Zakochanie i samotność to dwie strony tego samego medalu.
Nie można się zakochać, jeśli wcześniej nie czułeś się samotny. Nie możesz się czuć samotny, jeśli wcześniej się nie zakochałeś.
Im większa samotność - tym silniejsze zakochanie, gdy zjawia się odpowiednia osoba...
Im silniejsze zakochanie - tym silniejsza samotność, gdy odpowiednia osoba odchodzi...
Łapiesz już?
Jedno bez drugiego nie może istnieć.
Wyobraź sobie związek. Zakochują się w sobie, są razem 24 h / dobę. Po 4 miesiącach euforia mija. Czemu? Bo zakochanie rozpuszcza się (nazywa się to w psychologii habituacją). Nie było nawet chwili samotności - która odżywiłaby to zakochanie.
I odwrotnie. Weź związek, w którym oni się zakochują, a następnie - z jakiś przyczyn - nie mogą być razem. Są oddzieleni, czują samotność, bo dzielą ich tysiące kilometrów. I tu też następuje rozpuczszenie - związek rozpada się, samotność się habituuje - bo brakuje w tej samotności zakochania, które odżywiałoby tę samotność.
Jak jebane yin i yang, zawsze są razem. Dualizm.
Czy w życiu więc chodzi o to, by być zakochanym ... czy samotnym? A może ustalmy, że życie to chodzenie po linie, gdzie nie liczy się ani bycie po lewej, ani po prawej, ale balans.
Choć intuicja mówi mi, że nie trzeba balansować pomiędzy zakochaniem a samotnością. Że jest trzecia droga. Unosić się ponad. Na tę drogę wkraczasz, gdy rozumiesz, co tutaj napisałem.
Tym razem słowa "korzystaj, baw się" kieruję głównie do siebie.
Mało odkrywcze, ale prawdziwe. Niestety...
OdpowiedzUsuńCoś dzwoni, ale nie wiadomo w którym kościele. Dojdziesz.
OdpowiedzUsuń