Tak, na prośbę moich oddanych fanów, tudzież fanatyków, postanawiam swą decyzją nie tylko kontynuować wczorajszy temat, ale też odmienić nieco tego bloga, posypać go odrobiną zgnilizny, wulgarności, bo przecież nic nie sprzedaje się tak dobrze, jak chamstwo polane lukrem.
Moje chamstwo natomiast, w odróżnieniu od produktów typu Doda, będzie mieć w środku mądre, filozoficzne nadzienie poparte dowodami naukowymi, by nawet najbardziej wybredne, nielubiące Feela i eurowyborów, podniebienie wyłechtać.
Wczoraj uplotłem wątek o tzw. wdrukowaniach, czyli ważnych dla nas doświadczeniach, na bazie których, niczym na fundamentach, budujemy swoją tożsamość cegła po cegle kolejnych życiowych doświadczeń. Muszę przyznać w całej mojej nieskromności, co mam nadzieje bogowie mi wybaczą, że wyszedł z tego całkiem fajny materiał. Choć dziurawy, dlatego dziś postanawiam wziąć jebane szydełko, pierdoloną igłę i te cholerne dziury merytoryczne zaszyć.
Freud, nim nowotwór zjadł mu twarz, powiedział, że w największym stopniu na kształt naszych procesów mentalnych ma wpływ nasze dzieciństwo i wszelkie związane z nim doświadczenia, jak gaszenie kołyski benzyną czy połykanie ołowianych żołnierzyków. Miał rację, choć nie do końca. Dzieciństwo i relacje z mamą, tatą czasem sąsiadem, mają wpływ fundamentalny. Choć, jak dowodzą neurolodzy, zmiany w mózgu mogą zachodzić nawet w prawie już trupie, a więc do końca życia.
W sumie nie ma znaczenia to, co się wydarzyło w naszym życiu, bo nie jesteśmy zwierzętami już prawie wcale, lecz to, jak zapisaliśmy je w naszych łbach. Przeszłość nie istnieje, bo gdyby istniała, nie byłaby przeszłością. I pewnie na łamach tego bloga zdążyłem już to wpleść w moje podprogowe, perswazyjne i manipulacyjne wywody.
Nie mamy innej opcji, niż być tu i teraz - w sensie cielesnym. W sensie umysłowym - często powracamy do tego, co było. Nic dziwnego. To, co - wg nas się wydarzyło - jest naszym źródłem życiowej wiedzy, na bazie którego decydujemy się, jak zareagować na to, co dzieje się tu i teraz. Mądre, co nie?
Ale myślę, że będziesz bardzo zaskoczony, gdy powiem Ci, że mózg - wbrew temu, co Ci powiedział kolega blokers a potwierdził dział psychologiczny "Brawo Girl" - nie przechowuje żadnych informacji. On po prostu zmienia swoją strukturę i przepływ impulsów nerwowych pod wpływem informacji, jakie zbiera za pomocą narządów zmysłów.
Gdy wyłazimy mamie z otworu, nie mamy pojęcia o świecie. Potem jednak szybko otwieramy oczy, uszy i dupę, by przez nasze zwoje nerwowe przepuścić jak najwięcej doświadczeń zmysłowych, które te zwoje ukształtują. Te doświadczenia w formie obrazów, dźwięków i - co najprzyjemniejsze - doznań cielesnych, zwanych w branży neurofanatyków kinestetyką, trafiają do mózgu, który... co robi? No co? Z tych informacji odtwarza świat zewnętrzny. Innymi słowy - w swoich głowach nosimy neurologiczne modele świata, efekt nieudolnych prób odzwierciedlenia świata rzeczywistego. Modele te są daleko idącym uproszczeniem.
Nigdy nie widzimy całości świata. Zawsze badamy tylko jego małe fragmenty. Możemy wziąć zaledwie łyk z oceanu, możemy przejść tylko kilka ścieżek, nim nasze biologiczne ciała wraz z modelami się rozsypią. Nigdy nie widzimy całości, bo mamy tylko dwoje oczu i uszy a nie setki tysiące w każdym rejonie galaktyki.
Ale mimo to często pojawia się mędrzec, który zabiera głos i nawija, jakby się szmat nawpierdalał, że on już wszystko wie i zna prawdziwe oblicze Wszechświata, co jest równoznaczne z efektem zamkniętej kuli, do której gówno już nic nie dociera.
Świat jest bardziej złożony i wielowymiarowy, niż słowa, których używamy do jego opisu. Kogo nie stać na pokorę, nigdy nie pojmie, że jeśli istnieje coś, co widzi, istnieje w danej chwili coś, czego nie widzi i już nigdy nie zobaczy.
