Męski Anal - jak przygotować się do seksu analnego w roli pasywnej

Skondensowany i praktyczny mini przewodnik dla początkujących, którzy chcą dawać dupy bezpiecznie, zdrowo i przyjemnie.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wierność. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wierność. Pokaż wszystkie posty

piątek, 23 lipca 2010

Czy związki gejowskie są stałe?

50% - tyle osób homoseksualnych w Polsce wg statystyk jest w stałym związku [Wikipedia].

Mało! Mało!!! - krzyczy dusza romantyka, która przecież chciałaby, aby każdy znalazł swoją "drugą połówkę".

Na przeszkodzie stoi jednak kilka rzeczy:

1. Facet jest facetem. Biologicznie zaprogramowany na rozsiewanie swojego nasienia, zdolny do wytrysków nawet kilka razy dziennie. Przyroda utrudnia nam sprawę, bo również gejów wyposażyła a libido, które ciężko zaspokoić. Problem wypływa w stałych związkach - nie wszystkich! - ale jednak. Jeden facet, który fizycznie się nudzi - a tam na imprezie wojuje piękny, młody, umięśniony... Sam rozumiesz - to utrudnia stałe związki.

2. Brak związków formalnych. Podczas gdy w małżeństwie odejście wiąże się z kupą formalności i wyrzuceniem mnóstwa pieniędzy, facet od faceta może odejść praktycznie bez jakiejkolwiek obiekcji. Oczywiście zatrzymywanie partnera górą formalności nie jest sposobem na szczęście, ALE sam przyznasz, że w chwili słabości łatwiej wtedy podjąć decyzję o odejściu, podczas gdy hetero małżeństwa po prostu przeczekują burzę i po tym, jak emocje opadną, wracają do dialogu.

3. Ukrywane związki. Prawdopodobnie łatwiej się rozpadają ze względu na to, że są ... ukrywane. W hetero związku, który raczej jest jawny, każdy swoje 3 grosze wsadzi - rodzice, znajomi itd. Odejście od partnera wiąże się z oceną społeczną - "zostawił ją dla innej" itd. W przypadku związków homo, które generalnie się ukrywają - ocena ze strony otoczenia raczej nie wchodzi w grę. O ile łatwiej zerwać z kimś, jeśli wiesz, że nikt Ci nie będzie tego wytykał - np. rodzice.

4. Dzieci. W związkach hetero dzieci najpewniej wpływają na ich trwałość. Rodzice mogą już za sobą nie przepadać, ale zostają ze sobą dla dobra dzieci - co zwą poświęceniem. Gdy dzieci dorastają a rodzice chcą się rozwieść - często potomkowie pełnią rolę mediatorów i negocjują między zwaśnionymi rodzicami warunki dalszego bycia razem w imię rodziny. Jak wiesz - w homo związkach takie coś nie występuje. Przynajmniej na naszej szerokości geograficznej.

5. Rozwój społeczny i ekonomiczny. Kiedyś przeżycie w pojedynkę było trudne albo wręcz niemożliwe. Dziś świat stoi otworem - nawet dla singla, który może utrzymać się sam, bez nikogo. Kiedyś ludzie zostawali ze sobą w jednym gniazdku o wiele chętniej, bo wiedzieli, że bycie osobno wiąże się z obniżeniem jakości życia. Dziś niekoniecznie - partnerzy mogą się rozstać a i tak opłacą rachunki.

W sensie bardzo globalnym, mogłoby się okazać, że liczba stałych związków wśród gejów rośnie w miarę wzrostu tolerancji czy akceptacji społecznej. Po pierwsze - geje nie odczuwaliby potrzeby ukrywania swoich uczuć i ujawniali swoje związki. Po drugie - sformalizowanie związków homo oraz pozwolenie na adoptowanie przez nich dzieci mogłoby je umocnić i przedłużyć ich żywotność.

Jeszcze tylko trzeba wymyślić lek na obniżenie libido i będzie okej :-)

Pozdrawiam serdecznie,
DreamWalker

czwartek, 12 listopada 2009

Niewolnicy własnych historii, łączcie się!

- Nie lubię, gdy ktoś mnie wypytuje, z kim chodzę do kina. To koniec naszej znajomości - powiedział Zenek przez telefon. Odłożył słuchawkę i uśmiechnął się. Chwilowa ulga. Własnie odesłał fantoma, myśli, że pozbył się problemu. On mnie będzie kontrolował! - oburzał się w myślach na faceta, z którym właśnie zakończył kontakty. Zenek nie może sobie pozwolić na to, co spotkało go w poprzednim związku, w którym jego partner cały czas go szpiegował, śledził niczym maniak, wypytywał o tysiące szczegółów. Teraz Zenek chce być wolny. Zenek nie ma zielonego pojęcia, że im bardziej chce, tym mniej jest wolny...

- Idąc z Tobą do łóżka, nawet nie zakładałem, że kiedykolwiek mielibyśmy być razem. Myślałem o Tobie jak o kumplu - oznajmił Klemens chłopakowi, który siedział przed nim i płakał. Przed chwilą, nim poleciały pierwsze łzy, zdołał wykrztusić z siebie 2 magiczne słowa. Klemens jednak się ich... wystraszył. Boi się, że ktoś go wciągnie w swoje ramiona wbrew jego woli. Kiedyś był z facetem, który chciał go zamknąć z złotej klatce. Dziś nie może sobie pozwolić, by znów go to spotkało. Dziś musi bronić się przed "Kocham Cię". Bronić przed miłością.

- Chcę być sam, tylko sam, rozumiesz! - w ataku gniewu i przez łzy wykrzyczał Alfred. - Chcę być sam do końca życia! - warczał. Alfred kiedyś był kochanym, pełnym życzliwości i serdeczności człowiekiem. Jednak każdy kolejny związek sprawiał, że było z nim coraz gorzej. W końcu coś w nim umarło. Zwątpił. Poszedł do darkroomu. Uprawiał z kimś seks, nie wie nawet z kim dokładnie. Potem wciągnęło go to niczym lotne piaski...

Raz na jakiś czas spotykałem ludzi, których pojąć nie mogłem. Utrzymywali oni, że nie chcą związków na stałe, że im wystarczy przelotny seks z kimkolwiek, że chcą być wolni etc. Seksoholicy, nieraz delikatni, ale zawsze dzicy w środku. Niepojęci.

Skąd się tacy biorą?

Jako dzieci naturalnie przecież i bez lęku brniemy w związki emocjonalne i pragniemy je instynktownie podtrzymywać. Taka jest natura człowieka jako istoty społecznej. Naukowcy z Instytutu Matematyki Serca udowodnili, że pole elektromagnetyczne generowane przez serce jest 5000 razy silniejsze, niż pole generowane przez mózg. A serce odpowiada za tworzenie związków z ludźmi. Niech Ci to da do myślenia.

Co więc dzieje się z ludźmi, którzy - jak twierdzą - nie chcą związków na stałe? Których interesuje tylko seks - jak sądzą...?

Od jakiegoś czasu przyglądałem się im z bliska i z oddali i szukałem wspólnego mianownika dla wszystkich tych osób. I wszelkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, że chyba znalazłem.

Wszystkie osoby, które spotkałem i które charakteryzowały się awersją do związków erotyczno-romantycznych, miały naprawdę megalipną historię związaną z... poprzednimi związkami.

Przypadek 1: Wielka miłość trwająca wiele lat. Zdrada. Ból. Rozstanie. W zdradzonym partnerze rosną 2 osobowości - ta, która nadal kocha i ta, która nienawidzi. Wewnętrzny konflikt jest miażdżący - bo jak można do kogoś mieć pociąg i jednocześnie odrazę...? By stłumić stres związany z tym dysonansem, zaczyna się... seks, alkohol, niekończące się imprezy. Zaliczanie kolejnych kolesi. I nieustanne myśli o exie. Trzeba sobie udowodnić raz jeszcze swoją atrakcyjność. Trzeba kusić, wyjebać w dupę i porzucić - niech inni też wiedzą, jak to jest.

