Miałem tylko posiedzieć tydzień na szkoleniu. Ale poznałem ich.
Jeden brunet, drugi blondyn. Para od paru lat. Obaj mi się spodobali.
Pamiętam moment, w którym spotkanie na herbatę zmieniło się w randkę we trójkę. Odprowadzili mnie do hotelu i pocałowali. Najpierw brunet, potem blondyn.
Po pierwszym seksie z nimi zrozumiałem coś porażającego. I to był początek jednej z najdziwniejszych historii w moim życiu...
Zaprosili mnie do kawiarni na (bodaj) 40 piętrze hotelu Marriot. Leżąc na kanapach i podziwiając widok na nocne centrum Warszawy, mieliśmy okazję pogadać dłużej.
Chwilę potem w moim pokoju ssałem ich obu naraz.
A potem oni mnie.
Zażartowałem, żeby przy drzwiach wyjściowych zostawili kasę.
Na następny dzień powtórzyliśmy akcję - tym razem u nich w mieszkaniu. Pod prysznicem zmyłem ze swojej klaty potrójną porcję nasienia. I czułem się dobrze.
Miało być niezobowiązująco.
Nazajutrz wyjeżdżałem. Jednak po tych akcjach czułem, że coś jest ze mną nie tak. Że świat zmienił się w jakiś dziwny sposób.
Brunet musiał iść do pracy. Blondyn miał mnie odprowadzić na pociąg.
Pamiętam, jak patrzył na mnie rozpływającym się wzrokiem. Topniał. Podziwiał mnie, jakbym był ósmym cudem świata. A ja miałem do niego coraz większą słabość.
Jechaliśmy taksówką na dworzec.
Niebo było ciemne, szare i stalowe. Jak na filmach. A on złapał mnie za rękę i smutno popatrzył mi w oczy.
Gdy byłem już w pociągu - nim odjechał - on przyłożył do okna komórkę. "Szkoda, że wyjeżdżasz." - widniało na ekranie.
Szkoda.
A gdy byłem już w drodze - dostałem SMS-a. Z wizjami chodzenia po plaży w świetle zachodzącego słońca.
I wtedy zrozumiałem.
Zakochałem się w nim po uszy.
Było już za późno, by się powstrzymać. Było za późno, by to odwołać. Klamka zapadała. Pozostało tylko pytanie, co z tym robić dalej.
On w "starym, dobrym małżeństwie" od paru lat. Ja sam. Zakochany w nim. A on... chyba we mnie.
Wieczorny długi spacer.
I telefon od niego.
Że tęskni. Że jest u matki. Że przeżywa.
Potem zaprosili mnie obaj.
Obaj.
Czy mogłem wtedy zrobić głupszą rzecz, niż skorzystać z zaproszenia?
Nie.
Więc to zrobiłem.
Już pierwszego wieczoru zrozumiałem, że nie będzie łatwo.
Wzajemnie sobie kotkowali, misiowali. I zacząłem się zastanawiać, po co ja właściwie tam przyjechałem. Dopiero w nocy zrozumiałem.
Seks.
Oni dbali, żebym nie poczuł się w łóżku piątym kołem u wozu. Obdarzaliśmy się wszystkim po równo, demokratycznie. Waluta rozkoszy była łatwo wymienialna. Kursy na równych poziomach.
Miałem być parę dni. Zostałem... miesiąc?
Nie pamiętam. Jakoś do świąt.
Przed samym wyjazdem blondyn powiedział mi, żebym nie liczył na nic więcej. Że on nie zostawi tylu lat związku.
Płakałem. Choć nie uwierzyłem mu. On sam sobie wtedy też nie uwierzył.
A potem przyszedł Nowy Rok, ja byłem w domu. A potem...
Nasza komunikacja trwała wciąż. Brunet na jednej linii, blondyn na drugiej.
Przyjechałem do nich niespodziewanie. Wyposażony w 2 róże. Jedną dla bruneta, drugą dla blondyna.
Ale to do blondyna należało moje serce.
Brunet siedział w pracy.
A ja z blondynem łapałem wspólny język. Razem chodziliśmy na zakupy, gotowaliśmy, oglądaliśmy telewizję. Dogadywaliśmy się doskonale. Ja zaczynałem myśli, on je kończył. Jak dwaj bracia syjamscy.
Był opiekuńczy, empatyczny, jednocześnie zachowując sporą dawkę męskości w swoim gejostwie.
Rano kochaliśmy się we dwójkę. Wieczorem - we trójkę.
I tak mijały nam beztroskie dni, podczas których upewniałem się, że - ku mojemu nieszczęściu - to... miłość mojego życia...
Wiem, jak to brzmi. Tamten ja myślał bardzo głupio.
Brunet zaczął robić się zazdrosny, czego nie ukrywał. W stosunku do mnie robił się powoli dość opryskliwy. Grymasił, wydziwiał, robił sceny.
Atmosfera gęstniała.
Dla mnie sytuacja powoli stawała się nie do zniesienia. Ale postanowiłem zagryźć zęby. I przeczekać, aż coś wydarzy się samoistnie.
I zdarzyło się.
Tamtego feralnego wieczoru blondyn się upił. I oświadczył swojemu chłopakowi, że to koniec. Że ma się wyprowadzić.
Następne 24 godziny było nam dane być razem. Miałem okazję do stworzenia całego planu bycia z nim przez najbliższe miesiące, lata.
Wtedy naprawdę przez moment dopuszczałem myśl, że to się udało...
Brunet jednak nie chciał się poddać. Uznał, że nie odda swojej miłości. Nie przytoczę, co robił, bo to nie ma sensu. Próbował.
Cokolwiek zrobił - było skuteczne.
Następnego wieczoru znów leżeli razem w łóżku. W objęciach.
Zdecydowałem się opuścić łajbę.
Wiedziałem już, że nic tam nie wskóram.
Blondyn oświadczył, że kocha nas obu.
Brunet powiedział mi natomiast, jak się poznali. Że wpadli na siebie przypadkiem 5 lat temu. Na ulicy. Bam, miłość od pierwszego wejrzenia. Przeznaczenie. W tle muzyka z bollywoodu i spadające płatki czerwonych róż.
Z taką historią raczej się nie wygrywa.
Przytuliłem go ostatni raz w życiu. I wróciłem.
Dokładnie 5 lat temu. 30 stycznia.
***
Z perspektywy czasu myślę, że on serio chciał.
Że próbował.
I to było najgorsze. To nie pozwoliło mi przez tyle lat zapomnieć o nim do końca.
Mówi się, że prawdziwej miłości nic nie pokona.
Nic, prócz innej prawdziwej miłości.
A może tylko przywiązanie?
Bo czy zakochujesz się w kimś nowym, gdy serio już kogoś kochasz?
Szkoda mi tylko siebie.
Te 3 miesiące, które spędziłem w - zwał, jak zwał - relacji z nimi, mocno wryło się w moją psychikę.
Zapuściło korzenie niczym okrutny chwast. Potrzebowałem lat, by wyjść z cienia tej bolesnej historii. I nawet teraz nie mam 100% pewności, czy wyszedłem.
Choć mam siłę, by opowiedzieć Wam o tym wszystkim.
W moich snach wracali jak trąd. Scenariusz zawsze ten sam. Blondyn mnie kochał, a potem znikał z brunetem. Zawsze początkowo byli mili, potem opryskliwi.
Wyjechałem.
Zdradziłem ich świat. Zerwałem pakt, który nas łączył.
Nie mogłem patrzeć na Warszawę. Każda wzmianka o stolicy, która docierała do moich zmysłów, powodowała ból, paraliż i powrót traumy.
W mojej depresji było wszystko, co mogło być w depresji, z wyjątkiem myśli samobójczych.
Miałem wrażenie, że minąłem się z celem mojego życia. Jak Mario, który przeskoczył flagę na końcu poziomu i biegł przez bezkresny pusty poziom. Aż do końca swojego czasu.
To było wielokrotnie większe niż ja.
To była moja mała, prywatna apokalipsa.
To był grób mojej romantyczności.
Wyczerpałem romantyczność i została ona tam na zawsze - pogrzebana żywcem w czterech ścianach sarkofagu ich mieszkania.
Zrozumiałem, że zakochiwanie się jest fatalnym błędem, dysfunkcją, chorobą psychiczną.
Jest czymś, na co nie mogę sobie już nigdy pozwolić.
Nigdy, nigdy, nigdy.
***
Nie chcę oceniać. Ani ich, ani siebie. Każdy z nas zrobił to, co uznał za słuszne.
Nie uważam się za ofiarę ani ich za agresorów.
Oni są razem do dziś. Ja ich już nie obchodzę.
Choć wiem też, że z jakichś powodów czytają te słowa...
Nie miejcie od mnie żalu, proszę. Ja do was nie mam.
Dziś jesteście dla mnie tylko zbiorem rozmazanych twarzy, luźno kojarzonych imion, sytuacji.
Żyjcie i kochajcie się.
I nie róbcie już takich głupot. Bo ja przestałem.
W takich momentach, jak ten w którym czytałem Twoją historię, zastanawiam się czy nie lepiej byłoby być wypranym z uczuć, nieczułym, spotykającym się "automatycznie" z innymi tylko dla spełniania swoich pragnień i potrzeb.