Te modele świata, które sobie konstruujemy w naszych głowach, są nazywane przez ludzi siedzących w temacie "mapami świata". I tu wielka chwała i duma, bo to nasz wielki Polak, Alfred Korzybski, twórca semantyki ogólnej, pierwszy stwierdził, że "mapa nie jest terenem". Tak, jak mapa Nowego Jorku nie jest Nowym Jorkiem, tylko jego symbolicznym, niezmiernie użytecznym uproszczeniem. Byś wiedział, gdzie jesteś i mógł zaplanować, gdzie chcesz dotrzeć. Dokładnie to samo sprawa wygląda z mózgiem. Nasze wyobrażenie o świecie nie jest światem. To, w co wierzysz, nie jest prawdą, ale instrukcją dla Ciebie, jak zdecydowałeś się działać.
Owo uproszczenie, o którym wspomniałem, objawia się tym, że na mapie zobaczysz szary kwadracik, który w rzeczywistości okaże się trójwymiarowym, niezwykle skomplikowanym budynkiem z jego historią i mieszkańcami, składem chemicznym i tryliardami innych bitów informacji, których mapa nie zawiera. Bo po co miałaby zawierać? Mapa, by była użyteczna, zawiera tylko te informacje, które są w danej chwili potrzebne, byś dotarł cało na miejsce.
Twoja i każda inna mapa posiada twór zwany linią czasu. Każde doświadczenie, gdy już większość informacji z niego usuniemy (po co nam aż tyle?), uprościmy je maksymalnie (po co aż tak zagłębiać się w szczegóły?) i zniekształcimy je, łącząc z innymi naszymi doświadczeniami, zostaje ułożone w ciąg obrazów i emocji. Obrazy zdradzają nam treść tego, co się wydarzyło. Emocje, które żywimy względem tych poukładanych w ciąg obrazów, to z kolei tzw. znaczenie. Dzięki tym emocjom wiesz, kiedy Ci było dobrze, a które doświadczenia są "złe" i "niedobre".
Wizualne reprezentacje doświadczeń, a konkretnie ich treść, są przechowywane w innej części mózgu, niż emocje, które z nimi wiążesz. I całe szczęście! To pozwala Ci z czasem zmienić emocjonalny stosunek względem nich. Jak Cię rzucił facet, to płakałeś. Potem przestałeś i przeszedłeś z tym do porządku dziennego. To nie sprawiło, że zacząłeś sobie wkręcać, że on jednak Cię nie rzucił. Wiesz, że Cię rzucił, ale się z tym pogodziłeś.
Wbrew temu, co pierdolą psycholodzy, którzy o działaniu mózgu wiedzą tyle, co pierwotne ludy afrykańskie o antymaterii, działamy doskonale na bazie doświadczeń, które zgromadziliśmy na owej linii czasu. Nie ma żadnych uszkodzeń, błędów, zaburzeń. Są Twoje doświadczenia, na bezie których działasz najlepiej, jak umiesz. Zawsze podejmujesz decyzje najlepsze z tych, które są w Twojej głowie. Na bazie doświadczeń, które masz, nie możesz już działać lepiej, niż działasz. Jeśli chcesz działać lepiej - musisz dostarczyć sobie nowych doświadczeń. Np. doświadczeń, w których modyfikujesz swoje doświadczenia. Wierz mi, że to daleki spacer poza to, co oferują tzw. determiniści, którzy wierzą obłędnie w przyczynę i skutek. Nasza świadomość jest kwantowa, a więc może ona zaburzać ciąg przyczynowo-skutkowy. Naukowcy pojmą to może za jakieś 1000 lat i to tylko wtedy, gdy naprawdę przyspieszą badania nad fenomenem ludzkiego umysłu.
Dobra, rozpisałem się, ale nie o tym miało być. Wróć do swoich poprzednich związków. Partnerzy zranili Cię, odeszli, porzucili jak psa. Było źle. To Twoje - przypuśćmy - doświadczenia życiowe. Dałeś radę. Niemniej, gdy o tym myślisz, emocje wracają i łezka, niczym dildo w dupsku, drży w oku.
Dziś, to długich przemyśleniach, doszedłem do wniosku, że zdradzę Ci kolejną metodę, jak dać sobie z tym radę. Jest to tzw. zmiana pozycji percepcyjnej.
Zamknij oczy, wyluzuj poślady i wróć do swojego związku. Do tej pory wchodziłeś w swojego byłego partnera tylko fizycznie, teraz będziesz miał niezwykłą okazję wejść w niego mentalnie. Obejrzyj film z Twojego związku ale z punktu patrzenia Twojego partnera. Zobacz to, co on widział w kluczowych momentach i poczuj to, co on czuł. Zobacz siebie - co mówiłeś, jak się zachowywałeś.