Przypadek 2: Zauroczenie zmienia się w koszmar. Kłócą się o byle co. Niezgodność charakterów? Hm... cokolwiek to jest. Podbijają sobie oczy, łamią na sobie kije od miotły, zamykają sobie drzwi do domu. Patologia pełną gębą - powiedziałby niezależny obserwator. Oboje mają kogoś na boku. Zrobili sobie z życia koszmar, za który rachunek będą płacić jeszcze długo po rozstaniu. Ich neurony przyzwyczajając się, mieszkają skutecznie uczucie zauroczenia ze stresem i lękiem, co tworzy stałe połączenia nerwowe na przyszłość. Jak myślisz, jak będą się czuli, gdy poznają w przyszłości kogoś innego, kto wpadnie im w oko...?

Przypadek 3: Jego apetyt seksualny był większy, niż jego partnera. Wydawał mu się flegmatyczny, uśpiony. A on potrzebował - jak sądził - dzikiego, ostrego seksu. Jego frustracja rosła, a im bardziej naciskał - tym jego ukochany bardziej się zamykał. Seks stał się przyczyną stresu do ich obojga. Coś, co może być tak piękne, zostało zniszczone przez postawy roszczeniowe i stawiane sobie warunków. W końcu padło: albo będziesz robił w łóżku to, co chcę, albo odejdę. I musiał odejść, bo nikt nie może sprostać takim sutenerskim żądaniom. Poszukał sobie kogoś na seks. Potem kolejnego. Ale serce wciąż tęskniło za jego eksem. Chciał wrócić, ale było już za późno - on nie chciał o tym słyszeć. W swoich własnych oczach stał się ostatnią kurwą. Stracił do siebie szacunek tak bardzo, że nie mógł spojrzeć w lustro. Znienawidził swojego exa - bo to przecież była jego wina. Mógł się bardziej starać w łóżku, prawda?

Przypadek 4: Poznał go przez internet i zakochał się. Jego fascynacja była tak wielka, że praktycznie uzależnił się od swojego wybranka po kilku spotkaniach. Szczęśliwie jego facet też wyznał mu miłość. I zaczęła się frajda - wspólne kolacje, spacery, kina. Było jedno "ale - on nie chciał seksu. Mówił, że musi poczekać. Że nie jest jeszcze gotowy. Okej - każdy ma swoją dynamikę - myślał. On nie był jeszcze gotowy, gdy minął miesiąc. I drugi. I trzeci. Pół roku... Wciąż nie był gotowy. Wciąż odwlekał. Będziemy się kochać już niedługo, obiecuję - mówił. Półtora roku później był już wrakiem psychicznym. Wciąż czekał. I czeka do dziś...

To wszystko prawdziwe historie. Historie bardzo trudne, ciężkie. Psychologiczne katastrofy w Czernobylu. Ci, którzy brali w nich udział, mają ciężki bagaż doświadczeń w głowie - który zabiera im radość życia, który każdego dnia - zupełnie podświadomie - dobija ich zdrowie, samopoczucie i dziecięcą niewinność.

Ludzie Ci na słowo "związek" reagują stresem. Nie wystraszysz ich obrzucając ich inwektywami, nie wystraszysz ich grożąc im, bijąc ich - oni to dobrze znają, oswoili się z takim traktowaniem.

Wystraszysz ich słowami "Kocham Cię."

Nie wiem, który to już raz stykam się z podobną personą - niby chojrak, seksu się nie boi, niby niezależny, niby wolny emocjonalnie. Ale niech wspomni o swoim ex... I zmienia się w zahukanego, wystraszonego dzieciaczka. Zaczyna bać się wszystkiego, nie chce o tym rozmawiać a gdy naciskasz - wybucha złością i opierdala Cię - nawet nie wiesz, za co dokładnie. Albo płacze godzinami, opowiadając o tym, co było...

Oni nie reagują na to, co dzieje się tu i teraz. Oni reagują na swoją przeszłość, na swoje wspomnienia.

I smutno mi się robi, bo wiem, że oni cierpią katusze.

Widzę Pana X, który wiem, że coś chciałby ze mną coś więcej na którymś poziomie, ale nie może. Nie może się zakochać, nie umie wykrzesać z siebie nawet odrobiny czułości. Ucieka. Broni się przed własnymi halucynacjami, choć ja właściwie nic specjalnego nie zrobiłem.

Widzę Pana Y, który tkwi w toksycznym związku i nie może się z niego wydostać. Dzień w dzień cierpi, dobijając się swoimi - jakże prawdziwymi dla niego - zupełnie fałszywymi myślami. I wiem, że buduje teraz historię, którą będzie musiał potem wywalić ze swojej głowy, jeśli kiedykolwiek jeszcze będzie chciał być szczęśliwy.

Każdy z nas ma takie historie w swoich wspomnieniach. Każdy z nas zakochiwał się i cierpiał. Każdy z nas jakoś sobie z tym poradził. Jedni umieli spojrzeć na to z innej strony, bo wiedzieli, że najgorsze doświadczenie to zarazem największa lekcja życia. Inni nie umieli na to spojrzeć z tej perspektywy i teraz żyją w wiecznym konflikcie wewnętrznym - myślą, że chcą seksu, tak naprawdę chcą czułości i tak naprawdę boją się jej. Boją się zobowiązań.

Na myśl o poprzednich związkach popadają w impas - mętlik w głowie dobija ich a jedynym sposobem wytłumienia go są używki. Znasz na pewno dziesiątki erotomanów gawędziarzy. Znasz wiecznych masturbatorów. Znasz gości, którzy nie potrafią rozstać się z piwem. Albo takich, dla których każda okazja, by się totalnie zachlać, jest dobra. Znasz gości, którzy kompulsywnie trzymają się swoich nałogów - fajek, komputera, słodyczy, imprez. Kurwa, myślisz, że skąd się to bierze? To ich mechanizmy kompensacyjne, mające na celu wyjebanie stresu.

Stresu, który jest spowodowany historiami, w które wierzą.

Czy to, co przytoczyłem, jest już dla Ciebie wystarczającym powodem, aby zacząć pracować nad sobą i swoimi osobistymi historiami? Czy może potrzebujesz więcej chujowych przykładów?

Ludzie obarczeni chujowymi historiami nigdy nie stworzą dobrego związku. NIGDY! Pojmij to. Osobą, od której zaczniesz, jesteś Ty sam. Nie ma innej drogi. W przeciwnym wypadku wpadniesz w pułapkę obsesyjnych prób zmieniania swojego partnera.

Pomyśl - jeśli chcesz zmienić swojego partnera, to nie chcesz być z nim! Chcesz być z kimś innym! To logiczne i wiem, że to rozumiesz.

Miałeś w życiu jakieś związki, możne nawet masz nadal. To, w co wierzysz, to jakie masz opinie na ich temat - będzie Twoim przeznaczeniem.

Unikam facetów, którzy bluzgają na swoich exów. Wiem, że będę kolejnym, jeśli tylko odważę się spróbować czegoś więcej w ich kierunku. Nieraz startowałem o rękę takich gości i nieraz zostałem "kolejnym skurwysynem" - zupełnie bez wysiłku!

To ja zjebałem sprawę? Czy historia, w którą wierzą, jest ich smutnym przeznaczeniem...?

Kiedyś miałem historię, że nikt mnie nie kocha. Nawet, jeśli ktoś mówił, że mnie kocha, nie wierzyłem! Ciągle domagałem się dowodów. Kto mógł to znieść? Kto??? Nikt! Zostałem sam! I faktycznie - nikt mnie nie kochał. Potwierdziłem swoją wersję rzeczywistości - zrobiłem wiele, żeby mnie nikt nie kochał. Dopiero, gdy zakwestionowałem to przekonanie, pojawiły się osoby z sercem na ręce. Osoby, które wiem, że mnie kochają i które kocham i ja.