OdpowiedzUsuńBo mój problem tkwi w tym, że ja się za szybko przywiązuję do ludzi. Ktoś może powiedzieć, że to żaden problem - ale dla mnie jest to problem, ponieważ ja mi szybko zaczyna zależeć na drugiej osobie, martwię się o nią, przejmuję się. Tylko, że do czasu - aż nie pojawi się "ktoś nowy przypadkiem". Wtedy jestem wewnętrznie rozdarty - bo nie chcę krzywdzić żadnego z nich, zależy mi na jednym i na drugim ale nie jestem w stanie dać każdemu z nich tego czego ode mnie oczekują - czyli zainteresowania tylko jednym. I w tym momencie dochodzi do tego, że muszę wybrać "mniejsze zło", czyli jednego porzucić na rzecz drugiego.
Cierpię, bo nie podoba mi się to; chciałbym mieć bliskie relacje z oboma ale nie na zasadzie bycia "własnością" któregokolwiek z nich.
W taki właśnie sposób zakończyłem swój długi związek, który mógł się dla otoczenia wydawać idealny. Mieszkaliśmy razem, wychodziliśmy razem, spotykaliśmy się ze znajomymi razem. Wszystko razem. "I nagle mi się czegoś zachciało" - poznałem innego chłopaka, na którym mi zaczęło bardzo zależeć, jak również jemu na mnie. No i się zaczęło - byłem "częścią wspólną dwóch zbiorów"; chciałem być z jednym i chciałem być z drugim. Wydawało mi się, że to właśnie da mi szczęście. Tylko, że oni chcieli być tylko ze mną, nie chcieli być "tym trzecim". No i musiałem dokonać wyboru... i dokonałem.
Czy jestem szczęśliwy? Nie wiem. Ciągle czuję się niespełniony...
Dream Walkerze, tak, zakochiwanie się to choroba psychiczna, i mam bardzo duże i częste predyspozycje do niej...
Cóż. Ja przed Traumą Warszawską byłem nałogowym zakochiwaczem. Od tamtej pory nie zakochałem się, bo wytoczyłem temu stanowi wojnę. Nie chcę, nie potrzebuję tego.
UsuńMyślę, że rozumiem Twoją sytuację. Twoją troskę o kogoś. O to, by mieć z każdym dobrą relację. Gdzieś tam we mnie jest też coś podobnego. Serio wierzyłem, że trójkąt może się udać. Wierzyłem, że można przejść przez życie, nie krzywdząc nikogo. Na tym zależało mi zawsze bardziej, niż na tym, by nie krzywdzić siebie.
Pozostaje nam wciąż szukać wewnętrznej równowagi w tym względzie.
Wróciłem tu, do tego komentarza, po prawie pięciu miesiącach. Wróciłem dlatego, że zakończyłem kolejny związek.
UsuńZnowu.
Nie mogłem już dłużej tak trwać, wiedząc, że z jednej strony ja się nie realizuję, a z drugiej z kolei moja rosnąca frustracja niedopasowaniem prowadzi do mojej oziębłości względem partnera.
Postanowiłem zakończyć to z honorem zanim narobię poważnych szkód. Szkód emocjonalnych swojemu partnerowi (bo tak naprawdę o nim myślałem głównie decydując się na to rozstanie). To była znów moja decyzja.
Teraz już wiem, że tak nie chcę żyć. Związek to jednak chyba nie dla mnie. Przynajmniej nie teraz. Nie wiem kiedy to się zmieni; może za parę miesięcy, może za kilka lat, a może wcale.
Nie wiem czy to jeszcze hedonizm, czy już egoizm ale postanowiłem najpierw zadbać o siebie. O to, żeby mi było dobrze; o podniesienie siebie samego na duchu. Dopóki ja sam nie będę czuł się lepiej, nie mam co nawet myśleć o angażowaniu się "w coś".
Za każdym razem patrzyłem na drugą stronę, ustępowałem, rezygnowałem, zjeżdżałem po równi pochyłej.
Nie zamierzam postępować "zerojedynkowo", że albo jestem albo mnie nie ma. Uwierają mnie schematy, irytują mnie normy społeczne. Jestem zbuntowany, działam na przekór, próbuję iść pod prąd.
Jest to trudne - wiem, ale chcę żyć po swojemu.
Wolę żyć swobodnie otaczając się fajnymi ludźmi, dobrymi znajomymi, przyjaciółmi, niż zostać do kogoś przywiązanym i trwać bez nadziei na lepsze jutro.
Dokonałeś najlepszego wyboru spośród tych, które dostrzegałeś. Dogadać się z samym sobą, to dogadać się ze wszystkimi. Zdaje się, że znam to uczucie, o którym piszesz. Przed Tobą droga do samopoznania. Obserwuj swoje myśli i badaj je - a wszystko się wyklaruje. Tylko trzeba czasu.
UsuńZasatanawiałem się, czy odzywać się pod tym komentarzem. Jednak pierwsze zdanie nie dało mi spokoju, można wiele mi zarzucić, jestem wyprany z uczuć, bezwzględny, postrzeganie świata ograniczam do tego jak daleko sięga mój wzrok, to co poza nim jest mi obojętne, spotykam sie automatycznie z innymi dla zaspokojenia potrzeb, i szczerze powiem to nie jest "Sposób na..." ucieczke od problemów zakochiwania się, i tak się zakochujesz, troche rzadziej, inaczej tez reagujesz na nieszcześliwą bądź nieodwzajemnioną miłość, dodatkowo powstają nowe problemy, dla otoczenia jesteś chłodny, wysłuchujesz gorzkich żali na swój temat od osób które sie w Tobie zauroczyły, bądź od ich obrońców, bo takie akcje też mi się przytrafiały. Oczywiście zdarzały sie sytuacje gdy po seksie zaczynało się misiowanie, czasami nawet bez seksu, gdzie zdajesz sobie sprawe że jest kolejny etapik do stworzenia jakiegoś zwiazku, ale nie wiesz jak na to zareagować, kompletna pustka w głowie. Nie rozróżniam też podrywu,od zwykłej pogaduszki, znajoma po pewnej imprezie tłumaczyła mi chyba z poł godziny że w sumie to wyglądało jakbym podrywał dwie koleżanki, uwaga obie w związkach, i dlatego ich faceci tak szybko sie z nimi zawineli. Z drugiej strony zdarzało sis że znajomi mnie uświadamiali że byłem dzisiaj podrywany. Zdarzało mi się usłyszeć że jestem jakimś
Usuńpopier nym potworem. Najciekawszą jednak rzeczą w tej całej sytuacji jest to że ludzie dookoła ciebie sa przekonani że dysponujesz zasobami jakiejś niewyobrażalnej siły. Świat miesza ludzi o różnych charakterach, gdybym żył w odosobnieniu ludźmi podobnymi do mnie, fakt to była by ucieczka od nieszcześliwych miłości, i problemów tej natury. Niestety nie możemy się zamknąć w geccie.
Masz naprawdę ciekawe życie. Jak Ty się wplątujesz w takie historie, a może to one Ciebie znajdują? To smutna, ale bardzo pouczająca opowieść; dla każdego z Nas na tym blogu. Mam nadzieje, że w pełni wyleczysz się z tej traumy i że mimo wszystko była to jakaś lekcja życiowa, która przydała się na przyszłość. Choć nie życzę Ci więcej takich lekcji. Dzięki za podzielenie się z nami tym doświadczeniem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i trzymaj się.
JGK
Szanowny JGK,
UsuńDziękuję. Trauma już za mną, dziś jest tylko oparem. Choć wtedy naprawdę nie było ze mną dobrze.
To była lekcja. Że przywiązanie jest silniejsze niż zakochanie. Że trzeba się szanować i nie czekać na miłość jak pies na żarcie. Że trzeba mieć absolutnie swoje życie i samemu sobie być statkiem, sterem i okrętem.
A opisałem to ku przestrodze. Nie pchajcie się tam, gdzie Was nie chcą. Nie proście o miłość i nie czekajcie na nią. Będzie to będzie. Ktoś uzna, że jesteście tego warci - to Wam ją da. A jak nie da, to nie da.
"Jak Ty się wplątujesz w takie historie, a może to one Ciebie znajdują?"
Myślę że i to, i to.
Dzięki za miłe słowa. Łączę pozdrówki.
Historia piękna, bo miłość jest piękna, ale i smutna zarazem, bo przez tę piękną miłość cierpimy. Mniej lub bardziej ale zawsze na swój sposób cierpimy. Widocznie zasada równowagi we wszechświecie dociera nawet do sfery uczuciowej.
OdpowiedzUsuńInteresująca historia napisana w stylu DreamWalkera, który po prostu kocham.
Pozdrawiam!
