"Brakuje mi kogoś... Brakuje mi czegoś..." - stwierdził Ambroży pewnego wieczoru. Niby wszystko okej - miał pracę, miał mieszkanie, fantastycznych znajomych, kasę. Był też właściwie zdrowy. Niemniej coś przeszkadzało mu w byciu szczęśliwym. Brakowało mu czułości, bliskości, intymności. Gdyby można było zejść do sklepu na dół, kupić ich parę kilo, byłoby fajnie. Albo zamówić trochę na Allegro. Ale nie. Do zdobycia tego, czego mu brakowało, potrzeba było drugiej osoby. I tu pojawiał się problem. Ambroży próbował różnych strategii uwodzenia - "Przez żołądek do serca", "Przez dupę do serca" aż w końcu "Przez żołądek do chuja" - ale żadna nie okazywała się skuteczna. Ambroży nie wiedział, że to czego szuka, to czułości, bliskości i intymności z samym sobą, by móc wypełnić iluzoryczną pustkę, która go wypełniała i która była konsekwencją wiary w przekonanie, że...
"Czegoś mi brakuje"
Ludzie czują czasem tzw. pustkę. I to nie taką pustkę, w którą można wstawić sześciopak piwa, żeby go zmrozić. To pustka, która staje się dla nich czarną dziurą wysysającą życie z ich wewnętrznych systemów. Jest ona efektem wiary w historię pt. "Czegoś mi brakuje, jestem niepełny, potrzebuję drugiej połówki." A potem znajdują kogoś, kto "daje" im szczęście (jakby szczęście było policzalne lub mierzalne w jakikolwiek logiczno-matematyczny sposób) ... albo im je "odbiera". Gdy taki ktoś odchodzi - czują, że ktoś im "zabrał" kawałek siebie, wyrwał coś i zostawił znów z tą nieznośną pustką.
Czy Ty również sądzisz, że czegoś Ci brakuje..? Pomyśl. Może, podobnie, jak Ambrożemu, brakuje Ci bliskości, intymności, czułości? Zrób listę. Teraz. Co Ci szkodzi, działaj. Każda z tych historii w jakiś sposób tworzy Twoje oczekiwanie - że ktoś "da" Ci to, czego Ci brakuje. Bo przecież jesteś dziurawy, niedorobiony, prawda? Stąd ktoś musi być Twoim dilerem szczęścia. A skoro takie historie tworzą oczekiwanie - tworzą też możliwość, że ktoś Cię rozczaruje. Albo - biorąc pewną odpowiedzialność za siebie - że TY rozczarujesz się kimś za pomocą wiary w taką historię. A gdy to się stanie - pojawi się być może poczucie odrzucenia, krzywdy...?
Brakuje mi X.
Czy to prawda? Zajrzyj w głąb siebie i uświadom sobie fakt, że tak naprawdę po prostu sam sobie nie dajesz X. Nie nauczyłeś się może produkować X. Albo nauczyłeś się, ale dajesz to tylko innym, sobie nie z jakiś powodów.
Czy ta myśl - że brakuje Ci X - jest korzystna dla Twojego życia? Czy wnosi stres czy spokój? Jak się czujesz, gdy dajesz wiarę takiej myśli? Wiara w historię pt. "Brakuje mi X" tworzy tzw. halucynację negatywną. Widzisz wszystko poza X. Nawet, jeśli za moment miałbyś w X utonąć - nie dałbyś temu wiary, wierząc w historię, że "brakuje mi X".
Kim byś był, gdybyś nie mógł wierzyć w myśl, że "brakuje Ci X"? Daj sobie chwilę na to, aby Twoja intuicja stworzyła obraz, aby Twoje serce uwolniło uczucia, które pojawią się, gdy wywalisz tę historię.
A co, jeśli tak naprawdę nie brakuje Ci X? Znasz ludzi, którzy mają 100 000 zł na koncie i mówią, że brakuje im kasy...? Znasz ludzi, którzy są zdrowi i mówią, że brakuje im zdrowia? Może również Ty jesteś bogaty w X, ale tego nie dostrzegasz...?
