Męski Anal - jak przygotować się do seksu analnego w roli pasywnej

Skondensowany i praktyczny mini przewodnik dla początkujących, którzy chcą dawać dupy bezpiecznie, zdrowo i przyjemnie.

środa, 21 sierpnia 2013

Jest coś ważniejszego, niż Twoje szczęście a Ty pewnie nie wiesz co

Naukowy do lat w swoich raportach mądrości faszerują nas przekonaniem, że oto szczęście jest kluczową wartością człowieka. Że wszystko, co wytwarzamy, każdy nasz genialny ludzki wynalazek, każda instytucja, każdy posiłek na stole, słowem - wszystko - wszystko ma dawać nam szczęście. Jednak fakty mówią co innego. Nie trzeba być bacznym obserwatorem tkanki społecznej, by zauważyć, że masowo i ochoczo oddajemy się np. powszechnym szczepieniom. Pomimo, że samo doświadczenie nas boli (ukłucie igłą), pomimo, że szczepienie samo w sobie szczęśliwości nie budzi (dopiero myśl, że nas przed czymś ochroni - i to też na zasadzie kontrastu) - oddajemy się temu medycznemu masochizmowi. Bo tak naprawdę w naszych działaniach wcale nie chodzi o to, by przynosiły nam one szczęście. Chodzi o coś innego.



Ludzie na gwałt kupują nowe telewizory, coraz to większe przekątne mają na nas zrobić piorunujące wrażenie, filmy 3D, niebawem będziemy też czuć smród, gdy główny bohater filmu będzie pierdział na ekranie. Gałąź rozrywki w drzewie społecznym jest już gruba i dobrze wykształcona. Podobnie, jak branża urody, medycyny. Leki dwoją się i troją na aptecznych półkach, tajemnicze specyfiki z mikrogranulkami mnożą się w reklamach TV. Można odnieść wrażenie, że niebawem będziemy mieć leki na wszystko, Ibuprom Żołądki, Ibuprom Trzustki, Ibuprom Mózgi. Masz raka? Żaden problem. Koleżanka poleciła mi Ibuprom Nowotwory. Już po jednej tabletce nowotwór znika.

Czy to czyni nas szczęśliwymi istotami? Czy szalony postęp jest kluczem do błogostanu? Kiedyś osrywaliśmy się, jak dostaliśmy od rodziców żółtego kardridża z pixelowatą gierką w środku i potrafiliśmy bębnić w Mario całymi dniami. Teraz kupujemy szmartfona i beznamiętnie przewijamy dotykowo panele pełne kolorowych ikonek. Jedno kliknięcie dzieli nas tam od przepastnego kosmosu gier, aplikacji czy ebooków. Wszystko czeka na ściągnięcie - żeby tylko sprawić Ci radość. Ale coś poszło nie tak.

Powiem Ci drogi Czytelniku, co poszło nie tak: To przestało mieć sens.

To właśnie widzimy coraz wyraźniej jako pokolenie dorastające w wygodnym otoczeniu pełnym elektronicznych luksusów, otoczeni ruchomymi schodami, ateistyczni, nieświadomie zgnuśniali. Nic nas nie cieszy i nic nam się nie chce, bo przestaliśmy mieć poczucie sensu, że to do czegoś w ogóle zmierza. Drażniący brak odpowiedzi na pytanie "Po co to robimy?" zaczyna nas zjadliwie parzyć. Mówię "my", bo nie tylko ja łapię się na takich odczuciach - z obserwacji socjologów wynika, że większość z nas, z mojego otoczenia, z mojego pokolenia cierpi na ten syndrom.

Poczucie sensu - klucz do tego, aby Twoje życie dawało Ci satysfakcję.

Kiedyś ten sens czułem w każdym moim działaniu. Pamiętam, jak nawalałem w klawiaturę setki tysiące znaków, pisząc swoją pierwszą książkę. Miałem poczucie, że zmienię świat, że wniosę coś w ten informacyjny społeczny śmietnik, że go uzdrowię lub każę mieć jakąś refleksję nad światem. Miałem poczucie sensu - pomimo, że (pewnie się zdziwisz) sam proces pisania był dla mnie męczący. Wielogodzinne ślęczenie przed komputerem, wyginanie kręgosłupa w nienaturalne pozy, krew odpływająca z dłoni - to był ból i cierpkość, ale w tle był SENS. To on przyświecał mi w moich działaniach, on wskazywał drogę.

