I wyszła z tego niezła szopa.
Wychodzenie z Matrixa - bez wpierdalania się w kolejnego! ("jestem do dupy!" i "jestem cudowny!" - 2 totalne bzdury, tyle, że przeciwstawne) - to pierwszy i najważniejszy etap rozwoju osobistego.
Gdzieś tam na dnie serca wiemy, że jesteśmy doskonali tacy, jacy jesteśmy - bo działamy doskonale na bazie doświadczeń, jakie (powiedzmy) "mamy". I dokonujemy wyborów najlepszych z tych, które sobie w danej chwili uświadamiamy.
Niestety - Matrix przeszkadza nam z tego korzystać.
Bez Matrixa i jego chujnych instalacji w życiu nie wpadlibyśmy, że mamy za dużo tłuszczu na brzuchu, za małego chuja, za mało kasy lub czasu. Nigdy jako dzieci nie wpadlibyśmy sami na to, że coś "musimy", że czegoś "nie można" lub że "(nie) powinniśmy". Ktoś przylazł i Ci powiedział, że tak niby jest.
I wziął Matrix instytucję Geja i, przy pomocy Biblii oraz religii "miłosierdzia" przez bardzo małe "m", zajebał ją negatywnymi ocenami. Ludzie nie wiedzieliby, że my, Geje, jesteśmy źli i niedobrzy - gdyby "obiektywny" Matrix im tego nie powiedział.
Nasze społeczeństwo opiera się na umyśle - potrafimy budować mikroprocesory i wysyłać sondy na Marsa, choć gówno wiemy o sobie samych. I pomyśleć, że gdybyśmy poszli np. w stronę rozwoju serca - może nie mielibyśmy iPhonów, ale kąpalibyśmy się w oceanie bezwarunkowej miłości.
Niestety umysł jest tak przepełniony paradoksami, że odwołując się tylko do niego, nie możesz iść dalej. Musisz w którymś momencie sięgnąć po więcej.
Okazuje się, że rozwój osobisty - a konkretnie jego etap nr 1 - to nic innego, jak powrót do tego, jacy byliśmy, jako dzieci - wdzięczni, akceptujący, aktywni, radośni, spokojni i doskonali.
Mam dla Ciebie dobrą wiadomość - jesteśmy doskonali. Co jeszcze przeszkadza nam się tym cieszyć?
Jakoś trudno mi uwierzyć w to idealne dzieciństwo. Czyż nie ma np. grubych, niedostosowanych dzieci już w przedszkolu? Czy szczęśliwe życie to życie dziecka? Jak więc różni się dorosły od dziecka? Skąd wiadomo gdzie jest norma? czy jest potrzebna? Czy normę każdy może ustalić dla siebie? Wydaje mi się, że dziecko wchodzi w to, jak ty nazywasz "Matrix", już z chwilą, kiedy położna powie na sali w szpitalu "To chłopiec" Ja bym tego nie nazwał Matrix a raczej władzą, ale nie w sensie jakieś centralnej władzy państwowej, tylko takiej rozproszonej, która jest wszędzie. Taka władza tworzy zakazy i nakazy, kreuje ideały, zmusza do porównań, tworzy normy i wyklucza tych, którzy nie pasują. Władza rozchodzi się poprzez język, dyskursy, które tworzy każdy z nas, ale jednocześnie każdy przez nie jest tworzony. To oczywiście pachnie determinizmem, jak być tym, kim się jest, skoro nie można uciec od władzy? Ale to trochę problem akademicki. Filozofia. Ciekawe jest to, że wychodzimy od podobnej koncepcji języka (nie znaczy sam w sobie) ale dochodzimy do różnych wniosków. Chyba dlatego, że do czego innego jest nam język potrzebny. Tobie do terapii, więc lepiej widzieć język jako coś, czego jesteśmy panami, nad czym można mieć kontrolę. Mi język jest potrzebny do krytyki ideologii czy też krytyki społecznej. Jeśli więc analizuję jakiś tekst szukam w nim nieciągłości, miejsc, gdzie autor nie panuje nad językiem, gdzie sam sobie zaprzecza, gdzie język go kontroluje a nie odwrotnie. Znaczenia słowa nie można przygwoździć tak jak motyla na szpilce. To mamy dwie prawdy przez małe p. pozdro
OdpowiedzUsuń"Jakoś trudno mi uwierzyć w to idealne dzieciństwo."
OdpowiedzUsuńTak, masz rację, trudno Ci uwierzyć w idealne dzieciństwo.
"Czyż nie ma np. grubych, niedostosowanych dzieci już w przedszkolu?"
Są.
Pytanie, czy będąc niedostosowanym i grubym od razu traci się idealne dzieciństwo. Ja myślę, że niekoniecznie.
"Czy szczęśliwe życie to życie dziecka?"
A dorosłego?
"Jak więc różni się dorosły od dziecka?"
Hmmm... Powiem tak - gdybyś był dzieckiem, nie napisałbyś tego, co napisałeś. Nie mam racji? Tym się różni dziecko od dorosłego. Dorosły dyskutuje - dziecko przeżywa życie.
"Skąd wiadomo gdzie jest norma? czy jest potrzebna? Czy normę każdy może ustalić dla siebie?"
W społeczeństwie. Nie jest. Każdy już to robi.
"Wydaje mi się, że dziecko wchodzi w to, jak ty nazywasz "Matrix", już z chwilą, kiedy położna powie na sali w szpitalu "To chłopiec" "
Masz rację.
"Władza rozchodzi się poprzez język, dyskursy, które tworzy każdy z nas, ale jednocześnie każdy przez nie jest tworzony."
Tak - masz rację. Tworzymy język, a on tworzy nas. Pytanie teraz, na czym wolisz się koncentrować - na tym, na co masz wpływ? Czy nad tym, na co wpływu nie masz?
" To oczywiście pachnie determinizmem, jak być tym, kim się jest, skoro nie można uciec od władzy? "
Mój świat jest probabilistyczny. Tu wszystko może być prawdziwe. Cały ten blog jest zaproszeniem właśnie do tego świata.
"Chyba dlatego, że do czego innego jest nam język potrzebny. Tobie do terapii, więc lepiej widzieć język jako coś, czego jesteśmy panami, nad czym można mieć kontrolę. "
Nie wiesz, do czego mi język jest "potrzebny". Język traktuję jak narzędzie - bo tak jest prościej i przyjemniej, że o użyteczności nie wspomnę. Jeśli dla Ciebie to terapia, to okej, niech będzie.
"Mi język jest potrzebny do krytyki ideologii czy też krytyki społecznej. Jeśli więc analizuję jakiś tekst szukam w nim nieciągłości, miejsc, gdzie autor nie panuje nad językiem, gdzie sam sobie zaprzecza, gdzie język go kontroluje a nie odwrotnie. "
Wiedząc, że pomniki stawiają nie krytykującym, ale krytykowanym, możesz mi odpowiedzieć na pytanie - co Ci daje krytykowanie?
Ty, analizując tekst, szukasz niedociągłości. Ja szukam, czego mogę się z niego nauczyć.
Autor sam sobie zaprzecza... hahahah :) Jeśli traktuje się język jako narzędzie - niemożliwe jest sobie zaprzeczać. Można najwyżej szybko zmieniać zdanie na jakiś temat. To wszystko.