. Widzimy tylko to, w to umiemy uwierzyć. Pamiętasz z lekcji historii, jak hiszpańscy konkwistadorzy przybyli do Ameryki? Wyobraź sobie, że wielu Indian w ogóle nie widziało ich statków, dopóki na samym brzegu nie wysiedli z nich Hiszpanie - a lampili się na horyzont oceanu całe życie. Dlaczego ich nie dostrzegli? Proste - ich mózgi (a więc i oczy) nie przewidywały czegoś takiego, jak nadpływające statki.

Okej, bierzmy się do roboty. Twoja głęboka i fascynująca zmiana osobista nie może już dłużej czekać. W trakcie sesji możesz zmienić wszystko to, czego tak bardzo pragniesz. Możesz rozwiązać swoje najgłębsze konflikty, utorować sobie drogę do realizacji największych marzeń i uczynić z siebie wersję jeszcze lepszą, niż najlepsza, jaką w tej chwili jesteś. Traktuj to na luzie, baw się tym i pamiętaj - bez względu na to, w jakie krzywdzące brednie wierzył Twój mózg - wszystko jest wyuczone i wszystkiego możesz się oduczyć. To Twój układ nerwowy - czyli najbardziej złożony i fascynujący system, jaki kiedykolwiek odkryliśmy w kosmosie. Absolutnie elastyczny i cudownie przebogaty. W swoim DNA masz zapisane całe dziedzictwo wszelkich organizmów, które żyły przed nami - ich doświadczenia i mądrość. A Twój umysł, jako niesamowita kwantowa i samoświadoma cybernetyczna maszyna, jest w stanie tworzyć galaktyki i niszczyć lipne wszechświaty - bo jesteś kimś więcej, niż kiedykolwiek Ci się wydawało w najśmielszych snach.

Baw się i do dzieła!

***

ETAP 1: Wydobywanie historii.

Zaopatrz się w kartkę i długopis. Usiądź wygodnie i odpręż się. Weź kilka głębokich wdechów i przejdź w stan koherencji serca. Jeśli jeszcze nie opanowałeś tej sztuki - masz teraz ogromną okazję, by to uczynić. Koherencja to synonim szczęścia, przepływu i wewnętrznego bogactwa, więc gra jest warta świeczki.

Będąc w stanie koherencji, spytaj swojego serca, czego naprawdę pragnie. Poproś je, by stworzyło Ci w głowie bogate, złożone i wielopoziomowe obrazy Twojego najcudowniejszego, szczęśliwego życia. Zobacz siebie, jak żyjesz pełnią życia, w różnych kontekstach - w pracy, w domu, rodzinie, wśród bliskich Ci osób. Na razie - to ważne! - nie pozwól wtrącać się swojemu umysłowi - może on zgłaszać obiekcie, stwierdzić "nie, to niemożliwe, byś to miał", "nie nadaję się" etc. Japa w kosz! Teraz jest czas dla serca. To ono ma Ci podpowiedzieć, jakie są Twoje najbardziej skrywane pragnienia - te tłamszone latami, spychane. Wyzwól je. Są w Tobie od zawsze.

Spytaj serca, jak cudownie możesz żyć.

Spytaj je, jaki zawód jest dla Ciebie. Spytaj, jakimi ludźmi chce, byś był otoczony. Pozwól swojemu sercu przemówić. Poczuj jego ciepło i pozwól mu działać. Niech nakreśli Ci panoramiczną, głęboką wizję Twojego cudownego, bogatego, szczęśliwego życia. Życia, jakie zawsze pragnąłeś... w głębi serca.

Daj sobie tyle czasu, ile będziesz potrzebował. To nie wyścigi. Puść w tle muzykę, która doda Ci wiary i podniesie na duchu. Czy to nie cudowne? Czujesz to już w pełni? Czujesz, jak każda komórka Twojego ciała krzyczy: Tak, to jest to, co chcę robić! To jest to, czym chcę żyć!

Masz to? Super.

Naciesz się tą wizją.

A teraz... Zadaj sobie ważne pytanie:

"Co mnie jeszcze powstrzymuje przed osiągnięciem tego wszystkiego?"

Zwróć uwagę na wszystko, co przeszkadza Ci być w stanie koherencji serca!

Po pierwsze - emocje. Jakie emocje powstrzymują Cię przed osiągnięciem tego cudownego życia? Każda emocja to jakaś historia, która żyje w Twoim umyśle i ciele. Jeśli się boisz - spytaj siebie: czego się boję? Podobnie, jeśli się czegoś wstydzisz, masz poczucie winy, złość etc. Spisz wszelkie historie, które uda Ci się zwerbalizować. Jeśli czujesz coś, co Cię powstrzymuje, ale nie umiesz tego nazwać ani nic o tym powiedzieć - opisz samo doznanie - gdzie jest w ciele? Co może oznaczać? Na ile jest intensywne? Itd.

Po drugie - jakie obiekcje przedstawia Twój umysł? Jakie dialogi wewnętrzne masz, gdy widzisz tę wspaniałą wizję, którą wykreowało Twoje serce? Czy są wspierające? Jeśli tak - to ok. Zostaw je. Jeśli jednak są demobilizujące - spisuj je. To one wyrzucają Cię ze stanu koherencji. Każda wątpliwość z umysłu to kolejna historia, którą warto przerobić i wyrzucić, by nie przeszkadzała Ci kierować się w Twoim życiu sercem.

Po trzecie - obrazy. Czy masz jakieś obrazy lub filmy, które zagrażają wykreowanej przez Twoje serce wizji? Może do tej wizji wkradło się coś, czego tam nie chcesz? Coś, co sprawia, że nie jesteś w pełni koherentny, widząc to tam. Spytaj swojego umysłu, co to znaczy i skąd się to wzięło. Jeśli w Twojej cudownej wizji pojawiło się cokolwiek, co Ci się nie podoba (jakby mimowolnie) - to kolejna historia do przerobienia. Pozwól swojemu umysłowi powiedzieć, dlaczego ją tam dodał i co mu kazało to zrobić. Otrzymaną odpowiedź spisz - będziemy nad nią pracować.

Po tym etapie powinieneś mieć konkretną listą zawierającą wszystkie Twoje historie umysłowe, które powstrzymują Cię przed osiągnięciem wizji wykreowanej przez Twoje serce czy też życiem tą wizją. Będziemy je rozbrajać za pomocą wnikliwych pytań.

ETAP 2: Podważanie historii.

Każdej historii, która powstrzymuje Cię przed życiem, jakiego pragniesz, będziesz zadawał pytania i spisywał odpowiedzi. Nie walczysz z żadną historią! Historia sama odejdzie, kiedy będzie jej pora. Póki co - po prostu zbierasz odpowiednie informacje i tyle. Gdy zadasz historii odpowiednie pytanie, poczujesz, jak sama znika i Twoje życie robi się piękniejsze. Nic nie musisz robić, nie musisz się o nic starać. Po prostu zadajesz pytania i odpowiadasz na nie.

