Męski Anal - jak przygotować się do seksu analnego w roli pasywnej

Skondensowany i praktyczny mini przewodnik dla początkujących, którzy chcą dawać dupy bezpiecznie, zdrowo i przyjemnie.

wtorek, 18 sierpnia 2009

Związki neurohormonalne - czyli jak stworzyć idealny związek?

Jak stworzyć związek idealny?

To pytanie nieustannie rozbrzmiewa w naszych umysłach a jego echo roznosi się daleko w czasie i przestrzeni. Co jest receptą na udany związek? Odpowiedź jest niezwykle trudna, zważywszy, że wszelkie badania tego typu prowadzone są na parach heteroseksualnych, a Geje zostają gdzieś na marginesie zainteresowań naukowców.

Dziś omówimy jeden z bardziej interesujących modeli, który opisuje, jak ludzie dobierają się w pary: model neurohormonalny.

Jak wiadomo - hormony i neuroprzekaźniki (substancje znajdujące się w synapsach neuronów, które pomagają przewodzić impulsy nerwowe) wpływają na to, jak postrzegamy rzeczywistość, jak się zachowujemy a nawet na to, jaką mamy osobowość. Tak przynajmniej powiedzą Ci neurologowie wszelkiej maści.

Ja dodam coś od siebie - poziom wszelkich hormonów i neuroprzekaźników zmienia się w naszych ciałach w zależności od tego, co jemy, jak się zachowujemy i co myślimy o sobie.

Wojna neuroprzekaźników: dopamina i serotonina

To dwa, bardzo ważne neuroprzekaźniki, które kochają sobie - powiedzmy metaforycznie - wchodzić w paradę. Co ciekawe - oba te neuroprzekaźniki są nazywane w literaturze "hormonem szczęścia". Oba są absolutnie niezbędne do życia, choć ich poziom jest różny u różnych ludzi.

Ludzie, który mają więcej dopaminy, kochają wyzwania i są bardzo otwarci na nowe doświadczenia. Nie znoszą nudy, są impulsywni, pełni energii, optymistyczni. Mają ogromne poczucie niezależności, czasem bywają agresywni. Uwielbiają nieprzewidziane sytuacje, robią rzeczy pod wpływem chwili, nudzą się powtarzaniem tych samych czynności. Mają bardzo szerokie zainteresowania, są kreatywni. Są też kolekcjonerami nowych doznań. Są ciekawi ludzi i świata, chętnie podróżują. Typ imprezowicza.

Z kolei ludzie, który mają więcej serotoniny, cenią sobie spokój i ład. Są bardziej sumienni niż dopaminowcy, lubią mieć wszystko starannie zaplanowane, są precyzyjni i trzymają się terminów. Stoją twardo na ziemi. Są też towarzyscy, bywają też apodyktyczni. Są domownikami, powtarzalne rytuały nadają ich życiu ład i spokój. Są ostrożni, cenią sobie szacunek i lubią spokojne, powtarzalne rytuały - spacery, kolacje etc. Typ domownika.

I tu interesująca uwaga: każdy z nas w jakimś stopniu jest i serotoninowcem, jak i dopaminowcem. Bardzo łatwo zauważyć, kiedy w naszym organiźmie zmienia się poziom tych neuroprzekaźników. Bywają momenty, w których mamy ochotę zaszaleć, rzucić to, co robimy, i pojechać w nieznane. To właśnie dopamina szepcze nam do ucha te wszystkie szalone pomysły. Z kolei gdy jedyne, czego pragniemy, to spokojna kolacja przy kominku i lampce wina z ukochaną osobą, to znak, że mamy więcej serotoniny.

Nasze nawyki myślowe i setki przyzwyczajeń sprawiają, że mimo to bardziej będziemy skłonni przechylić się w stronę jednego z tych dwóch neuroprzekaźników. Ja osobiście, pomimo epizodów dopanergicznych, generalnie jestem serotoninowcem (co zresztą potwierdził test). Różnice jednak są tak niewielkie, że mógłbym w zasadzie je olać :)

Co to wszystko znaczy? To proste - dopaminowcy powinni dobierać się z dopaminowcami, a serotoninowcy z serotoninowcami. W przypadku neuroprzekaźników bowiem podobieństwo gra pierwsze skrzypce. Wyobraź sobie parę: jeden ceni sobie spokój, ład i jest domownikiem, a drugi szuka nowych doznań i chce podróżować. Nie, to nie przejdzie. Obserwując swoje zachowania i preferencje, możesz odkryć, którego neuroprzekaźnika masz więcej. Podobnie - obserwując swojego potencjalnego partnera. Odkryj, co lubi, słuchaj jego historii i będziesz wiedział, czy jest on odpowiedni dla Ciebie pod względem neurologicznym.

Hormony płciowe: testosteron i estrogen.

Jak się okazuje - również poziom hormonów płciowych ma wpływ na to, czy związek jest udany czy też nie.

Geje posiadający dużo testosteronu - są męscy, lubią wyzwania, rywalizację. Są chłodni, logiczni, bezpośredni. Rozumieją działanie złożonych systemów, szukają zasad, którymi się onie kierują. Trzymają się faktów, są nastawieni na sukces i zdobywanie. W dyskusji lubią mierzyć się z innymi i udowadniać, że są lepsi. Często są uzdolnieni sportowo. Czasem są tak emocjonalni, że nie potrafią nad tym zapanować. Sprawiają wrażenie obojętnych czy nawet chłodnych. Oni w związku są "górą". Typ męskiej, szowinistycznej świni :)

Z kolei Ci, których natura obdarzyła większą ilością estrogenu - są bardziej wrażliwi oraz empatyczni. Wczuwają się w emocje innych ludzi, wspierają, doradzają i negocjują. Nie lubią rozwiązywać konfliktów agresją czy kłótnią (jak ludzie z testosteronem) lecz rozmową. Oglądają sytuacje z wielu różnych perspektyw, są ciekawi ludzi, ufni z natury i sympatyczni. Mają ogromną potrzebę bliskości i tworzenia głębokich, emocjonalnych związków. Wzruszają się bardzo na filmach, pogrążają się w myślach, fantazjują. Są ulegli i bardziej skorzy iść na kompromis. Taki typ psycholożki :)

Najbardziej trwałe związki w kategorii hormonów płciowych to związki, w których partnerzy dobierają się na zasadzie przeciwieństw. Kiedyś pisałem posta o narkomanach miłości i zimnych sukach, pamiętasz? (jeśli nie, kliknij tu). To właśnie testosteron i estrogen wpływają na taki układ. Jeden partner jest narkomanem miłości, któremu estrogen wycieka uszami, drugi - testosteronową zimną suką. W moim przypadku (też się testowałem) również jestem bardzo wyrównany - mam podobny poziom testosteronu i estrogenu.