W kolejnym poście przedstawię Ci skuteczny i prosty sposób rozwalana swoich lipnych historii - w wersji ulepszonej. Stawką w tej grze jest Twoje szczęście, a więc... możesz to olać, prawda? Kto by się Tobą przejmował, w końcu to tylko Twoje życie... No chyba, że jednak Ci zależy na szczęściu. Wtedy bierz do ręki ołówek i kartkę i jedziesz.

Zanim jednak rzucisz się w wir osobistych zmian, wyjdź z boxa pt. "nie mam lipnych historii, nic mi nie trzeba, jest mi dobrze tak, jak jest..." Czy to prawda? Czy Twoje życie jest dokładnie takie, o jakim marzysz? Czy możesz być pewien, że w zakamarkach Twojego umysłu nie kryje się żadna myśl, która jebie Twoje szczęście?

Wcześniej mnie wielbłąd zgwałci, wcześniej poliżę własny łokieć, niż Ci uwierzę.

Znam kogoś, kto utrzymuje, że jest bardzo, bardzo szczęśliwy i niczego nie musi już w sobie zmieniać. Fajna historia, ale nie jest prawdziwa. Nieraz rozmawialiśmy i w trakcie wychodziły jego lipne historyjki, którymi psuł sobie nastrój. On ich jednak nie dostrzegał! Myślał, że to nie jego historie, lecz czyjeś. Lol.

Włącz filtr pt. "Jakie zjebane historie pierdolą moje szczęście?" i znajduj je a następnie wywalaj za pomocą pytań z The Work, które niebawem wlepię tutaj wraz z obszernym komentarzem. Pytania te - genialne w swojej prostocie - odkryją przed Tobą nowe, fascynujące krainy możliwości, dając Ci dostęp do strumienia cudownych zasobów psychicznych. Tam, gdzie kiedyś było cierpienie, w przeciągu 15 minut może zaświecić słońce - jeśli tylko rozwiejesz ciemne chmury.

W następnym poście będziesz miał prawdziwą ucztę - poznasz totalnie prostą i arcyskuteczną metodę wyzwalania się z psychologicznego cierpienia. Nie ma znaczenia, co to za cierpienie, skąd się bierze i jak silne jest - ta metoda to prawdziwa energetyka nuklearna zmian osobistych.

Do napisania!

niedziela, 25 października 2009

Wierność nie istnieje - czyli znów wyłazimy poza socjalny model

Oto kolejny lipny koncept, który czyni nas niewolnikami własnych umysłów. Ludzie powołali instytucję wierności, nie wiedząc, że jednocześnie budzą demona zwanego zdradą.

Kłania się świeżynka w świecie rozwoju osobistego, a więc prawo dualizmu, które mówi, że jeśli powołujesz coś do istnienia w umyśle, tworzysz jednocześnie anty-coś.

Pierwsza haluna - wierność - daje całkowicie bezpodstawne i iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa, które może się dramatycznie posypać w każdej chwili: "Partner będzie tylko ze mną, jest dla mnie na wyłączność, bo przecież obiecał mi, że tak będzie." - jesteś kurwa pewien? Ludzie obiecują coś i nie dotrzymują słowa - tak było, jest i będzie, bo wszyscy się zmieniamy. Możesz z tym walczyć i z frustracji chujem sobie oko wybić. A możesz po prostu zaakceptować ten stan rzeczy i zacząć rozumieć, że rzeczywistość prawdopodobnie ma w dupie, co Ty sądzisz o tym, jaka być powinna .

Wierząc w ułudę wierności, oddajesz swoje samopoczucie drugiemu człowiekowi. Mówisz sobie, że on będzie Ci wierny, a on na drugi dzień idzie ze swoim kumplem na lody. I chuj trafił Twoje samopoczucie - oddałeś je bowiem jemu.

Nie ma wierności. Wierność to ułuda. Widziałeś kiedyś wierność np. leżącą na trawniku i pięknie połyskującą w słońcu? Pomyśl - ludzie są ze sobą, bo tego chcą na którymś poziomie. A jeśli nie chcą, to nie są. Łapanie kogoś w pułapki pt. "obiecaj mi, że ze mną będziesz", jest produktem nie miłości, ale lęku - lęku przed samotnością, porzuceniem, zranieniem (kolejnymi halunami). Wydaje się, że to dobre rozwiązanie - bo jak będzie chciał odejść, to powiesz mu: "Przecież obiecałeś mi, że ze mną będziesz!" i zrobisz mu poczucie winy, tudzież wstyd. I co? Fajnie, będziesz z przepełniony owymi lipnymi emocjami fantomem, który jest z Tobą nie z miłości, ale z powodu lipnych emocji. Gratuluję. Zapowiada się fajny związek.

Tak samo - co za tym idzie - nie istnieje zdrada. Ludzie z natury są istotami obdarzonymi wolną wolą - wolną! A więc bez względu na to, co powiedzą czy powiedzieli kiedyś w przeszłości - mogą robić, co chcą i z kim chcą. Jeśli masz pogląd, że "on nie powinien/ on powinien" - będzie Cię to wiele kosztować. To nie jest prawdziwe. Tworzy frustracje, bo on może mieć w dupie, co Ty sądzisz, że wg. Ciebie on powinien lub nie.

Nie ma wierności = nie ma zdrady.

Zaczynasz już pewnie dostrzegać, że pojęcia "wierność" oraz "zdrada" to nie doświadczenia, ale etykiety na doświadczenia, a więc próba kategoryzowania przez umysł tego, co widzisz, słyszysz i czujesz. A to każdy robi inaczej. Wiesz o tym dobrze, jeśli ze swoim facetem nie mogłeś ustalić, czy pocałowanie kogoś innego w usta jest już zdradą czy nie.

Rzeczywistość jest następująca: ludzie nie są ani sobie wierni, ani się nie zdradzają. Kolejny paradoks, którego zrozumienie da Ci absolutnie jakościowe życie osobiste. Wyjście poza koncept pt. "mój partner jest moją własnością" jest uwolnieniem jego, jak i siebie z ogromnej pułapki, która sprzedaje Ci czasem fajne a czasem kiepskie - ale zawsze nieprawdziwe - emocje.

A to nie emocjami, które idą z umysłowych historii, robi się związek, ale uczuciami - bo one idą z serca i są bezwarunkowe. Weź to sobie do serca.

środa, 12 sierpnia 2009

Najczęstszy i największy konflikt w związkach gejowskich

Związki gejowskie uchodzą - w opinii samych Gejów zresztą - za nietrwałe. Mówi się, że 1 rok związku gejowskiego to 7 lat "po heteryckiemu". Statystyki mówią, że ok. połowa z nas żyje w stałym związku. W porównaniu z heterycką większością to dość mało, nie sądzisz?

Co jest przyczyną tego stanu rzeczy?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, będę musiał zgłębić się w temat dość kontrowesrysjny (po raz kolejny), ale - jak już pewnie to zauważyłeś - dla mnie nie jest to problemem :) Na wstępie zaznaczę od razu, że możesz się ze mną nie zgodzić w pewnych kwestiach - niemniej zatrzymaj je w głowie i poczyń własne obserwacje. Wtedy też być może pod stwierdzeniami, z którymi się początkowo nie zgadzałeś, zauważysz drugie dno i kilka rzeczy, które naprawdę warto zrobić.

Powróćmy do pytania: co jest przyczyną tego, że związki gejowskie wydają się takie nietrwałe?

Odpowiedź jest następująca: jest to konsewkencja przejęcia heteryckiego modelu związku i próby zaadaptowania go w kontekście relacji gej-gej.

Związek hetero jest subtelnym, nieraz niełatwym balansem między energią żeńską i męską, które się uzupełniają. W przypadku Gejów jest podobnie (my, Geje, równiez mamy różne wewnętrzne balanse energii męskiej i żeńskiej), jest jednak spora różnica biologiczna między ludźmi hetero i homo. Jaka?

Ich podniecają antomiczne różnice, nas - podobieństwa.

Facet hetero, patrząc w lustro, widzi po prostu faceta. Gej, widząc swe odbicie, widzi kogoś, kto potencjalnie jest dla niego samego atrakcyjny pod względem seksualnym. Następuje seksualne sprzężenie zwrotne. Oto ja, Gej, mogę podniecić sie swoim własnym ciałem. To uczucie, które niedostępne jest heterykom.