Wyzbywając się historii pt. "brakuje mi X" - odkrywasz, że jesteś Pełnią. Że nie ma połówek pomarańczy, bo są tylko pełne pomarańcze wierzące w to, że są połówkami. Rozumiesz, że jesteś cały. Kompletny. Samowystarczalny. I że sam sobie robisz dobrze, że sam dbasz o to, aby Twoje potrzeby były zaspokojone - jakkolwiek masturbacyjnie by to nie zabrzmiało.
Nowe HomoFascynacje!
-
*Hej! Wiesz, że powstała nowa wersja HomoFascynacji?* Nowe opowiadania +
uwielbiana przez Was klasyka w nowych okładkach, gejowski sexletter oraz
całodob...
Heh! Może i jestem całą pomarańczą. Ale i tak lepiej czuję się, kiedy jest przy mnie ta druga ;)
OdpowiedzUsuńCzyli jeśli nie ma przy Tobie tej drugiej - to czujesz się gorzej. To tak, jakby coś "zabierała", znikając, prawda? Hm... Twoje "ale" zdradza, że masz dwie sprzeczne mapy tego samego terytorium.
OdpowiedzUsuńCzy zabiera... to kwestia relatywna. Ja bym powiedział że nie dodaje kiedy jej nie ma. Po prostu - samemu dobrze, ale razem lepiej. To sprzeczna mapa?
OdpowiedzUsuńSpójnik przeciwstawny (ale, lecz, jednak, natomiast itd.) to zawsze lingwistyczna reprezentacja konfliktu. Gdy piszesz "samemu dobrze, ale razem lepiej", to pewnie już sam wiesz, co to oznacza... Twoja historia mówi mnóstwo rzeczy: że będąc samemu będzie Ci może i dobrze, ALE i tak będziesz tęsknił do kogoś, uznając, że towarzystwo innej osoby jest w jakiś sposób lepsze niż towarzystwo samego siebie. Gdy zbudujesz sam z sobą pełną relację - a więc, poprzez wyjebanie historii o braku, osiągniesz monogamię i weźmiesz ślub z samym sobą - będziesz mógł spędzić resztę życia w najlepszym towarzystwie samego siebie. Wtedy Twoja historia transformuje się w "jest mi dobrze" - i to będzie obejmowało i bycie samemu, i z kimś. Nie będziesz już potrzebował takich emocji, jak tęsknota, żal, smutek czy rozczarowanie. To zajebisty krok do przodu.
OdpowiedzUsuńKoncepcja pełnego związku z samym sobą - rozumiem i stosuję, zwykle z powodzeniem, jednak pełność więzi na jednej płaszczyźnie nie przekłada się równie pełnie na inne sfery i inne potrzeby. Samoakceptacja, "bliskość, intymność, czułość" wobec samego siebie: wszystko było i jest, odfajkowane. Spełnienie w więziach przyjacielskich: było i jest, bardzo doceniane. Wykonywany zawód to moja życiowa pasja, na tym polu też dobrze. A jednak brakowało X - czasami mniej, okresowo bardziej - konkretnego X, którego nie da się wyprodukować samemu ani zastąpić półśrodkami, gdyż na dłuższą metę nie są skuteczne (podstawowa lekcja z drugiego związku).