Wersja podstawowa obejmuje 4 pytania:

1. Czy to prawda?
2. Czy mogę być pewien, że to prawda?
3. Czy ta myśl/ historia jest korzystna dla mojego życia?
4. Kim bym był, gdybym nie mógł uwierzyć w tę myśl/ historię?

Często wystarczą te 4 pytania, aby dana historia poddała się i odeszła. Sprawdź sam, jakie to proste! 70% moich lipnych historyjek wyłożyło się na 2 pierwszych pytaniach (wydają się podobne, ale niech Cię to nie zmyli!). Po prostu okazało się, że zwyczajnie nie mogę być pewien tego, w co wierzyłem. I zachciało mi się śmiać, że kiedykolwiek byłem pewien, że te shity to prawda.

W trakcie zadawania pytań, mogą wychodzić kolejne historie! Ba! Nawet będą, bo wszystkie historie są ze sobą połączone - Tobą! Możesz trafić na całą galaktykę myśli, konstelacje lipnych opowieści, które możesz chcieć wyrzucić, bo wszystkie wzajemnie się wspierają. Np.

"Ryszard mnie skrzywdził" - ta historia zawiera generalnie założenie, że "ludzie mogą mnie skrzywdzić", że "krzywda istnieje" etc. - gdybyś w to nie wierzył, nie mógłbyś dopuścić myśli, że Ryszard Cię skrzywdził.

Wersja extended pytań jest dla historii, które nie chcą odejść od razu, powracają lub takich, które wydają Ci się naprawdę ważne, wielkie i krzywdzące - warto je przerobić, by wiedzieć, na czym dokładnie stoisz i móc im się dobrać do dupy na nowe sposoby. Nie wszystkie pytania będą pasować do wszystkich historii, dlatego zadawaj i opowiadaj na te, które uznasz, że mają sens.

1. Czy to prawda?
  • Jak jest naprawdę?
  • Czy dana sytuacja naprawdę ma miejsce?
2. Czy możesz być pewien, że to prawda?
  • POWINNOŚĆ: Jak być powinno wg Ciebie?
  • ZAKRES WIEDZY: Czy wiesz więcej od tej osoby/ od Boga/ od Wszechświata? Czy naprawdę wiesz, co jest dla Ciebie/ dla tej osoby najlepsze?
  • POLE DZIAŁANIA: Czyją sprawą się zajmujesz? Swoją czy czyjąś?
  • Czy jesteś pewien, że byłbyś szczęśliwszy, gdybyś dostał to, czego chcesz?
  • Co najgorszego mogłoby się wydarzyć - zgodnie z tą myślą?
3. Czy ta myśli jest korzystna dla Twojego życia?

KONSEKWENCJE:
  • Jaki dialog wewnętrzny wywołuje dana myśl? (zamknij oczy, wypowiedz myśl i przysłuchaj się, jak nawijasz w głowie... co mówisz...?)
  • Jakie obrazy wywołuje ta myśl w Twojej głowie? (ponownie - tym razem skup się na obrazach)
  • Jakie emocje produkuje ta myśl? Wnosi w Twoje życie stres czy spokój? Jakie to emocje, gdzie są w Twoim ciele i jak intensywne są w skali od 1 do 10?
  • Jakie zachowania powoduje wiara w tę myśl? Co musisz robić, gdy dajesz jej wiarę? (nawyki, nałogi etc.)
LINIA CZASU:
  • Czy ta myśl buduje jakąś Twoją przeszłość? Jeśli tak, to jaką? Opisz swoje halucynacje.
  • Czy ta myśl tworzy jakąś przyszłość? Jeśli tak, to jaką? Opisz swoje iluzje.
ILUZJE:
  • Jakie zniekształcenia powoduje ta myśl?
  • Jak odbierasz świat poprzez tę myśl?
  • Na jakich uogólnieniach opiera się ta myśl? (jakie ukryte "zawsze", "nigdy" etc. zawiera ta myśl?)
  • Co ta myśl usuwa, by mogła być prawdziwą? Podaj co najmniej 3 wiarygodne kontrprzykłady.
ŹRÓDŁO:
  • Skąd masz tę historię?
  • Czy masz ją ze swojego doświadczenia czy ktoś Ci ją opowiedział?
  • Kiedy nauczyłeś się tej historii?
RELACJE:
  • Jakie relacje z sobą tworzysz, gdy wierzysz w tę myśl?
  • Jak traktujesz innych, gdy w nią wierzysz?
  • Jak postrzegasz siebie poprzez tę myśl?
  • Jak postrzegasz innych, gdy w nią wierzysz?
ODPOWIEDZIALNOŚĆ:
  • Gdzie w tej historii jest odpowiedzialność? U Ciebie czy na zewnątrz?
  • Kto ma kontrolę w tej historii?
  • Jakie są tego konsekwencje?
POWODY:
  • Czy mógłbyś mieć jakiś powód, by utrzymać tę myśl?
  • Czy ta historia ma filary, a więc inne historie, które ją podtrzymują?
  • Po co Twój umysł dawał wiarę tej historii?
  • Jakie masz minimum 3 dobre powody, by porzucić tę historię? (nie porzucaj jej, sama odejdzie, podaj tylko powody i zostaw)
4. Kim byś był, gdybyś nie miał tej myśli/ historii?
  • Jak wyglądałoby Twoje życie, gdybyś nie mógł uwierzyć w tę myśl/ w tę historię?
  • Jak traktowałbyś siebie?
  • Jak traktowałbyś innych ludzi?
Wszystkie odpowiedzi spisz na kartce lub na komputerze. Pisząc je, zdysocjujesz się względem nich i będzie Ci prościej. Jeżeli w trakcie wyjdą kolejne historie - powtórz cały proces, pracując z kolejnymi historiami.

ETAP 3: Odwracanie myśli

Weź pierwotną myśl/ historię i odwróć ją na minimum 3 różne sposoby:
  • zaprzecz jej logiczne, stawiając "nie",
  • odwróć relację, która występuje w historii,
  • przesuń odpowiedzialność - weź ją na siebie lub przesuń na czynniki zewnętrzne.
Do każdego odwrócenia zadaj sobie pytanie: Czy to może być prawda? Jeśli tak, to dlaczego?

Przykłady odwróceń:

"Ryszard mnie skrzywdził"

- Ryszard mnie nie skrzywdził
- To ja skrzywdziłem Ryszarda
- To ja skrzywdziłem siebie

"Zarażę się chorobą i będę cierpiał."

- Nie zarażę się chorobą i będę cierpiał.
- Zarażę się chorobą i nie będę cierpiał.
- Nie zarażę się chorobą i nie będę cierpiał.
- To ja zarażę chorobę i ona będzie cierpieć.
- To choroba zarazi mnie.