Gdzieś po drodze go zgubiłem.

Ucząc się przeżywać głębokie orgazmy, studiując dynamikę własnej seksualności, pobierając naukę, jak zarabiać kasę, jak rozumieć siebie i świat, zgubiłem nieopacznie poczucie sensu - że to do czegoś zmierza, że jest w tym jakiś głębszy cel. Samo uszczęśliwianie siebie to cel podejrzany moralnie, lekko śmierdzący jakimś niepowodzeniem. Bo oto nie wyszło mi kilka związków, bo oto urwał się kliku klientów, bo oto moja książka sprzedała się za mało, bo oto walka z chorobą okazała się pełna niepowodzeń, bo oto ... itd. I poczucie, że "coś osiągnę" rozbiło się na atomy, zostawiając mnie na środku tego ścierniska zgliszczy moich marzeń.

Pojawiło się destrukcyjne uczucie, że nie uda się zrealizować siebie. Że trzeba jednak ugiąć się pod ciężarem mechanizmów tego świata, że "nic nie zmienisz, lepiej siedź na dupie i rób swoje, ciesz się tym, co masz". Zajrzałem w gardziel depresji i zrozumiałem, że nie odpowiedzią nie jest uszczęśliwianie siebie.

Odpowiedzią jest poczucie sensu tego, co się robi.

To ono daje siłę nawet, gdy świat wokoło sypie się i wali. To ono wskazuje drogę w najczarniejszych godzinach życia. To ono pozwala odzyskać flow, błogie poczucie przepływu - nawet, gdy układasz swoje ciało w niewygodnych pozycjach, nawet, gdy naginasz swoją psychikę i przyzwyczajenia pod kogoś innego, co powoduje wewnętrzne frustracje. Poczucie sensu, poczucie, że to co robimy, ma jakiś cel większy od Ciebie, ode mnie, większy od ludzi, od społeczeństwa, nawet od świata - staje się paszportem, dzięki któremu udaje się nam przekraczać granice naszych ułomności. Uświęca nam drogę, pozwala znieść jej trudy, których nigdy nie zniesie osoba łaknąca szczęścia. Osoba łaknąca szczęścia będzie jęczeć z powodu każdego wyboju, będzie narzekać na każdą niewygodę, każdy stres i pierdołę, która sprawia, że obraz rzeczywistości nie pasuje do obrazu oczekiwanego. Poczucie sensu, głębokiego wielkiego celu większego od człowieka, jest jak szczepionka, która hartuje nas na wszelki syf tego świata.

Kiedyś ten sens dawała wiara w bóstwa - i to był jej główny nieuświadomiony cel, cel mistyczny, psychiczny, potem przywłaszczony egoistycznie przez instytucje religijne. Wierzyliśmy w coś większego od nas samych, w Boga, w niebo i piekło i to nadawało głębszy sens naszej egzystencji. Po raz pierwszy bielmo opada mi z oczu i dostrzegam mankament ateizmu - ateiści nie mają poczucia sensu swojej egzystencji. Jako pokolenie ateistów musieliśmy stworzyć własne kościoły w postaci galerii handlowych, własne ołtarze w postaci komputerów, własne konfesjonały w postaci blogów, for i fejsbuków. Jednak czegoś im brakuje. Są odessane z tamtych łączących ludzi ideologii, nie są one oprawione w ramy czegoś większego. W tym całym cyfrowym, kolorowym badziewiu chodzi o naszą rozrywkę, o zabijanie nudy, ale czujemy w głębi serca, że straciliśmy łączność z wyższymi ideami.

Co więc może być nową religią? Co może być nowym sensem? Co może nadać naszym życiom poczucie, że istniejemy w jakimś celu, z jakiejś przyczyny?