Supcio :) Łączę podziękowania i pozdrówki :)
UsuńBardzo wiele przeszedłeś,ale podziwiam cię,że odnalazłeś w sobie siłę,by wyciągnąć z tego jakąś lekcje,żyć dalej bogatszy o doświadczenie,choć na pewno bolesne.Mam 18 lat,kochałem już wiele razy,ale nigdy jeszcze ze wzajemnością.Zastanawiam się czy ja miałbym tyle siły żeby temu sprostać.Jesteś niepowtarzalny.Swoje doświadczenia potrafisz tu opisać w taki sposób,ze sa one nauką dla takich młodych,niedoświadczonych ludzi jak ja.Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Przyjemność leży po mojej stronie :)
UsuńŁączę pozdrówki :)
Tak, zakochiwanie się to dysfunkcja. Zaczynamy stawiac drugiego czlowieka na piedestale, dostajac w zamian okreslone emocje i odczucia. Popadamy w uzaleznienie, nastepnie zaczynaja się oczekiwania ( by ciagle bylo, tak jak na poczatku) , te prowadza do drugiego rodzaju emocji - negatywnych, do zlosci, rozczarowan, niecheci po nienawiść. Nie na tym polega dojrzaly zwiazek. Uwazam, ze wielu gejów powinno sobie darowac mrzonki o zwiazku na cale zycie i ... cieszyc sie zyciem. Skoro z natury jestesmy tacy poliamoryczni, to zaakceptujmy ten fakt. Ja podobnie jak Ty, juz sie nie zakochuje, bo najzwyczajniej w swiecie kojarzy mi sie to z obciachem:) Nie dlatego, ze dostawalem po dupie, ze cierpialem, po prostu wole rowonowge w swoim zyciu, decydowac o tym co czuje i jak sie zachowuje, a nie dzialac jak w amoku. Czlowiek z czasem dojrzewa i zaczyna szanowac sam siebie prawdziwie. Calkowicie zgadzam sie z Twoimi wnioskami. Swoja droga, wszystkie te 'przygody' , zawody milosne sa potrzebne, by dojsc wlasnie do pewnych rzeczy...Pozdrawiam, sciskam. Sunset:)
OdpowiedzUsuńHmm, czegoś tu nie rozumiem. Dream, przedstawiasz siebie z perspektywy ofiary dwóch mężczyzn, z których jeden Cię uwiódł na przekór temu że był już w związku z innym. Ale przecież z tego co mówisz to Ty wszedłeś w ich związek z własnej woli a do tego, wiedząc co się stanie (bo nie uwierzę w to że byłeś na tyle naiwny żeby tego nie wiedzieć) - że sypiając i wykraczając o wiele dalej niż seks w relacji z Blondynem w tajemnicy przed Brunetem - rozwalisz im związek. Mówisz że Brunet był zazdrosny i apodyktyczny, ale czy nie miał prawa taki być, skoro miał rację, że zabierasz mu partnera? Mówisz, że "wytoczyłeś wojnę" miłości, chociaż sam sobie zgotowałeś ten los, który Cie spotkał w tym trójkącie. To dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Przecież wystarczyło się postawić w pozycji Bruneta i nie byłoby tej całej sytuacji. Gdybyś Ty był z Blondynem i pojawiłby się Brunet który zacząłby wam mącić w związku, też nie byłbyś skłonny tak łatwo oddać komuś swojego wieloletniego partnera. Wniosek z tego jest jeden - trójkąty są przereklamowane. Możnaby powiedzieć że skoro brunet go kochał, powinien pozwolić mu odejść. Tylko że skoro Ty również kochałeś Blondyna, mogłeś również pozwolić mu odejść i zakończyć ten niezdrowy układ. Koleny wniosek wysuwa się automatycznie - nie rób drugiemu co Tobie niemiłe, nawet jeśli ten ktoś jeszcze o tym nie wie. Może Blondyn nie był na tyle rozgarnięty, żeby zareagować, ale Ty Dream wydajesz się być osobą rozgarniętą i z łatwością mogłeś przewidzieć przebieg wydarzeń i swoją w nich rolę - rolę destrukcyjną, opartą na egoistycznych pobudkach (odbiciu Blondyna z rąk Bruneta dla siebie).
OdpowiedzUsuńCo do miłości samej w sobie - myśle że wszystko to co mówicie wynika z małej wiedzy o tym czym miłość jest a czym nie jest. Jeśli chcielibyście troche poszerzyć ją i spojrzeć na wszystko z innego punktu widzenia - polecam książkę E. Tolle'a "Potęga Teraźniejszości". Autor doskonale wszystko opisuje. Posługując się jego terminologiami, wydaje mi się, że owładnęło wami aktualnie tzw. "ciało bolesne", które jest przyczyna wszelkich waszych smutków związanych z miłością. A seks z randomowymi facetami jest niczym innym, niż pustym zaspokajaniem zwierzęcych potrzeb (sam Dream opisywałeś to na blogu), który nie dostarcza żadnej przyjemności, uchodzi do rangi "olimpijskego sportu" i szybko nudzi się, pozbawiony uczucia, które w seksie spełnia rolę nadrzędną. Autor też ciekawie przedstawia właśnie seks, jako krótkotrwały sposób na namiastkę stanu, który towarzyszy człowiekowi podczas głębokiej medytacji związanej ze skupieniem się na teraźniejszym momencie, co jest podstawą tzw. "oświecenia" - stanu w którym zanika Ego i wszelkie wewnętrzne implikacje z nim związane (konflikty wewnętrzne, depresje, ciała bolesne itd. itd.). Polecam każdemu, zwłaszcza, że, wg autora, mężczyźni homoseksualni są o wiele bliżej oświecenia niz heteroseksualni - więc wystarczy tylko sięgnąć po to co już jest blisko nas ;)
pozdrawiam, Piterso
"Dream, przedstawiasz siebie z perspektywy ofiary dwóch mężczyzn"
UsuńNie jest to zgodne z prawdą - co zresztą wyraźnie zaznaczyłem w tekście. Owszem - moje ego lubiło sobie tłumaczyć, że "oni mnie wykorzystali". Ale obiektywnie nikt tu nie był ani ofiarą, ani agresorem. Wszyscy tego chcieliśmy.
"z których jeden Cię uwiódł na przekór temu że był już w związku z innym."
Nie mógł mnie uwieść bez mojej wewnętrznej na to zgody. Dałem się uwieść, bo tego chciałem.
"Ty wszedłeś w ich związek z własnej woli"
Tak, jak i oni - z własnej woli - zaprosili mnie do swojego świata. Z tego, co utrzymywali na początku, obaj się we mnie zakochali.
"wiedząc co się stanie (bo nie uwierzę w to że byłeś na tyle naiwny żeby tego nie wiedzieć)"
Nikt nie wiedział, co się stanie, bo - jak pokazał finał historii - Blondyn stanął na skraju tragicznego wyboru. I - gdybym ja nie odpuścił wtedy - kto wie, co jeszcze by się wydarzyło.
"sypiając i wykraczając o wiele dalej niż seks w relacji z Blondynem w tajemnicy przed Brunetem - rozwalisz im związek."
Cóż - zakładając, że związki są przedmiotami i można je rozwalać. Wg mnie związek to kwestia umowy między ludźmi. Umowy rozwalać nie można. Można ją tylko rozwiązać lub renegocjować.
A co do "wkraczania o wiele dalej" - sądzisz, że tylko ja wkraczałem, a on się biernie temu przyglądał? Żeby było śmieszniej - wiem, że miał za uszami o wiele więcej, niż tylko mnie. Jego zdrady ciągnęły się latami.
"Mówisz że Brunet był zazdrosny i apodyktyczny, ale czy nie miał prawa taki być, skoro miał rację, że zabierasz mu partnera?"
Jednym nawet słowem nie stwierdziłem nigdzie w tekście, że on nie miał prawa być zazdrosny. Wręcz przeciwnie - byłoby czystym szaleństwem, gdyby nie był.
"Mówisz, że "wytoczyłeś wojnę" miłości, chociaż sam sobie zgotowałeś ten los, który Cie spotkał w tym trójkącie."
Można tak powiedzieć - sam sobie zgotowałem los. I oni też.
"Gdybyś Ty był z Blondynem i pojawiłby się Brunet który zacząłby wam mącić w związku, też nie byłbyś skłonny tak łatwo oddać komuś swojego wieloletniego partnera."
"Oddać partnera" zakłada, że partner jest Twoją własnością i - co więcej - bezwolną jak przedmiot. W moim rozumieniu świata partner jest wolną osobą i może wybrać, z kim chce być. I takie też było moje stanowisko wtedy, gdy szczerze rozmawiałem z brunetem o tej sytuacji. On chciał odzyskać swojego partnera - jak chciałem, by wybrał samodzielnie, z kim chce kontynuować swoje życie. Pod tym względem sumienie mam czyste.
"Tylko że skoro Ty również kochałeś Blondyna, mogłeś również pozwolić mu odejść i zakończyć ten niezdrowy układ."
To ja byłem kimś z zewnątrz i tylko ja mogłem stamtąd odejść. I tak też zrobiłem, bo wiedziałem, że blondyn nie potrafiłby wybrać. A ja ja nie potrafiłbym dalej być trzecim kołem u roweru.
"Koleny wniosek wysuwa się automatycznie - nie rób drugiemu co Tobie niemiłe, nawet jeśli ten ktoś jeszcze o tym nie wie."
Nie chcę tutaj siebie wybielać sztucznie, bo i mojej winy w tej całej sytuacji było sporo. Natomiast jeśli rzeczywiście brunet chciał chronić swój związek - mógł nie dopuszczać do trójkąta. To był ich plan - na który ja się zgodziłem.
Ale pomysł wyszedł od nich.
Dzięki za polecenie książki. Wiele o niej słyszałem.
Po pierwsze, to krzywdzące że uznałeś że skoro mówie o rozwalaniu związku to traktuje go "jak przedmiot". "Rozwalanie" to tylko metafora, szkoda że posłużyła Ci do ukazania mnie w złym świetle.
OdpowiedzUsuńMówisz że odpuściłeś, ale przecież historia tak jak ją opisałeś zupełnie inaczej wyglądała. Więc albo niedokładnie ją opisałeś (i przez to mój komentarz z automatu stał się niedokładny) albo teraz dodajesz do historii wątek którego nie było. Z historii wynika że obydwoje walczyliście o Blondyna i Brunet wygrał bo zrobił coś, czego nie chciałeś opisać a Ty zostałeś zmuszony do pogodzenia się z decyzją Blondyna który wybrał Bruneta. Więc gdzie w tej historii Twoje odpuszczenie?
"Brunet zaczął robić się zazdrosny, czego nie ukrywał. W stosunku do mnie robił się powoli dość opryskliwy. Grymasił, wydziwiał, robił sceny."
Cóż, dla mnie to brzmi jakbyś go negatywnie oceniał. Ale moge sie mylić.