"Jestem nieszczęśliwy"

- Nie zawsze jestem nieszczęśliwy. -> Bywam szczęśliwy.
- Nie jestem nieszczęśliwy -> Jestem szczęśliwy.
- Inni są ze mną nieszczęśliwi.

KONIEC.

Wiem, że widząc ogrom tych pytań, wydaje Ci się, że ta praca nie będzie miała końca. Jednak pozory mylą. Oczywiście, na pewno znajdą się historie, które będą wracać - nawet tygodniami czy miesiącami (pamiętaj, że uczyłeś się ich wiele lat!!!) a Ty będziesz pracował nad nimi w kółko wciąż od nowa, ale wierz mi - jeśli historia wraca, to znaczy, że nie wyciągnąłeś z niej wszystkiego i coś jeszcze chce Ci ona przekazać. Znajdź to, znajdź swoją naukę i uwolnij się. Stawką jest Twoje życie, szczęście i pomyślność - a więc gra jest warta świeczki, prawda?

Pamiętaj:
  • Każdy Twój związek (aktualny i ex) to jakaś historia,
  • Każda choroba to jakaś historia,
  • Każda praca, sposób w jaki zarabiasz pieniądze, to historia
  • Twoja nauka i wyniki w szkole - kolejna historia
  • Twoja rodzina, stosunek do rodziców i innych - kolejne historie
  • etc.
Niektóre rzeczy będą okej i je zostaw. Pracuj nad tym, co przeszkadza Ci być w stanie koherencji. Na koniec wróć do swojej cudownej wizji przyszłości i sprawdź, na ile koherentny czujesz się w związku z nią. Czy jest jeszcze coś, co przeszkadza Ci w pełnej koherencji? A może czujesz już całym sobą, że... to jest to!

Zmiany, które zachodzą podczas korzystania z niniejszej technologii są magiczne. Jestem w głębokim szoku, gdy pomyślę, jak bardzo zmieniłem się w przeciągu ostatnich tygodni. Ile niepotrzebnych obaw i stresów wyrzuciłem... O ile lepiej czuję się we własnym ciele, we własnym życiu, z ludźmi, którzy mnie otaczają...

Technologia ta jest uniwersalna. Można nią uzdrawiać związki (zaczynając od siebie), leczyć, wzmacniać zdrowie, pozwalać sobie zarabiać więcej kasy, zdobywać przyjaciół - cokolwiek wymyślisz. Ostatecznie pamiętaj też - to nie metoda działa, leczy Ty. I to Ty jesteś odpowiedzialny za efekty, jakie uzyskujesz. Samo nie zadziała. Dlatego zrób sobie 2 godziny dla siebie, zaopatrz się w kartki, długopisy lub laptopa i eksploruj swoje myśli, badaj swój umysł i zmieniaj go tak, jak tego pragniesz - aż uzyskasz efekty, o jakich marzyłeś.

Baw się swoim nieskończenie bogatym układem nerwowym, myślami i ciałem i twórz coraz lepszy, coraz wspanialszy świat.

Zmiana zaczyna się w Tobie a trwa w całym Wszechświecie.

Do napisania!

P.S. Prócz oczywiście Byron Katie, dziękuję również Mateuszowi G. - za to, że poprawił pytania, podnosząc ich już i tak ogromną skuteczność i wynosząc tę metodę daleko ponad przeciętność. I wszystkim ludziom, którzy zapewnili mi lipne historie - dzięki wam nauczyłem się, jak z nimi pracować!

czwartek, 12 listopada 2009

Niewolnicy własnych historii, łączcie się!

- Nie lubię, gdy ktoś mnie wypytuje, z kim chodzę do kina. To koniec naszej znajomości - powiedział Zenek przez telefon. Odłożył słuchawkę i uśmiechnął się. Chwilowa ulga. Własnie odesłał fantoma, myśli, że pozbył się problemu. On mnie będzie kontrolował! - oburzał się w myślach na faceta, z którym właśnie zakończył kontakty. Zenek nie może sobie pozwolić na to, co spotkało go w poprzednim związku, w którym jego partner cały czas go szpiegował, śledził niczym maniak, wypytywał o tysiące szczegółów. Teraz Zenek chce być wolny. Zenek nie ma zielonego pojęcia, że im bardziej chce, tym mniej jest wolny...

- Idąc z Tobą do łóżka, nawet nie zakładałem, że kiedykolwiek mielibyśmy być razem. Myślałem o Tobie jak o kumplu - oznajmił Klemens chłopakowi, który siedział przed nim i płakał. Przed chwilą, nim poleciały pierwsze łzy, zdołał wykrztusić z siebie 2 magiczne słowa. Klemens jednak się ich... wystraszył. Boi się, że ktoś go wciągnie w swoje ramiona wbrew jego woli. Kiedyś był z facetem, który chciał go zamknąć z złotej klatce. Dziś nie może sobie pozwolić, by znów go to spotkało. Dziś musi bronić się przed "Kocham Cię". Bronić przed miłością.

- Chcę być sam, tylko sam, rozumiesz! - w ataku gniewu i przez łzy wykrzyczał Alfred. - Chcę być sam do końca życia! - warczał. Alfred kiedyś był kochanym, pełnym życzliwości i serdeczności człowiekiem. Jednak każdy kolejny związek sprawiał, że było z nim coraz gorzej. W końcu coś w nim umarło. Zwątpił. Poszedł do darkroomu. Uprawiał z kimś seks, nie wie nawet z kim dokładnie. Potem wciągnęło go to niczym lotne piaski...

Raz na jakiś czas spotykałem ludzi, których pojąć nie mogłem. Utrzymywali oni, że nie chcą związków na stałe, że im wystarczy przelotny seks z kimkolwiek, że chcą być wolni etc. Seksoholicy, nieraz delikatni, ale zawsze dzicy w środku. Niepojęci.

Skąd się tacy biorą?

Jako dzieci naturalnie przecież i bez lęku brniemy w związki emocjonalne i pragniemy je instynktownie podtrzymywać. Taka jest natura człowieka jako istoty społecznej. Naukowcy z Instytutu Matematyki Serca udowodnili, że pole elektromagnetyczne generowane przez serce jest 5000 razy silniejsze, niż pole generowane przez mózg. A serce odpowiada za tworzenie związków z ludźmi. Niech Ci to da do myślenia.

Co więc dzieje się z ludźmi, którzy - jak twierdzą - nie chcą związków na stałe? Których interesuje tylko seks - jak sądzą...?

Od jakiegoś czasu przyglądałem się im z bliska i z oddali i szukałem wspólnego mianownika dla wszystkich tych osób. I wszelkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, że chyba znalazłem.

