Męski Anal - jak przygotować się do seksu analnego w roli pasywnej

Skondensowany i praktyczny mini przewodnik dla początkujących, którzy chcą dawać dupy bezpiecznie, zdrowo i przyjemnie.

sobota, 25 kwietnia 2015

DreamWalker Story [04]: Z gejowskiego archiwum X


Jestem sceptyczny względem UFO, duchów, strzyg, Yeti i uczciwych polityków. Jednak w moim 30-letnim życiu zdarzyło się parę rzeczy, których nie da się wyjaśnić w żaden racjonalny sposób.

Dziś o moim prywatnym Archiwum X...

Nie będę miał Ci za złe, jeśli uznasz mnie po mojej dzisiejszej publikacji za pomyleńca. Cóż, jestem gotowy zmierzyć się z tym. Zrelacjonuję wydarzenia tak, jak je pamiętam - trzymając się możliwie wszystkich szczegółów.

A ich ocenę pozostawię Tobie, Drogi Czytelniku.


Moja matka to wiedźma.

Wie to każdy, kto miał z nią kontakt.

Być może właśnie to ona i jej zainteresowanie kartami Tarota sprawiło, że również w moim życiu zaczęły się objawiać rzeczy niedające się zreferować w sposób naukowy.

Miałem wtedy bodaj 7 lat, gdy wraz z nią odwiedziliśmy mojego ojca w Wiedniu.

Miasto stare, potężne i piękne. Pełne tajemnych zaułków, wielkich historii i... systemu metra tak wielkiego, że Warszawa ze swoimi dwoma nitkami nie dogoni stolicy Austrii nawet za 100 lat.

To właśnie stację metra obrała sobie za miejsce akcji historia paranormalna numer jeden.

Dzień przed tymi wydarzeniami moja matka miała koszmar, w którym wpadam pod nadjeżdżający podziemny pociąg. Zaraz po przebudzeniu zaczęła siać panikę, żebyśmy tego dnia nie jechali metrem.

Los jednak skierował nas na stację U-Bahn a ja - jako oczarowany nowymi widokami gówniarz - wyrwałem się rodzicom i zacząłem biegać chaotycznie w każdym kierunku, rzucając oczyma na lewo i prawo.

Wtem na pustą stację wjechał z hukiem pociąg, pociągając za sobą serpentyny kurzu i drobnych papierków. 

- I co? Nie rozjechał mnie! - pokazałem matce język i podbiegłem do wagonu, by stanąć przy drzwiach.

Wtem moja noga wpadła w szczelinę między peronem a krawędzią wagonu, grube drzwi zostały hydraulicznie wypchnięte, ściskając mnie niemiłosiernie pod kolanem, po czym rozsunęły się, wywracając mnie na peron.

Wokół mnie zebrał się tłum ludzi. Nagle rozbrzmiał alarm, a elektroniczne tablice na stacji oznajmiły, że metro zostało zablokowane. CAŁE.

Nie muszę chyba mówić, jakie przerażenie mnie ogarnęło, nim ktoś w końcu wyciągnął moją nogę spod wagonu i okazało się, że miałem tylko kilka zadrapań.

W ciągu paru chwil zjawili się medycy, który po niemiecku próbowali wyciągnąć ode mnie jakiekolwiek informacje. Na szczęście nic mi nie było.

Jednak nigdy już nie śmiałem się z koszmarów mojej marki. Tym bardziej, że kilka lat później przewidziała ona rzecz o wiele bardziej tragiczną...

***

Niewiele wcześniej przed wyjazdem do Wiednia, pewnego ranka moja matka wstała i wyglądała jak żywy trup.

Całą noc w jej pokoju meble skrzypiały, a ona miała wrażenie, że coś - jakaś istota - siedzi jej na piersiach. Aż do godziny 3:20.

- Dziadek nie żyje - oznajmiła.

Jej ojciec - gwoli ścisłości. Miała z nim trudną relację. Pił i bił ją w dzieciństwie, moja babcia rozwiodła się z nim, nim jeszcze ja pojawiłem się na świecie.

Tego dnia przyszedł telegram z wiadomością, że odszedł o 3:20 w nocy.

Tak czy inaczej - nie był to jeszcze szczyt jej paranormalnych zdolności. To, co najgorsze, dopiero miało nadejść.

***

Część jej "daru" musiała przejść na mnie.

Było to na 3 roku moich studiów.