Odrzucamy wiarę w przeznaczenie - choć była ona fajną wymówką dla całych tych kaskad tragedii, które się dzieją. Tłumaczyliśmy sobie, że "tak chciał Bóg, że wystawia nas na próbę". Dziś, zamiast do biblii, zaglądamy do rachunków prawdopodobieństwa, do statystyk i tam sprawdzamy, jaką mamy szansę zginąć w samolocie, w zamachu terrorystycznym a jaką z powodu ataku serca. Zauważyliśmy, że to nie ślepy los nami rządzi, lecz coś innego - nasze wybory. Potem okazało się, że nasze wybory wcale nie są nasze, ale naszych mózgów - kierowanych genami, hormonami, wpojonymi przekonaniami. Więc nie są wciąż nasze, wciąż są naszym fatum.

Stojąc przed wyborem tragicznym, w którym każda z opcji przyniesie mi rozpacz, zaczynam rozumieć, że nie chodzi o moje szczęście i o to, żebym nie rozpaczał. Chodzi o to, bym zobaczył, że to ma jakiś sens. Że są rzeczy ważniejsze, niż mój spokój i błogostan. Że jestem człowiekiem - a więc pół zwierzęciem ulepionym z DNA, z wahań neuroprzekaźników, ze społecznych dogmatów - i że w związku z tym pewnie nigdy nie będę szczęśliwy. Nawet budowa mojego mózgu, wykazujące wiele sprzeczności, pokazuje czarno na białym, że nigdy błogostanu nie osiągnę - gdyż błogoSTAN to stan, a życie to nie stan, lecz proces - łańcuch ciągłym przemian, niedająca się uspokoić zupa doświadczeń. Błogostan będzie, jak zatrzymamy świat - a tego nie uda nam się zapewne zrobić.

A więc czekają nas stresy, lęki, frustracje, przygnębienia, wstyd i poczucie winy, smutek, ale też radość, miłość, płacz, uniesienie. A nam pozostaje tylko jako ludziom skonstruować do tych wszystkich doświadczeń ramę zrozumienia, że TO MA JAKIŚ SENS. Nie wiem, jaki. Nie wiem, po co się to dzieje. Nie wiem, dlaczego. Ale mając poczucie, że jest jakiś sens - dodaje nam to sił. I dzięki temu możemy przeżyć najgorszy syf, horror, nieszczęście - i nadal uśmiechać się co ranek, wiedząc, że to dzieje się po coś.

Zatem przestań walczyć o swoje szczęście i pogódź się z tym, że go nie osiągniesz. Jednak nie musisz się z tego powodu załamywać - tylko zacząć szukać sensu w tych cierpieniach i radościach, które nas spotykają. Być może znajdziesz Boga, być może jakiś cel mistyczny, może odkryjesz nową ideologię. Ale ważne, byś rozumiał, że życie ma sens w każdym calu - nawet, jeśli nie wiesz jaki.

6 komentarzy:

  1. Kilka refleksji : postęp technologiczny chyba nigdy nie był źródłem szczęścia samym w sobie. On miał tylko pomóc w jego znalezieniu poprzez nie wtrącanie się potrzeb, które przez takowy postęp zostały zaspokojone. Tak jak ze szczepionką - da nam poczucie bezpieczeństwa ( brak strachu,że umrę na jakąś chorobę), czy potrzebami społecznymi ( tworzenie związków - przyjaźń, miłość czy pożądanie).


    Przepraszam,że zabrzmi to może pesymistycznie, ale ciężko mi założyć by każdy człowiek miał faktycznie cel w życiu, tym bardziej,że nomen omen przyszliśmy na świat ... przypadkiem. Akurat ten plemnik trafił do komórki jajowej z takim a takim zestawem genów. Z biologicznego punktu widzenia był szybszy,silniejszy od innych - tyle. Może po prostu my sami musimy sobie wyznaczać takowe cele ? Po prostu jestem troszkę sceptyczny czy sens o jakim opowiadasz faktycznie mógłby mieć wymiar uniwersalny. Jedynym w moim przekonaniu uniwersalnym faktem naszego życia jest to,że umrzemy - co do tego nie ma wątpliwości.