""Oddać partnera" zakłada, że partner jest Twoją własnością i - co więcej - bezwolną jak przedmiot. W moim rozumieniu świata partner jest wolną osobą i może wybrać, z kim chce być. I takie też było moje stanowisko wtedy, gdy szczerze rozmawiałem z brunetem o tej sytuacji. On chciał odzyskać swojego partnera - jak chciałem, by wybrał samodzielnie, z kim chce kontynuować swoje życie. Pod tym względem sumienie mam czyste."
Sam przyznasz że to jest kwestia sporna. Bo w końcu gdybyś nie pozwolił na przywiązywanie się Ciebie do Blondyna i odwrotnie (te historie wspólnych wypadów, seksów bez Bruneta) to Blondyn nie stałby przed tym wyborem. Dla mnie to czynny udział w zdradzie z Twojej strony, ale to tylko moje subiektywne zdanie, po prostu mam inne zasady. Więc sprawa subektywna.
Poza tym, bardzo pouczająca historia. Szkoda że właśnie są pewne niescisłości i pewne subiektywne przedstawienie sytuacji, bo historia idealna na przestrogę, ale cóż, pewnie nie dało się całkowicie uniknąć bezstronności skoro to Twoja historia Dream.
pozdrawiam, Piterso
"Po pierwsze, to krzywdzące że uznałeś że skoro mówie o rozwalaniu związku to traktuje go "jak przedmiot". "Rozwalanie" to tylko metafora, szkoda że posłużyła Ci do ukazania mnie w złym świetle."
UsuńAleż, ależ. Twoją wypowiedź potraktowałem jako okazję do rozprawienia się z metaforą, w którą wierzy 99% ludzi. A jest to metafora mało użyteczna w mojej opinii.
Więc nie odbieraj tego proszę osobiście.
"Mówisz że odpuściłeś, ale przecież historia tak jak ją opisałeś zupełnie inaczej wyglądała. Więc albo niedokładnie ją opisałeś (i przez to mój komentarz z automatu stał się niedokładny) albo teraz dodajesz do historii wątek którego nie było."
Albo dodaję wątek, który był, a który pominąłem.
"Z historii wynika że obydwoje walczyliście o Blondyna i Brunet wygrał bo zrobił coś, czego nie chciałeś opisać a Ty zostałeś zmuszony do pogodzenia się z decyzją Blondyna który wybrał Bruneta. "
Nie jest to zgodne z prawdą, nigdzie w tekście tego nie ma. Blondyn powiedział, że kocha nas obu. I nie podjął żadnej decyzji. Ja - swoją decyzją o wyjeździe - zdecydowałem za niego.
"Cóż, dla mnie to brzmi jakbyś go negatywnie oceniał. Ale moge sie mylić."
Nie pozbawiam się całkowicie zdolności do oceniania. Jego zachowanie - jakkolwiek uzasadnione - było dokładnie tak przeze mnie ocenione.
"Dla mnie to czynny udział w zdradzie z Twojej strony"
Nie mam nic na swoją obronę.
"po prostu mam inne zasady"
Jedyne, co mogę dodać, to fakt, że stan zakochania jest całkowitym rozstrojeniem pracy mózgu - jak w przypadku schizofrenii. Wtedy zasady przestają istnieć. Niestety.
"ale cóż, pewnie nie dało się całkowicie uniknąć bezstronności skoro to Twoja historia Dream"
A jak myślisz - czemu czekałem aż pół dekady, żeby się tą historią podzielić? Właśnie dlatego, że chciałem uzyskać jakąkolwiek bezstronność. I tak uważam, że wyszło mi całkiem nieźle. To była próba nr 3.
Cóż, jedyne co mogę powiedzieć to to, że mamy inne podejście do sprawy. Z mojej strony dodam tylko że szkoda że w Twoich oczach związek jest tak ulotny, tak nietrwały, bo upatruje w tym powód dlaczego ludzie w naszych czasach tak często się zdradzają, tak szybko od siebie odchodzą itd. Nie mówię żeby trwać w związku na siłę wbrew temu ze źle sie dzieje ale i tak uważam że aktualnie obserwujemy (zwłaszcza w środowisku gejów) właśnie drugą skrajność, zbytnią pochopność. Kwestia odnalezienia złotego środka. Ja jestem szczęśliwy w swoim związku z takimi zasadami jakie mam, mój partner też ma podobne i jest super. Wiadomo, jeśli np odszedłby ode mnie, o wiele bardziej by mnie to zabolało niż Ciebie, ale dzięki tym samym zasadom nasz związek jest czymś o wiele silniejszym i dostarcza o wiele więcej pozytywnego uczucia niż taki przelotny, niezobowiązujący związek otwarty, pozbawiony przywiązania w którym partnerzy wydają się asekurować własne Ego przed zranieniem. Ale to ja. Nazwij to jak chcesz, nawet uprzedmiotowieniem związku, demonizuj i kompromituj, ale ja tam jestem szczęśliwy ;) A Ty?
UsuńAle skoro to już trzecie podejście to gratuluję odwagi bo to oznacza że trudną walkę stoczyłeś sam ze sobą ;) Poddanie się sytuacji taka jaka jest jest najlepszym wyjsciem z możliwych ;) Jeszcze raz polecam książkę.
pozdrawiam, Piterso
"szkoda że w Twoich oczach związek jest tak ulotny"
UsuńZależy, który :)
"Wiadomo, jeśli np odszedłby ode mnie, o wiele bardziej by mnie to zabolało niż Ciebie"
Ból jest subiektywnym doznaniem, nie ma się co licytować, kogo bardziej by bolało.
"przelotny, niezobowiązujący związek otwarty"
Żeby było śmieszniej - oni są ze sobą do dziś, już X lat. A to, co mnie z nimi łączyło... cóż, na pewno nie było przelotne. Pomimo stosunkowo krótkiego czasu. Przelotnie to ja paru miałem i to się z tą historią równać nie może.
"Nazwij to jak chcesz, nawet uprzedmiotowieniem związku, demonizuj i kompromituj, ale ja tam jestem szczęśliwy ;) A Ty?"
Ja jestem w związku od 2,5 roku i też jestem szczęśliwy, bynajmniej nie z faktu bycia z kimś lub z niebycia, ale z faktu, że do swojego szczęścia doszedłem swoją drogą. Ale licytować na szczęście także się nie zamierzam :) Więc jeśli chcesz, możesz uznać się za szczęśliwszego :)
Łączę pozdrowienia,
D.
Oj Dream, trudno się z Tobą rozmawia, tak jak trudno rozmawia się z osobą która nie chce zrozumieć swojego rozmówcy. Nie wiem czy to świadomy zabieg, który stosujesz, ale przykro mi twierdzić, że nie traktujesz swojego rozmówcy poważnie i nie chcąc go zrozumieć, lawirując między pojęciami, zmieniasz ich znaczenia, odbiegając od ogólnie przyjętych. Dla mnie tak jak dla większości ludzi (czego dowodem może być chociażby komentarz kogoś poniżej) bycie w kimś zakochanym świadczy o kochaniu tej osoby, czyli darzeniu jej miłością. Natomiast utożsamiając zakochanie z zauroczeniem wprowadzasz w błąd każdego, kto to czyta (a sądząc po Twojej wiedzy w zakresie psychologii robisz to świadomie co jest smutne). Zresztą nie pierwszy raz wobec mnie stosujesz tą metodę. Co jest dość smutne zważywszy na fakt, że strona ta ma przecież otwierać ludziom umysły, a nie wprowadzać zamęt. Bo musiałbyś koło każdego napisanego słowa dodawać przypis co ono wg Ciebie znaczy. Szkoda też z tego względu, że wydaje mi się że to jest swojego rodzaju pewna maska, którą przyjmujesz. Ten nimb zamętu i dezorientacji który wprowadzasz zdaje się być Twoją osłoną. Przez co nie zdradzasz swojego faktycznego zdania a jedynie - bezwolnie wrzucasz do rozmowy różne powiedzmy opinie, koncepty czy zdania które sprawiają że czytelnik/rozmówca nie wie czy to co napisałeś pochodzi od Ciebie i jest Twoją opinią czy jest napisane tylko po to żeby bawić się rozmówcą i wyprowadzać go na psychologiczne manowce. Rozumiem, że chcesz osiągnąć efekt taki, w którym dajesz pewien koncept do namysłu nie przedstawiając go jako swoje panaceum. Ale nie musisz przy tym traktować nas jak niedorozwojów ;) Możemy oczywiście dowolnie majstrować przy pojęciach, ale taka rozmowa byłaby po prostu bezcelowa. To tak, czysto technicznie.
UsuńW każdym razie cieszę się że jesteś szczęśliwy. Myśle że każdy dochodzi do szczęścia swoimi drogami i cieszę się ze i Tobie się to udało. Każdy na to zasługuje, zwłaszcza my, którzy mamy w życiu troche trudniej ;)
pozdrawiam, Piterso
"tak jak trudno rozmawia się z osobą która nie chce zrozumieć swojego rozmówcy"
UsuńSkądś znam to uczucie :)
"nie traktujesz swojego rozmówcy poważnie"
Tak ogólnie? Czy jest jakieś konkretne stwierdzenie, w którym nie traktuję Cię poważnie?
"nie chcąc go zrozumieć"
Próbujesz czytać w moich myślach. Nie wiesz, czego chcę, ani czego nie chcę.
"lawirując między pojęciami, zmieniasz ich znaczenia"
Proszę o przykład. Zawsze próbuję wyjaśnić swoje rozumowanie najklarowniej, jak potrafię.
"Dla mnie tak jak dla większości ludzi (czego dowodem może być chociażby komentarz kogoś poniżej) bycie w kimś zakochanym świadczy o kochaniu tej osoby, czyli darzeniu jej miłością."