To różnica, która czyni różnicę.

Będąc tak odmiennymi pod tym względem od heteryckiej większości, staje się jasne i oczywiste, że próby zaadoptowania modelu związku ze świata heteryckiego mogą po prostu nie wypalić.

Rozgryźmy to na drobne kawałki.

Wielu Gejów ma w sobie dwie, pozostające często w niełatwym przymierzu części.

Pierwsza to część biologiczna. Kieruje się instynktami i hormonalnymi impulsami. To ona odpowiada za wzwód, orgazm, wytrysk, całą przyjemność z tym związaną. To ona każe Ci poczuć coś niezwykłego, gdy widzisz nagiego, pięknie zbudowanego faceta, który patrzy na Ciebie pożądliwym wzrokiem. Ta część jest wzrokowo-kinestetyczna. Oznacza to, że obiera informacje drogą wzroku (widzisz atrakcyjnego faceta) i reaguje kinestetycznie (czujesz podniecienie). Jej celem jest danie Ci przyjemności fizycznej. Ta część uważa, że po to właśnie żyjesz - by sprawiać sobie przyjemność zmysłową! (nazywa się to hedonizmem).

Druga to część społeczna. Wdrukowali nam ją głównie nasi hetero-rodzice, jak również TV, filmy i wszelkie objawy kultury masowej. Część ta mówi Ci: "Masz być wierny, uprawiać seks tylko z jedną osobą, jej masz się oddać całkowicie, nie wolno Ci myśleć o innych facetach etc." Ta część jest głównie słuchowa, co w praktyce oznacza, że produkuje Ci dialog wewnętrzny. Czy przyjemny czy też nieprzyjemny - zależy od tego, KTO Ci go wdrukował. Jeśli miałeś matkę, która robiła awantury Twojemu tacie, że ogląda się za innymi, to właśnie jej głosem będzie przemawiała Twoja część społeczna. To, czy jesteś zgodny z tym głosem, czy spolaryzowany względem niego, to inna bajka. Część społeczna zawstydza, ochładza, tamuje. Ma w tym cel i wierz mi - nie głupi - chce Cię uchoronić przed 1) opinią kurwy, 2) chorobami wenerycznymi, 3) dać Ci życiową stabilność, poczucie pewności i bezpieczeństwa - co daje stały związek z kimś.

I tu, Drodzy Panowie, zaczyna się jazda między tymi dwoma sprzecznościami. Przejrzałem swoje związki, bacznie obserwowałem cudze. I wiem jedno - zawsze, gdy zaspokoisz jedną część, druga zacznie dawać o sobie znak.

Zauważ - są Geje, którzy bardziej utożsamiają się z częścią biologiczną (zapraszam na czaterię), są też tacy, którzy utożsamiają się bardziej z częścią społeczną. Który wybór jest lepszy? ŻADEN. Póki te dwie części nie potrafią się dogadać ze sobą - każdy jeden wybór będzie porażką. Bo gdy go dokonasz, strona przeciwna da Ci popalić.

Gdy ruchasz się na potęgę, może Ci brakować bliskości, poczucia stabilności życiowej, bezpieczeństwa.

Gdy jesteś w kimś w stałym związku - może Ci brakować przygód, zdobywania, energii seksu w najczystszej postaci.

Uważam, że to zbyt ważna sprawa, by ją ignorować. Tak, jak nie chcesz na łożu śmierci mieć uczucia, że całe życie ruchałeś i nigdy nie kochałeś, tak samo możesz nie chcieć mieć uczucia, że całe życie kochałeś, ale nigdy nie ruchałeś.

Oczywiście, że w Twojej obecnej perspektywy taki konflikt może wydawać Ci się nieprawodpodobny. Jeśli jesteś ruchaczem sportowcem i siedzisz na necie, by "łowić dupy", poczekaj, aż się do kogoś emocjonalnie przywiążesz, a ta osoba odejdzie. A gdy jesteś bardziej połączony z częścią społeczną - zakochaj się w kimś, kto nie będzie chciał się z Tobą ruchać za żadne skarby.

Efekt murowany.

Jakie masz wyjścia?

Są 3 wyjścia z tego konfliktu. Sam zadecydujesz, z którym na chwilę obecną wyborem będziesz czuł się najlepiej.

1. Utożsamić się z częścią biologiczną, a część społeczną wywalić.

Korzystasz ze swojej cielesności i seksualności w 100%. Zero zobowiązań, liczy się proces potęgowania przyjemności seksualnej. To potrafi być nieprawodopodobnie przyjemne, gdy widzisz przed sobą pięknie wyrzeźbione ciało i słyszysz jego jęki, czując, jak coraz większa przyjemność kumuluje się w Twojej czakrze seksu, by wybuchnąć, tak błogo kurcząc się i rozkurczając. Ludzie, dlaczego nie? Tak działamy, tak jesteśmy skonstruowani. Wyjebując część społeczną, pozbawiasz się poczucia wstydu i winy. Po chuj Ci one? Potrafisz się rozebrać przed kimś, kogo znasz 10 minut, i robić z nim takie rzeczy, jakie widziałeś na najlepszych pornolach - bez żadnego skrępowania, czysto hedonistycznie, narkotycznie, w transie. Masz wtedy dziką satysfakcję, że oto Ty, megaatrakcyjny samiec, zdobyłeś świeże ciacho i go obracasz - bez oporu, bez wstydu. Jest w tym tyle męskiej energii, że aż brak słów. Zdobywasz trofeum. Masz w głowie film, w którym potrafisz przekonać atrakcyjnego faceta do seksu podczas picia kawy. Wiesz, jak to buduje koncepcję Twojej atrakcyjności? Wiesz, jak to dmucha Twoje ego? Ile wypływa z tego gęstej, samczej dumy? Masz przygody, masz dreszcz adrenaliny, masz niebezpieczeństwo, które sprawia, że czujesz, że żyjesz.

Czyżby więc ta pierwsza opcja była aż taka atrakcyjna i pozbawiona wad? Niekoniecznie! Sam dobrze wiesz - nawet, jeśli nie z autopsji - że tego typu przygody kończą się w momencie wytrysku. Że na koniec pozostaje wam tylko dopicie kawy i chłodne pożegnanie, by wrócić potem do pustego mieszkania. Że idąc tą drogą będziesz musiał się zmierzyć z perfidną myślą, że tak naprawdę dla nikogo nic specjalnego nie znaczyłeś i nie znaczysz.

2. Utożsamić się z częścią społeczną, a wywalić część seksualną.

Scenariusz rodem z romantycznej komedii. Oto on cnotliwie czeka na księcia z bajki. Nigdy nic z nikim, no może jako nastolatek pod prysznicem z kolegą, ale tak generalnie to oszczędza się dla kogoś wyjątkowego. Potem działa efekt oczekiwania - zjawia się ktoś, z kogo robi on kogoś wyjątkowego. Są zakochani, pieprzą się, jak dwa króliki, świata poza sobą nie widzą. Love story, które każdy zna choćby z telewizji. Tworzą się fantastyczne uczucia i emocje - przywiązanie, oddanie, troska, wdzięczność, radość, spokój, pewność. Dwa gołąbki siedzące w swoim małym, przytulnym gniazdku, które nawzajem się iskają. Jedno dba o drugiego, robi mu masaże pleców, razem się kąpią, śpią, gotują, robią zakupy. Wspierają się nazwajem, będąc sobie wdzięczni za to, że są (epickie "Dziękuję, że jesteś"). I jest tu sporo miejsca na kizianie, mazianie, buziaczki, pierdzenie pod wspólną kołdrą, opiekuńczość i wiele, wiele więcej.