    Czemu ten Sens musi być wielki, nawet większy od świata ? Czy poszukiwanie dużego sensu nie jest taką samą pułapką jak poszukiwanie szczęścia ? Czy może nie jest to taki podświadomy zabieg ego,że duże - lepsze :) ?

    Pozdrawiam
    Blanche

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypadek czy nie przypadek? Czy rzeczy dzieją się losowo i chaotycznie? Czy może wszystko odbywa się wg jakiegoś ukrytego schematu, przeznaczenia? W obu przypadkach mamy do czynienia już nie z doświadczeniem, ale z jego interpretacją. Widzimy wypadek na ulicy. Jeden człowiek powie, że to przypadek, drugi że przeznaczenie. Od obserwującego zależy, jaką interpretację będzie stosował - i pozna też tego konsekwencje w postaci samopoczucia.

      " Po prostu jestem troszkę sceptyczny czy sens o jakim opowiadasz faktycznie mógłby mieć wymiar uniwersalny."

      To trochę jak z teorią spisku. Możesz w jakąś wierzyć i wiedzieć, że nieistnienie dowodów wcale nie jest dowodem nieistnienia. Możesz wierzyć w uniwersalny sens nawet jak nie masz dowodów. Po co? Bo wtedy lepiej funkcjonujesz pod pewnym względami lepiej. Moje doświadczenie mówi mi, że gdy wierzę w uniwersalny sens, to jestem w stanie wytrzymać więcej cierpienia.

      "Czemu ten Sens musi być wielki, nawet większy od świata ?"

      Moje doświadczenie mówi mi, że w im większy sens wierzę, tym więcej jestem w stanie znieść.

      "Czy poszukiwanie dużego sensu nie jest taką samą pułapką jak poszukiwanie szczęścia ? Czy może nie jest to taki podświadomy zabieg ego,że duże - lepsze :) ?"

      Pewnie, że może być pułapką. Może też być wyzwoleniem. Może też być narzędziem. Może być możliwością. Może być zbawieniem. Zależy, co wolisz. Dla mnie będzie to po prostu spora zmiana w kierunku mojego rozwoju osobistego. Zmiana kursu. Już nie o szczęście mi chodzi, ale o sens, o wewnętrzną hierarchię celów, ich porządek i ład. Do czego to doprowadzi? Zobaczymy :)

      Usuń
  2. W kwestii poszukiwania sensu - w temacie o byciu tu i teraz jeden z gości polecił Ci książkę Eckharta Tolle "Potęga teraźniejszości". Chwyciłem za nią sam, przeczytałem i, uwaga, to jest to. To, co tam wyczytałem, wytłumaczyło mi wiele rzeczy, które dotąd sam czułem, wyczytywałem też na Twoim blogu, ale nie potrafiłem ich do końca ogarnąć. Były za bardzo ulotne, zawsze gdzieś mi się wymykały.

    Po przeczytaniu książki wiele tych dotychczasowych tropów-zagadek okazało się tak naprawdę banalnie prostymi. A samo bycie tu i teraz okazało się nieść ze sobą dużo więcej, niżbym się spodziewał. I tu też się pojawił sens, spokój. Pojawił się dla mnie :)

    Już dawno chciałem Ci podsunąć (właściwie przypomnieć), byś przeczytał tą książkę. A po przeczytaniu tego tematu, jeszcze silniej Ci to polecam :) Twoje pomysły mi nieraz pomagały, może moja rada pomoże teraz Tobie :)

    Pozdrawiam
    Karol

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książkę znam, choć - przyznam szczerze - jeszcze nie czytałem. Za komentarz dziękuję i oczywiście pozdrawiam również! :)

      Usuń
  3. Słuchaj stary... mega blog :) Ogromna skarbnica nowej wiedzy, kłaniam się za to

    OdpowiedzUsuń

KOMENTARZE SĄ ŚCIŚLE MODEROWANE. Obowiązują proste zasady: bądź miły, pomocny i konstruktywny. Rozmawiaj na temat. ZERO homofobii, hejtu, ogłoszeń towarzyskich i fejk newsów. Akceptujesz REGULAMIN :*

TOP 10 miesiąca