Ale rozmawiasz ze mną, a ja nie jestem większością ludzi :)
"Natomiast utożsamiając zakochanie z zauroczeniem wprowadzasz w błąd każdego, kto to czyta "
Komentujesz, więc masz szanse wyprowadzić ludzi z błędu. Do dzieła.
"(a sądząc po Twojej wiedzy w zakresie psychologii robisz to świadomie co jest smutne)"
Mógłbym zapytać, co jest smutnego z faktu, że utożsamiam zakochanie z zauroczeniem. Ale nie zapytam, bo nie sądzę, że coś jest :)
"Zresztą nie pierwszy raz wobec mnie stosujesz tą metodę. Co jest dość smutne zważywszy na fakt, że strona ta ma przecież otwierać ludziom umysły, a nie wprowadzać zamęt."
Z całym szacunkiem Panie Piteso, ale póki ja prowadzę tę stronę, to będę robił to tak, jak uznam za słuszne. Musisz to wziąć na klatę - nawet, jeśli uważasz, że sieję zamęt.
"Bo musiałbyś koło każdego napisanego słowa dodawać przypis co ono wg Ciebie znaczy. "
Do każdego nie, ale do ważnych pojęć się przykładam. Definiuję je dokładniej, głębiej. Gdybym to robił tak, jak większość ludzi, nie miałbym miliona wyświetleń na liczniku. Sam rozumiesz. Banały słabo się sprzedają :)
"Szkoda też z tego względu, że wydaje mi się że to jest swojego rodzaju pewna maska, którą przyjmujesz."
W końcu mamy karnawał, co nie? Więc i maska się przyda :)
"Ten nimb zamętu i dezorientacji który wprowadzasz zdaje się być Twoją osłoną."
Byłoby super, gdybyś - zamiast fantazjować o tym - po prostu trzymał się moich słów i DOKŁADNIE na ich podstawie to udowodnił. Póki tego nie robisz, to projektujesz. Żeby się bawić w odkrywanie masek, mechanizmów obronnych człowieka, trzeba zresztą nie tylko dokładnej analizy jego słów, ale także wielu rzeczy, których ten blog nie przekazuje - np. mojej mimiki, gestów, głosu itd.
Druga sprawa - jak już odkrywasz czyjąś maskę - nie mówisz mu tego, bo zaprzeczy. Dochodzisz do emocji, przed którą człowiek ucieka - i z nią pracujesz. Cierpliwie, bo nie każdy od razu przy herbatce chce się mierzyć ze swoimi demonami.
Więc drogi Piterso, wierzę w Twoje psychologiczne ambicje, ale jeszcze poproszę Cię o powściągliwość w tej kwestii :)
"Przez co nie zdradzasz swojego faktycznego zdania a jedynie"
No tak, tak. A skąd ja mam wiedzieć, że Ty teraz zdradzasz swoje faktyczne zdanie, a nie próbujesz np. zakładać maskę profesora psychologii - sprytnego diagnostę ludzki dusz?
"bezwolnie wrzucasz"
Skąd wiesz, jak wrzucam? Może wolnie? :)
"do rozmowy różne powiedzmy opinie, koncepty czy zdania które sprawiają że czytelnik/rozmówca nie wie czy to co napisałeś pochodzi od Ciebie i jest Twoją opinią czy jest napisane tylko po to żeby bawić się rozmówcą i wyprowadzać go na psychologiczne manowce"
UsuńNie, nie Czytelnik. Ty nie wiesz. I wiedzieć nie będziesz, bo nie siedzisz w mojej głowie. Sam musisz zdecydować, czy mi wierzysz na słowo czy nie.
Jak inaczej miałby Ci zdradzić swoją "prawdziwą opinię"? Po czym poznasz, że akurat ta jest "prawdziwa" a tamta tylko "maską"?
Tylko powiedz mi - po kiego miałbym się "bawić czytelnikiem"? A od kiedy Czytelnik jest zabawką? I w jaki sposób miałbym to robić? Że mu uświadamiam, że niekonstruktywnie myśli o związkach? Że nie są przedmiotem fizycznym, więc nie można ich rozwalać? Że są umową? I to jest ta "zabawa"?
Może nie drąż tematu, powierzchownie poklepmy się po ramieniu i już - związki można rozwalać. I już - żyjmy sobie w światopoglądowej zgodzie. Czy po to tu przyszedłeś?
"chcesz osiągnąć efekt taki, w którym dajesz pewien koncept do namysłu nie przedstawiając go jako swoje panaceum. Ale nie musisz przy tym traktować nas jak niedorozwojów ;)"
To, że poczułeś się jak "niedorozwój", nie musi oznaczać, że Cię tak potraktowałem.
Zwróć uwagę Szanowny Piterso, że istnieją dwa poziomy. To, co napisałem. I to, jak to odczytałeś. Na to pierwsze nie masz wpływu. Na to drugie już tak.
Jeśli sobie czytasz w myślach moje słowa przemądrzałym głosem - nie dziwota, że czujesz się jak niedorozwój. Jeśli przychodzisz tutaj np. się wymądrzać (a nie rozszerzać swoje myślenie, dostawać nowe definicje rzeczywistości) - to rzeczywiście możesz interpretować, że np. Cię zgasiłem i poczuć się jak głupek. Tylko po co sobie robić krzywdę?
Ale pomyśl inaczej - oto być może wyjawia się ukryty mechanizm, którym posługuje się Twój umysł. Koncept głupiego i mądrego, przy czym tym pierwszym zapewne bardzo nie chcesz być. A tym pierwszym najpewniej chcesz być bardzo - takie też wrażenie ogólne robią Twoje komentarze na mnie.
Najlepiej w mojej opinii wyjść poza dualizm mądrość - głupota, bo jest ograniczający.
Wymieniamy się informacjami. I tyle.
Nie ma tu mądrych ani głupich. Wytknąłem Ci błąd? A może pokazałem inną opcję? Sam zdecyduj, jak chcesz myśleć.
"Możemy oczywiście dowolnie majstrować przy pojęciach"
No i dobrze, nie majstrujmy już, po co majstrować przy pojęciach. Świat został już dawno opisany raz a dobrze - niechaj tak zostanie, jak jest. Nie definiujmy na nowo, bo i po co. Już zostało określone, czym jest miłość, zakochanie, związki. Cały wysiłek z definiowaniem na nowo to tylko strata czasu - ogół już rozumie, czym to jest. Dlatego wszyscy też tworzą takie udane związki, kochają się. Nie trzeba nic majstrować.
A tak na koniec - wiesz, jakie maski rozpoznajemy u innych? Pomyśl, skąd wiemy, jak je odkrywać? Skąd bierzemy informacje, że ktoś ma maskę X lub Y?
Odpowiedź jest dla Ciebie.
Po pierwsze, nie staram się czytać w Twoich myślach tylko wyrażam swoją opinię. Tak, jak większość ludzi która wypowiadając się, pisze to dlatego że ma taką opinię a nie dla samego pisania. Nie mam psychologicznych ambicji, po prostu lubie rozmawiać na głębsze i ciekawe tematy.
UsuńNie chcę rozwijać tej rozmowy, bo cokolwiek napiszę, zamiast po prostu postarać się mnie zrozumieć, rozłożysz mój komentarz na czynniki pierwsze i przeanalizujesz każde słowo osobno. A to, co najważniejsze, w zdaniach ukryte jest między wierszami. Tak jak ukryć w nim można sarkazm, drwinę, kompleks, obelgę itd. Ale przecież Ty to wiesz.
W każdym razie już dostałem odpowiedź na moje pytanie i wszystko już rozumiem. Po prostu liczyłem na pewną empatię, życzliwość, chęć zrozumienia, niepotrzebnie. Masz rację że to Twój blog i możesz robić na nim co Ci sie podoba.
Ja na Twoim miejscu nie patrzył na liczniki. Justin Bieber też ma dużo fanów, choć muzyka... no cóż. Ale to ja. A ja nie jestem na Twoim miejscu.
Pozostaje mi się uśmiechnąć, pogratulować związku i tego, że jesteś szczęśliwy i życzyć powodzenia w tworzeniu tego bloga (który cały przeczytałem, doceniam i nadal bede odwiedzać). I jeszcze raz polecam Tolle'a.
pozdrawiam, Piterso
"Nie chcę rozwijać tej rozmowy, bo cokolwiek napiszę, zamiast po prostu postarać się mnie zrozumieć, rozłożysz mój komentarz na czynniki pierwsze i przeanalizujesz każde słowo osobno. "
UsuńNie mam innego materiału do rozumienia niż Twoje komentarze. Więc cóż innego miałbym rozkładać na czynniki pierwsze? Ciebie? A jakież ja mam do tego prawo?
Przy okazji: Cytowanie w polemice jest mega istotne - inaczej pojawia się pole do niezrozumienia. Stara szkoła.
"Po prostu liczyłem na pewną empatię, życzliwość, chęć zrozumienia, niepotrzebnie. "
Nie da się żyć, myśleć, postępować, prowadzić bloga i odpowiadać na komentarze tak, by nikt nie był rozczarowany. Bo każdy ma inne oczekiwania. A ja - niestety - nie jestem zielonym dolarem, żebym się każdemu podobał.