Pamiętam, że byłem w czymś rodzaju pół snu. Był środek nocy. Na suficie zobaczyłem pomarańczową plamę światła, które zdawało się przedzierać sprytnie przez zasłony.

Plama ta była dziwna - falowała i zdawała odrywać się od tynku, zbliżając się do mnie - wprost w kierunku mojej twarzy. I - co gorsza - sama zaczęła twarz przypominać.

Z sekundy na sekundę stawała się coraz ostrzejsza. Z nieokreślonej bryły fotonów począł wyłaniać się nos, oczy, usta. Wszystko w milczącym trwaniu i zdumieniu.

W pewnym momencie obraz wyostrzył się aż do niemożliwości. Zobaczyłem zmarszczki na policzkach - głębokie jak kaniony. I małą purchawkę na nosie. I te znajome oczy - wbite we mnie bez wyrazu, stare acz z pewnym błyskiem młodzieńczym.

- Ciocia Halinka? - zapytałem ze zdumieniem, rozpoznając te rysy.

Wtem jej twarz uśmiechnęła się w taki sposób, w jaki może zaśmiać się tylko twarz dwumiesięcznego niemowlaka - szczerze, radośnie, całą sobą.

I wtedy - jakby dla żartu - ta moja senna ciocia chwyciła za kołdrę i naciągnęła mi ją na twarz.

Kołdra przesuwała się nade mną szybko i była niesamowicie długa - jakby nie miała końca. Przyspieszała i przyspieszała, a ja spanikowałem i krzyknąłem; 

- Przestań!

Obudziłem się całkowicie, patrząc w sufit, z którego plama już wyparowała, i trzymając w rękach kraniec kołdry.

Nagle usłyszałem, jak parapet za oknem - wtedy jeszcze stary i pordzewiały - wygina się głośno, jakby ktoś po nim stąpał.

Przełykając ślinę, powoli i z drżącymi rękoma wyjrzałem za zasłonę - na parapecie nie było niczego, co można by dojrzeć w ciemnościach zimowej nocy. Niemniej parapet strzelał i jęczał, jakby tańczyło na nim stado chochlików.

Powiedziałem na głos, że jeśli to miał być żart, bo proszę, by już się skończył, bo wcale mnie nie śmieszy.

Wtem strzelanie zaczęło oddalać się w stronę okna kuchni, po czym wyciszyło się całkowicie.

Tej nocy odeszła moja ciocia. Miała ponad 80 lat. Mieszkała na drugim końcu Polski. Bardzo mnie lubiła.

***

Pewnego dnia moja matka zaczęła robić histerię w przedpokoju. Ciocia Ania łapała ją za ramiona i potrząsała:

- Przewidziało ci się, rozumiesz? - powtarzała.

Tego ranka, ubierając się i przeglądając w wielkich lustrach szafy, jakie mamy w przedpokoju, zobaczyła trumnę a w niej młodego, zgolonego na łyso chłopaka.

Rozpoznała go jako mojego starszego kuzyna - Maćka.

Wpadła w szok.

- Dlaczego był łysy? - powtarzała w panice. - Co to znaczy?

To nic nie znaczy - powtarzaliśmy sobie. Po prostu Ci odbiło. Mieliśmy taką nadzieję...

Nastała pamiętna niedziela.

Jak zwykle czekaliśmy od rana na telefon od ojca, który dzwonił z Wiednia.

Tym razem jednak nie zadzwonił on. Zadzwonił wujek (dwa bloki od nas). Że przyjdzie do nas i że musi nas o czymś poinformować. Że nie jest to rozmowa na telefon.

Wtem w drzwiach pojawił się mój młodszy kuzyn, Wacek:

- Twój tato nie żyje - wypalił.

Nie pamiętam, co dokładnie zrobiłem później. Podobno chwyciłem go za szmaty i trzepałem o ścianę, by wydusił z siebie, co się stało. Nie wiedział. Mówił tylko o jakimś wypadku w autobusie na terenie Austrii.

Matka dostała spazmów.

Leżała na łóżku i płakała. Ja siedziałem na krześle i do mnie to nie docierało. W pierwszej chwili nigdy nie dociera. Człowiek zaprzecza, mówi sobie, że to musi być pomyłka, że on na pewno żyje.

Matka nagle chwyciła za telefon i zaczęła gdzieś dzwonić.