Wszystkie osoby, które spotkałem i które charakteryzowały się awersją do związków erotyczno-romantycznych, miały naprawdę megalipną historię związaną z... poprzednimi związkami.

Przypadek 1: Wielka miłość trwająca wiele lat. Zdrada. Ból. Rozstanie. W zdradzonym partnerze rosną 2 osobowości - ta, która nadal kocha i ta, która nienawidzi. Wewnętrzny konflikt jest miażdżący - bo jak można do kogoś mieć pociąg i jednocześnie odrazę...? By stłumić stres związany z tym dysonansem, zaczyna się... seks, alkohol, niekończące się imprezy. Zaliczanie kolejnych kolesi. I nieustanne myśli o exie. Trzeba sobie udowodnić raz jeszcze swoją atrakcyjność. Trzeba kusić, wyjebać w dupę i porzucić - niech inni też wiedzą, jak to jest.

Przypadek 2: Zauroczenie zmienia się w koszmar. Kłócą się o byle co. Niezgodność charakterów? Hm... cokolwiek to jest. Podbijają sobie oczy, łamią na sobie kije od miotły, zamykają sobie drzwi do domu. Patologia pełną gębą - powiedziałby niezależny obserwator. Oboje mają kogoś na boku. Zrobili sobie z życia koszmar, za który rachunek będą płacić jeszcze długo po rozstaniu. Ich neurony przyzwyczajając się, mieszkają skutecznie uczucie zauroczenia ze stresem i lękiem, co tworzy stałe połączenia nerwowe na przyszłość. Jak myślisz, jak będą się czuli, gdy poznają w przyszłości kogoś innego, kto wpadnie im w oko...?

Przypadek 3: Jego apetyt seksualny był większy, niż jego partnera. Wydawał mu się flegmatyczny, uśpiony. A on potrzebował - jak sądził - dzikiego, ostrego seksu. Jego frustracja rosła, a im bardziej naciskał - tym jego ukochany bardziej się zamykał. Seks stał się przyczyną stresu do ich obojga. Coś, co może być tak piękne, zostało zniszczone przez postawy roszczeniowe i stawiane sobie warunków. W końcu padło: albo będziesz robił w łóżku to, co chcę, albo odejdę. I musiał odejść, bo nikt nie może sprostać takim sutenerskim żądaniom. Poszukał sobie kogoś na seks. Potem kolejnego. Ale serce wciąż tęskniło za jego eksem. Chciał wrócić, ale było już za późno - on nie chciał o tym słyszeć. W swoich własnych oczach stał się ostatnią kurwą. Stracił do siebie szacunek tak bardzo, że nie mógł spojrzeć w lustro. Znienawidził swojego exa - bo to przecież była jego wina. Mógł się bardziej starać w łóżku, prawda?

Przypadek 4: Poznał go przez internet i zakochał się. Jego fascynacja była tak wielka, że praktycznie uzależnił się od swojego wybranka po kilku spotkaniach. Szczęśliwie jego facet też wyznał mu miłość. I zaczęła się frajda - wspólne kolacje, spacery, kina. Było jedno "ale - on nie chciał seksu. Mówił, że musi poczekać. Że nie jest jeszcze gotowy. Okej - każdy ma swoją dynamikę - myślał. On nie był jeszcze gotowy, gdy minął miesiąc. I drugi. I trzeci. Pół roku... Wciąż nie był gotowy. Wciąż odwlekał. Będziemy się kochać już niedługo, obiecuję - mówił. Półtora roku później był już wrakiem psychicznym. Wciąż czekał. I czeka do dziś...

To wszystko prawdziwe historie. Historie bardzo trudne, ciężkie. Psychologiczne katastrofy w Czernobylu. Ci, którzy brali w nich udział, mają ciężki bagaż doświadczeń w głowie - który zabiera im radość życia, który każdego dnia - zupełnie podświadomie - dobija ich zdrowie, samopoczucie i dziecięcą niewinność.

Ludzie Ci na słowo "związek" reagują stresem. Nie wystraszysz ich obrzucając ich inwektywami, nie wystraszysz ich grożąc im, bijąc ich - oni to dobrze znają, oswoili się z takim traktowaniem.

Wystraszysz ich słowami "Kocham Cię."

Nie wiem, który to już raz stykam się z podobną personą - niby chojrak, seksu się nie boi, niby niezależny, niby wolny emocjonalnie. Ale niech wspomni o swoim ex... I zmienia się w zahukanego, wystraszonego dzieciaczka. Zaczyna bać się wszystkiego, nie chce o tym rozmawiać a gdy naciskasz - wybucha złością i opierdala Cię - nawet nie wiesz, za co dokładnie. Albo płacze godzinami, opowiadając o tym, co było...

Oni nie reagują na to, co dzieje się tu i teraz. Oni reagują na swoją przeszłość, na swoje wspomnienia.

I smutno mi się robi, bo wiem, że oni cierpią katusze.

Widzę Pana X, który wiem, że coś chciałby ze mną coś więcej na którymś poziomie, ale nie może. Nie może się zakochać, nie umie wykrzesać z siebie nawet odrobiny czułości. Ucieka. Broni się przed własnymi halucynacjami, choć ja właściwie nic specjalnego nie zrobiłem.

Widzę Pana Y, który tkwi w toksycznym związku i nie może się z niego wydostać. Dzień w dzień cierpi, dobijając się swoimi - jakże prawdziwymi dla niego - zupełnie fałszywymi myślami. I wiem, że buduje teraz historię, którą będzie musiał potem wywalić ze swojej głowy, jeśli kiedykolwiek jeszcze będzie chciał być szczęśliwy.

Każdy z nas ma takie historie w swoich wspomnieniach. Każdy z nas zakochiwał się i cierpiał. Każdy z nas jakoś sobie z tym poradził. Jedni umieli spojrzeć na to z innej strony, bo wiedzieli, że najgorsze doświadczenie to zarazem największa lekcja życia. Inni nie umieli na to spojrzeć z tej perspektywy i teraz żyją w wiecznym konflikcie wewnętrznym - myślą, że chcą seksu, tak naprawdę chcą czułości i tak naprawdę boją się jej. Boją się zobowiązań.

Na myśl o poprzednich związkach popadają w impas - mętlik w głowie dobija ich a jedynym sposobem wytłumienia go są używki. Znasz na pewno dziesiątki erotomanów gawędziarzy. Znasz wiecznych masturbatorów. Znasz gości, którzy nie potrafią rozstać się z piwem. Albo takich, dla których każda okazja, by się totalnie zachlać, jest dobra. Znasz gości, którzy kompulsywnie trzymają się swoich nałogów - fajek, komputera, słodyczy, imprez. Kurwa, myślisz, że skąd się to bierze? To ich mechanizmy kompensacyjne, mające na celu wyjebanie stresu.

Stresu, który jest spowodowany historiami, w które wierzą.