Czy zatem ten sceariusz nie jest w ogóle pozbawiony wad? Niestety - życie to nie bajka i nie da się tutaj postawić jakże eleganckiego "I żyli długo i szczęśliwie" na koniec. Dlaczego? Bo bajka się kończy, a życie trwa dalej. Pewnego dnia płomień seksu się wypala. Jesteście do siebie przywiązani, oczywiście, choć do waszych głów wkradają się niepostrzeżenie myśli o innych facetach. I ich chujach, o ich mięśniach. I o tych wszystkich podbojach seksualnych, do których nigdy nie dojdzie - bo przecież jesteście już razem aż do śmierci, prawda? On się Tobą już tak nie interesuje, jak kiedyś. Nie mówi Ci już z zachwytem: "Boże, on jest taki duży. Jak on się we mnie zmieści?". Energia seksualna opada. Seks, kiedyś tak pożądany, teraz jest banałem. Swojego partnera masz na wyciągięcie chuja - no chyba, że akurat boli go dziś głowa... Chociaż... czy to ostatnio nie dzieje się zbyt często? - zadajesz sobie pytanie... I pada w końcu mistrzowskie: "A może to ze mną jest coś nie tak?". I zaczyna się wyścig zbrojeń. Siłownie, kosmetyki, prężenie muskułów - aby desperacko dostać potwierdzenie od partnera: "Tak, nadal jesteś atrakcyjny - pomimo upływu czasu..." Mała reanimacja za pomocą pornola - tak, oni tam się nieźle bawią. Widzisz te wszystkie majestatyczne wytryski w zwilnionym tępie. Słyszysz te głębokie westchnięcia. Widzsz tych nagich facetów, którzy naprawdę czują, że są atrakcyjni... A wy? ... A Ty? Czy nadal jesteś atakcyjny? Jakie masz na to dowody...? On dziś znów obejrzał się za innym na ulicy. A Ty czujesz, że Twoje akcje spadają. Z zazdrością patrzysz na nowego współlokatora. Tak cudownie wyciska hantle. On też na Ciebie patrzy. Twój partner - na was obu. I wszyscy myślą o tym samym... ale nic z tego. Musicie być sobie wierni aż do śmierci, więc wszelkie brudne myśli należy wyrzucić z siebie. To jest przecież złoooooooo... Może coś byś chciał, ale jesteś związany...

Zanim przejdziemy do jakże kontrowersyjnej i nie mieszczącej się jeszcze w głowie koncepcji nr 3 - porównajmy oba pomysły, które dotychczas omówiliśmy. Każdy z nich zawiera coś, czego nie ma ten drugi.

Opcja nr 1 - seksualna

Zalety:
- wolność, swoboda,
- mnóstwo przyjemności,
- poczcie, że jest się bardzo atrakcyjnym,
- dreszczyk adrenaliny, przygody, zdobywanie,

Wady:
- samotność,
- poczucie, że dla nikogo nic się nie znaczy,
- pustka życiowa,
- niepewność,

Opcja nr 2 - społeczna (romantyczna)

Zalety:
- zakochanie,
- poczucie bycia kimś wyjątkowym dla kogoś,
- bezpieczeństwo, stabilizacja życiowa,
- opieka, troska ze strony partnera,

Wady:
- nuda,
- wypalenie,
- poczucie, że jest się nieatrakcyjnym,
- uczucie bycia, zamkniętym w klatce, związanym... cóż za wymowna dwuznaczność!

Jakież więc operacje można wykonać na swoich energiach, aby spotęgować korzyści i wyeliminować wady...?

3. Naucz się oddzielać seks od miłości.

Czy uprawianie z kimś seksu oznacza, że się tego kogoś kocha? Czy kochanie kogoś oznacza, że od razu uprawia się z nim seks? Nie, ponieważ energia seksualna i energia serca (czyli miłości również) to dwie różne sprawy.

Energia seksualna chce zdobywać, przeżywać przygody, potwierdzać swoją atrakcyjność. Jest egoistyczna, zmienna i krótkotrwała. Może się nagle pojawić i nagle - wiadomo w jakim momencie - przemija. Potrafi być burzliwa i intensywna. Odpowiada nie tylko za seks, ale też za np. zdobywanie nowych gażetów, bawienie się nimi, jak zabawakami, a następnie porzucaniem ich (po tym poznasz osobę seksualną - ciągle poluje na nowe komórki, auta, ciuchy etc. - musi zdobywać trofea)

Energia serca jest stała i niezmienna. Trwa cały czas. Nie można nie kochać - moża to tylko robić na wiele różnych sposobów. Energia serca przywiązuje do kogoś, pozwala Ci być wdzięcznym drugiej osobie za to, że jest. Jest bardzo altruistyczna, choć to tylko pogląd umysłu na tę sprawę (nie ma altruizumu ani egoizmu dla serca, bo wszystko jest Jednością - dawanie i branie to to samo, bo zawsze dajesz i dostajesz jednocześnie). Mówi się, że niektórzy są bardzo serdeczni - to oznacza, że mają otwartą czakrę serca.

Do stworzenia cudownego związku pełnego najlepszych uczuć, nie potrzebuejsz w ogóle energii seksualnej - wystarczy energia serca. Tak się tworzą przyjaźnie, tak się ludzie do siebie przywiązują i tęsknią za sobą. A energia seksualna - w przypadku mężczyzn - idzie z jąder, nie z serca. Stąd też możemy się z kimś ruchać i nie czuć do tej osoby żadnych specjalnych uczuć.

Dwa świat. Ruchać bez serca. Kochać bez jaj.

Jednak w trakcie swojego życia nieźle namotaliśmy. Jedna energia pomieszała nam sie z drugą - na wiele róznych sposobów, w różnych proporcjach. Mówimy, że nie umiemy się pieprzyć z kimś, do kogo nic nie czujemy. A co, jeśli czujesz do kogoś pociąg fizyczny? Też nie umiesz? To przecież COŚ, jakieś uczucie, co nie?

Aby zobrazować Ci opcję nr 3 i zrobić to w naprawdę bezpieczny sposób, posłużę się hisotorią Adama i Krzyśka. Poznali się jak wszyscy - przez internet. Scenariusz potoczył się tak, jak to opisałem w opcji nr 2. Zakochanie, przywiązanie, opad energii seksualnej, frustracja, pustka. Wtedy, w krytycznym momencie, wprowadził się do ich mieszkania przystojny współlokator - Michał. Oboje patrzyli na niego z błyskiem w oku. Miał fantastyczną klatę, na którą obaj zerkali - niby przypadkiem - gdy wpadał bez koszulki do kuchni nalać sobie mleka.

To zrodziło w Adamie i Krzyśku ogromną frsutrację i zazdrość. Zdali sobie sprawę bowiem, że mimo, iż nadal się kochają, to nie czują już względem siebie takie pożądania, jakie czuli w tamtej chwili do Michała.

Pewnej nocy Adam nie wytrzymał i przyznał się Krzyśkowi, jak wygląda sprawa. Że widział przez przypadek Michała, jak wychodził spod prysznica, i że obraz jego wielgachnego penisa wyrył mu się na siatkówce. Że nic z tym nie poradzi, rozkłada ręce. Zapewniał: "Nadal kocham Cię całym sercem... (sercem!), choć na myśl o Michale krew odpływa mi od mózgu". Tłumaczył Krzyśkowi, że to wcale nie oznacza, że jest on dla niego nieatrakcyjny... że nadal w jakiś sposób go pociąga...

99,99% osób, które usłyszałoby coś takiego od swoich życiowych partnerów, załamałoby się.

Co zrobił Krzysiek?

Uśmiechnął się tylko. Powiedział: "Zrób to". Te dwa słowa były prosto z serca. Szczere i prawdziwe. Wtedy zrozumiałem w pełni, że tylko osoba, która naprawdę kocha, mogłaby pozowlić swojemu partnerowi przelecieć kogoś innego. Że jak? Że tak - że prymitywny, plemienny koncept "mój partner to moja własność" przeszedł w ich związku do lamusa. Że oto jesteś wolnym człowiekiem. Że nie muszę Cię trzymać na siłę, bo i tak jesteśmy nierozweralnie związani ze sobą - na wieki wieków - sercem. Że szczęście partnera jest moim szczęściem - nawet, jeśli to oznacza, że przeleci kogoś innego.