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą, że wypatrywanie człowieka, który w magiczny sposób wybawi nas od pustki, rzeczywiście jest prostą drogą do tego, żeby czuć się rozczarowanym i nieszczęśliwym; nie takie są mechanizmy związku, nadzieja, że ktoś skutecznie da nam to, czego sami sobie dać nie umiemy, że na stałe poczujemy się przez to pełniejsi i szczęśliwsi, jest płonna. Nie oczekiwałem i nie oczekuję od drugiej osoby, żeby miała być "lekiem na całe zło" i wypełnieniem ewentualnej pustki we mnie samym, bo to moja własna rola (żyć trzeba przede wszystkim dla siebie - jedna z całego wachlarza lekcji z pierwszego związku). Nie czułem się "dziurawy" ani "niedorobiony", poczuwałem się do odpowiedzialności za własne szczęście. Ale próbując uwolnić się od braku X, okłamywałbym tylko sam siebie (próbowałem, nie wypaliło), coś, czego robić nie cierpię, zatem szukałem i czekałem, uzbrojony w cierpliwość i w dotychczasową wiedzę o sobie i o X. Bez "halucynacji negatywnej". Gdy przyszedł zwiastun X, niespodziewanie i nadspodziewanie, w sposób, którego wcześniej nie znałem i w który bym nie uwierzył, dostrzegłem go, poczułem wręcz z całą wyrazistością, i poszedłem za ciosem. Moja osobista strategia uwodzenia - "przez umysł i serce do umysłu i serca" - okazała się wysoce skuteczna. Zdobyłem Kobietę, która wcześniej, nieświadomie, zdobyła mnie.
Moje X, moja wewnętrzna, organiczna potrzeba, to dawanie siebie drugiej osobie. Bardzo głęboko, bardzo intymnie. Takie lustro prawdziwego i intensywnego przeżywania samego siebie. Zrośnięcie się z inną silną osobowością. Wartość dodana, której samemu się nie wytworzy. Ale to niebezpieczna potrzeba, która - nieokiełznana - w pierwszym związku doprowadziła mnie do niewolniczego oddania, które było poważnym błędem, już go nie popełniłem i nauczyłem się nad tą potrzebą panować (najważniejsza zasada z całego wachlarza lekcji nauczonych w pierwszym związku). Ukochana ma mnie nie na własność, a tylko i aż na partnerską wyłączność.
Czy byłbym samowystarczalny bez Niej w moim życiu? Oczywiście, tak samo jak przed Jej poznaniem, tak samo jak przed poprzednimi miłościami. Ale nie byłbym kompletny. Jakkolwiek "dobrze robiłbym sobie sam", urodzony dawca, będąc w pojedynkę, ma mnóstwo niewykorzystanego potencjału, którego sam nie spożytkuje, mimo że tego potrzebuje. Bynajmniej nie potrzebuję "tęsknoty, żalu, smutku czy rozczarowania". To skutki uboczne i już moja w tym głowa, żeby minimalizować koszty przy maksymalizacji wspólnego zysku. ;-)
Hej Darko,
OdpowiedzUsuńNa wstępie pozwól, że podziękuję Ci, że jako hetero napisałeś coś na tym blogu. Miło widzieć, że ktoś łamie podziały... albo ich nie dostrzega :)
Tak poza tym - fajne historie sprzedajesz:
"brakowało X - czasami mniej, okresowo bardziej - konkretnego X, którego nie da się wyprodukować samemu ani zastąpić półśrodkami, gdyż na dłuższą metę nie są skuteczne"
- "brakowało mi X" - serio? Skąd wiedziałeś, czego Ci brakowało, jeśli nie miałeś konkretnego wyobrażenia tego, czego Ci brakowało? A co, jeśli pozbyłbyś się tego wyobrażenia? Skąd byś wiedział, że Ci tego brakuje? I dalej: Czy wiara w to, że Ci czegoś brakuje - np. "konkretnego X" - sprawia, że Twoje życie jest szczęśliwsze? I ostatecznie: Kim byś był, gdybyś nie mógł w to uwierzyć, że Ci brakuje X?
- "nie da się samemu wyprodukować X" - czy to prawda? A może nie chodzi o to, aby wyprodukować X, ale je w sobie odkryć? Ja płakałem, gdy odchodził ode mnie cudowny, piękny facet. Ale przestałem, gdy odkryłem, że "cudowny, piękny facet" to moja haluna. A skoro tak - to miałem ją w sobie. A skoro miałem ją w sobie - to ją miałem. I mogłem korzystać. To, co chciałem od niego, miałem od zawsze w sobie i to była cudownie wyzwalająca informacja, która sprawiła, że znów poczułem się Pełnią. Pomyśl zatem.
