Męski Anal - jak przygotować się do seksu analnego w roli pasywnej

Skondensowany i praktyczny mini przewodnik dla początkujących, którzy chcą dawać dupy bezpiecznie, zdrowo i przyjemnie.

piątek, 6 listopada 2009

Sekret, jak się odkochać i znów być ze sobą

Nowe doświadczenia wystawiły mój móżdżek na wielką próbę. Próbę, którą prawdopodobnie zdałem na 5 z plusem i dlatego dziś chcę się z Tobą podzielić moimi osiągnięciami.

Odkochiwanie się zazwyczaj powierzamy czasowi. Mówimy "czas leczy rany" i czekamy, aż nam przejdzie. Ponieważ moje romantyczne psychosomatyczne uzależnienie od pewnej osoby nie mogło trwać dłużej, bo przeszkadzało mi w normalnym funkcjonowaniu i czułem się z tym jak ćpun na głodzie, postanowiłem coś z tym zrobić.

Wyposażony w arsenał technik wyruszyłem w głąb swojego umysłu i postanowiłem rozkminić model zakochania na czynniki pierwsze. I cóż powiedzieć - najpewniej się to udało :)

Nadal podtrzymuję swoje zdanie na temat zakochania - to może wydarzyć się spontanicznie, poza świadomą uwagą i w którymś momencie człowiek po prostu uświadamia sobie, że jest emocjonalnie uzależniony od drugiej osoby. Zapobieganie może tutaj nic nie dać, natomiast jeśli to się już wydarzy - wcale nie jesteśmy skazani na schizy. Jest sposób Panownie i dlatego pozwól wprowadzić się w ten model, odkryj jego niuanse i naucz się z niego wychodzić.

Składniki mikstury zakochania

1. System propulsji

To podstawa całego zakochania, oś, na której wszystko się kręci. Delikwent poznaje swojego wybranka i przebywanie w jego przepięknym towarzystwie sprawia mu przyjemność. Odpala sobie chłop w mózgu system nagrody napędzany dopaminą i adrenaliną - stąd czuje ową niesłychaną ekscytację. Im dłuższe i bliższe są te spotkania, tym intensywniejsza jest nagroda w postaci koktajlu hormonów i neuropeptydów.

Jest też druga strona medalu. Delikwent pozbawiony źródła swojej przyjemności, wariuje. Odpala sobie stany lękowe, popada w zdenerwowanie, rozdrażnienie i frustrację.

I to właśnie system propulsji - z jednej strony koleś motywowany jest marchewką - a więc dzikimi stanami uniesienia, gdy spotyka się z ukochaną osobą - z drugiej kijem - a więc ciężką nerwicą odczuwaną w samotności. Taki system ma każdy, kto systematycznie jest do czegoś zmotywowany. Spytaj tych, co chodzą na siłownię. Gdy ćwiczą, mają przed oczami obraz swojej idealnej sylwetki. Gdy leżą i nic nie robią, zaczynają się martwić tym, że będą grubi jak świnie. Napędzani są zarówno kijem, jak i marchewką.

Naukowcy Andreas Bartels i Semir Zeki porównali obrazy mózgów ludzi zakochanych i ludzi pod wpływem kokainy lub pochodnych opium - obrazy okazały się identyczne! Tak więc pod względem chemicznym zakochanie to nic innego, jak uzależnienie od ciężkich narkotyków.

2. Reakcja na sytuację stresową - maski ofiary i agresora

Niewątpliwie takie uzależnienie powoduje stres - w końcu pewne czynniki są poza kontrolą osoby zakochanej. W momencie odrzucenia zalotów, zaczynają się poważne problemy z funkcjonowaniem - niemożliwość koncentracji, rozproszenie, stany nerwicowe, lękowe itd. Słowem - objawy psychotyczne.

Ludzie radzą sobie z tym stanem na 2 sposoby - albo wchodzą w rolę ofiary, albo agresora.

W pierwszym przypadku mamy do czynienia z "cierpieniami młodego Wertera". Delikwent chce się uszkodzić, pokazać, jak bardzo cierpi, wyraża skłonności samobójcze - wszystko po to, by obiekt jego westchnień hmmm... zlitował się nad nim, przygarnął i przytulił. Wiem, to smutne i można nawet powiedzieć żałosne. Stan uzależnienia jest tak silny, że koleś jest w stanie utracić godność, aby tylko dostać dawkę romantycznej miłości. Nie zrozumie tego nikt, kto nie był w tej sytuacji. Płacz, czekanie na telefon, mętlik myśli w głowie, lęk i przerażenie.