Gdy poszukujesz partnera - sprawdź, których hormonów płciowych ma więcej. Jest twardym męskim facetem, czy czułym i wrażliwym artystą? Wybieraj przeciwnych. Jeśli jesteś wrażliwy - najtrwalszy związek stworzysz z testosteronowcem, a gdy sam masz full testosteronu - wybierz estrogenowca, bo z nim masz największe szanse stworzenia dobrego związku.

Brak korelacji pomiędzy hormonami i neuroprzekaźnikami

Bywają związki, w których osoba ze sporą dawką estrogenu jest z osobą pełną testosteronu. I teoretycznie wszystko powinno grać, ale jednak nie. Dlaczego? Bo okazuje się, że pomimo iż są dobrze dobrani pod względem hormonów płciowych, ich neuroprzekaźniki są nie zgadzają. Testosteronowiec, którego dodatkowo wzmacnia dopamina, chce wyruszyć w świat i go zdobyć. A estrogenowiec, którego neurony kąpią się w serotoninie, woli spokój i zacisze domowe.

W związku z tym, z tego całego neurohormonalnego mętliku, wyłaniają się tylko dwa, dobrze dobrane typy związków:

1. Typ dopanergiczny

Partner 1: dużo testostronu i dopaminy
Partner 2: dużo estrogenu i dopaminy

Dopełniają się płciowo i jednocześnie oboje szukają nowych doznań, są impulsywni, energiczni - mogą razem podróżować i szukać nowych doswiadczeń.

2. Typ serotonergiczny

Partner 1: dużo testosteronu i serotoniny
Partner 2: dużo estrogenu i serotoniny

Ponownie - dopełniają się pod względem hormonów płciowych, choć jednak oboje są domownikami, cenią sobie spokój, ład i harmonię.

Co, jeśli już jesteś w związku, a wasze profile neurohormonalne się nie zgadzają?

Objawia się to niezgodnością, poczuciem, że "coś jest nie tak" w zwiazku. Masz dwa wyjścia - oba polegają na zmianie poziomu swoich neuroprzekaźników i hormonów.

Możesz chcieć zakończyć związek. Aby to zrobić - wyprodukuj więcej hormonu płciowego, którego nie posiadasz. Jeśli masz więcej testosteronu - wyprodukuj więcej estrogenu. Lub odwrotnie. Jak? To proste. Naśladuj zachowania ludzi, którzy mają nadmiar przeciwnego hormonu płciowego, niż Twój. Ja w ten sposób ogromnie zwiększyłem poziom swojego testosteronu, wyrównując go z estrogenem. Samce napędzane testosteronem wiele rzeczy robią zupełnie inaczej niż ci nakręcani estrogenem. Inaczej siedzą, jedzą, mówią, poruszają się. Naśladuj ich i cud stanie się sam. Dwóch wypełnionych testosteronem samców prawodpodobnie długo ze sobą nie wytrzyma, bo zaczną ze sobą rywalizować o terytorium. Z kolei dwóch napędzanych estrogenem gości straci sobą zainteresowanie, bo wolą kogoś bardziej męskiego.

Możesz chcieć wzmocnić związek, by wyeliminować poczucie, że coś jest nie tak. W ten sposób musisz zbliżyć się pod względem poziomu neuroprzekaźników do swojego partnera. Jeśli on kieruje się bardziej dopaminą, a Ty masz więcej serotoniny - zacznij robić dopaminę. I odwrotnie. Jak? Och, to również jest proste. Chcesz wiecej dopaminy? Naśladuj ludzi z nadmiarem dopaminy - naucz się znajdować w nowych sytuacjach, zacznij zdobywać nowe doznania. Wróć do momentu w Twoim życiu, w którym chciałes podbić świat. To właśnie TO uczucie. Z kolei jeśli chcesz mieć więcej serotoniny - zrób podobnie, tylko wyszukaj momentu, w którym wolałeś zostać w bezpiecznym, ciepłym domku, za oknem lało a Tobie było tak dobrze i spokojnie, gdy leżałeś wtulony w kogoś, przykryty kocem popijałeś kakao. Ćwicz wchodzenie w te stany, aż będziesz biegły i mógł na zawołanie tworzyć dany neuroprzekaźnik.

Neuro-uwodzenie - czyli jak wykorzystać w praktyce swoje neurohormony

Dąż do wyrównania poziomów swoich neuroprzekaźników, jak i hormonów płciowych. Bądź w równym stopniu dopaminowcem, jak i serotoninowcem. Bądź tak samo męski, jak i kobiecy. To daje Ci elastyczność i wybór.

Umawiasz się na randkę i gość wpada Ci w oko. Robisz szybką anlizę jego hormonów i neuroprzekaźników - i wiesz, jak masz działać.

Spotykasz ewidentnego serotoninowca - opowiedz mu, że ze swoim facetem będziecie grzać się przy kominku podczas świąt Bożego Narodzenia, razem będzie odpakowywać prezenty. Zapewnij go swoimi historiami, że dasz mu stabilizację, bezpieczeństwo, przewidywalność - łyknie to.