- Co się stało z Waldkiem? - darła się przez łzy.

Nagle oniemiała. Usiadła, po czym zaczęła płakać jeszcze bardziej.

Wyrwałem jej słuchawkę i usłyszałem jego głos.

To był on. Zdziwiony, przerażony, zaskoczony. Żył.

Ale niepokój dalej wisiał w powietrzu. Ta rozmowa wcale nas nie uspokoiła. Matka z ciocią Anią wpędzili mnie i Wacka do pokoju i kazały nam siedzieć, aż wrócą. Wyszły gdzieś w pośpiechu.

- Kiedy Maciek wraca z Włoch? - zapytałem Wacka.

- Dziś... - odparł.

Już wiedzieliśmy, że miał wracać autobusem przez Austrię...

Jadąc przez rozrzedzone powietrze w Alpach miał atak astmy. Chorował na nią od lat. Udusił się na parkingu na oczach całej klasy, nim przyjechało pogotowie.

Tam, we Włoszech, na zielonej szkole, z okazji swojej osiemnastki, zgolił sobie głowę na łyso.

***

Znalazłem jego numer w Internecie.

Wiele lat uczył się w Tybecie różnych dziwnych rzeczy, które się filozofom nie śniły. Podobno potrafił opuszczać swoje ciało, oczyszczać karmę i wypędzać duchy.

Stwierdził, że mam jednego przy sobie. Za życia był pijakiem o agresywnym charakterze. I był ze mną spokrewniony. Przyczepił się do mnie w wieku około 7 lat.

Spytałem matki, kto to mógł być.

- Pamiętasz ten pokój, w którym spałeś u babci? - zapytała. - On tam umarł. Gdy miałeś 7 lat.

To był brat mojej babci.

Nie wiedziałem o jego istnieniu, gdyż moja rodzina robiła wszystko, by temu zapobiec. Pił, wchodził do domu mojej babci i robił awantury. Czasem z litości go przenocowała. Czasem wypędzała.

Ale nigdy mi o nim nie powiedziała.

Był ponoć zegarmistrzem. To on ją sprowadził po II wojnie światowej na Ziemie Odzyskane. Potem zaczęły się objawiać jego ciągoty alkoholowe.

Umarł w moim pokoju. Na łóżku, we śnie. W tym pokoju, w którym potem, jeszcze w dzieciństwie, widziałem jakąś czarną istotę w środku nocy. Ale uznałem, że to był sen i puściłem w niepamięć.

Egzorcysta stwierdził, że on jest przy mnie. Czerpie ze mnie energię.

Przelałem facetowi pieniądze. Wszystko robił zdalnie, na odległość. Twierdził, że nasz wymiar, nasza fizyczna odległość, to tylko iluzja i nie mamy powodu, by widzieć się osobiście. Uwierzyłem, zapłaciłem i czekałem na efekty.

Pewnego wieczoru poczułem dziwne mrowienie na głowie i plecach.

Na drugi dzień zadzwoniłem do niego i spytałem go, czy to może mieć coś wspólnego z jego pracą. Powiedział, że wczoraj wieczorem nade mną pracował.

Po trzech tygodniach jego praca się skończyła. Ale nie moja ciekawość.

Chciałem wiedzieć o nim więcej. O tym, czym się zajmuje. Odpowiadał bez problemu, płynnie i ze szczegółami.

Wiele lat spędził w Tybecie, gdzie nauczył się tego wszystkiego. Mówił, że to nie jest najwyższy poziom wtajemniczenia, bo ten najwyższy kazałby mu na zawsze zostać w murach klasztoru. A on wolał wrócić do Polski i pomagać ludziom.

Spytałem, jak to robi.

Mówił, że widzi energię ludzi. Że dociera do nich poprzez jakby sieć połączeń międzyludzkich - podróżując jakby po energetycznej siatce ludzkości. Mówił, że to bardzo łatwe, bo tak naprawdę od jednej do drugiej dowolnej osoby na Ziemi dzieli nas zaledwie 6 znajomości. Tak gęsto jesteśmy ze sobą splątani.

Spytałem go o Kamila.

Co prawda mój związek z Kamilem już się wtedy rozpadł, ale wciąż go kochałem i martwiłem się o niego.

