Wiemy zatem, co robić. Pozostaje jednak pytanie: Jak to zrobić?
Brakowało technologii. Czy trzeba przytulać się do siebie? Czy może całować samego siebie, przeglądając się w lustrze? Hm... czy to coś zmieni?
Może tak, może nie. Tak czy inaczej - jest jeden, dobry sposób: przestać siebie nienawidzić/ nie lubić.
- Czy masz jakieś kompleksy?
- Czy uważasz, że coś z Tobą nie tak (pod jakimkolwiek względem)?
- Czy jesteś na siebie za coś zły?
- Czy wstydzisz się siebie?
- Czy boisz się, że zrobisz np. coś głupiego lub złego?
- Czy nie umiesz sobie wybaczyć jakichś błędów z przeszłości?
- Czy czujesz do siebie obrzydzenie?
- Itd.
Jeśli na któreś z powyższych pytań odpowiedziałeś "tak" - wytwarzasz względem samego siebie jakąś negatywną emocję. Masz jakieś kiepskie przekonania na swój temat. Nie lubisz samego siebie, a to blokuje Twoją miłość do samego siebie, którą miałbyś automatycznie, gdyby nie to.
Gdy urodziłeś się i byłeś uroczym, radosnym bobaskiem, nie robiłeś sobie w głowie wyrzutów, nie śmiałeś się sam z siebie, nie wytykałeś sobie błędów z przeszłości, nie straszyłeś się okropnymi scenariuszami jutra, nie mówiłeś sobie, że masz jakieś wady... I wtedy właśnie byłeś jedną, spójną, radosną całością.
A potem nauczyłeś się wielu różnych przekonań, które zablokowały w Tobie przepływ miłości.
Jeśli złapałeś się na tym, że sam występujesz przeciwko sobie - spokojnie. Jeśli to robisz - to na chwilę obecną tak ma być. Byłoby głupie, gdybyś zauważył w sobie tę blokadę i jeszcze dodatkowo występował przeciwko niej, bo to w końcu Ty sam blokujesz się na miłość. A więc ponownie wystąpiłbyś przeciwko sobie.
Jeśli masz blokadę - okej. Teraz jeszcze masz, ale pojawia się w Tobie motywacja, by to zmienić. Nie usuniesz blokady. Blokada sama zniknie, kiedy zakwestionujesz przekonania, które ją podtrzymują.
Co to za przekonania?
Odkryj je w sobie, to proste. Bądź ze sobą szczery i napisz, co Ci leży na sercu. Nie bez powodu używamy tego predykatu - "leżeć na sercu". Rzeczy, które tam leżą, przeszkadzają w przepływie miłości. Bo miłość idzie z serca.
- Czy uważasz, że nie jesteś wystarczająco dobry, by ktoś Cię pokochał?
- Czy sądzisz, że nie zasługujesz na miłość?
- Czy uważasz, że coś z Tobą nie tak?
Tak? No to masz historię do przerobienia za pomocą The Work (szukaj na Blogu, co to). Kwestionuj, kwestionuj i jeszcze raz kwestionuj - ciągle z ciekawością badaj prawdziwość i przydatność swoich myśli. Tak długo, aż poznasz prawdę a myśli będą dla Ciebie tylko narzędziem.
Każde podważone lipne przekonanie odblokowuje drzemiącą w Tobie miłość. Tę prawdziwą, bo nie mówię tutaj umysłowych imitacjach miłości, uzależnieniach od drugiej osoby czy walentynkowych, powierzchniowych formach okazywania iluzorycznych potrzeb. Mówię o Miłości przez duże "M" - która nie stawia warunków, która akceptuje i jest bezwarunkowa.
Podsumowując: przepis na miłość do siebie samego jest prosty - wystarczy zakwestionować negatywne przekonania o samym sobie, wyzbywając się kompleksów, uprzedzeń do samego siebie, pojęcia "wad" (i zalet - co za tym idzie). Gdy oduczysz się kiepskich przekonań - miłość przyjdzie sama.
