W zależności od tego, czy w dzieciństwie oglądało się bajki Disney'a czy hard porno, gejów można podzielić na dwa typy: na niepoprawnych romantyków i szalejących po dyskotekach związkofobów. Dziś na widelec nabijemy tych drugich i zastanowimy się, czego właściwie obawiać się w związku ze... związkiem.
Moje szeroko zakrojone obserwacje oraz introspekcje mówią mi, że istnieje kilka głównych obaw przed wstąpieniem w tzw. stały związek. Oto i one:
1. Lęk przed zależnością.
Pewnego dnia wracasz radosny z pracy, uśmiechasz się, słoneczko świeci, ptaszki śpiewają. Biegniesz lekko niczym rusałka, bosą stópką strącając krople rosy ze źdźbeł trawy, rozsiewając dookoła kwiatową woń i zapach Twoich ulubionych perfum. I nagle jeb! - on wali focha. Chuj jeden raczy wiedzieć, z jakiego powodu. Czy chodzi o to, co powiedziałeś? "Nie." A może chodzi o to, czego nie powiedziałeś w poprzedni czwartek? "Nie". A może chodzi o to, co powiedziałeś w związku z tym, czego on nie zdążył powiedzieć w ostatnią sobotę adwentu z powodu tego, że Ty odezwałeś się na temat tego, co on powiedział?
"Może..."
!!! I już leci z kosmosu taki majestatyczny chuj wycelowany prosto w Twoje czoło i czujesz, że zaraz Cię trafi. Po dobrym humorze zostały tylko wytarte niczym pocztówki z wakacji wspomnienia, bo oto leżysz w łóżku i zastanawiasz się, jak zepsułeś sytuację. Albo dlaczego on jest taki pojebany.
Po kilku takich historiach niektórzy nabawiają się właśnie związkofobii. Tak naprawdę jednak nie boją się związku samego w sobie, ale zależności od drugiej osoby. Prawda jest taka - będą w związku, wyrzekamy się niezależności i autonomii w celu stworzenia struktury posiadającej więcej zasobów - pt. "my". Ma to swoje plusy, wiadomo jakie, w psychologii 1+1 = 4. To tzw. efekty synergii. "My" może więcej, niż "ja" i "ja". Ceną za to jest emocjonalna zależności od osoby, z którą się wiążemy. Jeśli w związku takiej zależności nie ma, to nie jest to (już lub jeszcze) związek. Liczymy się z uczuciami partnera a i nasze uczucia dla niego nie pozostają bez echa. I jesteśmy w związku - a więc jesteśmy związani. Nasza wolna wolna zostaje skrępowana przez niewidzialne psychologiczne żyłki, których pociągnięcie może sprawić zarówno błogą rozkosz, jak i bolesną ranę.
A więc zależność. Magiczne słowo. Związkofoby boją się jej, ponieważ kojarzą ją z samym cierpieniem i dokonali może jeszcze niezwerbalizowanej generalizacji pt. "związki to cierpienie". Czy wszystkie? Czy zawsze? Czy z każdym? Czy cały czas? Czy nigdy nie było miłych chwil? Miłych okresów? Miłych ludzi? - to pytania, które pozwolą związkofobowi pomyśleć raz jeszcze o swoich przekonaniach. I o ich słuszności.
Może pomóc coś jeszcze - wytłumaczenie sobie, że świat nie jest aż tak prosty i czarno-biały, że można z całą pewnością powiedzieć, że zależność od kogoś jest piekłem, a niezależność taka wspaniała. Niezależność to też często samotność, więcej pracy, większy wysiłek wkładany w zabezpieczanie się (nie ma nikogo, kto by pomógł). Nigdy poza tym nie uda nam się osiągnąć 100% niezależności. W końcu jesteśmy zależni od setek czynników, na które nie mamy wpływu - od pogody, gospodarki, sąsiadów, współpracowników, kolegów, kochanków :) Niezależność całkowita to mit. Zawsze jesteśmy w jakimś związku, relacji, zależności. Warto o tym pamiętać i zrozumieć, że nie ma przed czym uciekać, lecz należy się z tą myślą oswoić i zacząć uczyć się z tego odpowiednio korzystać.