Gdy z kolei spotkasz dopaminowca - opowiedz mu, że razem podbijecie świat. Opowiadaj o planach, podróżach, o spontaniczności, dobrej zabawie. Zero nudy - będziecie razem poznawać świat i doświadczać nowych rzeczy razem.

Gdy spotkasz gościa, który ma dużo estrogenu - bądź męski i szowinistyczny. Nie przejmuj się jego humorami i fochami, rób to, na co masz ochotę i nie pytaj go o zdanie. Siedź w dużym rozkroku, nie pochylaj się w jego kierunku, możesz nawet go trochę olewać. On to pokocha.

Gdy spotkasz testosteronowca - bądź empatyczny, czuły i wrażliwy - pomimo jego chłodu i pozornego braku zaangażowania. On uwielbia marzycieli, którzy myślą syntetycznie i wielopoziomowo, którzy są czuli, kochani i wrażliwi. Idź na kompromisy, pozwalaj mu być suką i on to łyknie.

Baw się swoimi neurohormonami. To jest frajda :)

środa, 12 sierpnia 2009

Najczęstszy i największy konflikt w związkach gejowskich

Związki gejowskie uchodzą - w opinii samych Gejów zresztą - za nietrwałe. Mówi się, że 1 rok związku gejowskiego to 7 lat "po heteryckiemu". Statystyki mówią, że ok. połowa z nas żyje w stałym związku. W porównaniu z heterycką większością to dość mało, nie sądzisz?

Co jest przyczyną tego stanu rzeczy?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, będę musiał zgłębić się w temat dość kontrowesrysjny (po raz kolejny), ale - jak już pewnie to zauważyłeś - dla mnie nie jest to problemem :) Na wstępie zaznaczę od razu, że możesz się ze mną nie zgodzić w pewnych kwestiach - niemniej zatrzymaj je w głowie i poczyń własne obserwacje. Wtedy też być może pod stwierdzeniami, z którymi się początkowo nie zgadzałeś, zauważysz drugie dno i kilka rzeczy, które naprawdę warto zrobić.

Powróćmy do pytania: co jest przyczyną tego, że związki gejowskie wydają się takie nietrwałe?

Odpowiedź jest następująca: jest to konsewkencja przejęcia heteryckiego modelu związku i próby zaadaptowania go w kontekście relacji gej-gej.

Związek hetero jest subtelnym, nieraz niełatwym balansem między energią żeńską i męską, które się uzupełniają. W przypadku Gejów jest podobnie (my, Geje, równiez mamy różne wewnętrzne balanse energii męskiej i żeńskiej), jest jednak spora różnica biologiczna między ludźmi hetero i homo. Jaka?

Ich podniecają antomiczne różnice, nas - podobieństwa.

Facet hetero, patrząc w lustro, widzi po prostu faceta. Gej, widząc swe odbicie, widzi kogoś, kto potencjalnie jest dla niego samego atrakcyjny pod względem seksualnym. Następuje seksualne sprzężenie zwrotne. Oto ja, Gej, mogę podniecić sie swoim własnym ciałem. To uczucie, które niedostępne jest heterykom.

To różnica, która czyni różnicę.

Będąc tak odmiennymi pod tym względem od heteryckiej większości, staje się jasne i oczywiste, że próby zaadoptowania modelu związku ze świata heteryckiego mogą po prostu nie wypalić.

Rozgryźmy to na drobne kawałki.

Wielu Gejów ma w sobie dwie, pozostające często w niełatwym przymierzu części.

Pierwsza to część biologiczna. Kieruje się instynktami i hormonalnymi impulsami. To ona odpowiada za wzwód, orgazm, wytrysk, całą przyjemność z tym związaną. To ona każe Ci poczuć coś niezwykłego, gdy widzisz nagiego, pięknie zbudowanego faceta, który patrzy na Ciebie pożądliwym wzrokiem. Ta część jest wzrokowo-kinestetyczna. Oznacza to, że obiera informacje drogą wzroku (widzisz atrakcyjnego faceta) i reaguje kinestetycznie (czujesz podniecienie). Jej celem jest danie Ci przyjemności fizycznej. Ta część uważa, że po to właśnie żyjesz - by sprawiać sobie przyjemność zmysłową! (nazywa się to hedonizmem).

Druga to część społeczna. Wdrukowali nam ją głównie nasi hetero-rodzice, jak również TV, filmy i wszelkie objawy kultury masowej. Część ta mówi Ci: "Masz być wierny, uprawiać seks tylko z jedną osobą, jej masz się oddać całkowicie, nie wolno Ci myśleć o innych facetach etc." Ta część jest głównie słuchowa, co w praktyce oznacza, że produkuje Ci dialog wewnętrzny. Czy przyjemny czy też nieprzyjemny - zależy od tego, KTO Ci go wdrukował. Jeśli miałeś matkę, która robiła awantury Twojemu tacie, że ogląda się za innymi, to właśnie jej głosem będzie przemawiała Twoja część społeczna. To, czy jesteś zgodny z tym głosem, czy spolaryzowany względem niego, to inna bajka. Część społeczna zawstydza, ochładza, tamuje. Ma w tym cel i wierz mi - nie głupi - chce Cię uchoronić przed 1) opinią kurwy, 2) chorobami wenerycznymi, 3) dać Ci życiową stabilność, poczucie pewności i bezpieczeństwa - co daje stały związek z kimś.

I tu, Drodzy Panowie, zaczyna się jazda między tymi dwoma sprzecznościami. Przejrzałem swoje związki, bacznie obserwowałem cudze. I wiem jedno - zawsze, gdy zaspokoisz jedną część, druga zacznie dawać o sobie znak.

Zauważ - są Geje, którzy bardziej utożsamiają się z częścią biologiczną (zapraszam na czaterię), są też tacy, którzy utożsamiają się bardziej z częścią społeczną. Który wybór jest lepszy? ŻADEN. Póki te dwie części nie potrafią się dogadać ze sobą - każdy jeden wybór będzie porażką. Bo gdy go dokonasz, strona przeciwna da Ci popalić.