Ciągnęło go do alkoholu. Gdy był pijany, potrafił się zmienić nagle nie do poznania. Jego twarz nabierała okrutnych rysów i bluzgał najcięższymi przekleństwami pod adresem każdego. Mnie, jego rodziców, wszystkich. Jakby wstępowała w niego obca, zła siła. Wiedział o tym każdy jego znajomy i ja.

Egzorcysta powiedział, że Kamil ma przy sobie coś potężnego i złego. I że przyszło to do niego... spod jego mieszkania. Że poniżej mieszka ktoś, kto jest bardzo chory i umiera. I ma przy sobie aż 7 duchowych pasożytów, które wysysają z tego kogoś resztki życia. I jeden z nich podczepił się pod Kamila.

I wtedy coś sobie przypomniałem.

U Kamila zawsze trzeba było chodzić na palcach, szczególnie wieczorami. Bo dokładnie pod jego pokojem mieszkała pewna bardzo chora kobieta, która całymi dniami leżała pod kroplówkami. 

Ja się zapytuję: skąd ten facet to wiedział?! Skąd?!

Stwierdził, że to potężny byt, ale pozbędzie się go. Za darmo. Że sprawa jest tak poważna, że zagraża życiu Kamila.

Trzy dni później zadzwoniłem do Kamila. Pomimo naszych przejść i trudnych chwil, starałem się mieć z nim jakiś w miarę regularny kontakt.

Kamil stwierdził wtedy, że rzuca picie.

Po tym wszystkim poprosiłem egzorcystę o oczyszczanie karmy - mojej i Kamila. Gdzieś w głębi serca miałem nadzieję, że to sprawi, że znów będziemy razem. 

Rozstaliśmy się. Na wiele lat.

A za dwa miesiące... będziemy obchodzić 2 rocznicę naszego związku.

Tak, po latach znów się spotkaliśmy. Jako zupełnie inni ludzie. On wrócił z Anglii, ja z Warszawy. Mieliśmy już swoje doświadczenia, przemyślenia, byliśmy dojrzalsi. On przez te wszystkie lata myślał o mnie ciągle.

Kiedyś mu o tym wszystkim powiedziałem. O tych egzorcyzmach, duchach. Nie uwierzył mi. Uśmiechnął się i zbył mnie. Może tak miało być. Może tak miało to zostać.

Po latach samemu ciężko mi w to uwierzyć. Dziś jestem człowiekiem, który do ust nie weźmie witaminy, póki nie dowie się, jak działa, jakie badania to potwierdzają itd. Jestem sceptyczny, oceniam sprawy racjonalnie tak, jak tylko mogę.

Ale te wydarzenia wciąż są zamknięte w moim prywatnym Archiwum X. I czekają na wyjaśnienie. Być może niektóre z nich wyjaśnią się dopiero po mojej śmierci.

Dzięki nim wiem jednak jedno - że są rzeczy, o których nie mamy bladego pojęcia.

Do zobaczenia w następnym odcinku!

13 komentarzy:

  1. >Podobno potrafił opuszczać swoje ciało

    Cóż, ja ci wierzę. A przynajmniej na tyle ile wierzę sobie. Ale czasami sam nie wiem co o tym wszystkim myśleć...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej, a swojego pierwszego razu nie opiszesz? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wielkie dzięki za to co robisz, otworzyłeś mi oczy ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Drogi DreamWalkerze jestem bardzo świeżym czytelnikiem tego bloga - właściwie to "oddzisiejszym" :)
    Oceniając tylko niektóre Twoje posty, które udało mi się przeczytać, widzę, że bije z nich Twoja elokwencja i racjonalne podejście do życia, a poza tym masz bardzo lekkie pióro.

    Poczułem jednak potrzebę napisania tego komentarza, gdyż po przeczytaniu powyższego postu mam dość istotne pytanie - czy jest możliwość, żebyś podzielił się kontaktem do tego niezwykłego człowieka (tego który był w Tybecie)?
    Jestem człowiekiem według którego nie ma na świecie rzeczy niemożliwych i zdaję sobie sprawę, że są tematy, których po prostu nie jesteśmy w stanie pojąć naszym (mimo wszystko) wąskim umysłem.
    I wydaje mi się po prostu, że z moją "energią" nie wszystko jest w porządku, a wiem, że nie ma sensu chodzić po niesprawdzonych szarlatanach, którzy tylko wyciągają pieniądze.
    Jeśli nie zechcesz - zrozumiem, być może musisz zachować jego tożsamość w sferze tajemnic, jednakże byłbym bardzo wdzięczny :)

    Pozdrawiam i życzę powodzenia oraz wytrwałości w tworzeniu nowych postów ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też jestem ciekawy tego egzorcysty, ale bardziej jego profesji. Jak nazywał się ten klasztor w Tybecie, albo nazwa jego... sztuki. Ogólnie dokładniejsze przedstawienie co on robił. Choć w moim przypadku to głównie ciekawość i chęć poszerzenia wiedzy :) Jakbyś miał ochotę trochę bardziej szczegółowo to przedstawić, to byłbym wdzięczny.