2. Lęk przed frustracją seksualną.
Nie czarujmy się - nawet najsmaczniejsze danie jedzone codziennie w końcu się znudzi. Ulubiony film jest ulubionym, bo oglądamy go raz na powiedzmy rok. A nie dzień w dzień. Niestety - wspólne zamieszkanie, codzienne patrzenie się na swoje ryje itd. sprawia, że w końcu przyzwyczajamy się do partnera jak do powietrza. Po jakimś czasie staje się on niewiele bardziej emocjonujący niż nowy mebel tudzież modna wykładzina. To smutne, ale tak jest. Samo w sobie to może jeszcze nie być powodem do zdrady - w końcu w pewnym wieku każdy z nas będzie potrzebował stabilizacji i większego poczucia bezpieczeństwa. Będziemy się starzeć, wymieniać części ciała na protezy i popijać tabletki - nigdy nie wiadomo, która z nich nie stanie nam w gardle. I kto przyjdzie i poklepie nas po plecach, byśmy ją wypluli?
Jednak ja nie o tym. Ja o tej nieznośnej frustracji seksualnej. O łóżkowym znudzeniu. O tym, że oglądanie w kółko tego samego penisa przy jednoczesnym podglądaniu coraz większego sprzętu w różnych kształtach i kolorach, grubościach i długościach, sprawia, że u wielu samców uruchamia się potrzeba zdobywania mięsa. Większe fiuty, większe jaja, bardziej umięśnione ciała, suty jak wiśnie, wytryski jak gejzery na Islandii, obfite i tak dalekie, że mogą wybić oko przelatującemu za oknem ptakowi. Och, zapomniałem - i dłuuugie, wielokrotne orgazmy jak na zręcznie zmontowanym pornolu. Czy trzeba czegoś więcej, aby się seksualnie sfrustrować? Tak - trzeba jeszcze stałego związku. Kagańca na penisie. Szczekaj, szczekaj, ale jesteś mój - mówi Twój chłopak. I początek chujówki gotowy.
Jaka na to rada? O ile w ogóle istnieje jakiś skuteczny sposób poza chemiczną kastracją, to pewnie polega ona on na prostej radzie: wyszalej się. Wyszalej się zanim wpierdolisz się w coś poważnego. Wyssij wszystkie kutasy w okolicy niczym kości po kurczaku - jeśli to będzie konieczne. Zalicz trójkąta w kiblu na parkingu dla TIR-ów przy autostradzie. Załóż się sam ze sobą, że przelecisz trzech facetów jednego dnia i wygraj zakład. Daj się wyruchać przez dwa albo trzy wielkie kutasy jednocześnie. Zagraj w pornolu. Po prostu zrób wszystko to, na co masz ochotę. A potem wejdź w stały związek z poczuciem, że oto zrealizowałeś swoje najdziksze fantazje seksualne. Odkryjesz przy okazji kilka rzeczy. Po pierwsze, że zrealizowanie dzikich fantazji seksualnych było mniej przyjemnie niż ich snucie. Fantazje są przereklamowane. Po drugie - poczucie Twojej wartości i atrakcyjności seksualnej wzrośnie tylko na chwilę. Więc to taki APAP na frustrację seksualną. Działa jakiś czas. A po trzecie - że realizacja takich fantazji też się nudzi. Jak wszystko. I pewnego dnia plujesz sobie w brodę, że gdybyś zaczął pisać powieść, gdy pierwszy raz zanurzyłeś fiuta w męskiej dupie, to dziś miałbyś ją już skończoną. I być może coś by po Tobie zostało dla przyszłych pokoleń. A tak to... Te parę plam na ścianie naprawdę nie zrobi wrażenia na ludziach za 100 lat. Odkryjesz te same rzeczy, które odkryłem ja. Że każdy kutas smakuje tak samo i nie ma się co obsikiwać. A stały związek to jednak inwestycja na lata, a może nawet na całe życie. Szkoda, żeby taki atawistyczny popęd popsuł Ci potem coś tak wartościowego. Zatem póki jest czas (o ile jeszcze jest), to szalej. A jak jesteś już w związku, to sprawdź, czy Twój facet też przypadkiem nie czuje się seksualnie sfrustrowany. Wtedy trójkąt będzie jak znalazł i mówię to serio. Choć trójkąty też trzeba wiedzieć, jak robić.
3. Lęk przed wstydem.
Trzecia oponka na brzuchu może być problemem tylko dla weekendowych zaliczaczy dyskotekowych. To oni muszą się martwić, czy ten kolejny anonimowy chłop, którego ściągnięcie do łóżka wymagało omamienia alkoholowego, nie odrzuci ich, bo "gdy mruży oczy, to zamiast Twojej klaty, widzi ludzika Michelin". Na dłuższą metę, w stałych związkach, rosnący bandzioch jest tylko scenografią dramatu. A przecież z takich powodów rozstają się tylko gimnazjaliści - którymi, jak zakładam, już nie jesteście.