Gdy ruchasz się na potęgę, może Ci brakować bliskości, poczucia stabilności życiowej, bezpieczeństwa.

Gdy jesteś w kimś w stałym związku - może Ci brakować przygód, zdobywania, energii seksu w najczystszej postaci.

Uważam, że to zbyt ważna sprawa, by ją ignorować. Tak, jak nie chcesz na łożu śmierci mieć uczucia, że całe życie ruchałeś i nigdy nie kochałeś, tak samo możesz nie chcieć mieć uczucia, że całe życie kochałeś, ale nigdy nie ruchałeś.

Oczywiście, że w Twojej obecnej perspektywy taki konflikt może wydawać Ci się nieprawodpodobny. Jeśli jesteś ruchaczem sportowcem i siedzisz na necie, by "łowić dupy", poczekaj, aż się do kogoś emocjonalnie przywiążesz, a ta osoba odejdzie. A gdy jesteś bardziej połączony z częścią społeczną - zakochaj się w kimś, kto nie będzie chciał się z Tobą ruchać za żadne skarby.

Efekt murowany.

Jakie masz wyjścia?

Są 3 wyjścia z tego konfliktu. Sam zadecydujesz, z którym na chwilę obecną wyborem będziesz czuł się najlepiej.

1. Utożsamić się z częścią biologiczną, a część społeczną wywalić.

Korzystasz ze swojej cielesności i seksualności w 100%. Zero zobowiązań, liczy się proces potęgowania przyjemności seksualnej. To potrafi być nieprawodopodobnie przyjemne, gdy widzisz przed sobą pięknie wyrzeźbione ciało i słyszysz jego jęki, czując, jak coraz większa przyjemność kumuluje się w Twojej czakrze seksu, by wybuchnąć, tak błogo kurcząc się i rozkurczając. Ludzie, dlaczego nie? Tak działamy, tak jesteśmy skonstruowani. Wyjebując część społeczną, pozbawiasz się poczucia wstydu i winy. Po chuj Ci one? Potrafisz się rozebrać przed kimś, kogo znasz 10 minut, i robić z nim takie rzeczy, jakie widziałeś na najlepszych pornolach - bez żadnego skrępowania, czysto hedonistycznie, narkotycznie, w transie. Masz wtedy dziką satysfakcję, że oto Ty, megaatrakcyjny samiec, zdobyłeś świeże ciacho i go obracasz - bez oporu, bez wstydu. Jest w tym tyle męskiej energii, że aż brak słów. Zdobywasz trofeum. Masz w głowie film, w którym potrafisz przekonać atrakcyjnego faceta do seksu podczas picia kawy. Wiesz, jak to buduje koncepcję Twojej atrakcyjności? Wiesz, jak to dmucha Twoje ego? Ile wypływa z tego gęstej, samczej dumy? Masz przygody, masz dreszcz adrenaliny, masz niebezpieczeństwo, które sprawia, że czujesz, że żyjesz.

Czyżby więc ta pierwsza opcja była aż taka atrakcyjna i pozbawiona wad? Niekoniecznie! Sam dobrze wiesz - nawet, jeśli nie z autopsji - że tego typu przygody kończą się w momencie wytrysku. Że na koniec pozostaje wam tylko dopicie kawy i chłodne pożegnanie, by wrócić potem do pustego mieszkania. Że idąc tą drogą będziesz musiał się zmierzyć z perfidną myślą, że tak naprawdę dla nikogo nic specjalnego nie znaczyłeś i nie znaczysz.

2. Utożsamić się z częścią społeczną, a wywalić część seksualną.

Scenariusz rodem z romantycznej komedii. Oto on cnotliwie czeka na księcia z bajki. Nigdy nic z nikim, no może jako nastolatek pod prysznicem z kolegą, ale tak generalnie to oszczędza się dla kogoś wyjątkowego. Potem działa efekt oczekiwania - zjawia się ktoś, z kogo robi on kogoś wyjątkowego. Są zakochani, pieprzą się, jak dwa króliki, świata poza sobą nie widzą. Love story, które każdy zna choćby z telewizji. Tworzą się fantastyczne uczucia i emocje - przywiązanie, oddanie, troska, wdzięczność, radość, spokój, pewność. Dwa gołąbki siedzące w swoim małym, przytulnym gniazdku, które nawzajem się iskają. Jedno dba o drugiego, robi mu masaże pleców, razem się kąpią, śpią, gotują, robią zakupy. Wspierają się nazwajem, będąc sobie wdzięczni za to, że są (epickie "Dziękuję, że jesteś"). I jest tu sporo miejsca na kizianie, mazianie, buziaczki, pierdzenie pod wspólną kołdrą, opiekuńczość i wiele, wiele więcej.

Czy zatem ten sceariusz nie jest w ogóle pozbawiony wad? Niestety - życie to nie bajka i nie da się tutaj postawić jakże eleganckiego "I żyli długo i szczęśliwie" na koniec. Dlaczego? Bo bajka się kończy, a życie trwa dalej. Pewnego dnia płomień seksu się wypala. Jesteście do siebie przywiązani, oczywiście, choć do waszych głów wkradają się niepostrzeżenie myśli o innych facetach. I ich chujach, o ich mięśniach. I o tych wszystkich podbojach seksualnych, do których nigdy nie dojdzie - bo przecież jesteście już razem aż do śmierci, prawda? On się Tobą już tak nie interesuje, jak kiedyś. Nie mówi Ci już z zachwytem: "Boże, on jest taki duży. Jak on się we mnie zmieści?". Energia seksualna opada. Seks, kiedyś tak pożądany, teraz jest banałem. Swojego partnera masz na wyciągięcie chuja - no chyba, że akurat boli go dziś głowa... Chociaż... czy to ostatnio nie dzieje się zbyt często? - zadajesz sobie pytanie... I pada w końcu mistrzowskie: "A może to ze mną jest coś nie tak?". I zaczyna się wyścig zbrojeń. Siłownie, kosmetyki, prężenie muskułów - aby desperacko dostać potwierdzenie od partnera: "Tak, nadal jesteś atrakcyjny - pomimo upływu czasu..." Mała reanimacja za pomocą pornola - tak, oni tam się nieźle bawią. Widzisz te wszystkie majestatyczne wytryski w zwilnionym tępie. Słyszysz te głębokie westchnięcia. Widzsz tych nagich facetów, którzy naprawdę czują, że są atrakcyjni... A wy? ... A Ty? Czy nadal jesteś atakcyjny? Jakie masz na to dowody...? On dziś znów obejrzał się za innym na ulicy. A Ty czujesz, że Twoje akcje spadają. Z zazdrością patrzysz na nowego współlokatora. Tak cudownie wyciska hantle. On też na Ciebie patrzy. Twój partner - na was obu. I wszyscy myślą o tym samym... ale nic z tego. Musicie być sobie wierni aż do śmierci, więc wszelkie brudne myśli należy wyrzucić z siebie. To jest przecież złoooooooo... Może coś byś chciał, ale jesteś związany...