- "zastąpić półśrodkami" - więc zastąp środkami a nie półśrodkami. Pojmij, że nigdy nie chodziło o drugą osobę, ale o to, że do jednej ze swoich tożsamości przykleiłeś etykietkę "ona", pozbywając się odpowiedzialności i kontroli. "Ona mi nie da" - to znaczy "sam sobie nie dam", bo jeśli sam byś sobie dał, to ona nie miała by znaczenia i wtedy dopiero mógłbyś ją kochać bezwarunkowo a nie tylko wtedy, gdy "ona mi da".
"Nie oczekiwałem i nie oczekuję od drugiej osoby, żeby miała być "lekiem na całe zło" i wypełnieniem ewentualnej pustki we mnie samym"
OdpowiedzUsuńTemat kolejnego postu - zaprzeczenie jako podstawowy mechanizm wyparcia ze świadomości niewygodnych schematów poznawczych :)
"żyć trzeba przede wszystkim dla siebie "
To nie kwestia "trzeba", "muszę" czy "powinno się". Po prostu nie można nie żyć tylko dla siebie. A jeśli ktoś myśli, że to ma coś wspólnego z egoizmem - niech to przemyśli.
"Nie czułem się "dziurawy" ani "niedorobiony""
Tak, zdecydowanie - temat kolejnego posta - zaprzeczenie jako podstawowy mechanizm wyparcia :)
"Ale próbując uwolnić się od braku X, okłamywałbym tylko sam siebie (próbowałem, nie wypaliło)"
OMG - świetna historia! Uwolnić się od braku - pomysł zaiste boski :) Rozumiem jeszcze "uwolnić się od nadmiaru" albo "uwolnić się od posiadania czegoś"... ale "uwolnić się od braku!". POBUDKA! :) Napisz raczej - "uwolnić się od smutnych historii pt. "brak czegoś jest zły".
"Bez "halucynacji negatywnej"."
Sprawdzony sposób, jak zarzucić sobie halucynację negatywną na halucynację negatywną - "nie mam halucynacji negatywnych!".
"Moje X, moja wewnętrzna, organiczna potrzeba, to dawanie siebie drugiej osobie."
OdpowiedzUsuńHa i to jest dopiero trik. Dawanie siebie drugiej osobie. Biorąc pod uwagę, że fizycznie rzecz ujmując druga osoba jest fantomem, który odpala Ci dostęp do Twojej nieuświadomionej jeszcze tożsamości pt. "ona" - jedna Twoja tożsamość oddaje się drugiej. Po co? Myślisz, że ma to związek z bezwarunkowością płynącą z serca? A gdybyś nie dostał nic w zamian - czy ta tożsamość by się oddała? Stawiam Ci poprzeczkę wysoko drogi Darko - nie oddawaj się i nie wymagaj oddania. Umiesz? Jeśli nie, może to znaczyć, że Twój związek to tylko próba negocjacji i wymiany zasobów pomiędzy Twoimi dwoma tożsamościami. I nie ma nic wspólnego z bezwarunkowością - bo jest jedynie transakcją.
"Zrośnięcie się z inną silną osobowością."
- "Ja zrastam się z inną silną osobowością" - czy to się dzieje naprawdę czy tylko w Twojej wyobraźni? Co to znaczy? Myślisz, że zrastasz się z kimś innym? Czy łagodzisz swój konflikt wewnętrzny? Pomyśl.
"Wartość dodana, której samemu się nie wytworzy."
Zmień schemat, bo ten jest nieprawdziwy. Pożądasz X nie wiedząc, że jesteś prawdziwym, nieskończonym źródłem X. Są ludzie bardzo czuli i wrażliwi, którzy pragną czułości i wrażliwości - cóż za absurd. Pożądają tego, czego sami mają aż zanadto.