      Usuń
  5. Dzięki za Ten artykuł. Jest taki ... inny:-)
    Może Opisałbyś jakieś grupy Chłopaków jak misie, skejtów czy coś. Fajnie by było wiedzieć co preferują, jak się organizują i komunikują.
    Miałeś do czynienia z gejowskimi aplikacjami na komórkę? Co o nich sądzisz?
    Pozdrawiam. Andrzej

    OdpowiedzUsuń
  6. Hehe. Jak ja to dobrze znam. Sam studiuję medycynę i jestem zwolennikiem przekopywania PubMedu przy każdej możliwej okazji, a jednocześnie w przeszłości miewałem różnego rodzaju doświadczenia związane z światem niematerialnym, a do dziś z pasją zajmuję się jedną ze sztuk dywinacji. Złośliwiec nazwałby to hipokryzją, a ja tego tak nie odbieram...

    Twój imiennik ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wow, ten wpis nieco mnie przeraził. Być może zbyt słabą mam psychikę na takie opowieści, ale zawsze mnie do nich ciągnie. A prorocze sny dotykają mnie bardzo, mam z nimi styczność. No, w każdym bądź razie seria wpisów bardzo ciekawa :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Cześć
    To wszystko co opowiadasz wydaje mi się ze jest prawdą.
    Sam się z takimi rzeczami nie spotkałem ale mój chłopak się tym interesuje i zna dużo ludzi którzy zajmują się takimi rzeczami jak oczyszczanie albo uzdrawianie.
    Podobno do każdego może się przyczepić jakiś byt ( dusza, energia itp.) i powodować złe rzeczy psychiczne i fizyczne.
    To jest temat rzeka, szkoda że ludzie nie są poinformowani że takie coś może istnieć i istnieje, że te byty powodują choroby ( bóle, zapalnie, raka), smutek, rozbite rodziny - związki, nienawiść do życia itp.
    Są proste sposoby aby oczyścić swój organizm aby pozbyć sie bólu nawet fizycznego tylko dzięki oddechowi.
    Temat nadaje się na niezły cykl książek.
    Daru trochę zazdroszczę :)
    Pozdrawiam !
    M

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej DreamWalkerze zaintrygował mnie twój wpis nt tego kolesia z Tybetu ;) masz jakieś namiary na niego? :) dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety - kontakt się z nim urwał. Wiem tylko, że był z Pomorza. Podobno już nie prowadzi swojej działalności.

      Usuń
  10. Też przeżyłem kilka paranormalnych historii. Ostatnia, najdłuższa to przygoda z sąsiadem. Nawiedzał mnie po śmierci przez jakieś pół roku. Właściwie to nie tylko mnie bo w całym mieszkaniu dawał o sobie znać. Musiałem spać przy świetle wówczas on nie wchodził do mojego pokoju, a zasuwał po korytarzu w te i na zad. Nigdy go nie widziałem, ale zawsze słyszałem i czułem jego wzrok na sobie. Już nie mówiąc o przerażeniu mojego psa (podobno zwierzęta widzą te rzeczy i coś w tym jest na pewno). W efekcie chodziło o niewielką sprawę. Wizytę na jego grobie. Odwiedziłem jego grób w dniu Wszystkich Świętych. Zapaliłem dwa znicze, zbluzgałem jak się da. Odszedł, ale to dało mi ogromną pewność,że po śmierci coś jeszcze człowieka czeka, w pewnym sensie jestem mu za to wdzięczny.

    OdpowiedzUsuń

KOMENTARZE SĄ ŚCIŚLE MODEROWANE. Obowiązują proste zasady: bądź miły, pomocny i konstruktywny. Rozmawiaj na temat. ZERO homofobii, hejtu, ogłoszeń towarzyskich i fejk newsów. Akceptujesz REGULAMIN :*

TOP 10 miesiąca