Czy to, co przytoczyłem, jest już dla Ciebie wystarczającym powodem, aby zacząć pracować nad sobą i swoimi osobistymi historiami? Czy może potrzebujesz więcej chujowych przykładów?

Ludzie obarczeni chujowymi historiami nigdy nie stworzą dobrego związku. NIGDY! Pojmij to. Osobą, od której zaczniesz, jesteś Ty sam. Nie ma innej drogi. W przeciwnym wypadku wpadniesz w pułapkę obsesyjnych prób zmieniania swojego partnera.

Pomyśl - jeśli chcesz zmienić swojego partnera, to nie chcesz być z nim! Chcesz być z kimś innym! To logiczne i wiem, że to rozumiesz.

Miałeś w życiu jakieś związki, możne nawet masz nadal. To, w co wierzysz, to jakie masz opinie na ich temat - będzie Twoim przeznaczeniem.

Unikam facetów, którzy bluzgają na swoich exów. Wiem, że będę kolejnym, jeśli tylko odważę się spróbować czegoś więcej w ich kierunku. Nieraz startowałem o rękę takich gości i nieraz zostałem "kolejnym skurwysynem" - zupełnie bez wysiłku!

To ja zjebałem sprawę? Czy historia, w którą wierzą, jest ich smutnym przeznaczeniem...?

Kiedyś miałem historię, że nikt mnie nie kocha. Nawet, jeśli ktoś mówił, że mnie kocha, nie wierzyłem! Ciągle domagałem się dowodów. Kto mógł to znieść? Kto??? Nikt! Zostałem sam! I faktycznie - nikt mnie nie kochał. Potwierdziłem swoją wersję rzeczywistości - zrobiłem wiele, żeby mnie nikt nie kochał. Dopiero, gdy zakwestionowałem to przekonanie, pojawiły się osoby z sercem na ręce. Osoby, które wiem, że mnie kochają i które kocham i ja.

W kolejnym poście przedstawię Ci skuteczny i prosty sposób rozwalana swoich lipnych historii - w wersji ulepszonej. Stawką w tej grze jest Twoje szczęście, a więc... możesz to olać, prawda? Kto by się Tobą przejmował, w końcu to tylko Twoje życie... No chyba, że jednak Ci zależy na szczęściu. Wtedy bierz do ręki ołówek i kartkę i jedziesz.

Zanim jednak rzucisz się w wir osobistych zmian, wyjdź z boxa pt. "nie mam lipnych historii, nic mi nie trzeba, jest mi dobrze tak, jak jest..." Czy to prawda? Czy Twoje życie jest dokładnie takie, o jakim marzysz? Czy możesz być pewien, że w zakamarkach Twojego umysłu nie kryje się żadna myśl, która jebie Twoje szczęście?

Wcześniej mnie wielbłąd zgwałci, wcześniej poliżę własny łokieć, niż Ci uwierzę.

Znam kogoś, kto utrzymuje, że jest bardzo, bardzo szczęśliwy i niczego nie musi już w sobie zmieniać. Fajna historia, ale nie jest prawdziwa. Nieraz rozmawialiśmy i w trakcie wychodziły jego lipne historyjki, którymi psuł sobie nastrój. On ich jednak nie dostrzegał! Myślał, że to nie jego historie, lecz czyjeś. Lol.

Włącz filtr pt. "Jakie zjebane historie pierdolą moje szczęście?" i znajduj je a następnie wywalaj za pomocą pytań z The Work, które niebawem wlepię tutaj wraz z obszernym komentarzem. Pytania te - genialne w swojej prostocie - odkryją przed Tobą nowe, fascynujące krainy możliwości, dając Ci dostęp do strumienia cudownych zasobów psychicznych. Tam, gdzie kiedyś było cierpienie, w przeciągu 15 minut może zaświecić słońce - jeśli tylko rozwiejesz ciemne chmury.

W następnym poście będziesz miał prawdziwą ucztę - poznasz totalnie prostą i arcyskuteczną metodę wyzwalania się z psychologicznego cierpienia. Nie ma znaczenia, co to za cierpienie, skąd się bierze i jak silne jest - ta metoda to prawdziwa energetyka nuklearna zmian osobistych.

Do napisania!

piątek, 6 listopada 2009

Sekret, jak się odkochać i znów być ze sobą

Nowe doświadczenia wystawiły mój móżdżek na wielką próbę. Próbę, którą prawdopodobnie zdałem na 5 z plusem i dlatego dziś chcę się z Tobą podzielić moimi osiągnięciami.

Odkochiwanie się zazwyczaj powierzamy czasowi. Mówimy "czas leczy rany" i czekamy, aż nam przejdzie. Ponieważ moje romantyczne psychosomatyczne uzależnienie od pewnej osoby nie mogło trwać dłużej, bo przeszkadzało mi w normalnym funkcjonowaniu i czułem się z tym jak ćpun na głodzie, postanowiłem coś z tym zrobić.

Wyposażony w arsenał technik wyruszyłem w głąb swojego umysłu i postanowiłem rozkminić model zakochania na czynniki pierwsze. I cóż powiedzieć - najpewniej się to udało :)

Nadal podtrzymuję swoje zdanie na temat zakochania - to może wydarzyć się spontanicznie, poza świadomą uwagą i w którymś momencie człowiek po prostu uświadamia sobie, że jest emocjonalnie uzależniony od drugiej osoby. Zapobieganie może tutaj nic nie dać, natomiast jeśli to się już wydarzy - wcale nie jesteśmy skazani na schizy. Jest sposób Panownie i dlatego pozwól wprowadzić się w ten model, odkryj jego niuanse i naucz się z niego wychodzić.

Składniki mikstury zakochania

1. System propulsji

To podstawa całego zakochania, oś, na której wszystko się kręci. Delikwent poznaje swojego wybranka i przebywanie w jego przepięknym towarzystwie sprawia mu przyjemność. Odpala sobie chłop w mózgu system nagrody napędzany dopaminą i adrenaliną - stąd czuje ową niesłychaną ekscytację. Im dłuższe i bliższe są te spotkania, tym intensywniejsza jest nagroda w postaci koktajlu hormonów i neuropeptydów.

Jest też druga strona medalu. Delikwent pozbawiony źródła swojej przyjemności, wariuje. Odpala sobie stany lękowe, popada w zdenerwowanie, rozdrażnienie i frustrację.

I to właśnie system propulsji - z jednej strony koleś motywowany jest marchewką - a więc dzikimi stanami uniesienia, gdy spotyka się z ukochaną osobą - z drugiej kijem - a więc ciężką nerwicą odczuwaną w samotności. Taki system ma każdy, kto systematycznie jest do czegoś zmotywowany. Spytaj tych, co chodzą na siłownię. Gdy ćwiczą, mają przed oczami obraz swojej idealnej sylwetki. Gdy leżą i nic nie robią, zaczynają się martwić tym, że będą grubi jak świnie. Napędzani są zarówno kijem, jak i marchewką.