To, co może martwić rzeczywiście związkofobów, to kompleksy psychologiczne. A więc te wszystkie bolesne przekonania wyniesione z domu pt. "coś jest ze mną nie tak", "jestem wybrakowany", "nie powinienem istnieć" itd. Wierz mi, jest tego cała długa lista i ciągle się aktualizuje. To smutne, ale większość ludzi nosi coś takiego w głowie. Z czasem jednak w związku rośnie potrzeba bliskości i nadejdzie wcześniej czy później ten moment, że trzeba się będzie partnerowi zwierzyć ze swoich często irracjonalnych lęków, paranoi i zaburzeń wszelkiej maści. Jeśli się tego nie robi, to związek jest jak słoik świeżych ogórków kiszonych, w którym zgnił tylko jeden. To sprawia, że cały słoik jest to wyrzucenia. Zamiatanie pod dywan, uciekanie, zamiast skonfrontowanie się ze swoim wstydem - to częsta przyczyna matrymonialnych końców świata.
Ludzie naznaczeni takim wstydem, z poczuciem gorszości, uważający, że nie zasługują na prawdziwą miłość, samodzielnie sabotują związek - np. wciąż upewniając się, czy partner nie zdradził. Jego próby ochronienia własnej niezależności są interpretowane jako "dowód na zdradę" i koło się zamyka. A osoba podejrzliwa jest taka, bo nie może zrozumieć, jak to można nie zdradzać takiego potwora, jakim jest. Jestem przecież taki brzydki i chujowy, że każdy mnie zdradzi wcześniej czy później, wiadomo. Wielki dramat i wielkie rozstania - zupełnie z dupy i niepotrzebne. Jak ktoś raz to przerobił, to może bać się wejść w związek kolejny raz właśnie z tego powodu. To "zranienie" to wykwit głębszego problemu - mrocznej historii rodzinnej o niekochaniu i odrzuceniu. Takie osoby obrastają emocjonalnym pancerzem pt. obojętność. Mówi się o nich suki - a tak naprawdę wszyscy wiedzą, że takie osoby miłości potrzebują najbardziej. I to takiej ciepłej, cierpliwej i trwałej. Ona niczego nie wyleczy, bo miłość to stan ducha a nie lek. Ale na pewno mogłaby stworzyć podłożę do łagodnej zmiany.
Czy to wszystkie antyzwiązkowe lęki? Pewnie nie. Ludzki umysł tworzy bowiem całe galaktyki lęków i sklasyfikowanie wszystkich graniczy z cudem. Jeśli jednak Wam, drodzy Czytelnicy, zdarzy się taki lęk poznać - napiszcie o nim w komentarzach. Podyskutujemy.
Pozdrawiam,
DreamWalker
PS Jest jeszcze trzeci typ gejów. Ludzie na tyle otrząśnięci emocjonalnie, że ani nie upajają się wizją romantycznych kolacji, ani nie odurzają w kółko pornolami. Ta najbardziej świadoma grupa umie korzystać w pełni z każdej chwili, jaka się przytrafia, jednocześnie odpowiednio sterując swoimi potrzebami i popędami.
Może też warto brać pod uwagę otoczenie takiej zakochanej pary ? Tam gdzie partnerzy nie będą wstydzić się swojego związku, tam pewnie będą bardziej wierzyć w sens jego istnienia - tak mi się wydaje. To tak propo punktu 3
OdpowiedzUsuńBlanche
W punkcie 3 bardziej chodziło mi o wstyd przed ujawnieniem swojej prawdziwej twarzy przed partnerem, przed zdjęciem masek. Ale masz rację Blanche - związki na pewno są trwalsze tam, gdzie geje nie są atakowani ostracyzmem społecznym.
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst (szacun!). Jak napisałeś, jest cała masa innych przyczyn związkofobii (rzekłbym nawet niezależnych od różnicy płci lub jej braku). Zbędna i pozorna niezależność, znudzenie seksualne, kompleksy i nieakceptacja otoczenia, to tylko jedne z nich.
OdpowiedzUsuńDodałbym jeszcze irytację drobnostkami. Wejście w związek lub jego kontynuację utrudnia często wszystko to, co Ludziom przeszkadza w innych Ludziach (w tym przypadku: w życiowych, kilkukrotnych i jednorazowych partnerach), a zatem ich ludzkie otoczenie (rodzina, znajomi, współpracownicy), ich praca, hobby, przyzwyczajenia (bo deski klozetowej nie opuszcza, bo chrapie, bo ma głupiego psa itp.). Chcą księcia na rumaku, a przychodzi najzwyczajniejszy i najniedoskonalszy Człowiek, taki jak każdy z nas. Niektórzy długo (licząc głowami lub... przyrodzeniami partnerów) się uczą, nim dostrzegą, że związek i partner jest tak idealny, jakim sami go RAZEM widzimy i tworzymy poprzez kompromisy, poprzez porzucenie listy warunków sine qua non, po których niespełnieniu się odchodzi. Niektórzy wiedzą to od razu sami. Ależ oczywiście, że nie buduje się czegoś za wszelką cenę, jednostronnie, bo buduje się razem, to są wzajemne wyrzeczenia, dopóki dla obu stron mają one taki sam lub przynajmniej podobny sens.