"Masz rację że to Twój blog i możesz robić na nim co Ci sie podoba. "
Dziękuję za pozwolenie :)
"Ja na Twoim miejscu nie patrzył na liczniki. Justin Bieber też ma dużo fanów, choć muzyka... no cóż. Ale to ja. A ja nie jestem na Twoim miejscu. "
Nikt mnie jeszcze do Biebera nie porównał. Czuję się zmieszany :) No gej by się uśmiał :)
"Pozostaje mi się uśmiechnąć, pogratulować związku i tego, że jesteś szczęśliwy i życzyć powodzenia w tworzeniu tego bloga"
Takie to gorzkie jest. I co? Nie czytam między wierszami?
***
Nie wiem do końca, na co liczyłeś, wchodząc ze mną w polemikę. Więc też trudno, żebyś to ode mnie dostał.
Zacząłeś z niskiego C ("rozwalasz im związek" - jak myślisz, Panie Empatyczny, jak ja mogłem na to zareagować?), a potem pobrzmiewa rozczarowanie w Twym głosie, że... co? Że nie przyznałem, że jestem kanalią?
Cóż. Z jednej strony nie mam usprawiedliwień. I wiedziałem, że ta historia będzie oceniana różnie.
Z drugiej - każdy, kto się zakochał po uszy wie, że jest się wtedy niepoczytalnym.
A co do rozwalania związków. Zniechęciłem ich chyba skutecznie do trójkątów. Przeżyli chyba spory kryzys i skoro są ze sobą dalej - być może ich związek umocnił się jeszcze bardziej niż kiedykolwiek.
Jedyne, o rozwaliłem, to swój spokój na długi czas.
Tyle w tej kwestii.
Łączę pozdrowienia.
P.S.
UsuńI jeszcze jest coś ciekawego.
Szukałeś u mnie zrozumienia, empatii, życzliwości ("Po prostu liczyłem na pewną empatię, życzliwość, chęć zrozumienia"). Pytanie, czy sam te przymioty posiadasz.
Zacząłeś komentarze od: "Hmm, czegoś tu nie rozumiem."
A potem litania:
"rozwalasz im związek"
"sam sobie zgotowałeś ten los"
"To dla mnie kompletnie niezrozumiałe"
"z łatwością mogłeś przewidzieć przebieg wydarzeń"
"rolę destrukcyjną, opartą na egoistycznych pobudkach"
Wiesz, jak się czuje człowiek, który utracił najważniejszą osobę (wtedy) w swoim życiu, w której był zakochany po uszy (ze wzajemnością!), która była dla niego wszystkim - po wysłuchaniu czegoś takiego?
Jakbyś sam miał empatię, chęć zrozumienia i życzliwość - to byś rozumiał. I nie pisał w taki sposób.
Szukaj tych rzeczy dalej. Ale u siebie.
Ok, zróbmy to po Twojemu. Do cytatów będę używał „()”, bo cudzysłów od cudzysłowia stworzyłby wielki burdel.
Usuń("z których jeden Cię uwiódł na przekór temu że był już w związku z innym."
Nie mógł mnie uwieść bez mojej wewnętrznej na to zgody. Dałem się uwieść, bo tego chciałem.)
O to mi właśnie chodzi. Że pozwoliłeś na to co się stało. Ja wycofałbym się już na etapie samotnego seksu z Blondynem, bo to już godzi w MOJE zasady. Czytam Twojego bloga i lubie się dzielić MOIMI opiniami, z którymi Ty nie musisz się zgadzać oczywiście.
(Tamtego feralnego wieczoru blondyn się upił. I oświadczył swojemu chłopakowi, że to koniec. Że ma się wyprowadzić.
Następne 24 godziny było nam dane być razem. Miałem okazję do stworzenia całego planu bycia z nim przez najbliższe miesiące, lata.
Wtedy naprawdę przez moment dopuszczałem myśl, że to się udało...
Brunet jednak nie chciał się poddać. Uznał, że nie odda swojej miłości. Nie przytoczę, co robił, bo to nie ma sensu. Próbował.
Cokolwiek zrobił - było skuteczne.
Następnego wieczoru znów leżeli razem w łóżku. W objęciach.
Zdecydowałem się opuścić łajbę.
Wiedziałem już, że nic tam nie wskóram.)
("wiedząc co się stanie (bo nie uwierzę w to że byłeś na tyle naiwny żeby tego nie wiedzieć)"
Nikt nie wiedział, co się stanie, bo - jak pokazał finał historii - Blondyn stanął na skraju tragicznego wyboru. I - gdybym ja nie odpuścił wtedy - kto wie, co jeszcze by się wydarzyło.)
Cóż, sam przyznasz że ciąg przyczynowo skutkowy kuleje w Twoim wykonaniu. Z historii wynika że to Brunet zrobił coś co skłoniło Cie do poddania się i gdy już nie było sensu dalej walczyć wyjechałeś. A nie że wyjechałeś i honorowo oddałeś Blondyna Brunetowi. Stąd moje obiekcje.
("po prostu mam inne zasady"
Jedyne, co mogę dodać, to fakt, że stan zakochania jest całkowitym rozstrojeniem pracy mózgu - jak w przypadku schizofrenii. Wtedy zasady przestają istnieć. Niestety.)
Z tym się nie zgodzę i nie zgodziłem na samym wstępie. Byłem 2x zakochany w kimś. I za każdym razem byłem w stanie wysilić się na wolną wolą, nie być podporządkowany uczuciu. Stąd mój komentarz w ogóle pod Twoim postem.
(A potem litania:
"rozwalasz im związek"
"sam sobie zgotowałeś ten los"
"To dla mnie kompletnie niezrozumiałe"
"z łatwością mogłeś przewidzieć przebieg wydarzeń"
"rolę destrukcyjną, opartą na egoistycznych pobudkach")
Cóż, dla mnie to nie litania, to po prostu stwierdzanie faktów. A fakty są takie że uprawiając samotny seks z Blondynem i przybliżając się coraz bardziej do niego, doprowadziłeś do upadku ich związku (na 24h, gdyby nie Brunet – na zawsze), gdybyś wycofał się od razu jak tylko zauważyłeś że Blondyn się angażuje emocjonalnie, nie było by akcji a tak „sam zgotowałeś sobie ten los” – co również jest faktem. W 2011 roku miałeś już za sobą ponad setkę postów na blogu więc stąd moje stwierdzenie że psychologicznie byłeś dość obeznany i „z łatwością mogłeś przewidzieć przebieg wydarzeń” a „rola destrukcyjna, oparta na egoistycznych pobudkach (pożądaniu Blondyna) też raczej jest faktem. A fakty nie podlegają emocjom bo są faktami.
(cz. 1)
Piterso
Co do empatii, życzliwości i zrozumienia. Muszę Cię przeprosić w tym miejscu, bo nie wyjaśniłem o co mi chodzi. Nie chodziło mi o życzliwość, bycie miłym samym w sobie, pewną przyjacielskość itd. Chodziło mi o życzliwe czytanie – co rozumiem jako czytanie moich komentarzy z wolą ich zrozumienia. Jeśli woli nie ma – jeśli nie chce się zrozumieć drugiej osoby – wszystko można interpretować w różny sposób. Napisałeś że możesz robić co chcesz – i oczywiście przyznałem Ci rację i to rozumiem. Ale sam jednocześnie stwierdzasz pisząc:
Usuń(A potem litania:
"rozwalasz im związek"
"sam sobie zgotowałeś ten los"
"To dla mnie kompletnie niezrozumiałe"
"z łatwością mogłeś przewidzieć przebieg wydarzeń"
"rolę destrukcyjną, opartą na egoistycznych pobudkach"
Wiesz, jak się czuje człowiek, który utracił najważniejszą osobę (wtedy) w swoim życiu, w której był zakochany po uszy (ze wzajemnością!), która była dla niego wszystkim - po wysłuchaniu czegoś takiego?)
że subiektywnie podchodzisz do sprawy, a moje fakty, odbierasz emocjonalnie. A sam dobrze wiesz, że reagując emocjonalnie, reagujesz nieadekwatnie – więc Twój umysł zaślepiony jest emocjami, które przecież zawsze radzisz innym przepracować, bo oznaczają że pewna historia jeszcze Tobą rządzi. Rozumiem, i mówiłeś już to, że nadal nie możesz się otrząsnąć po tym wszystkim, ale sam przyznasz, że przez to rzetelna ocena tego co piszę jest niemożliwa. Na co po prostu zwróciłem Twoją uwagę. I dlatego nie chciałem kontynuować tej rozmowy bo właśnie z tego powodu uznałem ją za bezcelową.
A to o co się rozbiega, czyli fragmenty Twoich komentarzy:
("sypiając i wykraczając o wiele dalej niż seks w relacji z Blondynem w tajemnicy przed Brunetem - rozwalisz im związek."
Cóż - zakładając, że związki są przedmiotami i można je rozwalać. Wg mnie związek to kwestia umowy między ludźmi. Umowy rozwalać nie można. Można ją tylko rozwiązać lub renegocjować.)
("szkoda że w Twoich oczach związek jest tak ulotny"
Zależy, który :) )
("Natomiast utożsamiając zakochanie z zauroczeniem wprowadzasz w błąd każdego, kto to czyta "
Komentujesz, więc masz szanse wyprowadzić ludzi z błędu. Do dzieła.)
("(a sądząc po Twojej wiedzy w zakresie psychologii robisz to świadomie co jest smutne)"
Mógłbym zapytać, co jest smutnego z faktu, że utożsamiam zakochanie z zauroczeniem. Ale nie zapytam, bo nie sądzę, że coś jest :) ) –klasyczna chęć niezrozumienia
("Szkoda też z tego względu, że wydaje mi się że to jest swojego rodzaju pewna maska, którą przyjmujesz."