W drugim przypadku delikwent wchodzi w rolę agresora. Wyzywa i pogardza obiektem swoich westchnień, gra niezdobywalnego, ma na twarzy minę pt. "nie chciałeś mnie, to wypierdalaj". Gra niezależnego, twardego i męskiego, który daje sobie z tym znakomicie rady. Idzie w świat, imprezuje, bawi się z innymi, ale nie sprawia mu to żadnej radości. Bo wciąż patrzy na komórkę, aby TEN jeden się odezwał. Ilekroć jednak poczuje napływający smutek, idzie wypić, zaszaleć - by zapomnieć.

Obie role to tylko maski - często zakładane naprzemiennie tylko po to, by wywrzeć jakiś wpływ na osobie, względem której wyrażane jest uczucie. W środku jest zamknięty biedny, cierpiący człowiek - uzależniony od rozkosznej chemii zakochania, która aktywuje się tylko na widok ukochanego.

***

W samym jądrze modelu zakochania leży poważny error - przekonanie "Potrzebuję go, aby znów TO poczuć", gdzie TO jest dzikim stanem ekscytacji i podniecenia miłosnego. Kryje się tutaj daleko idące przesunięcie odpowiedzialności za swój stan emocjonalny na kogoś. To od tego gościa zależy, czy czujesz się dobrze, czy źle. Tak być nie może :)

Cała sztuka polega na rozjebaniu historii, że "Potrzebuję go, aby znów poczuć to cudowne uczucie." Pierwsza sprawa - pomaga zrozumienie procesu. Ten cudowny stan produkujesz sam - w swoim mózgu wydzielając odpowiednie substancje. To Twoje substancje, Twój mózg i jedyne co zrobiłeś, to nauczyłeś go wydzielać owe substancje na widok jednego faceta. To wszystko.

Więc pierwsze pytanie brzmi - a wiedz, że idzie ono z The Work - czy to prawda, że potrzebujesz go, aby znów poczuć to cudowne uczucie? Zadawaj sobie to pytanie wciąż i wciąż na nowo. W którymś momencie zakumasz, że nie! Nie jest Ci on potrzebny, aby ten stan poczuć, by wiesz, że jest on tylko kwestią wyuczenia wzorców reagowania - zupełnie, jakbyśmy byli pieskami Pawłowa.

Drugie pytanie - podobne do pierwszego, ale jednak inne - czy możesz być pewien, że potrzebujesz jego, aby znów poczuć to uczucie? Też możesz dojść do wniosku, że nie, bo przecież jest tylu innych facetów i tyle innych sytuacji, w których możesz nauczyć się odczuwać TO uczucie. W tym momencie wyszedłem na poziom generalizacji - mogę kochać kogoś więcej, niż jego. To moment, który tradycyjnie osiąga się dopiero po 4 miesiącach od zakochania (wg badań). A to już nieźle, co nie?

Idźmy dalej.

Kolejne pytanie: Jak reaguję, gdy myślę, że on mi jest potrzebny, aby znów poczuć ten wyjątkowy stan uniesienia? To w kurwę stresujące. Jego traktuję jak bóstwo, siebie - jak ćpuna bez godności, który zrobi wszystko, by dostać kolejną działkę. Taki też obraz miałem w umyśle, gdy zadałem sobie to pytanie. Po kiego chuja trzymałem się tej historii, skoro wiedziałem, że ingeruje ona w model rzeczywistości drugiej osoby - nad którą przecież władzy nie mam i mieć nie będę? To proste - była obietnicą cudownej przyszłości w jego ramionach. Jakże kuszącą jak na moje wczorajsze standardy. Powód by ją porzucić był banalny - po kiego chuja mam się uzależniać emocjonalnie od osoby, która może np. nie mieć ochoty się ze mną spotykać? Pomyśl - to powód, dla którego ludzie cierpią w związkach i poza nimi.

I pytanie nr 4 - Kim bym był, gdybym nie mógł uwierzyć, że potrzebuję jego, aby znów poczuć ten magiczny stan zakochania? Wow, to otworzyło w mojej wyobraźni furtkę do stanu ogromnej wolności i swobody. Powtarzając to pytanie w głowie, robiłem coraz to doskonalsze obrazy swojej emocjonalnej wolności - oto biegłem przez zielone łąki, uśmiechnięty, radosny, bez nikogo, nie potrzebując niczyjej łaski, niczyjej uwagi. To było cudowne.