Zanim przejdziemy do jakże kontrowersyjnej i nie mieszczącej się jeszcze w głowie koncepcji nr 3 - porównajmy oba pomysły, które dotychczas omówiliśmy. Każdy z nich zawiera coś, czego nie ma ten drugi.

Opcja nr 1 - seksualna

Zalety:
- wolność, swoboda,
- mnóstwo przyjemności,
- poczcie, że jest się bardzo atrakcyjnym,
- dreszczyk adrenaliny, przygody, zdobywanie,

Wady:
- samotność,
- poczucie, że dla nikogo nic się nie znaczy,
- pustka życiowa,
- niepewność,

Opcja nr 2 - społeczna (romantyczna)

Zalety:
- zakochanie,
- poczucie bycia kimś wyjątkowym dla kogoś,
- bezpieczeństwo, stabilizacja życiowa,
- opieka, troska ze strony partnera,

Wady:
- nuda,
- wypalenie,
- poczucie, że jest się nieatrakcyjnym,
- uczucie bycia, zamkniętym w klatce, związanym... cóż za wymowna dwuznaczność!

Jakież więc operacje można wykonać na swoich energiach, aby spotęgować korzyści i wyeliminować wady...?

3. Naucz się oddzielać seks od miłości.

Czy uprawianie z kimś seksu oznacza, że się tego kogoś kocha? Czy kochanie kogoś oznacza, że od razu uprawia się z nim seks? Nie, ponieważ energia seksualna i energia serca (czyli miłości również) to dwie różne sprawy.

Energia seksualna chce zdobywać, przeżywać przygody, potwierdzać swoją atrakcyjność. Jest egoistyczna, zmienna i krótkotrwała. Może się nagle pojawić i nagle - wiadomo w jakim momencie - przemija. Potrafi być burzliwa i intensywna. Odpowiada nie tylko za seks, ale też za np. zdobywanie nowych gażetów, bawienie się nimi, jak zabawakami, a następnie porzucaniem ich (po tym poznasz osobę seksualną - ciągle poluje na nowe komórki, auta, ciuchy etc. - musi zdobywać trofea)

Energia serca jest stała i niezmienna. Trwa cały czas. Nie można nie kochać - moża to tylko robić na wiele różnych sposobów. Energia serca przywiązuje do kogoś, pozwala Ci być wdzięcznym drugiej osobie za to, że jest. Jest bardzo altruistyczna, choć to tylko pogląd umysłu na tę sprawę (nie ma altruizumu ani egoizmu dla serca, bo wszystko jest Jednością - dawanie i branie to to samo, bo zawsze dajesz i dostajesz jednocześnie). Mówi się, że niektórzy są bardzo serdeczni - to oznacza, że mają otwartą czakrę serca.

Do stworzenia cudownego związku pełnego najlepszych uczuć, nie potrzebuejsz w ogóle energii seksualnej - wystarczy energia serca. Tak się tworzą przyjaźnie, tak się ludzie do siebie przywiązują i tęsknią za sobą. A energia seksualna - w przypadku mężczyzn - idzie z jąder, nie z serca. Stąd też możemy się z kimś ruchać i nie czuć do tej osoby żadnych specjalnych uczuć.

Dwa świat. Ruchać bez serca. Kochać bez jaj.

Jednak w trakcie swojego życia nieźle namotaliśmy. Jedna energia pomieszała nam sie z drugą - na wiele róznych sposobów, w różnych proporcjach. Mówimy, że nie umiemy się pieprzyć z kimś, do kogo nic nie czujemy. A co, jeśli czujesz do kogoś pociąg fizyczny? Też nie umiesz? To przecież COŚ, jakieś uczucie, co nie?

Aby zobrazować Ci opcję nr 3 i zrobić to w naprawdę bezpieczny sposób, posłużę się hisotorią Adama i Krzyśka. Poznali się jak wszyscy - przez internet. Scenariusz potoczył się tak, jak to opisałem w opcji nr 2. Zakochanie, przywiązanie, opad energii seksualnej, frustracja, pustka. Wtedy, w krytycznym momencie, wprowadził się do ich mieszkania przystojny współlokator - Michał. Oboje patrzyli na niego z błyskiem w oku. Miał fantastyczną klatę, na którą obaj zerkali - niby przypadkiem - gdy wpadał bez koszulki do kuchni nalać sobie mleka.

To zrodziło w Adamie i Krzyśku ogromną frsutrację i zazdrość. Zdali sobie sprawę bowiem, że mimo, iż nadal się kochają, to nie czują już względem siebie takie pożądania, jakie czuli w tamtej chwili do Michała.