W końcu mamy karnawał, co nie? Więc i maska się przyda :) )
(Więc drogi Piterso, wierzę w Twoje psychologiczne ambicje, ale jeszcze poproszę Cię o powściągliwość w tej kwestii :) )
("bezwolnie wrzucasz"
Skąd wiesz, jak wrzucam? Może wolnie? :) )
("Możemy oczywiście dowolnie majstrować przy pojęciach"
No i dobrze, nie majstrujmy już, po co majstrować przy pojęciach. Świat został już dawno opisany raz a dobrze - niechaj tak zostanie, jak jest. Nie definiujmy na nowo, bo i po co. Już zostało określone, czym jest miłość, zakochanie, związki. Cały wysiłek z definiowaniem na nowo to tylko strata czasu - ogół już rozumie, czym to jest. Dlatego wszyscy też tworzą takie udane związki, kochają się. Nie trzeba nic majstrować. )
(cz. 2)
Piterso
("Masz rację że to Twój blog i możesz robić na nim co Ci sie podoba. "
UsuńDziękuję za pozwolenie :) )
("Ja na Twoim miejscu nie patrzył na liczniki. Justin Bieber też ma dużo fanów, choć muzyka... no cóż. Ale to ja. A ja nie jestem na Twoim miejscu. "
Nikt mnie jeszcze do Biebera nie porównał. Czuję się zmieszany :) No gej by się uśmiał :) )
które to komentarze są w mojej ocenie bo prostu zbędnie podbarwione złośliwościami, zupełnie niepotrzebnymi, bo w końcu jak sam mówisz, wymieniajmy się informacjami i nie oceniajmy tego co jest opiniami. Tak na koniec:
("Pozostaje mi się uśmiechnąć, pogratulować związku i tego, że jesteś szczęśliwy i życzyć powodzenia w tworzeniu tego bloga"
Takie to gorzkie jest. I co? Nie czytam między wierszami?)
oczywiście że brzmi gorzko, ale, jak już zwracałem uwagę, wyrywając zdania z kontekstu, da się wyczytać wszystko co się chce. Bo dodając do tego reszte mojego komentarza: (który cały przeczytałem, doceniam i nadal bede odwiedzać), podkreśliłem moje dobre intencje i to że doceniam ten blog a przez to także i jego autora.
Na koniec jeszcze chciałbym (wiem, powtarzam to już chyba 5 raz) zachęcić do książki E. Tolle’a – Potęga Teraźniejszości. Stosując metodę The Work, którą u siebie opisujesz, „roztrząsając” swoje historie, zawsze kończyło się to dla mnie gorzej niż przed robieniem tego. Na mnie ta metoda nie działa, dopiero po przeczytaniu tej książki zrozumiałem dlaczego. I dlatego też polecam Ci ją właśnie pod tym postem – może uwolnisz się szybciej i mniej boleśnie z tych negatywnych emocji które masz, właśnie dzięki Eckhartowi. ;) Mi ta książka bardzo pomogła. Powodzenia.
(cz.3)
pozdrawiam, Piterso
Dyskusja z Tobą jest jak hydra - obetniesz jeden łeb, powstają trzy.
Usuń"Ja wycofałbym się już na etapie samotnego seksu z Blondynem, bo to już godzi w MOJE zasady."
Odpowiem moim ulubionym cytatem: "Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono." (W. Szymborska)
Nie możesz wiedzieć, czy byś się wycofał, bo nie byłeś mną, w tamtej sytuacji, wtedy.
Wiesz, to takie ludzkie - widzieć czyjeś błędy i gadać "ja to bym się w życiu takie coś nie wpakował, bo ja to jestem mądry, mam zasady i w ogóle (niepotrzebne skreślić).
Aż pewnego dnia robisz coś głupiego i myślisz sobie, jak to się mogło stać.
"Cóż, sam przyznasz że ciąg przyczynowo skutkowy kuleje w Twoim wykonaniu. Z historii wynika że to Brunet zrobił coś co skłoniło Cie do poddania się i gdy już nie było sensu dalej walczyć wyjechałeś. A nie że wyjechałeś i honorowo oddałeś Blondyna Brunetowi. Stąd moje obiekcje."
Nie będę już może rozpisywał się na temat szczegółów, co się tam dokładnie zdarzyło - bo zdaje się, że Ty wiesz lepiej. Jakbym czegoś zapomniał, to Cię dopytam.
"Byłem 2x zakochany w kimś. I za każdym razem byłem w stanie wysilić się na wolną wolą, nie być podporządkowany uczuciu. Stąd mój komentarz w ogóle pod Twoim postem."
Gratuluję samokontroli i opanowania.
"Cóż, dla mnie to nie litania, to po prostu stwierdzanie faktów. A fakty są takie że uprawiając samotny seks z Blondynem i przybliżając się coraz bardziej do niego, doprowadziłeś do upadku ich związku (na 24h, gdyby nie Brunet – na zawsze),"
Niebawem będziesz specjalistą od tego, co się tam wydarzyło.
W poście na parę tysięcy znaków dostałeś opis tego, co działo się w ciągu 3 długich miesięcy. Widzę, że nie trzeba Ci dużo więcej, żeby osądzić sytuację, wskazać winnych.
Gratuluję tym bardziej, że ja to przeżyłem i do dziś nie potrafię powiedzieć, kto tu był winny. Zresztą i po co.
"gdybyś wycofał się od razu jak tylko zauważyłeś że Blondyn się angażuje emocjonalnie, nie było by akcji a tak „sam zgotowałeś sobie ten los” – co również jest faktem."
Mogę też powiedzieć, że gdyby nie to, że zaprosili mnie do trójkąta a blondyn we mnie zakochał, to też by nie było problemu.
Gdybyśmy się nie urodzili, tak samo.
Itd.
"W 2011 roku miałeś już za sobą ponad setkę postów na blogu więc stąd moje stwierdzenie że psychologicznie byłeś dość obeznany i „z łatwością mogłeś przewidzieć przebieg wydarzeń”
UsuńNo tak, jak ktoś napisał 100 postów, to znaczy, że jest wyrocznią delficką i wie, co się wydarzy.
„rola destrukcyjna, oparta na egoistycznych pobudkach (pożądaniu Blondyna) też raczej jest faktem. A fakty nie podlegają emocjom bo są faktami."
Bo oczywiście istnieją pobudki altruistyczne, co nie? Ktoś je widział, tak jak yeti czy ufo. I w ogóle oni nie mieli nic do powiedzenia, bo najważniejsze były moje pobudki.
Tak, były one egoistyczne - tak samo, jak wszelkie pobudki wszelkich ludzi na Ziemi. On oczywiście seksił się ze mną po godzinach, bo był altruistą, co nie? :)
"Chodziło mi o życzliwe czytanie – co rozumiem jako czytanie moich komentarzy z wolą ich zrozumienia."
Zawodowo pracuję w marketingu, więc ciągle komunikuję się z klientami. Jak im coś piszę i te tumany nie rozuiOM, to idę do nimi z pretensjami, że nie ma w nich woli zrozumienia.
Wcale nie modyfikuję komunikatu, aby mnie ludzie rozumieli. To byłoby szaleństwo! :)
"że subiektywnie podchodzisz do sprawy, a moje fakty, odbierasz emocjonalnie."
Podobno obiektywizm też ktoś kiedyś widział. Zaraz obok altruizmu i ufo. Sprawa dla Muldera i Scully :)
Oczywiście, że podchodzę subiektywnie!
Oczywiście, że wciąż pewne fakty odbieram emocjonalnie. Tylko że czekałem 5 lat z opisaniem tej historii, żeby się pozbyć zakrzywień poznawczych związanych z nią.
A po drugie - nie myl proszę emocji, jakie mam w stosunku do tej historii, z emocjami, jakie pojawiają się we mnie w stosunku do Twoich komentarzy.
Są pozbawione empatii i wyrozumiałości. Ale ja wcale od Ciebie ich nie oczekuję. Więc możesz sobie pisać, jak chcesz. Co nie oznacza, że jest mi to w 100% obojętne, bo jeszcze nie jestem robotem.
"A sam dobrze wiesz, że reagując emocjonalnie, reagujesz nieadekwatnie"
Oho, emocje = złooooooo. Nie wolno reagować emocjonalnie, bo to zawsze jest ZUOOOO :)
Teraz to już reaguję emocjonalnie tylko na Twoje komentarze :)
Ta emocja to śmiech :)
Ale też - niestety - pewna irytacja. Co zrobić.
"więc Twój umysł zaślepiony jest emocjami"
Super - lubię sytuacje, gdy ktoś wypowiada się za mnie. Powiedz mi jeszcze, co to za emocje, w jakim natężeniu itd.
Wiesz, to jest trochę niepoważne. Co Ci mam wysłać wykres EEG, żeby Ci udowodnić, że ta historia nie wywołuje już we mnie traumy?
Twoja metoda jest prosta: Ktoś mówi, że go coś nie rusza. Oskarż go o coś, niech się wkurzy. A jak się wkurzy, powiedz: "O, widzisz, reagujesz emocjonalnie, czyli nadal jesteś zaślepiony emocjami".
To jest już Piterso nie rozmowa, ale trolling.
"które przecież zawsze radzisz innym przepracować, bo oznaczają że pewna historia jeszcze Tobą rządzi"
UsuńPewnie, bo przepracowanie to dobra metoda. Czasem trzeba czasu, ale generalnie działa.
Druga kwestia - idź i pokaż mi palcem osobę, którą nie rządzi jakaś historia. Gdzie ich szukać? W którym lesie?
"nadal nie możesz się otrząsnąć po tym wszystkim"
Jak będę szukał rzecznika prasowego - masz u mnie pełen etat. Powiesz, co mnie gryzie, co mogę, a czego nie.
