Ucz się dobrze, miej dobre oceny, studiuj "przyszłościowy" kierunek, podejmij dobrą pracę, awansuj, znajdź dobrego partnera, miej dzieci, jeździj na wakacje pod palemkę, chodź na imprezy, dobrze się baw, miej setki znajomych, rób szalone zdjęcia, przygotuj raport, odżywiaj się zdrowo, chodź na siłownię, ubieraj się modnie, jedz w drogich knajpach, odmładzaj się, jeździj do spa, miej zajebisty seks, aktywnie spędzaj czas, dopasowuj się do innych, słuchaj szefa, wyślij dziecko do dobrej szkoły... Wciąż mało. Mało! Masz prawie 30 lat i nie masz swojego mieszkania, prosperującej firmy, zajebistej posady, gromadki dzieci? Staraj się bardziej, bardziej, bardziej! Albo... wycofaj się ze świata.
Ucieczka od wymagań innych ludzi? A może od własnych? |
Kokoning, czyli ucieczka od świata pełnego wymagań. Od nakazów i zakazów, od ciągłego udawania nie-siebie. Od przyklejania sobie do twarzy sztucznego uśmiechu, od pozowania, uginania się pod czyjeś kryteria, wchodzenia w dupę. Od piętrzących się społecznych wymagań, trendów i niepisanych konieczności. Tylko w samotności jesteśmy prawdziwym sobą - bez masek, bez póz i sztuczności. Możemy owinąć się w koc, wpieprzać lody i oglądać najgłupsze filmy bez ryzyka, że ktoś nas oceni czy skrytykuje.
Termin kokoningu (cocooning) został ukuty już w 1990 roku, ale dopiero w dobie rozkwitu internetu stał się pełnomocny. Oto bowiem jesteśmy w stanie bez wychodzenia z domu: zarabiać pieniądze, robić zakupy, chodzić na randki i spotykać się ze znajomymi. Po co nam żywi ludzie? W internecie mamy pełną kontrolę nad interakcjami. Jak coś nam nie pasuje, możemy się wyłączyć. Możemy sobie w izolacji po trochu dziwaczeć. Możemy pozwolić sobie na lenistwo, na olewactwo, na fetysze i nietypowości.
Początkowa myśl - to straszne.
Ale mimo to rozumiem kokoning w 100%. Jako ludzkość stworzyliśmy bardzo stresujące otoczenie socjalne. Zbudowane na bazie hierarchii, pełne obostrzeń, niepozostawiające miejsca na luz, spontaniczność, bycie sobą. Szef wypełnia zadaniami każdą minutę naszego dnia pracy, partner wciąż domaga się czegoś, rodzina patrzy, kiedy się hajtniesz i będziesz miał dziecko itd. W końcu, gdy ma się tego wszystkiego już dość, człowiek zaczyna marzyć o bezludnej wyspie. O odżywianiu się chwastami i upolowanym mięsem, o życiu w chatce z mchu i paproci, o życiu pełnym spokoju, harmonii z naturą, samotnym.
I w mojej głowie takie marzenie znalazło sobie miejsce. O domku na wyspie na środku jeziora, gdzieś na Mazurach. I o moście zwodzonym pomiędzy tą wyspą a resztą rozwrzeszczanego świata. O sadzeniu ekologicznych warzyw, hodowli szczęśliwych kurek i o sjeście pełnej pisarskich uniesień. W końcu bez tych wymagających ludzi, bez ich krzyków i nieustających żądań, które nie pozostawiały przestrzeni na moje osobiste pragnienia.
Może źle trafiłem - pomyślałem. Od zawsze otaczali mnie ludzie, którzy ciągle czegoś ode mnie chcieli. Którzy na moje "nie" reagowali najgroźniej, jak umieli. Fochami, krytyką, osądami. Wychowali mnie jak chomika, który reaguje odpowiednio na wszystko. Nieasertywnego chomika, który jest uległy i na wszystko się zgadza.
Ale to była moja wina.
Zrozumiałem, że brałem też w tym cyrku udział. Że pozwoliłem im wejść sobie na głowę. I zacząłem się uczyć - krok po kroku - mówić to, czego naprawdę pragnę. Początki były trudne. Szukałem odpowiedniego sposobu, musiałem walczyć nie tylko z własnymi wyrzutami sumienia ("nie powinienem mówić o swoich potrzebach, pragnieniach - to samolubne i egocentryczne"), ale także z innymi ludźmi, którzy na wieść o tym, że nagle śmiałem powiedzieć, czego ja chcę, reagowali oburzeniem, krytyką, rzucaniem słuchawkami. W końcu jednak zrozumiałem. Pojąłem. Mam prawo. Mam święte prawo realizować się tak, jak chcę a granicą tego jest sfera wolności drugiej osoby. Wyrobiłem sobie swoje poletko i poczułem się jak człowiek wewnętrznie silny, otoczony pancerną, przeźroczystą kulą, do której dostęp mają tylko Ci, których zaproszę i którzy zachowują się, jak należy. Nauczyłem się szukać w sobie kompasu, który pokazuje mi drogę. Nauczyłem się odmawiać i uzasadniać to. Nauczyłem się wyznaczać własną ścieżkę. Wciąż zdarzają się zakłócenia, pewni ludzie, którzy tak kombinują, że przebijają moją bańkę i destabilizują sytuację wewnątrz. Każdą taką wpadkę wykorzystuję, by nauczyć się w przyszłości ją chronić.