Naukowcy Andreas Bartels i Semir Zeki porównali obrazy mózgów ludzi zakochanych i ludzi pod wpływem kokainy lub pochodnych opium - obrazy okazały się identyczne! Tak więc pod względem chemicznym zakochanie to nic innego, jak uzależnienie od ciężkich narkotyków.

2. Reakcja na sytuację stresową - maski ofiary i agresora

Niewątpliwie takie uzależnienie powoduje stres - w końcu pewne czynniki są poza kontrolą osoby zakochanej. W momencie odrzucenia zalotów, zaczynają się poważne problemy z funkcjonowaniem - niemożliwość koncentracji, rozproszenie, stany nerwicowe, lękowe itd. Słowem - objawy psychotyczne.

Ludzie radzą sobie z tym stanem na 2 sposoby - albo wchodzą w rolę ofiary, albo agresora.

W pierwszym przypadku mamy do czynienia z "cierpieniami młodego Wertera". Delikwent chce się uszkodzić, pokazać, jak bardzo cierpi, wyraża skłonności samobójcze - wszystko po to, by obiekt jego westchnień hmmm... zlitował się nad nim, przygarnął i przytulił. Wiem, to smutne i można nawet powiedzieć żałosne. Stan uzależnienia jest tak silny, że koleś jest w stanie utracić godność, aby tylko dostać dawkę romantycznej miłości. Nie zrozumie tego nikt, kto nie był w tej sytuacji. Płacz, czekanie na telefon, mętlik myśli w głowie, lęk i przerażenie.

W drugim przypadku delikwent wchodzi w rolę agresora. Wyzywa i pogardza obiektem swoich westchnień, gra niezdobywalnego, ma na twarzy minę pt. "nie chciałeś mnie, to wypierdalaj". Gra niezależnego, twardego i męskiego, który daje sobie z tym znakomicie rady. Idzie w świat, imprezuje, bawi się z innymi, ale nie sprawia mu to żadnej radości. Bo wciąż patrzy na komórkę, aby TEN jeden się odezwał. Ilekroć jednak poczuje napływający smutek, idzie wypić, zaszaleć - by zapomnieć.

Obie role to tylko maski - często zakładane naprzemiennie tylko po to, by wywrzeć jakiś wpływ na osobie, względem której wyrażane jest uczucie. W środku jest zamknięty biedny, cierpiący człowiek - uzależniony od rozkosznej chemii zakochania, która aktywuje się tylko na widok ukochanego.

***

W samym jądrze modelu zakochania leży poważny error - przekonanie "Potrzebuję go, aby znów TO poczuć", gdzie TO jest dzikim stanem ekscytacji i podniecenia miłosnego. Kryje się tutaj daleko idące przesunięcie odpowiedzialności za swój stan emocjonalny na kogoś. To od tego gościa zależy, czy czujesz się dobrze, czy źle. Tak być nie może :)

Cała sztuka polega na rozjebaniu historii, że "Potrzebuję go, aby znów poczuć to cudowne uczucie." Pierwsza sprawa - pomaga zrozumienie procesu. Ten cudowny stan produkujesz sam - w swoim mózgu wydzielając odpowiednie substancje. To Twoje substancje, Twój mózg i jedyne co zrobiłeś, to nauczyłeś go wydzielać owe substancje na widok jednego faceta. To wszystko.

Więc pierwsze pytanie brzmi - a wiedz, że idzie ono z The Work - czy to prawda, że potrzebujesz go, aby znów poczuć to cudowne uczucie? Zadawaj sobie to pytanie wciąż i wciąż na nowo. W którymś momencie zakumasz, że nie! Nie jest Ci on potrzebny, aby ten stan poczuć, by wiesz, że jest on tylko kwestią wyuczenia wzorców reagowania - zupełnie, jakbyśmy byli pieskami Pawłowa.

Drugie pytanie - podobne do pierwszego, ale jednak inne - czy możesz być pewien, że potrzebujesz jego, aby znów poczuć to uczucie? Też możesz dojść do wniosku, że nie, bo przecież jest tylu innych facetów i tyle innych sytuacji, w których możesz nauczyć się odczuwać TO uczucie. W tym momencie wyszedłem na poziom generalizacji - mogę kochać kogoś więcej, niż jego. To moment, który tradycyjnie osiąga się dopiero po 4 miesiącach od zakochania (wg badań). A to już nieźle, co nie?

Idźmy dalej.

Kolejne pytanie: Jak reaguję, gdy myślę, że on mi jest potrzebny, aby znów poczuć ten wyjątkowy stan uniesienia? To w kurwę stresujące. Jego traktuję jak bóstwo, siebie - jak ćpuna bez godności, który zrobi wszystko, by dostać kolejną działkę. Taki też obraz miałem w umyśle, gdy zadałem sobie to pytanie. Po kiego chuja trzymałem się tej historii, skoro wiedziałem, że ingeruje ona w model rzeczywistości drugiej osoby - nad którą przecież władzy nie mam i mieć nie będę? To proste - była obietnicą cudownej przyszłości w jego ramionach. Jakże kuszącą jak na moje wczorajsze standardy. Powód by ją porzucić był banalny - po kiego chuja mam się uzależniać emocjonalnie od osoby, która może np. nie mieć ochoty się ze mną spotykać? Pomyśl - to powód, dla którego ludzie cierpią w związkach i poza nimi.

I pytanie nr 4 - Kim bym był, gdybym nie mógł uwierzyć, że potrzebuję jego, aby znów poczuć ten magiczny stan zakochania? Wow, to otworzyło w mojej wyobraźni furtkę do stanu ogromnej wolności i swobody. Powtarzając to pytanie w głowie, robiłem coraz to doskonalsze obrazy swojej emocjonalnej wolności - oto biegłem przez zielone łąki, uśmiechnięty, radosny, bez nikogo, nie potrzebując niczyjej łaski, niczyjej uwagi. To było cudowne.

Odwróciłem więc pierwotną myśl.

"Nie potrzebuję jego, aby znów poczuć ten cudowny stan zakochania. Potrzebuję tylko siebie."

I to nagle stało się dla mnie prawdziwsze, niż myśl, z której wyszedłem. Przecież to logiczne - sam sobie wstrzykuję chemię w żyły. Popatrz nawet na zdanie "zakochałem się" przez pryzmat lingwistyki. Jest tam podmiot ukryty "(ja) zakochałem się" - a więc dwa tzw. predykaty tożsamościowe - "ja" oraz "się". Innymi słowy jedna moja tożsamości zakochała drugą. Znaczy to więc - logicznie rzecz ujmując - sam sobie to zrobiłem. On nie ma z tym nic wspólnego.