Pewnej nocy Adam nie wytrzymał i przyznał się Krzyśkowi, jak wygląda sprawa. Że widział przez przypadek Michała, jak wychodził spod prysznica, i że obraz jego wielgachnego penisa wyrył mu się na siatkówce. Że nic z tym nie poradzi, rozkłada ręce. Zapewniał: "Nadal kocham Cię całym sercem... (sercem!), choć na myśl o Michale krew odpływa mi od mózgu". Tłumaczył Krzyśkowi, że to wcale nie oznacza, że jest on dla niego nieatrakcyjny... że nadal w jakiś sposób go pociąga...

99,99% osób, które usłyszałoby coś takiego od swoich życiowych partnerów, załamałoby się.

Co zrobił Krzysiek?

Uśmiechnął się tylko. Powiedział: "Zrób to". Te dwa słowa były prosto z serca. Szczere i prawdziwe. Wtedy zrozumiałem w pełni, że tylko osoba, która naprawdę kocha, mogłaby pozowlić swojemu partnerowi przelecieć kogoś innego. Że jak? Że tak - że prymitywny, plemienny koncept "mój partner to moja własność" przeszedł w ich związku do lamusa. Że oto jesteś wolnym człowiekiem. Że nie muszę Cię trzymać na siłę, bo i tak jesteśmy nierozweralnie związani ze sobą - na wieki wieków - sercem. Że szczęście partnera jest moim szczęściem - nawet, jeśli to oznacza, że przeleci kogoś innego.

Adam nie mógł uwierzyć. Spodziewał się, że dostanie ochrzan, że Krzysiek odejdzie, trzaśnie drzwiami i był na to gotowy. A tu... po prostu "Zrób to".

- Co?
- Prześpij się z nim...
- Nie będziesz zazdrosny...?
- Będę. I będę też z Ciebie dumny... - odparł Krzysiek.

Zapadła cisza. Prawie godzinę Adam siedział w osłupieniu. Panował spokój. W końcu Adam powiedział:

- Nie zrobię tego...

A po chwili dodał:

- Zrobimy to razem!

I ta, jakże społecznie niedopuszczalna myśl, stała się dla nich wybawieniem. Zrozumieli, że seks to nie miłość, że miłość to nie seks. Że bez względu na to, w kim jest teraz Twój chuj, o wiele ważniejsze jest to, przy kim jest teraz Twoje serce.

Zalała ich nieprawdopdobna satysfakcja, że te poplątane energie udało się tak elegancko rozgraniczyć.

Zanim to zrobili, najpierw uzgodnili szczegóły - co dokładnie zamierzają zrobić z Michałem, gdy go dorwą w swoje ręce. Wiedzieli już, że cokolwiek, co na oboje się zgodzą, jest ok. Planowali to tak, jak z miłością zakochani planują wspólne mieszkanie czy wakacje. I wiesz, co było najciekawsze? Zgodzili się, że mogą zrobić Michałowi loda, że on może zrobić loda im, że mogą pozwolić sobie na anal, pociąg itd. Oczywiście wszystko bezpiecznie, w gumie. Ale nie jedno - nie chcieli się z nim całować. "To było by najgorsze, jak największa zdrada" - stwierdzili. Chcieli się całować tylko ze sobą.

Zrobili to.

Nie wiem, jak dokładnie przekonali Michała do tego, ale za to spytałem, co działo się w ich głowach, gdy to robili. Krzysiek, tak, jak mówił, z dumą podziwiał, jak Adam rżnął przystojnego Michała. Nie sądził, że jego chłopak jest w stanie zdobyć takie ciacho. Czerpał z jego radości, wiedział, że ma bardzo atrakcyjnego chłopaka. Dopingował im! Czuł się tak, jakby wiedział, że wszyscy jesteśmy Jednością na którymś poziome i czyiś orgazm jest moim, a mój orgazm jest orgazmem każdego Geja na świecie. Z kolei Adam, po miesiącach wątpliwości, poczuł ponownie, że jest atrakcyjny. Bez względu na to, w jakich konfiguracjach to robili, kto w kogo wchodził i jak - to, co było problemem, stało się roziązaniem. Adam z Krzyśkiem pocałowali się po tym seksie tak namiętnie, jak podobno nie czynili już od miesięcy. A co z Michałem? Po jakimś czasie znudzili się nim - bo taka jest nautra energii seksualnej. Przychodzi i znika po wyładowaniu. A miłość, która płynie z serca, trwa na zawsze. Dlatego ich związek przetrwał.

***

Społeczeństwo dyktuje nam normy. W którymś momencie uznajemy je za własne. Gdy je łamiemy, czujemy wstyd i mamy poczucie winy. Niektórzy z nas mówią tak, jakby te normy były prawdziwe. A nie są. To zbiorowe halucynacje. Są tylko niepisaną umową. Umową, która w pewnych sytuacjach zapewnia nam bezpieczeństwo, a w innych - ogranicza nas. Umową, która niekoniecznie musi mieć mądre warunki. Kto powiedział, że całe społeczeństwa się nie mylą? Mylą! 99% Niemców popierało Hitlera. Być może również popieranie np. absolutnej monogamii jest równie ślepą uliczą w ewolucji?

Są kultury, gdzie faceci mają haremy pełne żon. To u nich normalne. Facet na którymś poziomie swojego biologicznego istnienia (na poziomie jaj) czuje potrzebę potwierdzania swojej atrakcyjności seksualnej - ciągle zdobywając kogoś nowego. Na poziomie serca czuje jednak chęć stworzenia bliskiej relacji.

Jak to wszystko pogodzić ze sobą, jeśli społeczeństwo dyktuje nam sztywne normy? ... że możemy uprawiać seks tylko z osobą, którą kochamy? A co, jeśli obie nasze, jakże ważne, energie - seksualna i serca - zaczną dyktować swoje warunki?

Przeraża mnie perspektywa bycia zaliczaczem. Ruchania bez serca obcych ludzi, by zostać tylko narzędziem do masturbacji w ich rękach. By miarą mojego życia byli tylko faceci, których przeleciałem. Czułbym się jak w sklepie mięsnym.