Adam nie mógł uwierzyć. Spodziewał się, że dostanie ochrzan, że Krzysiek odejdzie, trzaśnie drzwiami i był na to gotowy. A tu... po prostu "Zrób to".

- Co?
- Prześpij się z nim...
- Nie będziesz zazdrosny...?
- Będę. I będę też z Ciebie dumny... - odparł Krzysiek.

Zapadła cisza. Prawie godzinę Adam siedział w osłupieniu. Panował spokój. W końcu Adam powiedział:

- Nie zrobię tego...

A po chwili dodał:

- Zrobimy to razem!

I ta, jakże społecznie niedopuszczalna myśl, stała się dla nich wybawieniem. Zrozumieli, że seks to nie miłość, że miłość to nie seks. Że bez względu na to, w kim jest teraz Twój chuj, o wiele ważniejsze jest to, przy kim jest teraz Twoje serce.

Zalała ich nieprawdopdobna satysfakcja, że te poplątane energie udało się tak elegancko rozgraniczyć.

Zanim to zrobili, najpierw uzgodnili szczegóły - co dokładnie zamierzają zrobić z Michałem, gdy go dorwą w swoje ręce. Wiedzieli już, że cokolwiek, co na oboje się zgodzą, jest ok. Planowali to tak, jak z miłością zakochani planują wspólne mieszkanie czy wakacje. I wiesz, co było najciekawsze? Zgodzili się, że mogą zrobić Michałowi loda, że on może zrobić loda im, że mogą pozwolić sobie na anal, pociąg itd. Oczywiście wszystko bezpiecznie, w gumie. Ale nie jedno - nie chcieli się z nim całować. "To było by najgorsze, jak największa zdrada" - stwierdzili. Chcieli się całować tylko ze sobą.

Zrobili to.

Nie wiem, jak dokładnie przekonali Michała do tego, ale za to spytałem, co działo się w ich głowach, gdy to robili. Krzysiek, tak, jak mówił, z dumą podziwiał, jak Adam rżnął przystojnego Michała. Nie sądził, że jego chłopak jest w stanie zdobyć takie ciacho. Czerpał z jego radości, wiedział, że ma bardzo atrakcyjnego chłopaka. Dopingował im! Czuł się tak, jakby wiedział, że wszyscy jesteśmy Jednością na którymś poziome i czyiś orgazm jest moim, a mój orgazm jest orgazmem każdego Geja na świecie. Z kolei Adam, po miesiącach wątpliwości, poczuł ponownie, że jest atrakcyjny. Bez względu na to, w jakich konfiguracjach to robili, kto w kogo wchodził i jak - to, co było problemem, stało się roziązaniem. Adam z Krzyśkiem pocałowali się po tym seksie tak namiętnie, jak podobno nie czynili już od miesięcy. A co z Michałem? Po jakimś czasie znudzili się nim - bo taka jest nautra energii seksualnej. Przychodzi i znika po wyładowaniu. A miłość, która płynie z serca, trwa na zawsze. Dlatego ich związek przetrwał.

***

Społeczeństwo dyktuje nam normy. W którymś momencie uznajemy je za własne. Gdy je łamiemy, czujemy wstyd i mamy poczucie winy. Niektórzy z nas mówią tak, jakby te normy były prawdziwe. A nie są. To zbiorowe halucynacje. Są tylko niepisaną umową. Umową, która w pewnych sytuacjach zapewnia nam bezpieczeństwo, a w innych - ogranicza nas. Umową, która niekoniecznie musi mieć mądre warunki. Kto powiedział, że całe społeczeństwa się nie mylą? Mylą! 99% Niemców popierało Hitlera. Być może również popieranie np. absolutnej monogamii jest równie ślepą uliczą w ewolucji?

Są kultury, gdzie faceci mają haremy pełne żon. To u nich normalne. Facet na którymś poziomie swojego biologicznego istnienia (na poziomie jaj) czuje potrzebę potwierdzania swojej atrakcyjności seksualnej - ciągle zdobywając kogoś nowego. Na poziomie serca czuje jednak chęć stworzenia bliskiej relacji.

Jak to wszystko pogodzić ze sobą, jeśli społeczeństwo dyktuje nam sztywne normy? ... że możemy uprawiać seks tylko z osobą, którą kochamy? A co, jeśli obie nasze, jakże ważne, energie - seksualna i serca - zaczną dyktować swoje warunki?

Przeraża mnie perspektywa bycia zaliczaczem. Ruchania bez serca obcych ludzi, by zostać tylko narzędziem do masturbacji w ich rękach. By miarą mojego życia byli tylko faceci, których przeleciałem. Czułbym się jak w sklepie mięsnym.

Przeraża mnie też celibat do końca życia, będąc zamkniętym w złotej klatce zwanej "szczęśliwym związkiem". Partner, który obsesyjnie żąda ode mnie bycia wiernym, bo jego umysł - przepełniony lękami - stawia mi ograniczenia i przeszkadza poczuć swojemu sercu zaufanie. Partner, który nic z siebie nie daje, bo myśli, że nie ma konkurencji. Przeraża mnie, że będąc z kimś, kto mnie kocha, poczuję pociąg do kogoś innego i to wszyscy zniszczy - bo takie warunki stawiamy naszym relacjom.

Prawdziwa miłość nie stawia warunków.

Serce tego nie potrafi. Serce ufa, akceptuje wszystko, co jest - bezwarunkowo.

Tylko umysł, który się boi, stawia warunki. Bo myśli, że seks z kimś innym może rozjebać coś, co jest absolutnie niezniszczalne - związek dwóch serc.

Ja już nie mam wątpliwości. Mogą się rozstać tylko umysły, które stawiają sobie wzajemnie warunki. Serca nie mogą się rozstać nigdy.

Umysł (i społeczeństwo, które go zaprogramowało) nie wie wszystkiego. Prócz niego mamy też serca i jaja. I każda z tych cześci domaga sie swojego. Każda z nich wie coś, czego nie wie pozostała. Jesteśmy naprawdę złożoną kolonią komórek, konglomeratem nieraz sprzecznych pragnień - dlatego wymagamy nieraz nietypowych rozwiązań. Stawianie sobie ograniczeń, które wynika tylko z obaw podsycachych głupimi filmami tworzonymi w głowie, nie jest dla mnie sposbem na odnalezienie spełnienia. Za to dawanie Wolności - sobie i innym - tak.

Wierzę, że właśnie tak można rozpoznać prawdziwą miłość. Że każdy robi to, na co ma ochotę, a i tak wszystko jest ok.

Wierzę też w to, że możemy osiągnąć pełną satysfakcję na każdym poziomie. Że możemy mieć absolutnie cudowny seks, kochać się a umysł może tam podpowiadać, jak to wszystko zorganizować, osiągać i podtrzymywać. Cokolwiek to znaczy.

Gejowskie związki są nietrwałe, bo stawiamy sobie warunki, zamiast akceptować przepływ naszych energii. Walcząc z energiami, tamujemy je. Z rwącej, czystej rzeki, zmieniamy się w zgniły, zapadły staw porośnięty rabarbarem. Pozwól przepłynąć temu, co niesie życie, zamiast usilnie próbować to zatrzymać to, co najlepsze, lub tamować nadpływające kłopoty - bo z nimi zostaniesz.

To się nazywa flow. Korzystaj.

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Gdzie są Twoje granice?

To nieuniknione. Będąc z kimś w związku, zaczniecie się nawzajem tresować albo - mówiąc łagodniej - wychowywać. Oczywiście, nikt nie powie tego wprost, bo "nie można ingerować" w kogoś, bo "etyka", bo coś tam. Prawda jednak jest jednak taka: Twój partner będzie sprawdzał, gdzie leżą granice Twojej tolerancji względem niego. Koniec kropka i jeśli nie przekonałeś się o tym na własnej skórze - to wkrótce się przekonasz.