Faktycznie go nie potrzebuję. Wystarczy mi to, że mam swój mózg.

Dojście do tego wniosku było wielką ulgą. Poczułem, że wracam do normy, że zaczynam znów przytomnie uczestniczyć w rzeczywistości. Że sam siebie zapętliłem na pozytywne tory przerzucając swój mózg znów do świata żywych, zdejmując jednocześnie maski ofiary i agresora, wyzwalając się spod póz i prób wpływania na kogokolwiek poza mną samym.

Cudownie! :)

Czy ta historia opuściła mnie już w 100%? Tego nie wiem na pewno i nigdy nie będę miał pewności, że nie wróci. Wiem jednak, że czuję się teraz o wiele bardziej spokojny i zrównoważony. Dynamika świata i umysłu oczywiście znów może mnie wrzucić w jakiś neurochemiczny koktajl, ale cóż - mam narzędzia, którymi można wiele zmienić. I to w czasie krótszym, niż ustawa przewiduje. Dlatego wiem, że stawię czoła wyzwaniom.

Czy on zadzwoni? Czy się jeszcze spotkamy? Nie wiem. Póki nie dzwoni i nie przybywa, nie interesuje mnie to. Jestem tu i teraz. To cudowny stan spokoju i akceptacji, który pojawia się po tym, jak opuszcza nas lipna historia. Cieszę się, że tego doświadczyłem, bo skorzystałem z tego w 100%.

Jestem bardziej sobą niż przedtem.

środa, 4 listopada 2009

Prawda o zakochaniu - również Ciebie może to spotkać i nic z tym nie zrobisz

Jeden z najwybitniejszych trenerów rozwoju osobistego na świecie (a na pewno w Polsce), psycholog, twórca genialnych metod NLP i mój znajomy, zdradził kiedyś jeden ze swoich mrocznych sekretów. Miał żonę, w drodze dziecko, gdy nagle pewnego dnia zakochał się po uszy w obcej kobiecie.

Cóż się wtedy stało?

Wielu ludzi odwróciło się od niego. Powiedzieli: "Uczysz nas, jak robić wspaniałe, trwałe związki, jesteś wirtuozem swojego umysłu, serca i ciała. I nagle zakochujesz się w jakiejś Meksykance...?"

Zostali przy nim tylko Ci, którzy kiedyś przeżyli coś podobnego. Oni go rozumieli . Nie logicznie, bo zakochanie z logiką ma tyle wspólnego, co Radio Maryja z uczciwością. Zrozumieli go emocjonalnie i uczuciowo.

Czym właściwie jest zakochanie? Dlaczego nawet najwybitniejsi ludzie, dla których umysł nie ma większych tajemnic, potrafią nagle, spontanicznie się zakochać?

Kiedyś na łamach tego bloga opisałem pewien dualizm: samotność i zakochanie. Że zakochują się ludzie, którzy czują się samotni. I że samotność można poczuć po tym, gdy się w kimś nieszczęśliwie zakochamy.

Dziś już nie jestem pewien, czy ten mechanizm tak działa.

Cofnijmy się 3 tygodnie wstecz. Moje życie było poukładane i bardzo, bardzo spokojne oraz szczęśliwe. Planowałem szkolenie w Warszawie, spokojnie przeglądając internet i czytając książki z radością odkrywałem nowe światy. Spotkania ze znajomymi i przyjaciółmi, knajpy, robienie zakupów. Właściwie niczego mi nie brakowało. Nie odczuwałem praktycznie żadnego niedosytu, żadnej samotności.

A nagle zjawił się on.

Pierwsze spotkanie nic nie zapowiadało. Zobaczyłem go w aucie. Pierwsza myśl była taka, że jest zdecydowanie ładniejszy niż na zdjęciach. Jak my to mówimy - "Oho, nowa dziesiątka", a więc gość, który swoją urodą deklasuje wszystkich pozostałych o poziom niżej.

Spotykałem różnych facetów i praktycznie w urodzie każdego mógłbym znaleźć jakiś mankament, coś, co mógłbym poprawić, gdybym miał takiego Photoshopa w wersji real. W przypadku owego dżentelmana nie zmieniałbym dosłownie nic. Pod względem aparycji - absolutny ideał.

Było z nim jak z twardym narkotykiem. Pierwsza dawka jeszcze nie wszystkich uzależnia. Druga uzależnia już prawie na 100%. I tak się stało. Drugie spotkanie. Tamten sobotni wieczór był po prostu kompletnym odlotem. Nie pamiętam, kiedy wcześniej przeżyłem coś równie ekscytującego, choć przecież obiektywnie nic się nie działo. Oglądaliśmy filmy, było kilka buziaków, przytulanie i parę innych, bardziej intymnych rzeczy.

Zakochanie to narkotyk.

Kiedyś w USA emitowano spoty kampanii przestrzegającej przed zażywaniem metamfetaminy. Był tam dzieciak, który postanowił jej spróbować. Zażył i poczuł haj. A potem dodał, że chciał tylko raz. Na to jego uzależnieni koledzy zaczęli się śmiać. Hasło kampanii brzmiało (podam w oryginale, bo wtedy robi lepsze wrażenie): "Meth. Not even once." ("ani nawet raz" - wolne tłumaczenie).

Ja byłem tym dzieciakiem. Narkotykiem było zakochanie, a on był dilerem.

Bo z narkotykami nie ma polemiki, tak, jak z zakochaniem. Chemia wsiąka w mózg niczym w gąbkę, głęboko modyfikując jego funkcjonowanie. A to z kolei odbija się na zachowaniach, nastrojach, emocjach.

Siedząc wczoraj na ławce zaszytej w mrokach miejskiego parku i przyglądając się szklistymi oczami pierwszym płatkom spadającego śniegu, wiedziałem już, że nic z tego nie wyniknie. On ma swój świat, swoich znajomych, swoje plany. I właściwie cały ten haj, prócz tego, że wstrzyknął mi w krwiobieg wspaniałe hormony, niczego w praktyce nie zmienił.

I zacząłem się zastanawiać nad tym, jak ewoluował mój stosunek do zakochania przez lata.

Kiedyś zakochanie było świętem. Czymś, na co w głębi duszy czekałem. Pragnąłem się zakochać po uszy, zapomnieć o całym świecie. I tak też bywało - z różnymi skutkami.

Potem, gdy oberwałem po uszach i to bardzo mocno, spędzając wiele długich miesięcy z ludźmi, którzy nie byli dla mnie odpowiedni, zakochanie stało się dla mnie niczym zła klątwa. Było jednoznaczne z cierpieniem. Nie chciałem się już zakochiwać w nikim. Chciałem po prostu świętego spokoju.