"Dodałbym jeszcze irytację drobnostkami."
UsuńMyślę, że to może mieć podłoże w zbyt wysoko postawionych wymaganiach. To podobno jakiś trend w pokoleniu 20+. Wszystko ma być perfect: praca, związek, dom, sąsiad. Inaczej życie nie ma sensu i przy najmniejszej skazie trzeba wszystko odrzucić.
BTW dzięki za miłe słowa :)
PS jest bardzo pokrzepiający, mam szczerą nadzieję że faceci w nim opisani stanowią większy odesetek gejów niż PS stanowi w porównaniu do całego tekstu :D
OdpowiedzUsuńTeż mam taką nadzieję :)
UsuńSpoglądam na bloga od jakiegoś czasu.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem, grafiki totalnie zbędne-tutaj akurat liczy się treść, a obrazki wg mnie wyglądają tandetnie i gdybym nie wiedział, na czyim blogu jestem, to bym pewnie nawet nie czytał, bo w takiej formie kojarzy mi się to z kolejnym słitaśnym blogiem o niczym.
Na pewne rzeczy patrzę inaczej po lekturze Twoich tekstów, w pewnych kwestiach się z Tobą nie zgadzam totalnie, ale... O to chyba chodzi, żeby jakiś 'odzew', refleksję te teksty wywołały, czyż nie?
Pozdrawiam i życzę kolejnych dobrych wpisów :)
Cóż, liczyłem się z tym, że taka opinia odnośnie grafik się pojawi. Ale przemyślałem sprawę i wiem, że ci, którzy czytają bloga od jakiegoś czasu, nie zrezygnują z niego tylko dlatego, że umieściłem na nim parę fot. A zawsze może to przyciągnąć oko nowych Czytelników. Zatem foty zostają.
UsuńDzięki za opinię, życzenia i pozdrawiam :)
to prawda, zdjecia sa strasznie irytujace. Zwlaszcza gdy widzi sie temat: "jak rozmawiac na pierwszej randce" i zdjecie dwoch kolesi dobierajacych sie sobie do rozporkow.
UsuńJa wchodzę na tego bloga , głównie z powodu zdjęć i gifów :)
UsuńPuszczanie się na prawo i lewo, wszędzie i z każdym - w ramach wyszalenia się, by siąść później na dupie to tylko kusząca pułapka! To nie jest droga, by dojrzeć do stałego związku. Grozi to raczej spaczeniem poglądu na wartości konieczne do budowania poważnego, głębokiego związku na stałe. Właśnie taki styl życia jest przyczyną z powodu której tak niewiele par jest ze sobą dłużej niż 5 lat (często 2 lata to już dla niektórych sukces). Niestety wyniki badań w tej kwestii są przygnębiające (raporty z nich są ogólnodostępne). Dziwka już zawsze zostanie dziwką... Eksperymentowanie z trójkątami jako lek na "frustracje seksualne" w związku są wyrazem niedojrzałości partnerów i najczęściej źle to się dla nich kończy. Osobiście nie znam pary z długoletnim stażem (powyżej 5 lat), której by pomogło to rozwiązanie. Sam kiedyś to przerabiałem ze swoim mężem, ale szybko się z tego wycofaliśmy, gdy zauważyliśmy, że zamiast rozwijać się jako para, coś zaczynało się sypać, ale w porę to wychwyciliśmy i na szczęście (dzięki innym, bardziej konstruktywnym i fachowym metodom rozwiązywania problemów) rozpoczęliśmy drugą dekadę wspólnego życia. Pomijam kwestię "fochów" w związku, od czego zacząłeś ten wpis, ponieważ owe fochy są typową cechą kapryśnych księżniczek i wyrośniętych, lecz niedojrzałych dzieciaków, ale zarówno jedni i drudzy w ogóle nie dorośli do zakładania związku, więc na dłuższą metę związek z taką osobą nie ma większych szans. I albo taki facet dorośnie albo do końca życia będzie szukał księcia z bajki (czy innego nieistniejącego ideału).
OdpowiedzUsuńZwiązek to nie-je-bajka, ale nic innego nie daje tyle szczęścia i poczucia stabilizacji, więc warto włożyć trochę trudu, by spełniał oczekiwania obu kochających się ludzi :)