"nauczyłem się nad tą potrzebą panować"
Lepiej panować nad potrzebą czy uświadomić sobie, że nie ma potrzeby?
"Czy byłbym samowystarczalny bez Niej w moim życiu? Oczywiście, tak samo jak przed Jej poznaniem, tak samo jak przed poprzednimi miłościami. Ale nie byłbym kompletny."
To nieprawda. Ty jesteś kompletny w sensie globalnym. Po prostu nie wynegocjowałeś sam ze sobą pewnych zasobów. Jeśli sam sobie nie dajesz X (np. jedna z Twoich tożsamości stawia warunki) - to szukasz kogoś, kto Ci to da. To uzależnienie.
Dla pełniejszego zrozumienia tego, o czym pisałem w tym poście:
- jesteś pełny
- masz wszystko, czego - jak sądzisz - potrzebujesz
- inni ludzie są fantomami, które odpalają Twoje wewnętrzne i często nieuświadamiane tożsamości, które nazywasz "on" lub "ona
- jeśli inni Ci czegoś nie dają - to znaczy, że jakaś Twoja tożsamość Ci tego nie daje (sam sobie tego nie dajesz innymi słowy)
- iluzja, że "mnie brakuje" robi Cię nieszczęśliwym i jest nieprawdziwa
- nie potrzebujesz się jebać, aby czuć, że jesteś atrakcyjny, nie potrzebujesz się przytulać, aby mieć czułość w swoim życiu, nie musisz się zakochiwać - wystarczy, że przestaniesz mieć awersje do ludzi (czyli lipne na ich temat historie) - a wtedy otworzysz swoje serce i będziesz po prostu kochał
- inni ludzie są częścią Ciebie - negocjuj z częściami Ciebie, aby w imię Twojego najwyższego szczęścia dawały Ci to, co chcesz
No i baw się tym.
Twój blog jest bardzo ciekawy poznawczo. :-) Z wieloma problemami, które opisujesz, borykają się też liczne pary hetero, po prostu pary ludzi. A poza tym fascynuje mnie, w jaki sposób inni konstruują swój wewnętrzny świat i rozwijają się w swoich przemyśleniach. Czasami można się czegoś nauczyć, często lepiej zrozumieć czyjeś pobudki.
OdpowiedzUsuńPisząc "konkretnego", to właśnie słowo miałem na myśli. Nie na wyobrażeniu (skąd to założenie, DreamWalkerze?) opierało się poczucie braku X, tylko na wiedzy zdobytej o sobie samym podczas dwóch pierwszych związków. Dwie różne kobiety, potrzeba ta sama. Przeanalizowana, rozłożona na czynniki pierwsze i zsyntezowania wielokrotnie. Znam się na swoich emocjach bardzo dobrze, analizuję je niemal na każdym etapie przeżywania już w trakcie ich przeżywania, zwłaszcza gdy wiążą się z cierpieniem. Zwłaszcza cenna jest umiejętność oswajania i wykorzystywania tego ostatniego, zamieniania go w moją siłę.
Czy wiara w brak czegoś sprawiała, że moje życie było szczęśliwsze? Być może nie, ale co to ma do rzeczy? Nie interesuje mnie wiara, dążę do poznania. Do wiedzy. Do prawdy o sobie samym. O tym konkretnym splocie intelektu i popędów, który jest mną. Wolę jak najlepiej poznawać i akceptować swoje popędy, niż się ich wypierać czy je zmieniać, gdyż wydaje mi się to bardziej trafnym opisem człowieka w ogóle, a samego siebie w szczególności. Mógłbym tych kilka lat temu przestać sądzić, że czegoś mi brak, i uwierzyć, że nie brak mi niczego. Tylko po co? Czy Twoim zdaniem to jedyna recepta na szczęście? Moja jest inna, dobrze dopasowana do mnie. Kim bym był, gdybym nie wierzył, że brakuje mi X? Nie wiem, może medytującym mnichem. Ale to nie dla mnie, nirwana nigdy mnie nie pociągała, to jak wycofanie się z żywiołu życia. I nie znalazłbym Jej, gdyż bym Jej nie szukał.