Przeraża mnie też celibat do końca życia, będąc zamkniętym w złotej klatce zwanej "szczęśliwym związkiem". Partner, który obsesyjnie żąda ode mnie bycia wiernym, bo jego umysł - przepełniony lękami - stawia mi ograniczenia i przeszkadza poczuć swojemu sercu zaufanie. Partner, który nic z siebie nie daje, bo myśli, że nie ma konkurencji. Przeraża mnie, że będąc z kimś, kto mnie kocha, poczuję pociąg do kogoś innego i to wszyscy zniszczy - bo takie warunki stawiamy naszym relacjom.

Prawdziwa miłość nie stawia warunków.

Serce tego nie potrafi. Serce ufa, akceptuje wszystko, co jest - bezwarunkowo.

Tylko umysł, który się boi, stawia warunki. Bo myśli, że seks z kimś innym może rozjebać coś, co jest absolutnie niezniszczalne - związek dwóch serc.

Ja już nie mam wątpliwości. Mogą się rozstać tylko umysły, które stawiają sobie wzajemnie warunki. Serca nie mogą się rozstać nigdy.

Umysł (i społeczeństwo, które go zaprogramowało) nie wie wszystkiego. Prócz niego mamy też serca i jaja. I każda z tych cześci domaga sie swojego. Każda z nich wie coś, czego nie wie pozostała. Jesteśmy naprawdę złożoną kolonią komórek, konglomeratem nieraz sprzecznych pragnień - dlatego wymagamy nieraz nietypowych rozwiązań. Stawianie sobie ograniczeń, które wynika tylko z obaw podsycachych głupimi filmami tworzonymi w głowie, nie jest dla mnie sposbem na odnalezienie spełnienia. Za to dawanie Wolności - sobie i innym - tak.

Wierzę, że właśnie tak można rozpoznać prawdziwą miłość. Że każdy robi to, na co ma ochotę, a i tak wszystko jest ok.

Wierzę też w to, że możemy osiągnąć pełną satysfakcję na każdym poziomie. Że możemy mieć absolutnie cudowny seks, kochać się a umysł może tam podpowiadać, jak to wszystko zorganizować, osiągać i podtrzymywać. Cokolwiek to znaczy.

Gejowskie związki są nietrwałe, bo stawiamy sobie warunki, zamiast akceptować przepływ naszych energii. Walcząc z energiami, tamujemy je. Z rwącej, czystej rzeki, zmieniamy się w zgniły, zapadły staw porośnięty rabarbarem. Pozwól przepłynąć temu, co niesie życie, zamiast usilnie próbować to zatrzymać to, co najlepsze, lub tamować nadpływające kłopoty - bo z nimi zostaniesz.

To się nazywa flow. Korzystaj.

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Gdzie są Twoje granice?

To nieuniknione. Będąc z kimś w związku, zaczniecie się nawzajem tresować albo - mówiąc łagodniej - wychowywać. Oczywiście, nikt nie powie tego wprost, bo "nie można ingerować" w kogoś, bo "etyka", bo coś tam. Prawda jednak jest jednak taka: Twój partner będzie sprawdzał, gdzie leżą granice Twojej tolerancji względem niego. Koniec kropka i jeśli nie przekonałeś się o tym na własnej skórze - to wkrótce się przekonasz.

Standardowym przykładem jest sprawdzanie granic swojej wolności. Twój partner będzie chciał przetestować, na jak wiele może sobie przy Tobie pozwolić. Czy pozolisz mu mieć profil na fellow? Czy pozwolisz mu korespondować z jakimiś klientami? Taaa? Okej. W krótce pójdzie kilka kroków dalej. GG, Skype, spotkania live itd.

I teraz pytanie: jak chcesz na to reagować? Gdzie leży granica Twojej tolerancji?

Są 2 typy granic:
  • analogowa - czyli płynna. Na im więcej on sobie pozwala, tym bardziej się denerwujesz. Ale płynnie. Trochę denerwujesz się, gdy on siedzi na GG, bardziej - gdy spotka się z kimś na żywo.
  • cyfrowa - czyli granica typu albo albo. Albo ja, albo goście z neta. Albo nie denerwujesz się w ogóle, albo na maksa.
Kolejną sprawą jest obszar Twojej tolerancji, czyli jak daleko masz postawione swoje granice. Dla jednych sytuacja, w której ich partner gada sobie na czacie z kimś, to nic wielkiego, dla innych - jest to zdrada i powód do rozowdu.

Trzecią ważną sprawą jest czasowy zasięg Twoich granic. Jak długo pozwolisz mu to robić? Jeśli pogada z kimś kilka minut to ok, a co jeśli będzie siedział godzinami i lampił się w monitor?

Podsumujmy - granice mają swoje cechy:
  • typ - analogowa lub cyfrowa,
  • obszar, który obejmują,
  • zakres czasowy,
Ustalając swoje granice - wychowujesz swojego partnera. Pamiętaj, że nie chodzi o stawianie mu wymagań (bo to stworzy efekt "złotej klatki"), lecz o określenie kryteriów, za pomocą których będziesz w stanie określić, które zachowania Ci się podobają, a które nie.

Ubierz w zdania typu: "Jeśli chcesz być ze mną - możesz robić XXX tylko w taki i taki sposób, przez tyle i tyle czasu".

Konkrety. Musisz je znać, bo inaczej on będzie je znał.

Często spotykam ludzi, którzy mają dość luźne granice. Pozwalają, by ich partner robił takie rzeczy, z którymi czują się oni źle. Ich zdenerwowanie i frustracja jest na tyle mała, by wytrzymać w związku, a na tyle duża - by sobie go skutecznie obrzydzić. Potem, gdy się rozstają, mówią sobie, że już nigdy nie bede z nikim, bo związki są fe itd. Nie są fe! Zwiazki są fajne. To oni mieli zjebane granice. Pozwalali wykończyć się sobie psychicznie a potem dziwią się, że mają urazy. Trudno nie mieć.