Błagam, odłóż żyletkę. Wiem, to może być straszne, bo wiele osób często odkrywa, jakimi są palantami. Ja mam to za sobą i obyło się bez żyletki, haha (wystarczył zardzewiały gwóźdź lol). Tak, oglądanie związku z perspektywy swojego partnera (tak, jakby się było nim, a nie sobą) może przynieść kilka kilogramów zaskakujących efektów w postaci nie tylko radosnego załamania się swoją osobą, ale również w postaci bezcennych informacji na temat tego, co można poprawić następnym razem, gdy znów komuś naopowiadamy, jak to go kochamy itp. I o to właśnie chodzi! Od tego jest związek. Od tego są partnerzy. Od tego są oni. Od tego oni są! - jak mawiał znany wszystkim wybitny polityk.
Spoglądając na swoje byłe związki oczami swoich ex partnerów dostaniesz sporą dawkę informacji, która znacznie zmieni Twój sposób myślenia o przeszłości. A to będzie kolejny, mały, neurologiczny krok w stronę lżejszego i czystszego umysłu.
Mój materiał, choć nadal na brzegach postrzępiony, prezentuje w Twoich oczach mam nadzieję jedną, spójną całość. Powoli i mozolnie wychodzi z tego obraz naszej neurologicznej chatki Puchatka, zamieszkałej przez wszechmogącą świadomość.
Jakbyś się czuł, gdybyś był swoim partnerem? Co byś widział? Co byś słyszał? Czy byłoby to ok? Co zrobiłbyś inaczej, dostając takie informacje?
Znajdź dobre odpowiedzi na te pytania i oczywiście, tradycyjnie, baw się tym.
Hm… czemu tak jeździsz po psychologach i naukowcach?
OdpowiedzUsuńBo domeną większości z nich jest NIE ciekawość świata, NIE chęć eksploracji czy eksperymentowania, NIE otwartość umysłu, ale bezużyteczny sceptycyzm, którym się bardzo skutecznie ograniczają. 90% psychologii to stek szkodliwych bredni, które powielają, bo "tak się przyjęło". Wybacz, to nie moje standardy. Kiedyś pewnie będzie o tym post i to konkretny, w którym na przykładach pokażę Ci, co przez to rozumiem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Z chęcią przeczytam. A pytałem się, bo myślałem, że domeną większości jest właśnie ciekawość, eksploracja, itp…
OdpowiedzUsuńBtw. słyszałem (nie wiem, czy to prawda), że większość teorii Freuda zostało zdyskredytowanych…
Pozdrawiam
Racja. Freud w większości gadał bzdury. Niestety w społeczeństwie wciąż one krążą w postaci przekonań w stylu "żeby rozwiązać problem, trzeba go przegadać" itd.
OdpowiedzUsuńCo do psychologów czy naukowców - niestety, wielu zamiast podważać swój sposób myślenia o świecie, wciąż szuka potwierdzenia swojej o nim opinii (jak 99% ludzi - bo wszyscy chcą koniecznie mieć rację) - i to właśnie ich ogranicza.
świetny blog.
OdpowiedzUsuńCiężko się oderwać :D
Do części z tego o czym piszesz sam kiedyś doszedłem, przez co czyta się jeszcze przyjemniej. Fajnie zobaczyć swojskie zagadnienie z innego punktu widzenia.
Bycie gejem mobilizuje do filozoficznych przemyśleń.
Niektóre kwestie mnie zaszokowały, ale trzeba przyznać, że zawsze opierasz teorie na rozsądnych argumentach.
Co do tematu, to podoba mi się z jaką prostotą opisałeś fakt, że świat wcale nie musi wyglądać tak, jak go odbieramy.
Przyzwyczailiśmy się do swoich oczu i uszu, i ciężko nam uświadomić sobie, że w tej zupie zwanej kosmosem mogą być składniki nie odbierane przez nasze receptory.
Dlatego pewnie naukowców ciężko przekonać do teorii o polu morfogenetycznym, czakrach itd.
Takie rzeczy zwykle zamykane są w pudełku podpisanym "gówno prawda" razem z UFO i świętym Mikołajem, i tępo wyśmiewane.
Podobnie jest w Kościele Katolickim, z tym, że KK uczepił się starej książki napisanej przez jakichś Geniuszy z przed epoki lodowcowej, i twardo upiera się przy tych prymitywnych wierzeniach zamykając się totalnie na naukę.
A gdzie w tym wszystkim jest zdrowy głód wiedzy?
Mówisz w moim języku. Nadajemy na tych samych falach. Rulez :)
OdpowiedzUsuń