"Halucynacja negatywna": ustosunkowałem się tylko do Twojej koncepcji w takiej postaci jak w poście: >> Widzisz wszystko poza X. Nawet, jeśli za moment miałbyś w X utonąć - nie dałbyś temu wiary, wierząc w historię, że "brakuje mi X". <<
Gdy X przyszło, zauważyłem od razu. Zdumiony i oszołomiony, ale nie miałem problemu z daniem temu wiary. Wiedziałem, że właśnie znalazłem, a z przeszkodami jakoś sobie poradzę.
Wciąż powtarzasz "to, co chciałem od niego", "ona mi nie da", "pożądają tego, czego sami mają aż zanadto", jakbyś uparcie nie widział rozbieżności między tym, co faktycznie napisałem, a tym, co Twoim zdaniem napisałem. Może przyczyna tkwi w tym, że różnimy się w swoich potrzebach, a przez to sposobem postrzegania? Ową potrzebę dawania, o której piszę, mam bardzo silnie rozwiniętą i jednoznacznie ukierunkowaną. Rozumiem, że ktoś może jej nie czuć albo przynajmniej w znacznie mniejszym natężeniu. Albo wręcz wszystko, tą czy inną drogą, sprowadzać do brania (czego ja w związku dopiero musiałem się świadomie nauczyć). Z drugiej strony, raczej nietypowo również jak na heteryka, potrzebę zdobywania dla samego zdobywania czegokolwiek mam już wyłącznie śladową, a potrzebę seksu ze świeżymi zdobyczami - wręcz w zaniku (tj. raz na jakiś czas dostrzegę estetyczną kobietę na ulicy, ale nie wiąże się z tym podniecenie ani fantazje). Dlatego też nie miałem dylematu typu opcja seksualna czy społeczna, nie musiałem ustosunkowywać się do kwestii własnej wierności/zdrady. To nie mój problem, nie moja potrzeba, przemyślenia i zasady szczegółowe w tym zakresie były zbędne, nurtowały mnie inne kwestie. Moja energia seksualna kieruje się innymi kanałami, moim afrodyzjakiem jest zaufanie i zaangażowanie, brak bliskości mnie studzi. Nawet flirt mnie nie interesował, z mojego punktu widzenia to irytujące pierdoły, na które szkoda czasu. Śmieszne, prawda? Będąc z natury budowniczym, zdobywam to, co jest mi potrzebne do budowania, zdobywanie jest tylko narzędziem, a frajda to budowanie. Budując, też można się superfajnie seksić.
" Uwolnić się od braku": nieprecyzyjnie się wyraziłem. Chodziło mi o uwolnienie się od potrzeby. Ty wolisz uświadamiać sobie, jakobyś rozmaitych potrzeb nie miał, ja wolę poznawać i akceptować potrzeby istniejące. Skąd nadinterpretacja: >>"uwolnić się od smutnych historii pt. "brak czegoś jest zły"<<? Gdzie to u mnie wyczytałeś? Nie postrzegam potrzeb czy odczuwania braku w kategoriach dobra i zła, to wyłącznie popędy, zaspokojone bądź nie, bodźce. Jedyne instrumenty skutecznego uczenia się i rozwoju. Gdybyś nie "płakał, gdy odchodził od Ciebie cudowny, piękny facet", gdybyś nie odcierpiał, czy "odkryłbyś, że "cudowny, piękny facet" to Twoja haluna"? Czy rozwinąłbyś się intelektualnie i emocjonalnie bez tego płaczu? Nie. Gdyby miało tak być, nie musiałbyś płakać, żeby to zrozumieć. W moim postrzeganiu konstrukcji człowieka popędy odgrywają równie ważną rolę jak intelekt i nie umniejszam ich znaczenia tylko dlatego, że bywają niezaspokojone. Jeśli zaznaję przez nie cierpienia lub go komuś przysparzam, intelekt ma je przeanalizować, wykorzystać i zmienić w moją siłę, aby zminimalizować cierpienie w przyszłości, moje i innych. Da się. Nie pozbędziesz się ich, posuwając się coraz dalej w iście schizofrenicznej koncepcji siebie i związków z innymi. Czy np. trzeba wmówić sobie brak potrzeby seksu, żeby "odzyskać odpowiedzialność za swojego fiuta"? Bardzo mnie to zaintrygowało. A nie można po prostu zaakceptować swojego wrodzonego popędu seksualnego, najzupełniej normalnego i zdrowego, kierować nim, jak na istotę obdarzoną intelektem przystało, i poczuwać się do odpowiedzialności za wyczyny owego fiuta?