I wtedy, zgodnie z moją widzą i pewnym doświadczeniem w tej materii, druga osoba przestanie Ci być potrzebna do szczęścia. Bo staniesz się szczęśliwy - tak po prostu. I przestaniesz gonić za kimś, bo odkryjesz, że tracisz wtedy siebie. Będziesz spójnie sobą, a to jest chyba najsilniejszym miłosnym magnesem - być idealnym partnerem dla samego siebie! Emanujesz miłością i każdy chce być w Twoim otoczeniu.
Korzystaj i baw się dobrze!
Zgadzam się z tym co tutaj napisałeś, kiedy człowiek nauczy się żyć z samym sobą i dla samego siebie stanie się idealnym partnerem, to naprawdę jest się szczęśliwym... Tylko pozostaje kwestia, tego, że skoro jest się szczęśliwym z samym sobą, to jak w ten świat wpuścić drugą osobę?
OdpowiedzUsuńSpotykam wielu facetów na mojej drodze, ale jeszcze żaden z nich nie potrafił mi dać czegoś, czego ja sam nie potrafię sobie zapewnić. Niby jestem osobą, która kieruje się w życiu emocjami, ale te emocje podpowiadają mi w czysto racjonalny sposób, że wchodzenie w związek z kimś, do da mi dodatkowo to co już mam, jest zupełnie nieopłacalne... Po co mieć coś w nadmiarze? I tutaj sprawdza się powiedzenie: co za dużo to niezdrowo...
pozdrawiam serdecznie
Jeane
Witam Jeane,
OdpowiedzUsuńNadal masz historie w swoim umyśle, które blokują Cię przed miłosnym flow.
"jak w ten świat wpuścić drugą osobę?"
Myślisz, że jej nie wpuściłeś. Czy to prawda? Moja odpowiedź: nie. Nie można nie wpuszczać innych ludzi do swojego świata, to nieuniknione. Można tylko udawać, że się ich nie wypuściło (nawet, jeśli pod "inni ludzie" kryją się tylko i wyłącznie nasze opinie na ich temat).
"wchodzenie w związek z kimś, do da mi dodatkowo to co już mam, jest zupełnie nieopłacalne"
Masz potrzebę opłacalności. Twoja historia do rozbicia brzmi: "Związek musi być opłacalny." Czy to prawda?
"Po co mieć coś w nadmiarze?"
Pojęcie nadmiaru zakłada, że jest jakaś górna granica czegoś. Jeśli się ją przekroczy - mamy nadmiar. Czy taka granica istnieje? Czy to prawda, że można mieć nadmiar czegoś w związku? Kwestionuj, by się uwolnić od tych przekonań.
"co za dużo to niezdrowo"
Czy to prawda? Kwestionuj, bo szkoda życia.
Opiszę Ci, jak to wygląda z mojego punktu patrzenia. Gdy sam dla siebie staję się idealnym partnerem, pozbywam się potrzeby "posiadania partnera". Po co mi on, skoro samemu jest mi doskonale? Wtedy oczywiście nie ma żadnego racjonalnego powodu, aby z kimś być.
Z drugiej strony - nie ma też żadnego racjonalnego powodu, aby z kimś nie być. Jeśli idealnie kocham siebie wraz ze swoimi konceptami, to Z AUTOMATU kocham wszystkich ludzi takich, jacy są ("ludzie" dla umysłu to tylko koncepty - i to moje koncepty, a skoro moje, to są częścią mnie, a ja siebie kocham w sensie nie-nienawidzę). Nie mam więc żadnego powodu, by z nimi nie być w relacji, by przed nimi uciekać.