Standardowym przykładem jest sprawdzanie granic swojej wolności. Twój partner będzie chciał przetestować, na jak wiele może sobie przy Tobie pozwolić. Czy pozolisz mu mieć profil na fellow? Czy pozwolisz mu korespondować z jakimiś klientami? Taaa? Okej. W krótce pójdzie kilka kroków dalej. GG, Skype, spotkania live itd.

I teraz pytanie: jak chcesz na to reagować? Gdzie leży granica Twojej tolerancji?

Są 2 typy granic:
  • analogowa - czyli płynna. Na im więcej on sobie pozwala, tym bardziej się denerwujesz. Ale płynnie. Trochę denerwujesz się, gdy on siedzi na GG, bardziej - gdy spotka się z kimś na żywo.
  • cyfrowa - czyli granica typu albo albo. Albo ja, albo goście z neta. Albo nie denerwujesz się w ogóle, albo na maksa.
Kolejną sprawą jest obszar Twojej tolerancji, czyli jak daleko masz postawione swoje granice. Dla jednych sytuacja, w której ich partner gada sobie na czacie z kimś, to nic wielkiego, dla innych - jest to zdrada i powód do rozowdu.

Trzecią ważną sprawą jest czasowy zasięg Twoich granic. Jak długo pozwolisz mu to robić? Jeśli pogada z kimś kilka minut to ok, a co jeśli będzie siedział godzinami i lampił się w monitor?

Podsumujmy - granice mają swoje cechy:
  • typ - analogowa lub cyfrowa,
  • obszar, który obejmują,
  • zakres czasowy,
Ustalając swoje granice - wychowujesz swojego partnera. Pamiętaj, że nie chodzi o stawianie mu wymagań (bo to stworzy efekt "złotej klatki"), lecz o określenie kryteriów, za pomocą których będziesz w stanie określić, które zachowania Ci się podobają, a które nie.

Ubierz w zdania typu: "Jeśli chcesz być ze mną - możesz robić XXX tylko w taki i taki sposób, przez tyle i tyle czasu".

Konkrety. Musisz je znać, bo inaczej on będzie je znał.

Często spotykam ludzi, którzy mają dość luźne granice. Pozwalają, by ich partner robił takie rzeczy, z którymi czują się oni źle. Ich zdenerwowanie i frustracja jest na tyle mała, by wytrzymać w związku, a na tyle duża - by sobie go skutecznie obrzydzić. Potem, gdy się rozstają, mówią sobie, że już nigdy nie bede z nikim, bo związki są fe itd. Nie są fe! Zwiazki są fajne. To oni mieli zjebane granice. Pozwalali wykończyć się sobie psychicznie a potem dziwią się, że mają urazy. Trudno nie mieć.

Znam gościa, który ma bardzo wąskie granice. Tak wąskie, zwarte i ostre, że przecisnęła się przez nie tylko jedna osoba i tylko dlatego, że się o to postarała! Zanim byli razem, gość wyczyniał cuda. Wchodził do knajpy, mierzył gościa, z którym się umówił, po czym stwierdzał: "Sorry, to nie Ty. Na razie." Nie tracił czasu na pierdoły. Pewnego razu spotkał się z delikwentem, który zaczął mu w aucie robić wyliczankę: "Najpierw pojedziemy na zakupy, potem do McDonalda, muszę cość zjeść, i odwiedzimy Marka, poznasz Marka, fajny gość". Tymczasem on odparł: "Słuchaj, coś mi się dzieje z kołem chyba. Możesz wyjść na zewnątrz i zobaczyć." Facet wyszedł a on odjechał z piskiem opon. Spytałem go, czemu to zrobił. Odparł, że nie będzie tracić czasu na ludzi, który będą mu mówić cały czas, co ma robić. I choć rozwiązanie było dość kontrowersyjne, trudno nie przyznać mu racji. Kiedyś powiedział, że będzie tylko jedna osoba, której powie w życiu "Kocham Cię".

Ta strategia jest genialna w swojej prostocie. Póki nie jesteś pewien na 99%, że chcesz z kimś być, nie bądź. Potyczki ze swoimi wątpliwościami to ostatnia rzecz, jaką chcesz robić. Masz być pewien, że to dla Ciebie dobry partner, albo natychmiast daj sobie spokój. I nakłaniaj do tego samego swojego partnera. Jeśli nie jest pewien, czy Ty jesteś dla niego odpowiednim partnerem, nie chcesz uczestniczyć w jego wojnie myśli. Nie chcesz go przekonywać, jaki jesteś fajny i w ogóle. Nie jesteś i tyle. Chuj z tym. Odjedź i daj sobie spokój - to moja opcja, którą Ci ofiarowuję.

Jeśli chcesz być w zwiazku nieszczęśliwy - poszerz granicę tolerancji dla zachowań swojego partnera na maxa i uczyń je analogowymi. Rozszerz je też czasowo. Wtedy pojedzie do klubu, wyrwie parę dup, będzie to robił co weekend przez 2 lata, będzie na Ciebie lał, a Ty będziesz w cichej desperacji to znosić. Dla podkręcenia efektu - zawęż granice dot. swoich zachowań tak bardzi, jak tylko się da. Powiedz sobie, że nie możesz się kłócić, nie możesz robić mu awantur, nie możesz mu zwrócić uwagi, bo będzie mu smutno - słowem: ogranicz się na maxa, zarówno obszarem granic, jak i czasem trwania. Granice powinny być też cyfrowe, byś po każdym wykroczeniu mógł się surowo ukarać.

Jeśli natomiast chcesz być szczęśliwy w związku - zawęż granice tolerancji względem zachowań swojego partnera i rozszerz swoje. To takie proste. Spotka się z kimś bez Twojej wiedzy - mówisz mu nara. Siedzi na czacie dłużej, niż rozmawia z Tobą - nara. Itd. Wtedy dostaje on JASNE i WYRAŹNE sygnały, jakie są Twoje kryteria. To, że je przekracza, nie oznacza, że od razu robisz mu awanturę (chociaż czemu nie?), lecz po prostu, że nie chcesz, by był Twoim facetem dalej. No chyba, że chcesz źle się czuć. Swoje granice natomiast poszerz tak bardzo, jak to tylko możliwe. Bądź dla siebie łagodny. Rób to, na co masz ochotę i sprawdzaj, jak on na to reaguje. Na tym polega autentyczność. Będąc w zwiazku naprawdę nie musisz się niczym krępować. Zrób coś i zobacz konsekwencje swoich czynów - inaczej nigdy się nie nauczysz. Jeśli Cię rzuci - zawsze możecie do siebie wrócić. Wierz mi - to nie jest problem. Jeśli tylko nie zrobiłeś czegoś naprawdę nikczemnego i totalnie urazogennego - dzwonisz do niego i mówisz, że śni Ci się po nocach, że jest Twoim wybranym, jedynym, że nie możesz przestać kochać go nad życie. I jest Twój.

Na pewno w komentarzach pojawią się zaraz głosy, że "to nie fair - ja mogę pozwolić sobie na wszysto, a partner ma być wytresowany". Nie o to chodzi! Powiedz swojemu partnerowi, by przyjął podobną strategię! Po co? Po pierwsze - aby nie czuł się w związku z Tobą jak w owej złotej klatce - skrępowany, zamknięty i odizolowany. Po drugie - byś mógł uzyskać dostęp do informacji, jakie Twoje zachowania mu się podobają, a które nie! Nie ma nic bardziej pojebanego, niż sytuacja, w której on siedzi sfochowany, a Ty pytasz:

- Co się stało?
- Nic.
- Więc o co chodzi?
- O nic.

Taaa taaaa! Tak się kończy sytuacja, w której Twój partner ma płynne granice i nie wie, czy ma Ci przypierdolić za coś, co złego zrobiłeś, czy może olać sprawę. Nie może zrobić ani tego, ani tego, bo jest po środku chujni z grzybnią. Biedak ma wtedy wewnętrzną wojnę i cokolwiek zrobi, będzie gorzej.