OdpowiedzUsuńNie jestem matematycznym personoidem jak u Lema, i bardzo dobrze. Tylko popędy dostarczają bodźców do życia i rozwoju, a tylko intelekt potrafi je rozpoznać i ukierunkować. Na tym właśnie osadza się mój schemat, na kierowaniu się przemyślanymi i rozpoznanymi uczuciami. Na dobitkę działa. Machina wręcz tak się wyspecjalizowała, że gdy pewnego dnia przeczytałem profil pewnej odległej Nieznajomej, trybiki przeanalizowały dotąd nieznany, a potężny impuls, i wyprodukowały możliwy scenariusz. Przez następne miesiące od tego dnia sytuacja rozwijała się tak, jak to wówczas przewidziałem, w takim tempie, w takich odstępach czasu, z taką intensywnością uczuć i zaangażowania obu stron; konsekwentnie postępowałem według swoich wypracowanych zasad, niczego nie przyspieszając ani nie hamując. Czary jakieś? Trafiło się ślepej kurze ziarno? Czy może mój schemat zapewnił mi wystarczająco dokładną mapę mojego serca, umysłu i otoczenia, przeprowadziłem analizę opartą na słusznych przesłankach, dostatecznie trzeźwo oceniłem okoliczności i ryzyko, a następnie prawidłowo wytyczyłem szlak do Skarbu, który trafnie rozpoznałem z wielkiej odległości? Swój Skarb dostrzegłem przypadkiem; to, co z tym znaleziskiem zrobiłem, już nie było przypadkowe. Po prostu mój schemat pasuje do mnie jak ulał, intelekt i popędy zaprzęgnięte do wspólnej pracy dobrze się uzupełniają, razem ten wózek bardzo sprawnie jedzie. Tam, dokąd chcę. Ten model pozwala mi rozpracowywać własne emocje, żeby się nimi kierować i nimi kierować, a także wczuwać się w motywacje innych, często trafnie, żeby ich zrozumieć. Jeżeli przyjąłeś inny schemat i widzisz inny obraz, dostosowany do Ciebie, to w porządku. Częściowo nawet zgadzam się, że wiele emocji innych to w rzeczywistości nasze projekcje. Wiele... Ale nie wszystkie.
A czy "zrastam" się z Nią? Tak, oboje tak czujemy, to proces obustronny. Nie polega na tym, co od siebie bierzemy, tylko na tym, co sobie nawzajem dajemy. I jak silnie odczuwamy w sobie obecność emocjonalną i intelektualną Partnera. Trudno to opisać, nie wiem też, czy jest sens. Gdyby kilka lat temu ktoś mi powiedział, że pokocham w taki sposób, odesłałbym gościa do czubków. Równie dobrze teraz Ty możesz mnie odesłać do rzeczonej instytucji, nie obrażę się. Dobrego wieczoru. :-)
Hej darko,
OdpowiedzUsuńPolemika z Tobą byłaby dość długa i skomplikowana, dlatego przytaknę i opowiem Ci dwie rzeczy.