Następnie wszystko ucichło. Potraktowałem zakochanie jako relikt mrocznej przeszłości. Byłem już niemal absolutnie pewien, że coś takiego nie może mi się już przytrafić. Owszem, mogę się z kimś związać - przebywać z nim, poznawać go i jednocześnie robić z nim coraz więcej neuroasocjacji, które będą mnie przy nim trzymać. Ale nie było w tym odrobiny nawet tamtego szaleństwa, które kiedyś potrafiło mnie ogarnąć.

Pomyślałem, że oto doszedłem ze swoim umysłem do takiego porozumienia, w którym nic mnie już nie zaskoczy. Że spokój ducha będzie można utrzymać w nieskończoność.

Zabawne, prawda?

Szczególnie teraz, gdy wystarczy, że o nim pomyślę, natychmiast moje gruczoły wstrzykują dawkę przyjemnej chemii w moje żyły. Gdy serce z jakiś nieokreślonych powodów zaczyna być szybciej, gdy przez myśl przejdzie mi jego imię.

Teraz widzę, że mogłem mieć do zakochania dowolny stosunek - mogłem go nie znosić albo je uwielbiać. Ale to niczego nie zmieniło. Jak zakochałem się kiedyś, tak i dziś. Zakochania się nie robi - ono przychodzi samo. Możesz z nim walczyć bądź go pożądać - to nie ma znaczenia. Jak ma przyjść, to przyjdzie. A jak nie, to nie.

Kiedyś ktoś na tym blogu, gdy przeżywałem pewne rozterki i je tu opisałem, zwyzywał mnie od miękkich, naiwnych pizd. Człowiek ten miał mnie za cyborga, który kontroluje wszystko, co dzieje się w nim oraz otoczeniu. I przemycał ukradkiem swoją definicję zakochania - że jest ono objawem słabości, uległości. Że człowiek silny nie zakochuje się, umie się oprzeć temu uczuciu.

Jednak czy to prawda?

A może jest zupełnie na odwrót? Może nieustanne bronienie się przed zakochaniem i budowanie wokół siebie emocjonalnej, chłodnej twierdzy jest właśnie objawem strachu i słabości? Coś w tym jest, prawda? Gość gra kozaka, mówi, że jest twardy, ale to tylko maska, bo w środku jest wrażliwy i kochający - jak każdy z nas, gdy nie mamy historii. Aby się zakochać w kimś, trzeba mieć ogromną odwagę. Odwagę, by spojrzeć cierpieniu w oczy i powiedzieć sobie: dam radę.

Z zakochaniem, jak ze sraczką, nie ma polemiki. To jest jak reakcja fizjologiczna.

Nie zapobiegniesz temu, choćbyś uciekł na kraniec świata. Nie zrobisz uniku, nie pomoże Ci znajomość żadnej cudownej techniki. Kiedyś myślałem, że mogę to okiełznać. Ale to tak, jakbyś chciał okiełznać ocean. Po prostu trzeba płynąć na fali. Nawet, gdy trwa sztorm. A może szczególnie wtedy.

Lew Tołstoj mówił, że prawdziwie kochamy, gdy nie wiemy dlaczego. Coś w tym jest, bo nigdy chyba nie dojdę prawdy, dlaczego akurat on. Dlaczego akurat teraz. Dlaczego to się tak kończy. Serce ma swoje racje, których rozum nie zna - jak pisał Pascal.

Mój znajomy napisał mi wczoraj bardzo mądre słowa. "Kochaj, cierp, płacz... ale żyj." Gdzieś w głębi w magiczny sposób podniosło mnie to na duchu. Życie chcielibyśmy malować tylko tęczowymi, ciepłymi barwami, ale akurat teraz dostałem tylko mroczne farby. Rozwodniłem je swoimi łzami i teraz - tak sobie obiecałem - namaluję nimi coś pięknego.

Przecież nawet smutnymi brązami i chłodnymi szarościami można namalować głęboki, wspaniały i zachwycający obraz, prawda?

Walka nie ma sensu.

Nie ma sensu walczyć o niego, bo do zakochania nie da się nikogo przekonać. Nie ma sensu walczyć z sobą i swoimi myślami. Niech przejdą. Habituacja, a więc przyzwyczajanie się - cichy morderca związków - tutaj okazuje się błogosławieństwem.

Poczekam, mam czas. Fakt, że ten stan minie za jakiś czas, jest zarazem szczęśliwy i smutny. Szczęśliwy, bo wrócę do normy. Smutny, bo... wrócę do normy...

Mój umysł upojony chemią szepcze mi do ucha szaleństwa, że nigdy już nikogo takiego nie spotkam. Że on jest mi potrzebny, bym był szczęśliwy. Ta racjonalna część mnie podważa te myśli - oczywiście, że to bzdury. On nie jest mi potrzebny, żyłem bez niego tyle lat. I pewnie wcześnie czy później spotkam znów kogoś, na widok kogo moja reakcja będzie podobna. Tylko świadomość niedorzeczności tych podszeptów niczego nie zmienia. Ja to czuję całym sobą. Każda komórka mojego ciała jest zakochana i myśli o nim.

I co teraz?

Mam płakać nad sobą i swoim smutnym losem? Czy to coś zmieni? Czy mam sobie opowiadać smutne bajeczki, jaki to jestem naiwny i co ja sobie w ogóle wyobrażałem...? I robić z siebie ofiarę losu...?

A może mam ubrać maskę pseudosiły, jaki to ja jestem mocny i jaki to ze mnie Terminator, że mam go w dupie i niech spada na drzewo, skoro mnie nie chce...? Nie mam go w dupie i nie chcę, żeby gdziekolwiek spadał.

Takie maski nic już nie zmienią i byłaby to tylko manifestacja ego, które żyje swoimi historiami.

Gdy dziś o poranku obudziłem się, moje tożsamości wciąż spały. I nie było dialogów, była w głowie cisza. I to cudowne uczucie, które mnie wypełniało, było takie doskonałe...

Zrozumiałem, że zakochanie samo w sobie jest cudowne. To historie, którymi je oplatamy, zazwyczaj są smutne i stresujące.

Historie, że "jestem beznadziejny, naiwny", że "nikt mnie nie chce", "nie jestem wart miłości" i takie tam. Albo to udawane, sztuczne i nieprawdziwe "mam go w dupie". Hehe, jasssne. Sam rozumiesz, bo pewnie nieraz to przeżywałeś.

Zakochanie nie jest objawem słabości, samotności czy desperacji. Wiem czym na pewno nie jest. Ale czym kurwa jest? Nie mam pojęcia.

To wciąż wielka tajemnica Wszechświata.

Tak czy inaczej, jestem wdzięczny, że to się stało. Ileż pokory nabrałem, ileż czystego piękna mogłem się naoglądać - brak słów, by to opisać. Dziękuję.

"Kto już nie kocha i nie błądzi, to niech się da pogrzebać."
- Anonimowy

TOP 10 miesiąca