Odwróciłem więc pierwotną myśl.

"Nie potrzebuję jego, aby znów poczuć ten cudowny stan zakochania. Potrzebuję tylko siebie."

I to nagle stało się dla mnie prawdziwsze, niż myśl, z której wyszedłem. Przecież to logiczne - sam sobie wstrzykuję chemię w żyły. Popatrz nawet na zdanie "zakochałem się" przez pryzmat lingwistyki. Jest tam podmiot ukryty "(ja) zakochałem się" - a więc dwa tzw. predykaty tożsamościowe - "ja" oraz "się". Innymi słowy jedna moja tożsamości zakochała drugą. Znaczy to więc - logicznie rzecz ujmując - sam sobie to zrobiłem. On nie ma z tym nic wspólnego.

Faktycznie go nie potrzebuję. Wystarczy mi to, że mam swój mózg.

Dojście do tego wniosku było wielką ulgą. Poczułem, że wracam do normy, że zaczynam znów przytomnie uczestniczyć w rzeczywistości. Że sam siebie zapętliłem na pozytywne tory przerzucając swój mózg znów do świata żywych, zdejmując jednocześnie maski ofiary i agresora, wyzwalając się spod póz i prób wpływania na kogokolwiek poza mną samym.

Cudownie! :)

Czy ta historia opuściła mnie już w 100%? Tego nie wiem na pewno i nigdy nie będę miał pewności, że nie wróci. Wiem jednak, że czuję się teraz o wiele bardziej spokojny i zrównoważony. Dynamika świata i umysłu oczywiście znów może mnie wrzucić w jakiś neurochemiczny koktajl, ale cóż - mam narzędzia, którymi można wiele zmienić. I to w czasie krótszym, niż ustawa przewiduje. Dlatego wiem, że stawię czoła wyzwaniom.

Czy on zadzwoni? Czy się jeszcze spotkamy? Nie wiem. Póki nie dzwoni i nie przybywa, nie interesuje mnie to. Jestem tu i teraz. To cudowny stan spokoju i akceptacji, który pojawia się po tym, jak opuszcza nas lipna historia. Cieszę się, że tego doświadczyłem, bo skorzystałem z tego w 100%.

Jestem bardziej sobą niż przedtem.

3 komentarze:

  1. Wydaje mi się, że każda strategia radzenia sobie z sytuacjami kryzysowymi, jeśli przynosi rezultat, jest dobra. Twoja wydaje się być bardzo dobra, ale to co sprawiało mi przykrość w trakcie czytania tej notki, to myśl, że jesteśmy sumą komórek, stymulowaną zachodzącymi w nich procesami. A ja chciałbym wierzyć, że istnieje w nas jakiś mistyczny wymiar, którego nie można sprowadzić do wzoru matematycznego ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy możemy być pewni, że jesteśmy tylko sumą komórek stymulowaną zachodzącymi w nich procesami?

    Ja takiej pewności nie mam!

    Pod płaszczem zwykłej chemii, do której sprowadziłem zakochanie, może kryć się większa tajemnica, niż Ci się wydaje.

    Kiedyś pewien facet przeprowadzał eksperymenty nad LSD. Jego pacjenci, chorzy na różne, nieraz nieuleczalne na chwilę obecną choroby, doświadczali w transie po zażyciu LSD wrażeń łączności ze Wszechświatem. Niby nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że zaczynali oni np. rozumieć sens swojej choroby i lepiej sobie z nią radzić.

    Tego nauka nie potrafi wyjaśnić.

    Może z zakochaniem jest podobnie? Może ta z pozoru banalna chemia pozwala nam otworzyć zmysły na inną rzeczywistość - przepełnioną miłością - której na co dzień nie potrafimy ogarnąć naszą ubogą percepcją..?

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za ten wywód ,bo jest bardzo pomocny .Mam taki problem od prawie pół roku i myślę ,że dziś zmieniło sie moje patrzenia na problem.

    OdpowiedzUsuń

KOMENTARZE SĄ ŚCIŚLE MODEROWANE. Obowiązują proste zasady: bądź miły, pomocny i konstruktywny. Rozmawiaj na temat. ZERO homofobii, hejtu, ogłoszeń towarzyskich i fejk newsów. Akceptujesz REGULAMIN :*

TOP 10 miesiąca