Mniej ufaj swojemu umysłowi i idącymi za nim emocjami, więcej sercu i uczuciom, które z niego płyną. Umysł nie jest narzędziem poznania prawdy i rzeczywistości - jego zadaniem jest tworzenie modeli, które mają zwiększyć Twoją szansę na przeżycie. Każde ego (tożsamość) zbudowałeś, by się przed czymś chronić. Poznając świat sercem idziesz dalej, wykraczając poza intelektualne dywagacje, którym się oddajesz. To słowa mój Drogi, a słowa nigdy nie opiszą złożoności świata realnego. Za to doskonale opiszą jego model, w który wierzymy.
Druga sprawa - stosuj The Work. Przebadaj swoje historie i sam przekonaj się, na ile prawdziwe i korzystne one są. Tak będzie prościej i skuteczniej. Bo nie rozmawiam do końca z prawdziwym darko, lecz z kimś, kto bardzo się intelektualizuje i chce pokazać, że jest jakiś. To tylko jedno z Twoich ego klepie w klawiaturę, nie cały Ty.
Twoim zdaniem serce jest źródłem uczuć, moim zdaniem to narząd pompujący krew. Tylko i aż, chwała mu za to. Uczucia też nie są narzędziem poznania "prawdy i rzeczywistości", po prostu rysują mapę inną niż rozum. Równie cenną i użyteczną. Równie modelową, z konieczności uproszczoną. Kieruję się w życiu właśnie tym, co Ty nazywasz uczuciami, a intelekt traktuję jak woźnicę, który ma za zadanie m.in. rozróżnić uczucia i emocje, dotrzeć do tych autentycznych, planować i pilnować realizacji planów. Żeby, posługując się przykładem podanym powyżej, nie okazało się, że zmienię swoje życie i wyjadę na drugi koniec Polski w pogoni za złudzeniem, za stworzonym w głowie fantomem niemającym realnego odpowiednika, albo zadam niepotrzebne cierpienie sobie i/lub komuś. Próbowałem Ci to wyjaśnić, żeby pokazać część różnic między naszymi schematami; pod wieloma treściami z Twojego bloga mógłbym się wręcz podpisać, właśnie dlatego zainteresował mnie sposób, w jaki obaj upakowaliśmy je w inne modele postrzegania rzeczywistości, i dlatego podjąłem dyskusję, co w sieci robię rzadko.
OdpowiedzUsuńThe Work. W takiej postaci nie skorzystam. Jak każdy schemat, opiera się na przesłankach, których prawdziwość mnie nie przekonuje, to konkretne wynikowe uproszczenie obrazu mi nie odpowiada, ale przemyślałem, jeszcze pewnie przemyślę i wzbogacę własny model o elementy, które pasują do mnie.
Treści z Twojego bloga mogę wykorzystać do własnych celów i bez interakcji, nie tracąc czasu na obserwację, jak kłócisz się sam ze sobą. A szkoda, bo wolałbym dyskutować z inną z Twoich tożsamości, z tą, którą dopuściłeś do głosu przy tworzeniu różnych innych postów.
W mojej ocenie każdy z Was ma racje tyle, ze każdy eksplikuje ja na własny sposob, a być może tez jest na odrobine innym etapie. Ciekaw jestem jak sie maja Wasze podróże ze sobą samym samemu i w towarzystwie po tych trzech latach...? Pytam nie z ciekawości pikantnych szczegółów, bardziej ewolucji życiowej logiki i emocji. Pozdrawiam i cieszę sie, mogąc przebrnąć jako obserwator, poniekąd jedynie obiektywny, przez Wasza wymianę filozoficzna.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem raz jeszcze swoją polemikę z darko i teraz widzę, jak bardzo odlepiłem się od tamtej swojej tożsamości :) Piękne uczucie widzieć, jak bardzo jest się niezaangażowanym we własne spory :)
UsuńMiłe :) jak teraz odpowiedział Darko? Ciekawe w która stronę to ewoluuje :) pozdrawiam, Krzysiek
OdpowiedzUsuńNie wiem, jak u niego, ale u mnie ewoluuje w stronę traktowania z dystansem swoich myśli :)
Usuń