Znam gościa, który ma bardzo wąskie granice. Tak wąskie, zwarte i ostre, że przecisnęła się przez nie tylko jedna osoba i tylko dlatego, że się o to postarała! Zanim byli razem, gość wyczyniał cuda. Wchodził do knajpy, mierzył gościa, z którym się umówił, po czym stwierdzał: "Sorry, to nie Ty. Na razie." Nie tracił czasu na pierdoły. Pewnego razu spotkał się z delikwentem, który zaczął mu w aucie robić wyliczankę: "Najpierw pojedziemy na zakupy, potem do McDonalda, muszę cość zjeść, i odwiedzimy Marka, poznasz Marka, fajny gość". Tymczasem on odparł: "Słuchaj, coś mi się dzieje z kołem chyba. Możesz wyjść na zewnątrz i zobaczyć." Facet wyszedł a on odjechał z piskiem opon. Spytałem go, czemu to zrobił. Odparł, że nie będzie tracić czasu na ludzi, który będą mu mówić cały czas, co ma robić. I choć rozwiązanie było dość kontrowersyjne, trudno nie przyznać mu racji. Kiedyś powiedział, że będzie tylko jedna osoba, której powie w życiu "Kocham Cię".

Ta strategia jest genialna w swojej prostocie. Póki nie jesteś pewien na 99%, że chcesz z kimś być, nie bądź. Potyczki ze swoimi wątpliwościami to ostatnia rzecz, jaką chcesz robić. Masz być pewien, że to dla Ciebie dobry partner, albo natychmiast daj sobie spokój. I nakłaniaj do tego samego swojego partnera. Jeśli nie jest pewien, czy Ty jesteś dla niego odpowiednim partnerem, nie chcesz uczestniczyć w jego wojnie myśli. Nie chcesz go przekonywać, jaki jesteś fajny i w ogóle. Nie jesteś i tyle. Chuj z tym. Odjedź i daj sobie spokój - to moja opcja, którą Ci ofiarowuję.

Jeśli chcesz być w zwiazku nieszczęśliwy - poszerz granicę tolerancji dla zachowań swojego partnera na maxa i uczyń je analogowymi. Rozszerz je też czasowo. Wtedy pojedzie do klubu, wyrwie parę dup, będzie to robił co weekend przez 2 lata, będzie na Ciebie lał, a Ty będziesz w cichej desperacji to znosić. Dla podkręcenia efektu - zawęż granice dot. swoich zachowań tak bardzi, jak tylko się da. Powiedz sobie, że nie możesz się kłócić, nie możesz robić mu awantur, nie możesz mu zwrócić uwagi, bo będzie mu smutno - słowem: ogranicz się na maxa, zarówno obszarem granic, jak i czasem trwania. Granice powinny być też cyfrowe, byś po każdym wykroczeniu mógł się surowo ukarać.

Jeśli natomiast chcesz być szczęśliwy w związku - zawęż granice tolerancji względem zachowań swojego partnera i rozszerz swoje. To takie proste. Spotka się z kimś bez Twojej wiedzy - mówisz mu nara. Siedzi na czacie dłużej, niż rozmawia z Tobą - nara. Itd. Wtedy dostaje on JASNE i WYRAŹNE sygnały, jakie są Twoje kryteria. To, że je przekracza, nie oznacza, że od razu robisz mu awanturę (chociaż czemu nie?), lecz po prostu, że nie chcesz, by był Twoim facetem dalej. No chyba, że chcesz źle się czuć. Swoje granice natomiast poszerz tak bardzo, jak to tylko możliwe. Bądź dla siebie łagodny. Rób to, na co masz ochotę i sprawdzaj, jak on na to reaguje. Na tym polega autentyczność. Będąc w zwiazku naprawdę nie musisz się niczym krępować. Zrób coś i zobacz konsekwencje swoich czynów - inaczej nigdy się nie nauczysz. Jeśli Cię rzuci - zawsze możecie do siebie wrócić. Wierz mi - to nie jest problem. Jeśli tylko nie zrobiłeś czegoś naprawdę nikczemnego i totalnie urazogennego - dzwonisz do niego i mówisz, że śni Ci się po nocach, że jest Twoim wybranym, jedynym, że nie możesz przestać kochać go nad życie. I jest Twój.

Na pewno w komentarzach pojawią się zaraz głosy, że "to nie fair - ja mogę pozwolić sobie na wszysto, a partner ma być wytresowany". Nie o to chodzi! Powiedz swojemu partnerowi, by przyjął podobną strategię! Po co? Po pierwsze - aby nie czuł się w związku z Tobą jak w owej złotej klatce - skrępowany, zamknięty i odizolowany. Po drugie - byś mógł uzyskać dostęp do informacji, jakie Twoje zachowania mu się podobają, a które nie! Nie ma nic bardziej pojebanego, niż sytuacja, w której on siedzi sfochowany, a Ty pytasz:

- Co się stało?
- Nic.
- Więc o co chodzi?
- O nic.

Taaa taaaa! Tak się kończy sytuacja, w której Twój partner ma płynne granice i nie wie, czy ma Ci przypierdolić za coś, co złego zrobiłeś, czy może olać sprawę. Nie może zrobić ani tego, ani tego, bo jest po środku chujni z grzybnią. Biedak ma wtedy wewnętrzną wojnę i cokolwiek zrobi, będzie gorzej.

To myślenie pozwala też na coś więcej. Na zrozumienie, że "rozstanie" nie jest końcem, że jest czymś normalnym, naturalnym, co można robić nawet codziennie. Czymś, z czego nie trzeba robić życiowej tragedii, na co warto być przygotowanym o każdej porze dnia i nocy. Że, gdy Twój partner odchodzi, to jest to informacja zwrotna dot. Twojego zachowania. I vice versa - gdy odchodzisz, dajesz mu znak, co zrobił nie tak. Że zawsze możecie do siebie wrócić. Oczywiście - nic na siłę. Na wszystko jest sposób.

TOP 10 miesiąca