To myślenie pozwala też na coś więcej. Na zrozumienie, że "rozstanie" nie jest końcem, że jest czymś normalnym, naturalnym, co można robić nawet codziennie. Czymś, z czego nie trzeba robić życiowej tragedii, na co warto być przygotowanym o każdej porze dnia i nocy. Że, gdy Twój partner odchodzi, to jest to informacja zwrotna dot. Twojego zachowania. I vice versa - gdy odchodzisz, dajesz mu znak, co zrobił nie tak. Że zawsze możecie do siebie wrócić. Oczywiście - nic na siłę. Na wszystko jest sposób.

niedziela, 22 marca 2009

Zazdrość w gejowskim związku - danie główne czy przyprawa?

Nieraz sprawia nam wiele kłopotów w związkach. Jest przyczyną awantur a czasem nawet rozpadów związków. Czym jest zazdrość? W jakim celu rodzi się w ludzkich umysłach? Jak ją wykorzystać, by poprawić jakość swojego związku?

Dziś odpowiedzi na te i wiele innych, jakże nurtujących nas wszystkich pytań :)

Co to znaczy, że czujesz zazdrość?

Odczuwanie zazdrości oznacza, że Ci na czymś lub kimś zależy i że chcesz o to/ tego kogoś zadbać bardziej/ lepiej/ częściej. Przeczytaj poprzednie zdanie co najmniej 3 razy - z pełnym, świadomym zrozumieniem.

Wyobraź sobie, że spotykasz się z fajnym facetem. Jest sympatyczny, przystojny, dowcipny, czujesz się przy nim fantastycznie. Po czwartym spotkaniu, gdy już trochę zdążyłeś się zaangażować, on mówi Ci nagle, że poznał kogoś innego. I opowiada, jaki jest sympatyczny, cudowny etc. Czujesz zazdrość, choć przecież nic specjalnego was nie łączyło.

Ale już podświadomie zaczęło Ci na nim zależeć!

Wywołujesz w sobie czasem zazdrość, aby przypomnieć sobie, co lub kto jest dla Ciebie ważne/ny.

Robisz to, byś wiedział, kiedy masz zacząć dbać o swoje relacje! Jeśli Twój partner ogląda się za dupami, mówi o innych facetach i czasem nawet walnie o nich jakiś komplement a Ty odczuwasz zazdrość w związku z tym - znak, że masz wziąć dupę w troki i zacząć dbać o swojego faceta, angażować jego mózg tak, by zajmował się przede wszystkim Tobą a nie innnymi.

Jeśli zawczasu nie zareagujesz mądrze na zazdrość - z czasem, zamiast pikantnej przyprawy w Twoim związku, stanie się daniem głównym. A wtedy nie będzie juz miło, ponieważ zazdrość straci swoją funkcję i zacznie demolować Wam życie emocjonalne.

A tego byśmy nie chcieli, prawda?

Gdy Twój facet celowo prowokuje w Tobie zazdrość (np. często wymienia SMSy z jakimś znajomym) - oznacza to, że czegoś potrzebuje od Ciebie. Może czułości? Może więcej uwagi? Może jeszcze czegoś innego?

Rozbijmy zatem zazdrość na czynniki pierwsze, byś wiedział, co Ci ona oferuje:

1. Zazdrość motywuje Cię marchewką - obiecuje nagrodę. Np. chcesz mieć wiecej uwagi czy zainteresowania swojego partnera. Na tym etapie decydujesz, czy dalej będzie Ci zależeć na tym, na czym Ci zależy. Jeśli Twój facet aktualnie świetnie bawi się na dyskotece wśród innych Gejów, a Ty siedzisz sam w domu - możesz już nie chcieć takiego chłopaka i powiedzieć mu nara.

2. Zazdrość zakłada, że się z kimś porównujesz na niekorzyść. Np. zainteresowanie Twojego partnera ma ktoś inny (pewnie jest lepszy, skoro on ma, a Ty nie, prawda? :) Na tym etapie możesz zadecydować, by zamiast z kimś innym, zacząć porównywać się ze sobą z przeszłości. Bądź lepszy - nie od innych, lecz lepszy niż dotychczas.

3. Zazdrość każe Ci działać. Jeśli nic z nią nie robisz i nie chcesz podjąć w zwiazku z nią żadnej decyzji - będzie Cię zadręczać. Zatem - kontynuując przykład -  co możesz zrobić, by odzyskać zainteresowanie swojego partnera Twoją osobą? Na tym etapie szukasz odpowiedzi, co możesz w sobie usprawnić, ulepszyć, wzbogacić, by zaoferować najpierw sobie, a potem Twojemu facetowi związek na wyższym poziomie niż dotychczas.

***

Jeśli wciąż jeszcze wierzysz w ograniczające przekonanie, że "jesteś zazdrośnikiem" i mylisz to z odczuwaniem zazdrości - to zmień swoje filtry i postrzegaj mądrzej. To, jakie emocje odczuwasz, nie ma nic wspólnego z tym, kim jesteś.

Dobrze przetrawiona zazdrość daje pozytywne efekty i wzmacnia Wasz układ. W dobrym związku jest jej tylko tyle, ile potrzeba. Dodaje smaku i pokazuje, że Wam zależy na sobie. I to jest dobre i motywujące.

Enjoy! :)

czwartek, 26 lutego 2009

Jak zatrzymać go przy sobie na dłużej?

Wiele związków gejowskich (i nie tylko) opiera się nie tylko na miłości. Dodatkowym uczuciem, często gratis do związku dołączanym, jest lęk - że partner pewnego dnia zdecyduje się odejść w siną bądź innego koloru dal.

Pomijam tego kwestie psychologiczne i to, czy jesteś gotowy na taką ewentualność. Teraz zastanowimy się, co zrobić, by temu zapobiec.

Pierwsza rzecz, którą musisz sobie uświadomić. Jeśli wpadniesz jakiemuś facetowi w oko i na serio mu się spodobasz - naprawdę ciężko jest to zjebać. Tym bardziej, że geje, jako faceci, są nastawieni na aktywne podążanie za swą ofiarą :)

Pierwszą rzeczą, jaką trzeba zrobić, by Twój ukochany Cię opuścił, to robić mu ciągłe przykrości. Np. pierdolnąć focha na 3 dni za byle co. Obrażać się i robić awantury. I oczywiście (moje najlepsze) - gdy tylko odbierze telefon, opierdalać go za to, że nie odbierał. Wtedy skojarzysz w jego głowie odbieranie telefonów od Ciebie z nieprzyjemnym stanem emocjonalnym i jesteś na dobrej drodze, by pewnego pięknego dnia po prostu przestał się odzywać.

Dobra, koniec sarkazmu. Chcesz jakiś przepis, który zawsze działa? Jest jeden - tylko pamiętaj o jednym. To tylko przepis. To, jak go wdrożysz w życie, to inna bajka.

1) Odkryj, co go najbardziej rajcuje. Najczęściej będzie to rzecz, o której mógłby Ci opowiadać godzinami. Chodzi o aktywność, której najchętniej poświęcałby się jak najczęściej.

2) Rób to razem z nim.

To wszystko. Pewnie pytasz teraz, w jaki sposób to działa. To proste. Zauważ taką rzecz - wiele razy, gdy ludzie się rozchodzą, mówią "Niewiele mnie z nim łączyło". Co to znaczy?

Znaczy to, że ich jedynym wspólnym zajęciem był seks. I chociaż seks jest fajny, to wiesz dobrze, że opieranie związku tylko na nim to tak, jakby skonstruować stół z jedną nogą. Może i ustoi, tylko pytanie, jak długo.

Gdy natomiast razem ze swoim Kochanie będziesz robił to, co on kocha robić, skojarzy Ciebie z tą aktywnością i będzie to coś, bo będzie Was łączyło na dłużej.

Jeśli czytałeś mojego posta o budowaniu stylu życia i teorii orbit - powiem to inaczej: uczyń wspólnymi wasze najważniejsze orbity. Jeśli on kocha tańczyć - tańcz razem z nim. Jeśli Ty kochasz skakać na bungee - wciągnij go na swoją orbitę i skaczcie razem! To umocni Wasz związek.

TOP 10 miesiąca