Teraz już wiem. Trzeba bronić swojego terytorium. Swoich marzeń i pragnień, gdy nie szkodzą innym. Trzeba nie zgadzać się z góry i dać innym pole, by Cię przekonali i walczyli o Twoje zdanie. Być sobie kapitanem, sterem i okrętem. Wciąż na tyle otwartym, by tworzyć jasne relacje z innymi. I wciąż na tyle zamkniętym, by robić to, o czego się chce.
Gdy to zrozumiałem, zauważyłem, że kokoning zaczął się ode mnie "odklejać". Nagle zrozumiałem, że mogę być w tłumie ludzi, otoczony jednostkami krytycznymi i wymagającymi - i nadal być sobą. Być bańką, być swoim okrętem. Co za ulga.
A jak z tym jest u Ciebie?
Niestety, u mnie z tym kiepsko. Masz rację - pozwoliłem wejść sobie na głowę, narzucić pewien schemat, wizję, wymagania. To pewnie kwestia predyspozycji psychicznych (mój psycholog twierdzi, że moim życiem rządzi poczucie odpowiedzialności...), które sprawiły, że tak łatwo dałem się podporządkować innym. Dziękuję za notkę, będzie dla mnie motywacją.
OdpowiedzUsuńTeraz może być Ci ciężko się wyzwolić - nie będę ukrywał. Jeśli nauczyłeś - jak ja swego czasu - cały świat, że może Ci narobić na głowę i poprosić o papier toaletowy, to teraz będziesz musiał walczyć o odzyskanie pozycji w stadzie. Przygotuj się na konfrontację i walkę o poczucie własnej wartości. Ale wiedz, że nie ma nic ważniejszego, niż Ty i Twoje życie. Więc śmiało!
UsuńCóż... Dzisiejszy świat jest za szybki. Dla mnie trochę za.
OdpowiedzUsuńHmmm "Dzisiejszy świat powinien być wolniejszy." Czy to prawda i czy możemy być tego pewni na 100%? :) Może świat powinien być dziś taki szybki. Może to my powinniśmy zwolnić... nasze myślenie o nim?
Usuń...i znowu ta walka DreamWalker... a nie da się bez walki, a nie da się bez stada, nie da się poza? Po co walczyć o poczucie własnej wartości? Panowie przestańmy w końcu walczyć, zacznijmy normalnie żyć, przecież nie trzeba uciekać, przecież nikt nie goni. DreamWalker świetny post...szczególnie nęci mnie wizja własnej wyspy i kurek złotopiórek...
OdpowiedzUsuńPachnie mi tu przekonaniem pt. "walka jest zła"/ "pokój jest dobry". Czy to prawda? Możemy być tego pewni na 100%?
UsuńTak DreamWalker pachnie tu pokojem przede wszystkim z samym sobą...A czy można wywalczyć poczucie własnej wartości? Możemy być tego pewni na 100%? Ja swojego pokoju jestem pewny na 100%, obserwując siebie widzę, że ta droga jest dla mnie lepsza....więcej zyskuję, bardziej się rozluźniam, częściej uśmiecham, łatwiej odpuszczam, lepiej się czuję fizycznie itp I coraz częściej jestem gotów choć na chwilę opuścić stado, gdzie jedyne co pewne to to, że wdepniemy w gówno pozostawione przez tych co idą przed nami :) pozdrawiam a jakże :)
OdpowiedzUsuńNasza polemika kręci się wokół słowa "walka". Tutaj możemy nie rozumieć się wzajemnie do końca, gdyż "walka" to tzw. nominalizacja - struktura gramatyczna, która zmienia czasownik abstrakcyjny (walczyć) w statyczny rzeczownik, usuwając jednocześnie mnóstwo informacji - m.in. kluczową informację, w jaki sposób ktoś walczy z czymś, kimś. Tutaj każdy może zrobić własny obraz tego procesu. Poprzez walkę rozumiem wkładanie wysiłku w ćwiczenia, w szkolenie się, w samodoskonalenie - aby pokonać słabość np. charakteru. Stąd w moim świecie można wywalczyć poczucie własnej wartości - np. ćwicząc docenianie siebie, wkładając wysiłek w znajdowanie autentycznych dowodów, że jest się wartościowym człowiekiem. Ta definicja zatem nie przekreśla wewnętrznego pokoju z samym sobą. I jednocześnie też nie sprawia, że sobie pobłażam nadmiernie :)
UsuńAch to tak!!! No to jestem za taką walką, na taką wojnę bym poszedł !!! :) Przekroczyć samego siebie jak najbardziej jestem za!!!
OdpowiedzUsuń