Twoim mechanizmem, który tutaj działa, jest mechanizm OD DO - uciekać przed nieopłacalnością, dążyć do opłacalności. Zakwestionuj to. Znajdź przekonujące CIEBIE odpowiedzi na następujące pytania:
Dlaczego nieopłacalny związek jest opłacalny?
Dlaczego opłacalny związek jest nieopłacalny?
Dlaczego nieopłacalność związku jest dobra?
Dlaczego opłacalność związku jest zła?
Skasujesz w ten sposób główne wektory motywacji i poczujesz sporą różnicę. Działaj.
Nie do końca jest tak, że nie wpuszczam do swojego świata innych ludzi. Ale faktem jest, że (choć z pozoru jestem bardzo otwartą osobą) jestem raczej zamknięty na innych i nie chętnie otwieram się przed kimkolwiek... Mam dwie przyjaciółki, z którymi rozumiem się na tak głębokiej płaszczyźnie, że nie musimy nawet używać słów, żeby wiedzieć, o czym myślimy...
OdpowiedzUsuńAle przyznaję Ci rację, że myślę bardzo mocno w kategoriach "opłacalności". Wydaje mi się, że to w dużej mierze wywodzi się z wpływu, jaki wywiera na mnie konsumpcyjny tryb życia współczesnego człowieka... Wypadałoby się zatem również zastanowić nad tym, dlaczego uważam, że związek z daną osobą będzie nieopłacalny. Odwołam się tutaj do piramidy potrzeb Maslowa. Jak wiadomo na drugim poziomie (od dołu) znajduje się potrzeba bezpieczeństwa. I to właśnie tutaj pojawia się mój problem. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek w moim życiu, ta potrzeba została zaspokojona, toteż odczuwam, ciągły niepokój. Zaczynając od tego, że każde dziwne spojrzenie w moją stronę, podsuwa mi myśl, że ta osoba, zaraz rzuci się na mnie z pięściami, poprzez, brak pewności, że coś jest może być nie zmienne, a kończąc na braku poczucia stabilności. To, że jestem tu i teraz, nie daje mi pewności, że będę za 5sekund, tak samo jak jestem tu i teraz. Wypracowałem sobie na przestrzeni lat, pewne mechanizmy, które pozwalały mi funkcjonować. Jednakże mieszkając od 2 lat w Opolu (i przekonując się, jak ograniczeni i pełni nietolerancji ludzie zamieszkują to miasto), stopniowo te mechanizmy przestawały działać. Co prawda, nie jest tak, że chodzę ciągle przerażony, raczej staram się sprawiać wrażenie, że to mnie ludzi powinni się bać. Ale jeśli w ciągu jednego dnia, od zupełnie obcych mi osób, usłyszę zbyt wiele zgryźliwych komentarzy, to nie mogę się otrząsnąć przez kilka kolejnych dni...
Pisząc to, zauważam jak duże sprzeczności, pojawiają się we mnie. Z jednej strony w gronie znajomych, na uczelni jestem osobą pewną siebie, wzbudzającą szacunek, ze względu na to co robię, a z drugiej strony, jeśli znajdę się wśród osób mi obcych, jestem najbardziej nieśmiałą osobą w towarzystwie, której trudno wydusić z siebie słowo (mimo tego, że na uczelni prowadzę różne dyskusje naukowe, prelekcje, wygłaszam liczne referaty, również przed obcymi osobami).
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Dlatego, że przez brak zaspokojenia pewnej potrzeby niższego rzędu, nie jestem w stanie odczuwać satysfakcji z zaspokajania potrzeb wyższego rzędu. Dlatego, związek, który nie da mi poczucia bezpieczeństwa i stabilizacji, zdaje się być dla mnie nieopłacalny. Co z tego, że będę miał partnera, który będzie chciał, żebym był dla niego "męskim ramieniem", skoro sam dla siebie tego męskiego ramienia nie mam? Jak w takim wypadku mam cieszyć się z tego obezwładniającego uczucia, które wewnętrznie może mnie wyniszczyć?