Git majonez :)
"komentarze są w mojej ocenie bo prostu zbędnie podbarwione złośliwościami"
Bo lud chce chleba i igrzysk! :)
A tak serio - gdybyś miał metr dystansu do swojego stanowiska, to byś rozumiał, że po prostu można się trochę pośmiać z tych wypocin. I Twoich, i moich.
***
PODSUMOWUJĄC
DreamWalker zasad nie ma i rozjebał niewinnym ludziom związek (który trwa). I był naiwny, że nie przewidział, że to się tak skończy (a przecież powinien przewidzieć, bo napisał 100 postów).
A Piterso ma zasady, więc nigdy by tak źle nie postąpił i w nic złego by się nie wpakował. Bo zna się na psychologii :)
EGO.
Kiedyś zrozumiesz, jak działa nie tylko u innych ludzi, ale też u Ciebie.
***
Do reszty Czytelników:
Ego tak właśnie funkcjonuje.
Jego pożywieniem często są błędy i porażki innych ludzi.
Ja nie mówię, że postąpiłem krystalicznie. I wcale nie oczekuję tutaj rozgrzeszenia publicznego ze swych win.
Zawsze jednak znajdzie się ktoś, to Ci powie "Ja to bym w życiu tak nie zrobił, bo ja jestem mądry, a ty guupiii. Trzeba było to przewidzieć. Ja bym przewidział, no ale to ja - a ja jestem mądry. Teraz sam sobie narobiłeś kaszany, Twoja wina".
Gadanie typowej Matki Polki; rodzica typu janusz.
Kończ waść, wstydu oszczędź. Nie mamy po 15 lat.
Wątek kończymy, bo od jakichś 500 postów nie pojawiają się już żadne nowe informacje.
Chyba, że rzeczywiście ktoś będzie miał sensowne pytanie - a nie tylko próby udowodnienia swojej wyższości nad "rozpustnym gejostwem".
Kto chciał, wyciągnął z mojej historii swoje wnioski.
Łączę pozdrowienia,
D.
Oj Dream... Jestem hydrą, wampirem żywiącym się cierpieniem, matką polką, ojcem Januszem. Ech.
UsuńCieszę się że obaj uznalismy że nie ma cociagnac rozmowy, zmęczyła mnie. Chociaż przyjemnie mi sie ja prowadziło mimo wszystko, mimo tych złosliwości.
Co do czytelników. Ja również chciałbym coś nadmienić, taki pozytywny akcent na koniec :) Myślę że nasza rozmowa to idealny przykład na zasadę, którą jest jedną z moich fundamentalnych podczas rozmowy z innymi ludźmi:
"Każdy ma prawo mieć swoją opinię. A zwłaszcza inną od mojej"
Jeśli nie podoba się nam czyjaś opinia, nie trzeba bronić swojego Ego, nie trzeba atakować, wystarczy powiedzieć "To Twoje zdanie z którym się nie zgadzam, ale masz do niego prawo". Problem solved ;) W innym przypadku rozmowa może przyjać niespodziewany obrót (jak wyżej ;d) i rozdmuchać do kosmicznych rozmiarów, można się dać zapędzić w kozi róg, powiedzieć coś czego się nie chciało powiedzieć. Im bardziej się atakuje tym bardziej każdy okopuje się na swoich pozycjach. Nie dajcie się okopać ;)
Książka! (działa cuda)
Pozdrawiam, życzę miłego wieczoru i wszystkiego dobrego. Szczerze. Piterso.
Nie publikując mojej odpowiedzi, choć opublikowałeś komentarze pod "Złotym penisem", straciłeś resztki mojego szacunku do Ciebie.
UsuńAle, jak to mówią, "whatever". Jak zauważyłeś, każdy wyciągnie swoje wnioski. Ja swoje wyciągnąłem i po Twoim ostatnim komentarzu, nie moge uwierzyć jak mogłem Cie uważać za wzór do naśladowania w kwestii pozbycia się Ego. Jestem hydrą, Matką Polką, Januszem. Jestem jedną wielką Twoją projekcją. Ech.
Pozdrawiam i raczej żegnam.
Piterso
"Oj Dream... Jestem hydrą, wampirem żywiącym się cierpieniem, matką polką, ojcem Januszem. Ech."
UsuńNapisałem - dokładnie cyt. "Dyskusja z Tobą jest jak hydra (...)"
I: "Gadanie typowej Matki Polki; rodzica typu janusz."
Może to Ci umknęło, ale nie oceniam Ciebie, tylko dyskusję i Twoje komentarze. Ciebie nie znam. Ale to, co piszesz, tak.
A z publikacją się wstrzymywałem, bo znów - ja muszę prostować, Ty coś odpiszesz, a potem ja znów muszę coś wyjaśnić i tak w kółeczko. I się jeszcze będziemy żegnać przez 300 komentarzy.
Może Ty masz czas na elaboraty, ja już trochę mniej.
I teraz Ty znów coś odpowiesz itd. I znów będzie bulwers, że nie opublikowałem itd. Itp.
Musisz się nauczyć, że mecze wygrywa się raczej na swoim boisku. Na obcym terenie się przegrywa - bo ostatnie słowo zawsze należy do Pana Redaktora.
Szkoda tych pięknych, chińskich klawiatur na słów trwonienie.
Tego bloga (i parę innych) prowadzę już tyle lat, że wiem, że co by się nie zrobiło, jak by się nie odpisało - grzecznie, niegrzecznie, ładnie, nieładnie - to pewien typ Czytelnika i tak zawsze na człowieku psy powiesi. Będzie wielki foch z przytupem na koniec i melodyjką w tle - "Rozczarowałeś mnie, DreamWalkerze!" :)
Generalnie lepiej, jeśli dąs pojawi się po 100 komentarzu niż po 200 - bo finał jest zawsze taki sam. Jakieś spiny, dyskusje w zasadzie o niczym.
Odpowiadam z grzeczności, ale nie z przekonania, że chce mi się dyskutować.
I niech się każdy skupi na swoich projekcjach - bo tylko ze swoimi pracować możemy.
Tup, tup, "Żegnam", kurtyna w dół :)
Hej, czyli od tamtej pory już się nie zakochales? No a co z seksem? No wiem, że to brzmi naiwnie, ale nie mam w tym doświadczenia i seks bez miłości wydaje mi się... hmm... no taki niepełny.
OdpowiedzUsuńOd tamtej pory się nie zakochałem. Ale nie myl proszę zakochania z miłością i z przywiązaniem. Jestem w udanym związku od 2,5 roku i jest okej (seks też :)
UsuńDream i Piterso,
OdpowiedzUsuńWasza dyskusja, jest bardziej interesująca niż sama historia z jej początku.
Mam nadzieję, że jeszcze jej nie zakończyliście.
Dominik
Ja mam 26 lat i przenigdy się jeszcze nie zakochałem.
OdpowiedzUsuńBoziuuuu popłakałem się, miałem podobnie, najpierw blondyn- 3 wspólne cudowne miesiące potem szok że żyje on w stałym związku, potem trójkąty, potem wyznania miłości, potem zostałem znowu sam... ahh
OdpowiedzUsuńDreamWalkerze, przywiązanie jest źródłem cierpienia. Jako oświecony (poszukujący oświecenia) to wiesz. Ale to takie ludzkie, co przeżyłeś i przeżywasz. Nie bałeś się dopuścić do siebie swoich uczuć, byłeś zatem ze sobą uczciwy. Oczywiście spotkała Cię "kara" w postaci żalu i smutku, ale to kara, która spotyka każdego człowieka, który nie zamrozi swojego serca. Rozwiązaniem nie jest jednak "nie pozwolenie sobie na zakochiwanie", ale zrozumienie, jak i dlaczego pożądanie i przywiązanie nas więzi i zamyka oczy na rzeczywistość taką, jaką jest. Ale to już wyższy stopień wtajemniczenia... Wiesz, o czym piszę...
OdpowiedzUsuńMyślę, że "niepozwalanie sobie na zakochiwanie" jest jakimś rozwiązaniem. Bo zakochanie to życie w iluzji, a ja tego nie chcę.
UsuńByć może szukam czegoś na kształt oświecenia, ale wciąż jestem człowiekiem. Od tamtej pory minęło ponad 5 lat - a ja wyszedłem na prostą. I to mnie cieszy bardzo.
Dziękuję za Twój empatyczny, ciepły komentarz.
można kochać 2 naraz! to się nazywa poliamorią. Biseksualista może nawet kochać kobietę i mężczyznę. Na modelu zwierzęcym goryl ma pare samic i w zasadzie każdej jest wierny. Większość gatunków gibbonów jest monogamiczna i nie ma poliamori.U szympansów chyba nie występuje łączenie w stałe pary i nie ma zakochania ,za to jest jeden wielki burdel każdy z każdym bez względu na płeć.U człowieka jest różnie i to zależy od polimorfizmów genów kodujących receptory dla dopaminy i wazopresyny w mózgu. To skandaliczne żeby gej nie tolerował osoby biseksualnej lub biromantycznej! Sami chcemy akceptacji a kogoś trudno nam tolerować
OdpowiedzUsuńHmm od razu moje skojarzenie padło na KaDo :P jeden blondyn, drugi brunet, poznali się na ulicy, daty się zgadzają, mówili, że próbowali kiedyś wspólnie z innym facetem.
OdpowiedzUsuńAle wątpię, że świat byłby aż tak mały :P
Blondyn powtórzył błąd, choć było to o wiele intensywniejsze bo trwało rok. Brunet nie wiedział, ale się domyślał. Ten sam scenariusz - zakochanie i wszystko co z tym idzie. Ból ogromny, skomplikowanie życia maksymalne.
OdpowiedzUsuń